sobota, 1 lipca 2023

Turystyka w Zakopanem – można nie lubić, ale jakoś żyć trzeba.

Kiedy horyzont zmienił swoje oblicze, złapałam wiatr w żagle. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że czeka mnie dobra przygoda, że na długo opuszczę strefę komfortu, gdzie zew natury zostanie nakarmiony do syta.
    Droga samochodowa do celu trwała dokładnie tyle ile wskazywał nasz GPS. Nie było żadnych korków, wolno płynącego nurtu aut, ani innych niedogodności. Dojechaliśmy w spodziewanym czasie.

Obiecałam sobie dawno temu, że moja noga nigdy nie postanie w Zakopanem, a już na pewno nie na Krupówkach. Problem jest gremialny, ale zawsze jest jakieś "ale"...
    Decydującą kwestią takiego wyboru był szlak, który zaczynał się u samych drzwi naszej kwatery, a prowadził do celu naszego wyjazdu. Jest to wygodne, nie trzeba dojeżdżać, oszczędzamy więc czas i możemy dojść dalej, albo wrócić z wędrówki szerszym okręgiem. Byle jak najwięcej na nogach i na dziko. Kolejki górskie omijamy.

Nasze zakwaterowanie

Z czystym sumieniem mogę polecić pokoje "U Marii". Schludnie, nowoczesne łazienki, cóż... wiecie jak się czasami zdarza. Noclegi często niestety bywają niewarte swojej ceny, a tutaj naprawdę było bez zarzutu, a co najważniejsze – tanio jak na Zakopane. Gwar nie docierał do okien, mieliśmy nocą kompletną ciszę.
    Gospodyni nie poznałam, ona nas tylko przywitała i pożegnała bez nawiązywania relacji, wchodzenia w drogę i gawędy od czasu do czasu. Są tacy ludzie, którzy wezmą to za plus, mnie to ganc egal.
    Mieliśmy z okna widok na Nosal.

Na korytarzu znajduje się mała biblioteczka. Ponieważ nasze wyjazdy przeważnie bywają bardzo intensywne, nigdy nie spodziewam się czasu na leżenie, więc nie zabieram ze sobą żadnej książki. To nie tego typu wyjazd. Z doświadczenia też wiem, że w takich domach gościnnych sporo dzisiaj jest oferowanych darmowych biblioteczek.
    Jeden wieczór spędziłam właśnie w ten sposób, z nosem w książce. Wybrałam sobie cienki (by zdążyć przeczytać) kryminał, który po trzech rozdziałach nadal mi się podobał i (nie miałam czasu go skończyć) będę MUSIAŁA gdzieś go nabyć... No bo jak tak nie dowiedzieć się kto zabił?

Nasza lokalizacja.



Przedpokój z biblioteczką.

Widok z balkonu: uroczy dom schowany w gąszczu.

Nosal.


Co zrobić z wolnym czasem?

Właściwie jedyne co przyszło na myśl, to wyjść na miasto. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do wieczora, a przygoda czekała do jutra, więc można było zwyczajnie oddać się klasycznej turystyce.
    Stwierdziłam, że skoro jestem w takim miejscu, kupię sobie coś głupiego. 🤣 Wyszło tak, że głupota ze straganów z pamiątkami, ewidentnie mnie przerosła. Cenowo. Cokolwiek ewentualnie mogłabym sobie wziąć, przekraczało próg lekkomyślności i rezygnowałam.
    Nie ma co tu kryć, tego typu interesy nie są w moim stylu. Za to nieopodal czekała fantastyczna sprawa, na co wydanie wolnych groszy usatysfakcjonowało mnie w pełni i otrzymałam swój upust głupoty w pierwszej klasie.

Odwrócony dom

Wnętrze jest pełne iluzji optycznych, człowiek czuje się tak dziwnie, że zaczyna chodzić jakby był pijany. To, że wszystko jest do góry nogami to jeszcze nic, ale cały dom jest przekrzywiony i sufit po którym chodzimy, też jest po skosie. To powoduje, że można dostać kręćka.
    Błędnik wariuje przez co utrzymanie równowagi nie jest wcale takie proste jak mogłoby się wydawać. Myślałam, że nie poczuję żadnego efektu, ale myliłam się. Zdecydowanie dobra pamiątka osadzona we wspomnieniach różnych dziwnych przeżyć.













Centrum Handlowe Krupówki 40

Do puli dziwnie wydanych pieniędzy chciałam dorzucić jeszcze wystawę rzeźb z metalu. Moi rodzice byli na niej za darmo w łódzkiej manufakturze, tu zaś trzeba było zapłacić, tyle, że mielibyśmy po kolacji na dzisiaj.
    Gdy się planuje wakacyjne wydatki, trzeba być jednak choć odrobinę rozważnym i ostrożnym. Tymczasem żyliśmy na tym wyjeździe naprawdę na luzie. Uwierzcie mi, cena za wystawę była mocno przesadzona...
    Za to sama galeria w góralskim stylu, nie powstrzymałam się od zdjęć.

Na samej górze elegancka restauracja z regionalnym piwem. Ogólnie stacjonując w jakimkolwiek obcym miejscu, chętnie degustuję regionalne rzeczy w tym i piwa. Gustuję zwłaszcza w ciemnych, więc moim wyborem był oczywiście porter. Dawno takiego dobrego nie piłam.

Ostatnie piętro galerii.



Widok z tarasu restauracji.


Mój wybór.


Na ścianach wisiały krótkie wierszyki Witkiewicza. Ten był idealny i w sam raz.

Restauracja w środku.

Wodogrzmoty

Prócz dnia "ZERO", mieliśmy też czas na ciąg dalszy klasycznego życia turysty. Przydarzył się nam dzień zlany deszczem, ale że my zawsze zabezpieczeni, żeby tylko w domku nie zamulać, wybraliśmy się w przeciwdeszczowych ciuchach na deszczowy spacer do Wodogrzmotów Mickiewicza, gdyż droga to najbezpieczniejsza pod strugami deszczu.
    Udało mi się dotrzymać słowa, że do Morskiego Oka nigdy więcej nie pójdę, byłam tam dwa razy i o dwa razy za dużo. Po pierwsze, powód jest gremialny, po drugie widywałam naprawdę zjawiskowe pejzaże jeśli chodzi o jezioro okolone górami i Morskie Oko nie robi na mnie wrażenia. Nie robiło nawet kiedy byłam tam pierwszy raz, ba! wtedy w ogóle byłam pierwszy raz w górach.
    Śniadanie mieliśmy ze sobą, zjedliśmy pod dachem pobliskiej drewnianej chatki (Dróżnicówka) w fajnym towarzystwie sympatycznej młodej pary.



Jakżeby nie zajrzeć do lasu choć na chwilę zbaczając z asfaltowej drogi?


Płaszczyki i spodnie przeciwdeszczowe, mega sprawa, polecam!

Karczma Przy Młynie

Kolacja tego dnia została spałaszowana niedaleko naszej kwatery noclegowej. W półmroku romantycznej atmosfery ze skrzypkami w tle.
    Najedliśmy się do syta, dania hojne. Oczywiście rozlewali tu inne beczki piwa i też należało skosztować, tym razem miałam ochotę na coś miodowego. Wszystko było przepyszne!






Posłowie

Na Krupówkach nie robiłam wielu zdjęć, nie było co fotografować. Chwyciłam kadr jednego budyneczku, a cała reszta to po prostu tłum ludzi i co chwila stragan z serami.
    Łącznie cała nasza wyprawa trwała 6 dni, w tym 3 dni w Tatrach, z czego jeden na szlaku, a każdy następny gdzieindziej, wiec wcale nie jest tak, że od dzisiaj pisać będę o samych tylko górach. Uprzedzam, bo tu wielu czytelników ma awersję. ;)
    Tak więc po dniach trzech opuściliśmy Tatry i każdy następny dzień spędzaliśmy w zupełnie innym, bardzo ciekawym miejscu.
    Spełniłam jedno z wielu turystycznych marzeń, więc gwarantuję, że będzie na co popatrzeć. Dodatkowo trafiliśmy zupełnym przypadkiem w niezwykłe i nieznane miejsce z ogromnym potencjałem historycznym, które z wielką radością pokażę Wam tutaj na blogu.

Jedyne zdjęcie z Krupówek.

Jednakże życie dzieje się dalej, zwłaszcza nasze, które jest trochę inne, wartkie jak rzeka, a że lubię być na bieżąco, to i pewnie wtrącę jakiś codzienny post między moimi opowieściami z podróży.

14 komentarzy:

  1. Szczerze nienawidzę Zakopanego, amen :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Delikatnie podzielam uczucie, aczkolwiek bez dodatkowych efektów specjalnych. :)

      Usuń
  2. Do Zakopanego jeździliśmy kilka lat z rzędu, bo to dobry punkt wypadowy, ale gdy tłumy zrobiły się nie do przejścia zmieniliśmy miejscówkę. Do odwróconego domu w Szymbarku weszłam tylko kawałek, bo moja głowa oszalała...
    Intensywnie spędzacie czas i dobrze, życie jest krótkie, a do zobaczenia i przeżycia tyle rzeczy...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za czasów, których nie mogę pamiętać, wiele miejscowości odwiedzała moja rodzinka i o tym jak wyglądały i jak spokojnie tętniły życiem, mogę się tylko od nich dowiadywać. Obecnie większość z tych miejscówek nie oferuje więcej niż Krupówki.
      Teraz zacisza trzeba szukać, nasłuchiwać co turyści mówią do siebie szeptem, ;) bo takie miejsca to skarb.
      Ten świat chyba długo nie pożyje, trzeba zobaczyć jak najwięcej. :D

      Usuń
  3. My w Zakopcu zawsze tylko przejazdem. Najczęściej śpimy u kumpeli w Witowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie mam nikogo w Górach, a w Zakopcu to jednorazowy interes.

      Usuń
  4. mamy wspólny punkt: porter...
    kiedyś znakomity był porter łódzki, nie ustępował warszawskiemu (RIP)... potem zniknął, a po iluś latach jakoś zajrzałem do Łodzi i nagle znalazłem reaktywację (brand był ten sam), do tego w puszce... kupiłem, ale to była lekka masakra... primo, to ta puszka... nie mam nic przeciwko puszkom, przeważnie kupuję piwo w puszkach, ale porter w puszce jakoś mi wewnętrznie nie konweniuje... a secundo, to, nie miałem motywacji do zakupu dalszych, bo to w ogóle nie było to, o co chodziła w tamtym łódzkim porterze...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za młoda jestem by znać tego prawdziwego łódzkiego portera, więc nie mam porównania.

      Usuń
  5. Bardzo ciekawa fotorelacja.
    Zmieniło się sporo od czasów, kiedy my tam jeździliśmy. Bardzo możliwe, że też mieszkaliśmy na tej ulicy, bo mieliśmy widok na Nosal.
    Co by nie powiedzieć Zakopane jest najlepszą miejscówką z wyjściem w Tatry. Kiedyś mieszkaliśmy w Białym Dunajcu i do Zakopca trzeba było dojechać. Wodogrzmoty kojarzą mi się ze szlakiem do Doliny Pięciu Stawów.
    Świetna ta Karczma przy młynie, klimatyczny wystrój. Piękny gobelin z jarzębiną, nie jestem pewna, ale chyba podobny widziałam w muzeum secesji w Płocku. W każdym razie efektowny motyw. Minę w tej karczmie masz jakąś nietęgą, sceptyczną. Za to w odwróconym domie widać, że świetnie się bawiliście. Płaszcze przeciwdeszczowe w tamtym regionie zawsze modne, zawsze się przydają. Nie sposób w nich dobrze wyglądać, a Wy wyglądacie sympatycznie i z humorem.
    A swoją drogą Galeria handlowa ma zakopiański charakter i to lubię.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ps. Wczoraj jechałam pociągiem Inter City do Włoszczowej. W naszym wagonie jechała grupa młodych ludzi do Krakowa. Okazało się, że jadą do Zakopanego( przesiadka w Krakowie)Byli podekscytowani i szczęśliwi, nie mogli spać w nocy przed wyjazdem. Dziewczęta ubolewały tylko, że na miejscu mają wprawdzie pokój z oknem, ale bez balkonu. Tak tylko piszę, bo jednak wyprawa do Zakopanego to fajna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieliśmy zrobić też szlak do Pięciu Stawów, ale pogoda się załamała. Można niby iść w płaszczach, ale to taka trochę średnia przyjemność, a ja jeszcze lubię w takich plenerach fotografować, zaś w deszczu aparatu nie wyjmę. Najważniejsze, że główny cel udało się zrealizować. Myślimy o tym, by pozdobywać jeszcze kilka szczytów ale może od słowackiej strony. Plan na przyszłość.
      Minę skupienia miałam. Stałam przed trudnym dylematem – placek zbójecki czy gołąbki w sosie grzybowym... ;D
      P.S. zwłaszcza wyprawa pociągiem. :)

      Usuń
  6. Miałam takie samo nastawienie do turystyki w Zakopanem, ale w zeszłym roku na majówkę znajomi namówili mnie na taki właśnie totalnie lekki wyjazd "w góry". No i były Krupówki, było Morskie Oko, ale i tak było cudownie tylko, dlatego że miałam przy sobie cudownych ludzi :). W odwróconym domku byłam też jeszcze wcześniej z rodziną. Z zewnątrz wydaje się błaha atrakcja, ale naprawdę jest fajnie ^^.
    Nigdy nie zaczynam książek z takich właśnie biblioteczek dla gości. Wiem, że na wyjazdach szkoda czasu na czytanie i nigdy nie dokończę, a później ta niedokończona książka siedzi w głowie :P. Wolę sobie wziąć coś własnego jakby się faktycznie trafił wieczór dla relaksu :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest nauczka, by jednak zawsze zabierać ze sobą w podróż jakąś książkę. :)

      Usuń
  7. Odwróny dom. Możesz obroćić sobie te zdjęcia w programie graficznym "do góry nogami". Ciekawe jaki bylby efekt. Ja ten dom albo inny kiedyś widziałem, ale niestety nie zwiedzałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można go zwiedzać, chodząc na rękach, jeśli ktoś potrafi. ;)

      Usuń