Wyjątkowi ludzie nigdy nie spotykają się na początku życia. Zadziwiająco... Spotykają się dopiero po długiej i męczącej podróży. Prawdziwa miłość przychodzi późno. Dzieje się między dwoma sercami, które żyły różnymi życiami i nie było możliwe, aby się spotkały wcześniej.
Dla niektórych ludzi taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny. Tych samych dwoje ludzi, gdyby spotkało się wcześniej, nie połączyłoby się. Myślę tu także o przyjaźniach.
Obecni w moim życiu ludzie, którzy dziś są dla mnie ważni, mogliby nie stanąć nigdy w progu mojego serca, gdybyśmy spotkali się kilka lat wcześniej. To jest wysoce prawdopodobne nie tylko patrząc przez pryzmat tego, co ja miałam w głowie, ale też przez to, kogo oni sami wcześniej reprezentowali.
Spotkaliśmy się dziś poranieni, ale zabliźnieni. Historie z ich przeszłości, dziś nie mieszczą mi się w głowie, możliwe, że skreśliłabym ich, każdego z osobna. Za dużo tego, czego nie toleruję...
Wszyscy mocno pozmienialiśmy się z czasem. I wszyscy przylgnęliśmy jakoś do siebie... zaczęliśmy do siebie pasować. Dopiero teraz.
Oczywiście można uznać to za gdybanie, choć to co siedzi mi teraz w głowie, jest tak ewidentne, że nie mam wątpliwości.
Człowiek jako suma rozczarowań, zawodów i złych decyzji (celowo wymieniłam same negatywy), unika pewnych zapalników, by historia się nie powtórzyła. I stąd właśnie moja pewność.
A miłość? Powoli przestaję mieć nadzieję. Jeszcze jakiś czas marzyłam, jakiś czas wierzyłam, ale skończyło się. I jakże wyjść z tego trudno.
Opowiem Wam o przeczytanej kilka miesięcy temu książce. To dość popularny tytuł, "Krew i Wino" Andrzeja Makowieckiego, przynajmniej u mnie w Łodzi, gdyż moje miasto jest jej główną scenerią. Tematem jest mafia, występuje też popularny medialnie detektyw, choć nie jest wprost powiedziane, że to on, jednak można się łatwo domyślić.
Jest też piękna bohaterka, mądra po zagranicznych studiach, córka bossa mafii, która wpędziła się w niezły kompot. Zakochała się w płatnym zabójcy, który do końca ukrywał przed nią kim jest. Czytelnik z zaciekawieniem może śledzić jego myśli i jej. Oboje zatonęli w szczerej miłości, lecz oboje przez pewną sytuację, nie mogą sobie powiedzieć całej prawdy o sobie.
Bardzo długo czytałam tę książkę, choć miałam ją zawsze w plecaku, bo praca mnie na tyle zaabsorbowała, że miałam mało czasu na cokolwiek. I tu mogę zacząć wątek trzeci...
 |
Książka do szybkiego przeczytania na raz. Całkiem przyjemna, mogę polecić. Przydała mi się w tym cięższym czasie. |
Znów zmieniłam pracę. Przez pierwszy miesiąc było idealnie, opowiadałam Wam o niej, zachwalałam, po prostu cud i miód. Pieniądze też - jak na sklep - bardzo dobre, na to faktycznie nie mogłam narzekać.
Sraczka zaczęła się po pewnym czasie i na wielu płaszczyznach.
- Dyrektor uznał, że mamy obowiązek robić nadgodziny, więc zaczęła się wojna. Częste pytania o to czy mogę zostać dłużej – kierownicy nie uważali tego za obowiązek i nie zgadzali się z tym, dlatego uprzejmie pytali i przyjmowali odmowy bez tłumaczeń.
- Te trzy weekendy pracujące, zaczęły być problematyczne. – Zamiast zbierać kontrakty, traciłam je, bo przestałam być dyspozycyjna.
- Umawialiśmy się na przemienne zmiany, czyli jeden tydzień od rana, drugi tydzień popołudniu, itd. – otrzymałam jakimś cudem monopol na popołudnia. 6 tygodni zmian do 23 i 22 pod rząd, doprowadziło mnie do załamania.
- Zgodziłam się na przejście z kas na punkt informacji. – Z moją odpornością na debilizm ludzki, myślałam, że pójdzie jak z płatka i tak faktycznie było, póki nie zaznałam popołudniówek i weekendów na tym polu. Moja wyporność psychiczna, nie poradziła sobie z chamstwem tego bydła – sorry, inaczej nie można powiedzieć, kiedy wiesza się na tobie kilkoro klientów na raz i chórem zaczynają na ciebie wrzeszczeć, a nawet ubliżać ci.
Nie było już dnia, bym nie wracała z pracy sfrustrowana i przebodźcowana. I w końcu złożyłam wypowiedzenie. Miałam wtedy kilka potencjalnych miejsc pracy na oku i jedną awaryjną i jak się okazało, ze wszystkich otrzymałam odmowy, więc poszłam do awaryjnej.
Czego szukałam? Wolnych weekendów, bo robię porządki w życiu i uzupełniam edukację.
I sraczka się skończyła, po raz pierwszy w życiu pracuję na produkcji, generalnie pasuje mi to. Monotonia mnie stymuluje, mam w głowie spokój, czas żeby pomyśleć, nawet nie muszę z nikim rozmawiać. I zaczęłam sobie cenić to, że nie muszę się co chwila odrywać od pracy, bo klient podszedł.
Przepracowałam na razie dwa tygodnie i ani razu nie wróciłam do domu przebodźcowana czy wnerwiona. Ba, mam we wtorek dwie ważne sprawy do zrobienia od rana i nie było problemu, żebym wzięła na ten dzień wolne. W sklepie trzeba to zgłaszać z miesięcznym wyprzedzeniem, dlatego wiele spraw mi umykało bezpowrotnie.
Pracuję wyłącznie na rano, co też uważam za luksus. Organizm mi się ustabilizował, codziennie kładę się o tej samej godzinie i codziennie budzę się o tej samej, nawet bez budzika. Przestałam potrzebować energetyków.
Belgijska firma zajmuje się produkcją gotowych przewodów hydraulicznych dla firm produkujących maszyny rolnicze, budowlane i komunalne, a także dostawcą węży hydraulicznych. Zakład pracuje według tych samych standardów jakościowych co zakład w Belgii. Przykładem jest chociażby to, że mamy pół godziny przerwy i nie odpracowujemy piętnastu minut.
Tak więc ze wszystkich nieudanych decyzji w życiu, naprawiłam na razie dwie, z czego jedna jest w wieloletnim procesie.
W sumie trzy, bo wymiana środowiska też nie jest bez znaczenia, proces zaczęłam rok chyba temu... może trochę wcześniej z pewnymi decyzjami, za którymi wszystko poszło w ślad, więc chyba powiedzieć 2 lata, będzie słuszniej.
No i zostało jeszcze jedno, z którym nie bardzo wiem na razie co zrobić, bo z której strony nie zacznę, to odbijam się od ściany. Na razie prywatnie moje życie wygląda jak na pierwszym obrazku. To jest wręcz kwintesencja tego, co chcę powiedzieć.
tak patrzę, patrzę, patrzę... mam!... Led Zeppelin IV... chodzi o okładkę płyty...
OdpowiedzUsuńto tyle na temat pierwszego obrazka...
raczej jest tak, jak piszesz... czasem nas ktoś kręci /w różnym sensie, niekoniecznie "takim"/ ze względu na jakiś detal, choćby (przykładowo) pieprzyk na twarzy, może być nawet tak, że na świadomym poziomie tego nie wiemy... ale ten detal nie istnieje od początku, tylko pojawił się kiedyś tam, po drodze... czy zanim to się stało, a my byśmy tą osobę spotkali, to też by nas zakręciła?... zwłaszcza, że my też byliśmy wtedy jakoś tam inni... być może tak, ale raczej chyba nie...
bardzo ciekawa zabawa myślowa, pod warunkiem, że tylko zabawa...
za to książka... najpierw mi się skojarzyło 365 Lipińskiej... bo mafia, bo takie tam inne... strasznie nudny pudding zresztą... pamiętam, że czytałem to w jakiejś dziwnej kolejności... 2-gi tom, 3-ci, na koniec 1-szy... bo każdy był w innym punkcie bibliotecznym i różne były kolejki do nich... trochę stadnym odruchem to przeczytałem, bo "wszyscy czytają" i wyszło mi, że kolejność zaliczania tych tomów jest bez znaczenia... jedno jest pewne, że Honoru Prizzich przebić nie mogło, tam też jest motyw miłości i pracy w zawodzie konieczności dyskrecji w zawodzie killera/ki...
co do nieudanych decyzji życiowych, to zawsze mnie śmieszy /to już inna zabawa myślowa/ sytuacja, gdy ciągle coś naprawiamy (ludzie, gatunek), nigdy nie potrafimy czegoś od razu zrobić dobrze, tylko zawsze musi być coś spieprzone...
dzieje się tak dlatego, że za dużo o tym wszystkim myślimy, ale to już jakby osobna bajka...
p.jzns :)
*/nie "w zawodzie konieczności", tylko "w warunkach konieczności" miało być...
Usuń