wtorek, 4 lipca 2023

Zakończenia, pożegnania i kontynuacje. } + jak radzić sobie z upałem?

Zanim ruszę z dalszymi opowieściami z podróży, chcę koniecznie wrócić jeszcze do wydarzeń sprzed wyjazdu. Ma to po części związek z trwającymi już wakacjami, ponieważ różne sezony/etapy trwają zwykle do tego czasu. Czerwiec zawsze zostawia taki nieprzyjemny ślad zakończeń i pożegnań.
    Czerwiec przede wszystkim męczy pierwszymi już letnimi upałami, których to zwolenniczką nie jestem, ale się staram, bardzo się staram przetrwać. Dzisiaj po krótce Wam o tym opowiem, być może ktoś z Was zechce z tego skorzystać.
    Niedawno pożegnaliśmy naszą przyjaciółkę i powierniczkę rodzinnych sekretów, która jak co roku wyjeżdża na cały sezon w delegacji do centrum wydarzeń swojej firmy. Zakończyliśmy też rok spotkań naszego Kościoła Domowego.
    Dużo się przez ten czas działo, a moja w tym głowa, by Was nie zamęczyć zbytnią rozwlekłością i zawiłością moich przemyśleń.

Zacznę od naszej powierniczki. Poznaliśmy się w Krakowie na spotkaniu Kościołów biblijnie wierzących z całej Polski. Wtedy jeszcze mieszkaliśmy w Szwajcarii i nie mieliśmy pojęcia, że w naszej rodzinnej Łodzi też są jakieś Kościoły ewangelicznie wierzących.
    Widywaliśmy się rzadko (potem już w Łodzi), za każdym razem jak tylko odwiedzaliśmy ojczyznę. Jakoś bezproblemowo nawiązaliśmy wieź, która zaczęła splatać się w ciasny, równiutki warkocz naszych wspólnych losów. Wiele się działo, wiele już mamy za sobą, wierzę że jeszcze więcej jest przed nami.
    Ona była z nami nawet wtedy, kiedy my byliśmy przeciwko sobie. I jako jedna z bardzo nielicznych, nie stawała po żadnej ze stron. Ona zawsze wysłuchuje obu wersji zanim wyciągnie jakiekolwiek wnioski i nie boi się takiej konfrontacji. To jest taka osoba, że bardzo nie lubię kiedy jest daleko. Dlatego między innymi nie lubię czerwców.

Wyszliśmy na ostatnią kawę do jednej z naszych ulubionych knajpek. Widzieliśmy się jeszcze w ostatnią niedzielę. Jest tam rozchwytywana, długo czekaliśmy, żeby się pożegnać i uściskać.
    To jest też taka osoba, że z całą pewnością wielu będzie na nią czekać, tak samo jak my.

I przy okazji, jeśli zajrzycie do Łodzi, zapraszam do ⏩ Qubek Cafe.

W czerwcu miało miejsce ostatnie spotkanie naszej grupy domowej z Kościoła. Po krótce może wyjaśnię co to jest:

To jest pierwotny pomysł na to jak może działać Kościół. Ponieważ w czasach pierwszych apostołów stawiano na normalność, my również stawiamy na normalność.
    Chrześcijaństwo to nie popisywanie się swoją doktryną lecz naśladowanie Jezusa. To życie Jego nauczaniem, a nie teoretyzowanie i chwalenie się wiedzą na ten temat. Nasza codzienność nie jest oderwana od rzeczywistości — mamy swoje upadki i zwycięstwa. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy służą niezwykłemu Bogu.
    Na te spotkania przychodzą osoby, które chcą – nie ma lepszego wytłumaczenia.
    Poza budynkiem, w którym spotykamy się regularnie co tydzień, budujemy relacje poza jego murami. Kościoły domowe to nie tylko wspólna modlitwa i wieczerza. To nie tylko rozmowy na tematy biblijne, ale również miejsce na to, aby poczuć się swobodnie i nie martwić się o to co pomyślą inni i jak krytyczni będą wobec nas.
    To jest miejsce na relacje, być może na nowe przyjaźnie. I czuję się za każdym razem wielce zaszczycona, że możemy pod naszym domem budować taką grupkę.
    Ostatnio na zakończenie polał się szampan. Ruszamy dalej od września.

Pierwsze upały. No właśnie, temat, który zasiałam ostatnio wspominając, że podjęłam specjalne przygotowania do tego aby nie zdechnąć. Wiecie o moich predyspozycjach, wiecie, że mam tendencje do udarów, że już takowe miewałam i że z tych powodów wstrzymuję działania sportowe do jesieni.
    Tego roku chciałam inaczej – nienawidzę się poddawać, nienawidzę być słaba, więc zawalczyłam o siebie i lepsze samopoczucie, ponieważ przed nami jeszcze prawdopodobnie niejeden gorący dzień, a trzeba jakoś żyć i działać.

Mam doradcę, tzw. "trenera wirtualnego", który krok po kroku zdradzał tajniki a propos tego jak się przygotować do upałów. On też kocha zimę, ale że czekało go kilka wyzwań sportowych w tropikach, również poddał się przygotowaniom i na bieżąco relacjonował cały proces, w którym ja również uczestniczyłam. Posłuchałam kilku porad i oto żyję.
    Nie przerwałam sportów plenerowych, ba nawet biegam pod słońcem i nie mam przy tym zawrotów głowy, ani razu nie zasłabłam, więc wszystko okazuje się działać prawidłowo.

➥Pierwsza sprawa: zwykle wiosną przerywałam aktywność plenerową, tym razem poradzono mi, bym tego nie zrobiła, a nawet ćwiczyła na zewnątrz jeszcze częściej. Tak więc można powiedzieć, że wbiegłam w słońce.
➥Druga rzecz: suplementacja. Niestety. Wzdragałam się, nie lubię uzależniać ciała od takich rzeczy, ale przekonałam się z idąc za argumentami z zupełnie innego źródła. Czytam akurat książkę pt. "Dieta Stwórcy". Rozumiem co oznacza, że ziemia nie jest taka jak kiedyś i żywność już nie taka jak kiedyś itd. Niestety nie jesteśmy w stanie zjeść tyle, żeby na 100% uzupełnić wszystko w organizmie, zwłaszcza jeśli jesteśmy bardzo aktywni. Stąd po intensywniejszym treningu pojawia się czasami delikatny ból głowy albo osłabienie. Pomimo zdrowej i obfitej diety – po prostu jedzenie nie jest tak obfite składowo jak Pan Bóg na początku stworzył. Mięso również nie jest dobrej jakości, nie uzupełnia naszych ciał o 100% wszystkich niezbędnych rzeczy. Musielibyśmy jeść je tonami, żeby wszystko grało, ale dzisiejsze mięso jedzone tonami raczej nam nie pomoże, a zaszkodzi. Temat rzeka i to ogromna rzeka
Aminokwasy się kłaniają. Ich przyswajanie, rodzaje aminokwasów, co z nimi łączyć i jaką mamy podaż.
Gdy przed treningiem wypiję taki skomasowany aminokwasowy koktajl, czuję się jakbym się przed chwilą urodziła i mam siłę wrzeszczeć i kopać. 🤣 To nie żaden dopalacz czy duża dawka kofeiny, nie mówię tu o wspomagaczach ani żadnych tonikach energizujących. To czysta dawka aminokwasów, w tej chwili wypijam w swoim koktajlu trzy rodzaje. Możliwe, że do końca lata będę się nadal uzupełniać, a potem zobaczymy.
➥Trzecia sprawa: nawadnianie. Nie umiem wypić w ciągu dnia (nawet upalnego) tyle ile każą. Dowiedziałam się, żebym spróbowała uzupełnić wszystkie elektrolity od rana, czyli nawadnianie od budzika aż po trening, który zwykle wykonuję do południa. I do tego zgodziłam się użyć izotonika rozrabianego w wodzie, takiego jak popijają sportowcy, który dodatkowo też uzupełnia węglowodany. I wiecie co? Myślałam, że żadna rewelacja, podchodziłam do tego sceptycznie, ale rzeczywiście czułam się o niebiosa lepiej, głowa od rana nie była taka ciężka w te upalne dni i nie chciało mi się spać. (Kto mnie zna, ten wie, że najchętniej przespałabym całe lato). W ogóle czuję się lepiej i faktycznie ten nacisk na nawadnianie od rana ma dużo sensu. Potem przez resztę dnia też piję (zwykłą wodę), ale nie czuję pragnienia tak jak to czasami potrafi suszyć w gorące dni. Co ważniejsze, głowa na słońcu nie boli i nie czuję się słabo, nawet kiedy biegnę.
➥Czwarta kwestia: ubrania, ale na to, co on mi poradził, nie stać mnie... To są sportowe materiały chłodzące. Nie wiem jak one działają, ale rzekomo odprowadzają ciepło i pot na zewnątrz. Ta marka ma akurat swój sklep w Łodzi, ale ceny mają zaporowe.
➥Piąta kwestia: przestać unikać kąpieli słonecznych. Dowiedziałam się, że to też hartuje i to też pomaga w uodpornianiu się na gorąc. To jest najstraszniejsza rzecz spośród tych wszystkich powyżej.

Ale najważniejsze, że wszystko działa!

Używam mineralnych kremów z osłoną UV 50+.

Próba generalna dzień przed wyjazdem w Tatry była bardzo satysfakcjonująca. Mogę powiedzieć tylko za siebie oczywiście, bo żyję w swoim ciele i się czuję. Tyle ile zrobiłam do tego czasu, mimo że regularnie wypadało mi coś innego i opuszczałam treningi, tak forma dopisała. Z czystym sumieniem mogę też powiedzieć, że potem w górach na szlaku też czułam się bardzo dobrze, żadnej zadyszki nie było. Forma jest! 💪
    Teraz tylko to utrzymać do emerytury, a nawet dłużej. 🏋️
    Tutaj troszkę wygłupów:








Tak, taki trening jest możliwy w Łodzi.
    A jakby ktoś chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu, zapraszam do wpisu ⏩ Tajemnice lasu na Brusie.

6 komentarzy:

  1. To życzę Ci wspaniałej formy także na emeryturze.
    Ja obserwuję spadek sił, niestety i choć dużo się ruszam , to pesel jest nieubłagany, no i praca zwichrowała mi kregosłup.
    Ale może to tez dlatego, że nigdy nie ćwiczyłam na poważnie, trudno.
    Skoro dobrze wam we wspólnocie, to udanego kolejnego roku w kościele domowym!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Motywują mnie ludzie na emeryturze, którzy dalej kontynuują swoją ciężką pracę np. na siłowniach. Dzięki nim wiem, że się da.
      Mój kręgosłup to historia zawiła jak Amazonka, ale wierzę, że będzie O.K.
      Nam dobrze i naszym gościom, mam nadzieję, też. :)

      Usuń
  2. "Pomimo zdrowej i obfitej diety – po prostu jedzenie nie jest tak obfite składowo jak Pan Bóg na początku stworzył"...
    po prostu moim zdaniem masz rację co do samego meritum (kwestia sformułowania jest tu kompletnie bez znaczenia)...
    nie jestem ani za, ani przeciw braniu suplementów, bo sam temat "suplementy" jest workiem, do którego można wpakować mnóstwo produktów, tak pomocnych, jak nic niewartych, a nawet szkodliwych, do tego to wszystko zależy od konkretnego konsumenta, więc czarno-białe podchodzenie do tej sprawy w ogóle nie ma sensu... czy można się uzależnić od nich, od ich używania?... można, tak behawioralnie (psychicznie), jak też i fizjologicznie, gdy organizm oducza się pozyskiwania ważnych dlań elementów ze źródeł naturalnych, skoro ma podane je na tacy, niejako łatwiejszym sposobem... mechanizm jest identyczny, jak uzależnienia opioidowego: organizm przestaje produkować endomorfiny, gdy zaczynamy go faszerować ich odpowiednikami z zewnątrz... ale chwila, moment, kto nm każe walić w siebie te suplementy bez ładu i składu?... "można się uzależnić" nie oznacza, że tak musi nastąpić, tak?...
    i w tym momencie dochodzimy do punktu, który nie wzbudza we mnie zbyt dobrych wibracji... ten punkt nazywa się "struktura rynku suplementów", która obecnie jest tak skonstruowana, że stwarza nieograniczone możliwości nieodpowiedzialnego, wręcz głupiego ich używania... nawet ludzie sensownie używający mózgu /a w konsekwencji suplementów/ mają spore kłopoty, aby nie wdepnąć na jakąś minę w postaci bezwartościowego produktu i przy okazji wyrzucić kasę do ścieku... ja sobie z tym radzić to już temat rzeka, ale zdaniem mojej najlepszej kumpeli Intuicji wiesz, o co chodzi, więc dalej nie ma sensu tego rozwijać...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi mi o sytuację, kiedy zapotrzebowanie na dany składnik jest naprawdę większe niż możemy podać na tacy. I nie mówię tu o zwykłych witaminkach, ani modach na konkretny preparat. Jak zrobią reklamę w telewizji i radiu, nagle sprzedaż danego suplementu rośnie niewyobrażalnie, a tak naprawdę większość z tych ludzi w ogóle nie potrzebuje go przyjmować.
      No i suple sportowe to też troszkę inny temat, wydaje mi się, że troszkę bardziej świadomie się do tego podchodzi, więcej interesowania się konkretną nauką niż czytania folderów reklamowych.

      Usuń
  3. Jaka piękna trawa na jednym ze zdjęć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcie zrobione z poziomu trawy. Tez mi się spodobała, taka soczysta, zieloniutka. ^_^

      Usuń