czwartek, 7 kwietnia 2022

Teraźniejszość kontra przeszłość, czyli proces UWOLNIENIA.

Odkąd pamiętam byłam przekonana, że dobre życie bardzo zależy od naszego nastawienia do sytuacji w nim. Nie zawsze jednak dajemy radę, bywają chwile i nastroje dosyć kompulsywne.
    Pisałam poprzednio o porządkach  w swojej głowie. Nie na darmo chodzi się w tym celu do psychologa. Nie da darmo człowiek dobrze się prowadzi, bo w zdrowym ciele zdrowy duch i to prawda (ach te endorfiny).
    Ale nie ze wszystkim potrafimy poradzić sobie sami. Mamy dostęp do terapeutów i trenerów przeróżnych dziedzin – ale co jeśli specjalista (często lekarz) mówi Ci, że Twoja przypadłość jest nieuleczalna? A co byś powiedział, gdyby ktoś Ci zaproponował całkowite wyleczenie?
    Jest to możliwe. Wielu ludzi spotkało takiego kogoś, słyszałam przeróżne wspaniałe historie, wszystkie cudowne i zakończone happy endem. Ale ja Wam opowiem tylko jedną, swoją.

Tekst jest czytany, nagranie głosu u samego dołu.

Sprzątanie w głowie to często bardzo nieprzyjemna wyprawa. Jeśli byłeś kiedyś na terapii u psychologa, to wiesz, że nie mogło się obejść bez cofania do najdalszych wspomnień, bo zazwyczaj tak jest, że nasze zaburzenia, bolączki, problemy ~ wynikają z tego, co nam się przydarzyło w dzieciństwie, jednakże najczęściej o tym już nie pamiętamy. I chyba najtrudniej jest nam z czymś powiązać pewne fakty, przypomnieć sobie pasujące elementy do układanki, aby terapeuta mógł postawić diagnozę i rozpocząć proces naprawczy.

Dlatego czasami ludzie decydują się na pomoc hipnotyzera, ale ja nie jestem zwolenniczką praktyki oddawania swojej woli w całkowite władanie człowieka. Poszłam po pomoc do kogoś, kto pokazał mi retrospekcje z mojego życia, ale w inny i bezpieczny sposób. W momencie zajmowania się danym problemem z dzisiaj, cofał mnie jakby w przeszłość – w mig znajdywałam się w widziadle, które miało miejsce w mojej dalekiej przeszłości i widziałam je wyraźnie oczami dziecka, którym ówcześnie byłam. Co ważne, to było to konkretne zdarzenie, które pasowało do układanki. On dokładnie wiedział co mi pokazać.
Dana mi  wizja pod zamkniętymi powiekami w zupełnej świadomości pozwoliła zobaczyć chwile, które pozostawiły we mnie trwały ślad i pootwierały niebezpieczne furty.
Po co to wszystko? Na razie powiem oględnie – aby zaszyć rany i pozamykać furty dostępu do mnie.


Wyprawa w przeszłość ma niewiele wspólnego z radością. Doświadcza się duchowych spraw, które wpłynęły niekorzystnie na stan naszej osoby. Często jest nawet tak, że widzimy zło, przemoc, o których mózg postanowił zapomnieć, a wiemy o tej funkcji wyparcia, bowiem w dzisiejszych czasach wiemy coraz więcej o funkcjonowaniu umysłu.
Widzimy nędzę, być może jakieś upodlenie, że aż serce zostaje rozerwane gdy znów staje w tym samym miejscu, co kiedyś – w tym zapomnianym przez nas momencie.


Dobrze, mamy już fakty i powiązania, układanka jest cała. Co dalej z tym wszystkim zrobić? Jak uzdrowić serce i umysł? Jak pozbyć się pewnych przywar, toksycznych myśli, nieprzyjemnych uczuć?
Zazwyczaj pomocnik, który bierze w tym udział i tak doskonale prowadzi nas przez meandry przeszłości, albo robi to od ręki (po naszej słownej deklaracji, że już tego nie chcemy), albo leczy to w pewnym procesie.

Pora przedstawić nieocenionego pomocnika w takich sprawach. Jest to Duch Święty, którego subtelny głos prowadzi człowieka do doskonałości i świętości. Aby "uwolnienie" przyniosło słodki owoc – bo gdy człowiek ma to już za sobą, jest wolny. Żadnych przywar, żadnych lęków, żadnych przekleństw. Wolny, uśmiechnięty, szczęśliwy. Odmieniony, jakby wyprany, czysty jak łza.


UWOLNIENIE: To proces (a raczej kilka procesów), w których dotyka się bardzo wielu płaszczyzn. Przede wszystkim jest proces wpuszczania Ducha Św. w miejsca, w które dotąd się Go nie dopuszczało. Bóg to dżentelmen, nie zabierze nam tego, co lubimy, co kochamy. Trzeba mu zaufać i otworzyć się na Niego całkowicie, przecież On wie najlepiej czego i jak dotknąć.
To jest gra wstępna.

Kolejny proces to praca z Duchem Św. nad więzami pokoleniowymi. U każdego człowieka przebiega to bardzo różnie, bo każdy ma różną historię, ale często jest tak, że trzeba pewne rzeczy poucinać. W tym jest jeszcze jeden procesik – nie dopuszczać już do siebie kłamstwa, że coś tam nadal (później) może mieć jeszcze na nas wpływ.
To jest już penetracja.

Jest też proces zamieniania niebożych przekonań na boże. Pozwolenie Duchowi Św. aby mówił i przemieniał swoim słowem nasze myślenie w taki delikatny sposób, że jesteśmy nie tylko przekonywani, ale naprawdę zgadzamy się z Nim. Tu nic nie zrobi żaden człowiek w posłudze, to już jest konkretna praca z Duchem. Posługujący tylko naprowadza, a i tak wszystkie więzy rozwiązują się dopiero w modlitwie, gdzie mówi wyłącznie Bóg.
To jest ekstaza.

Proces uwolnienia to całkowite i w stu procentach działanie boże, w którym Ojciec kończy pewne rozdziały, definitywnie i raz na zawsze. Ale co dokładnie się dzieje w człowieku? Jestem pewna, że każdy mógłby po uwolnieniu opowiedzieć kompletnie inną historię i dać tym samym świadectwo życia. Naprawdę potężne świadectwo życia.


Co się zmieniło u mnie? Było oględnie, teraz będzie wprost: dałam złemu po mordzie. Teraz czas na moją historię, której nie przyszywaj do siebie(!), że jak Ciebie ten problem nie dotyczy, to znaczy, że cały ten artykuł to fikcja literacka.

Przede wszystkim byłam nieświadoma paskudnego przekleństwa pokoleniowego, które zostało ucięte. To są sprawy jakich u psychologa nie załatwisz, więc uwolnienie nie jest tylko rozprawieniem się z samym sobą (choć również), ale też tym, na co nie mieliśmy (nieświadomi) wpływu. To bardzo ważne.
Wiele z tego, na co w moim życiu narzekałam, na to co mi się przydarzało, było wynikiem przekleństwa, lecz nie mając o tym bladego pojęcia, zaczęłam obarczać winą samą siebie, a to najgorsze ze wszystkiego, co możemy zrobić. To jak z poplamionym krwią materiałem, kiedy najpierw próbujemy przygrzać plamę żelazkiem, bo ktoś nam powiedział, że wtedy łatwiej zejdzie. Tymczasem utrwaliliśmy krew na zawsze, a kłamca się ucieszył, że zaufaliśmy właśnie jemu – mówię tu metaforycznie.

Teraz wiem skąd te życiowe nieszczęścia się wzięły i przyznaję Wam, że teraz to zupełnie znikło. Nie zdarzają mi się już tamte sytuacje, które mnie przez całe życie upodlały, nie ma już żadnych konsekwencji, droga przede mną jest czysta i równa.

To przekleństwo dotyczyło ludzi jakich spotykałam na swojej drodze i jak się angażowałam w nich, zakochiwałam się w nich i popełniałam fatalne w skutkach decyzje, żałując potem i wstydząc się, a nawet powiem więcej – nie rozumiejąc dlaczego w to w ogóle wchodziłam. Dlaczego wtedy pragnęłam tak bardzo, że odłączało mi się racjonale myślenie?
Mówi się, że miłość, motyle w brzuchu itd... ale po tych wszystkich związkach miałam takiego kaca moralnego, że nic tego uczucia nie było w stanie przytłumić. Paskudna, obleśna, wstydliwa przeszłość...

To przekleństwo nie tylko przyciągało do mnie fatalistycznych ludzi, ale też mnie pchało w ich fatalne życia. Myślałam, że coś ze mną jest nie tak, albo że mam po prostu pecha. Te wszystkie historie na ogół z mężczyznami, którzy byli ze środowiska patologicznego, relacje, które oceniając zdroworozsądkowo, nie miały się udać i ewidentnie miały mnie ściągnąć do ich poziomu i upodlić; nie brały się z moich skłonności, jak wtedy myślałam, albo z naiwności. To było konsekwencją przekleństwa pokoleniowego.
Tak to jest gdy rodzina para się czarostwem... Nieudane związki, patologiczne relacje, gnój w sprawach sercowych, gnój w relacjach damsko-męskich, romanse, rozwody, wypaczenie pojęcia miłość. Dysonans z samym sobą, podejmowanie sprzecznych z sobą decyzji. Cierpienie.

To jest moja historia, sfera, którą potrzebowałam ocenić, rozpoznać jej korzenie i zlikwidować. Psycholog tego nie zrobi. Psycholog leczyłby skutki, nie poznałby przyczyn.
W miejscu przed współpracą z Duchem wpadłam w depresję, miałam myśli samobójcze – z tym faktycznie chodzimy do psychiatry, ale na szczęście ja nie musiałam, ominęły mnie medykamenty. Z depresji Bóg wyciągnął mnie już wcześniej, jakieś 3-4 lata temu. Tak – całkowicie i bezpowrotnie. A nauka mówi, że to niemożliwe.
Zaprosił mnie w ten sposób do procesu pracy nad sobą, o którym jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, a do dzisiejszego dnia wiele rzeczy jeszcze się zawaliło, by mogło powstać nowe. Bo Bóg zawsze buduje na nowo, nigdy nie wprowadza człowieka w stare schematy, w stare walki. Sprawia, że człowiek wchodzi do nowego, czystego mieszkania, a walki ma już w niepamięci.
Nie trzeba już o nic walczyć. Wyobrażasz to sobie? Nie ma bolączek, umartwiania się, nie ma lęku. Za spokój w sercu człowiek wiele by oddał, prawda?

To tylko jeden aspekt mojego  procesu uwolnienia, chyba taki najbardziej spektakularny. Tematów było znacznie więcej, znacznie więcej retrospekcji, znacznie więcej przywar do odcięcia i pozbycia się z mojego życia.


A teraz pomyśl, że tylko od Ciebie zależy czy będziesz wzrastał wśród kwiatów, czy wśród chwastów.

12 komentarzy:

  1. Wierzę, że niektórym może pomóc głęboka wiara, obcowanie z Bogiem, sami tak twierdzą. Wierzę, choć sama tego nigdy nie doświadczyłam.
    Nikt do mnie nie przemawiał, choć był czas, że bardzo chciałam.
    Z drugiej strony, zauważyłam tu niekonsekwencję w boskim działaniu.
    Skoro Bóg chce dla nas tylko dobrze i nie prowadzi na manowce, to dlaczego jednak Ciebie zaprowadził?
    by udowodnić Ci, że bez Niego nie dasz rady i uzależnić od siebie?
    Piszesz, o działaniu Ducha św. Ciekawe, ale jak to się objawia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że to zależy od miejsca z jakiego Go próbujesz usłyszeć. Wielu ludzi mówi, że nie rozpoznaje prowadzenia, nie słyszy głosu, nie widzi kompletnie nic, a modlitwy jakby przepadają. Wiem, że każdego historię należy rozpatrywać indywidualnie i nie da się tu jednoznacznie odpowiedzieć na Twoje wątpliwości. Mogę mówić tylko za siebie.
      Nie, kochana, Bóg nie wyprowadza na manowce, to człowiek sam się na nie wyprowadza. Jest taki dowcip: "powiedz mi Boże, dokąd mam pójść, bo tam gdzie nie trzeba, to sama pójdę". I tak właśnie zrobiłam, dawałam się zwodzić kłamstwu i często tłumaczyłam sobie, że to na pewno Bóg, a tak naprawdę, patrząc wstecz, widzę ewidentnie, że zeszłam z bożej ścieżki w jakieś własne ideały + do tego podłe scenariusze, o których tu pisałam. Wszystko potrafiłam sobie wytłumaczyć i jeszcze okłamać samą siebie.
      Człowiek ciągle ma wolną wolę. Ciągle sam może o sobie decydować. Mogę wstać sprzed komputera i zastrzelić sąsiadkę i On mi na to pozwoli, bo nie ingeruje w taki sposób jak każdy myśli (może, jak każdy by chciał?).
      Działa w naszych życiach, nawet jak nie widzimy. Jest cichym głosem, jest subtelny. Ateiści mówiąc o tym "przypadek". On może działać bardziej, wyraźniej, oficjalnie i widocznie jeśli zaprosimy Go do swojego życia i poprosimy o prowadzenie. Często stajemy się potem głodni ponadnaturalnych zdarzeń, ale nie należy zapominać, że to Osoba, która ma uczucia i chciałaby od nad relacji, nie tylko pozwolenia na czynienie dobra w naszych życiorysach.
      I wtedy można powiedzieć, że człowiek się od Niego uzależnia – kiedy Go poznaje i dalej chce poznawać. Kiedy zaczyna rozumieć, że może na Nim polegać, ufać Mu i oczywiście vice-versa.
      Jak to się objawia u mnie? Już pomijając powyższą historię, często wplatam w moje wpisy drobne acz niesamowite wątki Jego działania i mam nadzieję, że je zauważasz.

      Usuń
    2. Zauważam, ale czy jest to działanie Ducha św. czy Twoja dojrzałość, doświadczenie, wybory, bo przecież koleje życia zawsze czegoś uczą...

      Usuń
    3. Moje wybory mogą być wynikiem mojego doświadczenia, mogą być dojrzałością. Tak sobie myślę, że uczyć się na błędach jest dobrze dla świata, bo nie mają innego nauczyciela jak "nauczka". Chcę bardzo uczyć się z mądrości bożej, z której wynika umiejętność podejmowania słusznych decyzji i niewpadania w tarapaty, jak to ja zwykłam wcześniej.
      W odniesieniu do powyższego posta, to były kiedyś wybory, których dokonywałam w porywie (porywie, nad którym nie mogłam zapanować). To nie są rzeczy, których można się wyuczyć i jak żyję, nigdy mi się to nie udawało.
      Zwrócę uwagę na spotkania i przygody, które nie zależały od mojego wyboru. Może pamiętasz jak żaliłam się, że przyciągam sprośność – te moje 'przygody' na ulicach, że boję się wracać sama do domu itd, że nie mogę nawet usiąść z książką w kawiarni, bo jakaś menda się zawsze przywali. W pracy mnie to też spotykało. Od czasu tego uwolnienia nie miałam ani jednego przykrego incydentu ze zboczeńcami, nie spotkałam żadnego ekshibicjonisty i nie wydarzyło się nic niebezpiecznego, nikt mnie nie gonił, nikt mi niczego nie proponował, etc... To był "ciach" nożem, jak ręką odjął. Nagle mogę chodzić wszędzie sama i nawet długo siedzieć w kawiarni. Przysięgam, nie oszpeciłam się. XD Po prostu zdjęto ze mnie przekleństwo.

      Usuń
  2. Każdy "psychoterapeuta" może być skuteczny tylko w jednym przypadku- gdy "pacjent" z nim współpracuje, rozumie cel, wyciąga wnioski i trzyma się w miarę możliwości określonej drogi. Czy to łatwe? Nie. Wszak jesteśmy tylko ludźmi i różne historie przydarzają nam się w życiu nie jeden raz, choćbyśmy nie wiem jak byli mądrzy i świadomi. Bóg czy życie podsuwa nam ścieżki, ludzi, sytuacje i czeka na nasz ruch... Więc bądźmy czujni, bo nikt za nas życia nie przeżyje, żaden Bóg, terapeuta ani nikt inny... Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mówisz o wyborach – a co jeśli dajemy się wmanewrować w nieistniejącą prawdę? To też jest bardzo ważne, by nie dać się nabić w butelkę.
      Rozsądek też jest ważny, mamy mózg, aby z niego korzystać. Są jednak takie sprawy, których żaden terapeuta nie przeskoczy. Tak, trzeba być czujnym.
      Dzięki!

      Usuń
  3. Jest wiele metod pracy nad sobą w celu uwolnienia się od pokoleniowych schematów, są Twoje, są ustawienia duchowe, jest praca z psychologiem, podczas której w bezpiecznych warunkach też przypominasz sobie, co zaszło, kiedy byłaś dzieckiem. I każda z tych metod pasuje do kogoś innego. Ważne, żeby jednak urządzać w sobie porządki, żeby czyścić nasze wnętrze ze złogów niepotrzebnych i ograniczających nas przekonań, żeby przyjrzeć się sobie naajbardziej szczerze i z pomocą kogoś mądrego (bo zawsze przydaje się ktoś doświadczony, znający się na tej akurat metodzie) wyjść z tego, co nam szkodzi i już nigdy do tego nie wracać.
    Nie szukać tego samego schematu, nie dać się znów wciągnąć, uciekać kiedy tylko widzisz, że to ten sam schemat.
    Życzę Ci powodzenia w tej głębokiej pracy nad sobą, wiem, że nie jest łatwa i przyjemna, ale kiedy człowiek jest na to gotowy, to dzieją się rzeczy niezwykłe, czyli naprawdę udaje nam się zakończyć pewne etapy, zmienić swoje przekonania, dotrzeć do najbgłębszych obszarów mózgu i pamięci i zrobić tam porządki.
    Powodzenia!
    IW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I już nigdy nie patrzeć za siebie, bo w kończy urodziliśmy się z oczami z przodu, a nie z tyłu, prawda?

      Usuń
  4. Jedno mnie w tym Twoim opisie tylko niepokoi. Użyłaś słów: "Paskudna, obleśna, wstydliwa przeszłość..." wydaje mi się, że nie są dla nas dobre wszelkie metody, wywołujące w nas wstyd. To mi właśnie najczęściej nie pasuje w tzw. naukach kościelnych.
    Uważam, że każdy z nas miał prawo z wiedzą na danym poziomie i w określonym wieku robić pewne rzeczy, albo nawet próbować różnych rzeczy i to jeszcze nie powód, żeby mu mówić, że ma się tego wstydzić. Nawet jeśli to faktycznie z perspektywy czasu dla niego samego jest paskudne, obleśne (też mam takie rzeczy, z których nie jestem dumna).
    Ale nie odbieram u Ciebie jakoś samobiczowania się za tę przeszłość, raczej chęć naprawienia tego na już i na przyszłość, więc sądzę, że mogę być o Ciebie spokojna.
    Jeszcze raz na poważnie życzę Ci sukcesów w tym uwalnianiu się od tych rzeczy, które Ci w życiu szkodzą albo choćby nie pomagają. Też idę tą drogą, tylko trochę innymi metodami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi mi o to, że działy się rzeczy, których nie chciałam i godziłam się na relacje, które były z góry skazane na porażkę. Do tego dochodzi też fakt, iż byłam oceniana przez pryzmat tych wydarzeń (kiedyś mi to przeszkadzało, było bolesne), ale ja nie umiałam tego zatrzymać. Za każdym razem zgadzałam się na relacje, które były tak naprawdę wbrew mojemu rozsądkowi, a potem bardzo się tego wstydziłam i te uczucia nie mają nic wspólnego z żadnym kościołem. Tym bardziej, że działy się, kiedy nie byłam w żadnym. I potem tylko raz kiedy kiedy już byłam przyłączona do jednego. Nikt mi nie powiedział, że ja się mam czegoś wstydzić. MNIE BYŁO WSTYD - po prostu.
      Było minęło, raczej mam w sobie chęć niepopełniania już więcej tych samych błędów, a popełniałam je jako już dorosła kobieta. I jestem przekonana, że po tym wszystkim to się uda.
      Ja Tobie również życzę w tym powodzenia.

      Usuń
  5. Zbyt piękne, aby było prawdziwe 😉. Wrażliwiec zawsze pozostanie wrażliwcem. Choć praca nad sobą, z pewnością przynosi ulgę na duszy. Pozdrawiam 😊!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Praca nad sobą oraz dobra współpraca z mądrzejszym od siebie. ;)
      Pozdrawiam również. :)

      Usuń