poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Praca – satysfakcja – mistyfikacja.

Zwolniłam się z pracy. To znaczy pracuję do końca kwietnia. Wysłałam dziesiątki CV i czułam adrenalinę. Teraz czuję niepokój, bo do tej pory nikt nie zadzwonił. Nie mam planu B, zostać bardzo nie chcę, bo to nie jest praca moich marzeń i nie planuję poświęcać 80% życia na ten sklep.
    Owszem, otrzymałam propozycję, by jednak zostać. Wyższa pensja niż mam teraz, ale warunki są takie: jestem w pracy codziennie, pierwsza zmiana do 17, druga do 20. Znów porzuciłabym życie kulturowe oraz wszystko to, na co pracowałam. Nowo zdobyte znajomości zapomniałyby o mnie, łącznie z urzędami, z ramienia których wchodzę w różne ciekawe miejsca, bo i wchodzić bym przestała.
    Skoro dostępną na życie prywatne miałabym tylko noc i niedziele... musiałabym zacząć się włamywać, a stronę przemianować na "Łódź - nocne życie" albo "sekretne życie", albo "życie włamywaczki", żeby dalej pokazywać Łodzianom, to co pokazuję. W sumie czemu nie, jeśli naukowcy wymyślą sposób na sen, żeby człowiek nie musiał spać w ogóle, to mogę tak pracować.
    FB włączył mi monetyzację, bo mam dobre osiągi na swojej stronie, ale z tego jeszcze pensji nie uzbieram. To jest dopiero na waciki. Dlatego muszę tam dalej o tym wnętrzarstwie kamienicznym i ogólnej wszędobylskości, bo to się podoba, bo to chcą oglądać i za to spadają srebrniki.

Tym czasem szef zapragnął zamknąć mi oczy na cały ten świat...


Pracowałam w tym systemie 3 miesiące w tej firmie i większość w takiej innej w Zgierzu. Dla tych co nie pamiętają jakie wtedy posty pisałam – zdrowie mi szwankowało, przywitałam się z bólem głowy, pojawiła mi się pierwsza zmarszczka, miałam szarą twarz, z nikim się nie spotykałam i zaczęłam rutynowo narzekać na wszystko.
    Celem nadrzędnym było wrócić do domu i położyć się spać. Innej rozrywki nie było. Mąż miał ciekawsze życie od mojego, a to przecież kanapowiec.

Powiedziałam szefowi wprost – potrzebujesz innego człowieka na moje miejsce, kogoś, kto nie ciągnie dwóch srok za ogon - tak jak ja - i kto będzie widział swoją przyszłość w Twoim sklepie.

Ktoś mi powiedział, że szukam pracy, do której i tak nie chcę chodzić. Nie w tym sęk. Chodzić chcę i ręce mam do roboty, mam ambicje nawet zapieprzając na cudze marzenia, nie mam z tym problemu i wiem doskonale, że w żadnej z tych firm, kariery po prostu nie chcę robić, bo to nie mój świat.
    Pracowałam przecież na grafikach, w których wpadało jakieś wolne w tygodniu, w których było bardziej elastycznie, w których zawsze miał mnie kto zastąpić, kiedy potrzebowałam wolnego. Choć to było bardzo rzadko, bo naprawdę nie lubię na siłę wymuszać wolnego, wolę się dogadać, zanim ów grafik powstanie. W obecnej firmie stało się to niemożliwe.

Na każdą pracę się narzeka, O.K.? Tam gdzie miałam elastyczny grafik, przeszkadzało mi, że muszę wstawać o 4 rano na tramwaj. Teraz sama wstaję o 5, bo tak chcę i dobrze się z tym czuję, organizm się zmienił i teraz potrzebuję po 21 być w łóżeczku. Za to wstawanie o brzasku (lub wcześniej), nie stanowi problemu.
    Dlatego nadaję się na kierowcę, bo jestem wypoczęta kiedy wyruszamy o brzasku i wiozę swych śpiących pasażerów szczęśliwie do celu. Każdy jest zadowolony, ja też, cieszę się, że z sowy stałam się skowronkiem, pasuje mi to.


I co jeszcze sobie lady życzy? Pracy w moim mieście. Pracuję w miasteczku ościennym, wymarzyło mi się pracować u siebie. Im bliżej centrum, tym lepiej.
    Nie, to nie fanaberia. Jeżeli miałabym poświęcić się jakiejś firmie, to chcę mieć blisko do swoich spraw. To mi oczyści głowę na pewno. Każdy z kim gadam, ceni sobie fakt, że może wyjść z pracy, wyjąć aparat z plecaka i wracać krokiem artystycznym do domu. Ja to bym pewnie artystycznie szła do pracy...

Jeżeli do połowy miesiąca nikt się nie odezwie, podejmę drastyczne kroki i złożę CV do spożywki, czyli zrobię coś, czego robić nie chciałam, ale nie mogę zostać w obecnej firmie dłużej i nie mogę dać się przerobić na firmowego zomby!
    Nie mam dziwnych wymagań. Chcę normalnej pracy, która umożliwia mi normalne życie. Tylko jedno: nie zniosę zmiany nocnej. Już próbowałam.


Najchętniej spałabym z widokiem na panoramę Łodzi. Ale aż tak dobrze nie ma, chyba już ktoś wykupił ten apartament w Tobaco, ten ze szczytowym tarasem...

Było milion marzeń na zawody, w których mogłabym odnaleźć satysfakcję. Miałam kiepski start, wiele etapów porzuciłam zamiast po prostu wykonać, ale z depresją nie za bardzo decydowałam o sobie.
    Przepełniona krytyką i frustracją, niezadowoleniem ogólnym i nostalgią, bez przerwy spieprzonymi historiami miłosnymi – ja nie byłam w stanie świadomie o sobie decydować. To cud, że niektóre inwestycje w ogóle w młodzieńczym okresie zostały sfinalizowane, jak choćby oba prawa jazdy.
    Ja się nie nadawałam na rynek pracy i to cud – po raz kolejny powtarzam – że normalnie dziś funkcjonuję. 38 lat i dopiero stwierdzam, że się nadaję.

Ale dlatego właśnie nie mam wykształcenia, nie mam zawodu, nie mam doświadczenia innego poza handlem.

Wakat się otworzył w miejscu, które mi się od lat marzyło. Tyrałabym dla Łodzi. Nie mam wykształcenia, na moje CV mogą najwyżej łaskawie splunąć.
    Tylko błagam, nie piszcie mi farmazonów, że wykształcenie zdobywa się w każdym wieku, bo choć to prawda, są jeszcze dwa małe mankamenty, o których nie chcę pisać i zrozumcie, że NIE.

Mam więc impas. Ale nie tylko w tej sferze życia. Będzie dobrze. Kciuków nie trzymajcie, ale możecie mi zaoferować pracę, to będzie dla mnie cenniejsze niż jakiś tam zabobon.

12 komentarzy:

  1. Na pracę nocną też bym się nie nadawała, to nie dla mnie.
    Bądź dobrej myśli, a Bóg nie podsuwa Ci żadnego znaku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś lubiłam pracę nocną, chyba nawet najbardziej - jak miałam dwadzieścia parę lat.
      Kilka lat temu poszłam na pewniaka do pracy, w której ta trzecia zmiana była i mocno się zdziwiłam, że nad ranem już nie dawałam rady, energetyk za energetykiem żeby tylko jakoś przetrwać, a potem odchorowywałam tę zmianę 3 dni. Zaskoczyło mnie to, ale niestety, to już nie ten organizm.
      🤣 Bóg nie jest złotą rybką spełniającą życzenia.

      Usuń
    2. Nie chodzi o spełnianie życzeń, ale o znaki, sama mówiłaś , że wypatrujesz...

      Usuń
    3. Tak, owszem. Był czas że wiedziałam, że czas odejść z pracy, ale nie posłuchałam tego. I dałam się oszukać. Teraz nie wiem, odchodzę awaryjnie, ale na horyzoncie nic nie widać.

      Usuń
  2. też mi się zdarzało odchodzić z roboty nie mając planu, czy wręcz nawet pomysła na następny sposób na pozyskiwanie dutków na rachunki, więc jakakolwiek krytyka z mojej strony jest wykluczona... mam też podobnie, że życie prywatne przedkładam ponad zarabianie tych dutków, więc czas, który jestem gotów poświęcać na to pierwsze jest ograniczony... dopuszczam tylko sytuację, gdy robota pokrywa się z pasją, ale to jest temat na pewną dyskusję...
    no cóż, miejscami pracy nie dysponuję, mogę co najwyżej myśleć pozytywnie, że atrakcyjna i kontaktowa kobitka /taką mam wizję Twojej osoby/ szybko coś znajdzie, przynajmniej na jakiś czas, aż znajdzie coś jeszcze ciekawszego... czy pozytywne myślenie to zabobon?... trochę pewnie jest, ale przyjemny... nie wszystkie nasze iluzje są "złeee", zła może być co najwyżej nieświadomość, że to tylko iluzje...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym mogła w jakimś stopniu zajmować się tym, co lubię robić, to O.K. I w pewnym sensie nawet i swoją pracę lubię, bo to ciekawa branża, ale warunki mocno się pogorszyły i nie stać mnie na życie, a wymogów więcej. To jest sytuacja już mocno skrajna, oszczędności się kończą, a nie tak to miało wyglądać. To były oszczędności na wakacje i już wiem, że w tym roku nigdzie nie wyjadę.
      Pozytywne myślenie to absolutnie nie jest zabobon. A wiesz, że atrakcyjny wygląd często skreśla mnie jako pracownika? Nie raz się spotykałam z określeniem, że na pewno mam pusto w głowie i za delikatna do jakieś tam pracy jestem.

      Usuń
    2. u mnie przesądem, czy zabobonem jest każda wiara nie wsparta konkretami, nie jest to pejoratyw, ale to tylko kwestia terminologii...
      faktycznie funkcjonuje taki stereotyp, że jak ładna to głupia... ale teraz pytanie, co ma w głowie rekruter, czy ewentualny szef, który kieruje się takimi przesłankami?... czy warto sprzedawać swój czas takiej firmie?... wychodzi na to, że gdy zostałaś skreślona z powodu urody jedynie, to nie ma żadnych powodów do zmartwienia...

      Usuń
    3. Pracowałam z naprawdę ładnymi laskami i stereotypowo charakteryzowały się tym, że często brały zwolnienia. Nie pytaj mnie o co chodzi, ale autentycznie tak było. Szybko się męczyły.
      Jeżeli pracodawca ma skojarzenia z takimi pracownikami, którzy olewają robotę i non stop na zwolnieniach siedzą i gadają tylko o paznokciach, to szczerze mówiąc, wcale się nie dziwię.

      Usuń
    4. no, toć baaa... sam znałem nieco porąbanych panienek, którym od urody w dupach się przewróciło do reszty... stereotypy mają to do siebie, że opierają się na faktach, tylko nie pokrywają się ze statystyką i teraz pytanie, w co bardziej wierzyć, w to pierwsze, czy w to drugie, które jest jakby naukowo prawdziwsze, ale w sumie mniej znane...
      prosty przykład: alkoholików i pijących ryzykownie jest jakiś tam tylko procent, ale pracownik sklepu alko 24h spotyka głównie właśnie ich, bo oni częściej kupują, więc jakie ma mieć zdanie na temat ogółu użytkowników?...

      Usuń
    5. Przez urodę miałam zawsze problemy z załatwieniem spraw. Traktowano mnie jak głupią, żartowano sobie ze mnie, lekceważono dość mocno. Np. mam taką traumę, że sama nie jeżdżę do mechanika samochodowego ani na przeglądy. Wysyłam zawsze męża.

      Usuń
    6. można sobie zapuścić brzyda, tylko to chyba się nie kalkuluje... ale makijaż modelki na wybiegu?... czemu nie, zawsze można zmyć... kiedyś się dziwiłem, dlaczego modelki na wybiegu mają takie naburmuszone, czasem wręcz odpychające miny... wyjaśniła mi to dopiero pewna moja Była, wizażystka z zawodu... okazuje się, że na wybieg wcale nie trzeba ładnych dziewczyn, wszystkie zresztą mają robione specjalny make up, żeby nie były za ładne... chwyt marketingowy: klient ma patrzeć na prezentowany ciuch, a nie na śliczną buźkę...

      Usuń
    7. p.s. żeby wyjaśnić: brzyd to taka fikcyjna choroba z opowiadania satyrycznego: chłop wypił za dużo i zaciągnął do łóżka jakąś randomową panienkę, a gdy się obudził rano i spojrzał w lustro to się popłakał ze zgrozy... laska poczęstowała go brzydem... potem jest zabawny opis, jak epidemia brzyda rozwija się na mieście... puenty już nie pamiętam, ale przez jakiś czas wśród znajomych funkcjonowało powiedzonko "mieć brzyda" w różnych kontekstach...

      Usuń