Zwolniłam się z pracy. To znaczy pracuję do końca kwietnia. Wysłałam dziesiątki CV i czułam adrenalinę. Teraz czuję niepokój, bo do tej pory nikt nie zadzwonił. Nie mam planu B, zostać bardzo nie chcę, bo to nie jest praca moich marzeń i nie planuję poświęcać 80% życia na ten sklep.
Owszem, otrzymałam propozycję, by jednak zostać. Wyższa pensja niż mam teraz, ale warunki są takie: jestem w pracy codziennie, pierwsza zmiana do 17, druga do 20. Znów porzuciłabym życie kulturowe oraz wszystko to, na co pracowałam. Nowo zdobyte znajomości zapomniałyby o mnie, łącznie z urzędami, z ramienia których wchodzę w różne ciekawe miejsca, bo i wchodzić bym przestała.
Skoro dostępną na życie prywatne miałabym tylko noc i niedziele... musiałabym zacząć się włamywać, a stronę przemianować na "Łódź - nocne życie" albo "sekretne życie", albo "życie włamywaczki", żeby dalej pokazywać Łodzianom, to co pokazuję. W sumie czemu nie, jeśli naukowcy wymyślą sposób na sen, żeby człowiek nie musiał spać w ogóle, to mogę tak pracować.
FB włączył mi monetyzację, bo mam dobre osiągi na swojej stronie, ale z tego jeszcze pensji nie uzbieram. To jest dopiero na waciki. Dlatego muszę tam dalej o tym wnętrzarstwie kamienicznym i ogólnej wszędobylskości, bo to się podoba, bo to chcą oglądać i za to spadają srebrniki.
Tym czasem szef zapragnął zamknąć mi oczy na cały ten świat...