Był czas kiedy chciałam wyrzec się własnych emocji. Miałam ich dosyć, tyle fizycznie odczuwalnego bólu, depresja... Pokutowałam od tego. Później zrozumiałam, że to nie wina moich emocji - tego, że je mam. Emocje są potrzebne mi samej do tego, bym się komunikowała ze sobą - wiedziała czego mi potrzeba, skąd należy się wycofać, co mi sprzyja... Emocje o tym mówią, dzięki nim, nie jesteśmy maszynami do podstawowych działań motorycznych. Nasza wolna wola opiera się na emocjach.
Później nastał czas, kiedy wyciągałam rękę do ludzi. Składałam swoje zaufanie na chybił trafił - mówiłam sobie: uda się, albo nie uda, ludzie się przesieją.
I przesiewali się strasznie, a ja się dalej starałam. Bo taka jestem.
Potem nastał rok 24'. Postanowiłam w nim, że przestaję się starać. Ludzie zweryfikują się sami. Przestanę dzwonić, przestanę zabiegać. Ci co naprawdę chcą mojego towarzystwa, nie dadzą mi odejść.
Telefon w większości zatrważająco milczał.
Zrozumiałam, że wielu znajomych spotykało się ze mną, gdy im zbywał czas.
Zostali przy mnie ci ludzie, którzy chcieli znajdywać dla mnie czas.
Potem przybyło kilkoro nowych. Ale nie szalałam, a ludzie weryfikowali się dalej. I ci nowi też zostali.
Nastał rok 25'. Postanowiłam dbać o moje relacje. Dbać o ludzi, którzy zechcieli przy mnie zostać. Jestem lekko zdystansowana do świeżych znajomości, być może niesłusznie jeszcze traktuję ich starym rokiem, ale znajomości są jak wino, każda musi dojrzeć. W sercu zwłaszcza. Ta krew gorąca, musi się porządnie przefiltrować.
Tyle prób i tyle beczek soli do zjedzenia razem... Jak wszędy i onegdaj i zawsze.
Dziś doświadczam czegoś co zaczęłam nazywać dojrzałością duchową. Odsłaniam na światło swoje powołanie. Korzystam z darów. Także z emocji. Czuję i czuciem się kieruję znacznie częściej niż samym rozumiem. Chcę przestać aż tak dużo analizować, bo niestety używam niewłaściwych środków do tego, a choć jestem wysoko-wrażliwym empatą, to jednak w myślach nie czytam. I mogę się bardzo mylić co do niektórych ludzi.
źródło zdjęcia |
Wyobrażam sobie przyszłe życie – idąc za marzeniem z dzieciństwa – w pewnym pałacyku. Ten dom istnieje, jak najbardziej. Jest niezwykłym miejscem odgrodzonym wysokim, bardzo starym płotem od reszty miasta. Kompletnie niepasującym do niego, wyciętym planem prostokąta, niedostępnym. Poza zasięgiem dla mnie.
Czasami wpadają mi do głowy różne zuchwałe marzenia. Czasami skromniejsze. Te skromniejsze mówią o tym, że nieznaną mi drogą nabywam lub dostaję ten pałac i stać mnie na remont i wyposażenie. Zamienia się w przytulny kąt, trochę za duży dla mnie, ale na marzenia się nie narzeka. Zgodnie ze swą datą, otrzymuje wnętrze dawno minionego stulecia. I mieszkam tam sama i tylko czasem przyłażą do mnie bezpańskie koty, które odnajdują u mnie azyl.
To bardziej zuchwałe marzenie dotyczy jakiegoś mężczyzny. Osoby, która jest jak ja. Szalony artysta. I stanowimy zespół. Taki wymarzony związek.
Ale drzwi do tego pałacu pozostają zamknięte i żadnym sposobem nie szykuje się, by miano mi je otworzyć. Ten pałac nie tylko istnieje, ale jest dla mnie prawdziwym symbolem tego, co nazywam szczęściem. Domem przez duże "D". Własną ziemią, wyciętą na planie mojego ukochanego miasta.
Zostają mi tylko marzenia. Takie prosto z serca wydarte i wilgotne od łez. Nierealne, zwłaszcza te zuchwałe. Z ważkimi decyzjami zostaje się do końca życia. Nie ma sensu już więcej płakać.
Spieprzyłam. Mówi się trudno. Trzeba było wiać, kiedy pojawiły się pierwsze wątpliwości, ale zabrakło mi odwagi. Stchórzyłam przed wybraniem inaczej, niż wszyscy oczekiwali. Pociągnęło to za sobą całą gamę zła. Dobro też się pojawiło, mniej ale najwyższej wagi. Lecz nie oznacza to, że podjąwszy inną decyzję, to samo dobro nie wydarzyłoby się w moim życiu. Uważam, że tak – że byłoby na to miejsce.
A teraz nie ma odwrotu, nie całkiem. Można dalej uciekać, próbować coś zmienić, ale stało się i się nie odstanie. A kochać mogę tylko skrycie. Zamęczać się, potem zapominać i tak dalej. Już kilka razy mi się to zdarzyło. Już kilka razy płakałam za marzeniem zuchwałym w przeciągu minionego roku.
Bo już nigdy nie zdarzy się to, czego tak pragnę. Normalnego domu. Normalności. I miłości.
Piękny ten łódzki zameczek. Nie powiem. Nie wiem czy jest do sprzedania i jaki jest aktualny jego stan. Ale... Według mnie to budynek dla jakiejś instytucji, a nie mieszkanie dla 1-2 osób
OdpowiedzUsuńPamiętam kiedy szukaliśmy na rynku wtórnym domu, to oglądaliśmy taką piękną, choć bardzo zrujnowaną willę. Ja oczywiście się napaliłam i twierdziłam, że damy radę po pracy jakoś ją wyremontować. Na szczęście dla nas mieliśmy doświadczonego agenta, który odradził nam tę inwestycję. W międzyczasie trafiliśmy z nim na inny dom w dużo lepszym stanie i zdecydowaliśmy się w nim zamieszkać. Dziś cieszę się, że tak to się wszystko potoczyło, bo widzę ile pracy i pieniędzy wymaga utrzymanie domu, w którym na bieżąco się mieszka. Z czasem oczywiście będziemy go odnawiać, ale nie jest to takie pilne, jak było w pierwszym przypadku.
Warto więc słuchać ludzi, którzy znają się na rzeczy.
To jest moje doświadczenie. Ktoś inny może mieć inne. Marzenia trzeba mieć i je realizować. Życie jest jedno. Ale trzeba, według mnie , je ważyć i stąpać realnie po ziemi. Chyba, że jest jakiś nagły wielki przypływ gotówki i nadmiar czasu. Wtedy można bardziej ryzykować. :))