sobota, 7 maja 2022

Był sobie taki jeden dzień – ułamek życia.

Przyroda rozkwita, chwytam jej esencję życia wszystkimi zmysłami. Jakiś gołąb nadał morsem w mój parapet, że czas dać krok wiary i sprawdzić nowe możliwości. Szczerze? Czuję ulgę. Szarpałam się z czymś, czego nie potrafiłam ocenić, bo nie miałam porównania (wywiad środowiskowy i śledztwo prywatnego detektywa, to nie wszystko). Jak nie spróbuję, to się nie dowiem.
Ostatnio knieje szumią inaczej. Szepczą mi: pokonaj samą siebie. Spróbować – tyle mogę zrobić zawsze.

"Przekuj frustrację na satysfakcję" – pamiętam tę radę cały czas. Może to jest właśnie to.

Często oddycham powietrzem znad wilgotnej ziemi. Zapachem ściółki leśnej i kwiatów wciąż kwitnących i cieszących oczy. Lubię siąść na przewróconym pniu i przywołać w pamięci sen, znów spróbować go wyłożyć. To nie przychodzi od razu, ale zawsze widać jak życie rzeczywiste z tym blisko koreluje.
Bez tych chwil nie umiem żyć. Bez przyrody i bez duchowości. I bez twórczości też nie.
Człowiek został stworzony płodny, aby kreował ten świat cały czas.
Było już kilka okazji aby posłuchać drżenia pnia gdy weń tnie jakiś szalony dzięcioł. Za mną i więcej przyjemnych, dzikich spotkań, ale to materiał, który na razie czeka na obróbkę zdjęciową. Na troszkę czasu.




Oto taki jeden dzień, w którym budzę się jak pąk na kaktusie i rozwijam pod wpływem słońca. W cieniu kłuję, w świetle pachnę, okrywając kolce płatkamiabsolutnie nie mogę siedzieć zbyt długo w zamknięciudlatego uważam, że powinnam mieć jak najwięcej dnia wolnego, bo inaczej bez kija nie podchodź...
I dzięki temu ma szansę powstać
nowa książka, czuję bardzo przyjemne zaangażowanie. Tym razem ciężka psychologia zawikłana w futurystyczną opowieść o człowieku, którego życie zmieniło się... po śmierci. Czasy jakich nie znamy, pełne pole manewru dla kogoś z wyobraźnią.
Oczywiście przygody Scarlet nagrywają się, będzie czytane. To tak na rozruch, bo przecież czas najwyższy zdmuchnąć kurz z tej historii, prawda?

/źródło grafiki

/źródło grafiki


Kawa to jest ten czarny napój o określonej mocy pobudzania. Moje napoje chyba niewiele z tym efektem mają wspólnego, więcej z napojem o zmiennych smakowych, których kwintesencja tkwi w różnych dodatkach. Są to napoje energetyczne, nierzadko tłuszczowe i wysoko-proteinowe (tzw. kawa kuloodporna).

Zaraz po tym zasuwam na matę, a to jest energia, którą można porządnie wykorzystać. Dziś trening z nowymi ciężarkami na nogi. Progresuję. Niedługo mój kopniak będzie zabijał...

W tym samym czasie na parapecie rosną rośliny tak szybko, że aż trzeszczą, bo rosną na chwałę Panu – jeśli nie pamiętacie tej historii: są to roślinki z marketu, które postanowiły umrzeć (jak większość napompowanych sztucznie roślin z marketu), ale prośba dotarła nad chmury i obecnie nadal rozrastają się jak szalone.
Nasiona surfini zaś, to inna historia... z ziemi wylazły muchy zamiast kiełków... Ciekawa konwersja...

Zatem minął poranek, pospacerowane, kawa wypita, trening zrobiony, śniadanie zjedzone. Mamy około południa, pora wyjść naprzeciw przygodzie, spotykać ludzi, doświadczać życia i przeżywać wrażenia.
W Łodzi wrażenia estetyczne są cały czas na wysokim levelu.

Po przespacerowaniu całej ulicy Piotrkowskiej, zebrał się pokaźny materiał zdjęciowy – owoc moich zachwytów – bo blog o Łodzi powstał z serca i jest dziełem szczerej opinii mieszkańca, któremu podoba się tu żyć

Mam taką historię związaną z Placem Wolności, który widnieje w centralnym miejscu niniejszego muralu w Łodzi: za czasów szkolnych przesiadywałam pod pomnikiem Kościuszki długie godziny, pisząc prace do szkoły na j.polski, albo czytając książki. Całe miasto kręciło się na tym rondzie dookoła mnie, hałasowało, a mimo to potrafiłam się skupić i napisać dobre rzeczy na piątkę albo szóstkę. Miłe wspomnienie.
Ten mural ma już kupę lat, a dopiero teraz zauważyłam, że na nim jestem...

W roku ukończenia muralu miałam 21 lat, czyli niedługo po skończeniu edukacji. Ostatni raz przesiadywałam pod pomnikiem właśnie do tego roku, więc mogłam być inspiracją dla twórcy, lecz przecież nikt tego nie powiedział, że to ta obca dziewczyna, którą zapamiętał. Przecież autor w rzeczywistości mógł namalować samego siebie. Niemniej pasuje to jak ulał do mnie, nawet kolory ubrań się zgadzają.


Mniej więcej w tym właśnie czasie rozpoczęłam swoją przygodę z fitnessem, a nawet trochę wcześniej, wychodzi więc na to, że to już ok. 15 lat w sportach sylwetkowych. Ani razu nie startowałam w zawodach. Nie ciągnie mnie w tym kierunku.

Nie robię tego po to, by imponować innym. Uprawiam sport aby się rozwijać i być sprawną (w miarę możliwości) do końca życia.
Mój wygląd to
efekt uboczny (jak każdego sportu) i dopasowanego indywidualnie modelu żywieniowego. Mój wygląd jest też świadectwem mojego charakteru i ciężkiej pracy. 

Mam zniszczone dłonie przez pracę (zawsze pracowałam fizycznie), na ciele mnóstwo śladów po otarciach, (knieje, chaszcze i alpejskie skały), bliznypotłuczone piszczele (już od dziecka) i nie ukrywam tego – jestem prawdziwa, nie jestem wydmuszką na upiększonych zdjęciach. Na nich nawet makijażu nie mam.
Mój wizerunek to jest mój autentyzm.


Zwiedzanie Łodzi turystycznie to jedno z moich ulubionych hobby w czasie wolnym. Neutralizuje to poziom stresu i kasuje pamięć, wymiatając z niej niepotrzebne rzeczy.
Skorzystałam w tym tygodniu po raz pierwszy w życiu z miejskiej hulajnogi elektrycznej. Bardzo fajna zabawa, wszystkim polecam. Uruchamia się ją przez aplikację. Świetny, szybki środek transportu, przygodowy i wg mnie bezpieczny, choć rozpędza się nawet do 25 km/h.

To pozwoliło mi w bardzo krótkim czasie przemierzyć całą Piotrkowską w przeciwnym kierunku, by zdążyć na spontaniczne spotkanie.
A wieńczącym punktem samego spaceru była kawa w Starbucks'ie, całą relację z zabytkowej ulicy możecie zobaczyć tutaj ⏩ Ulica Piotrkowska – DEPTAK.
A potem restauracja i ustalenie, że wszyscy mamy ochotę na lody.



Truskawkowa frappe towarzysza.

Moja czekoladowa frappe.

Potem już razem we czwórkę przetransportowaliśmy się do lodziarni w Galerii Łódzkiej, by jeszcze bardziej się dopieścić.
Nie na darmo powtarzam, że ćwiczę po to, żeby jeść...

W tym towarzystwie można poruszyć każdy temat. Przy nich nie brakuje mi rozmów o Bogu, gdyż przy większości osób to raczej jałowe tło religijności, w którą wielu ochoczo wchodzi, ale wcale nie zna własnego Boga.


Wielu ludzi nie wstydzi się mówić o Bogu. Bo to łatwe, można ukryć pod tym słowem wszystko co nam tylko odpowiada. Nawet ateiści, którzy "wierzą", że nie ma Boga – tworzą własny obraz tego, w co należy wierzyć. 

W Biblii wielu ludzi wierzyło w bogów, bo jak już można wybierać to super mieć ich kilku.
Wielu ludzi było wyjątkowo religijnych w swoich obrzędach, zwyczajach i uczynkach. Stąd tak łatwo przychodzi nam zastępować jednego boga innym bogiem. Jednego mieć od finansów, drugiego od seksu, a trzeci niech pilnuje mnie podczas podróży... Chyba skądś to znamy...?

Człowiek zawsze pragnie na swój sposób coś opisać, ubrać i uzasadnić. Stąd tyle denominacji, nazw i wiele innych pierdół o których nie ma mowy w Słowie Bożym.

Prześcigamy się w tym w co wierzymy.

Uzasadniamy pod siebie. Ciągle pragniemy mieć obok siebie tego boga, który jest taki jaki chcemy aby był. "Wierzymy po swojemu". Przecież "nasz" jest bardziej boży niż każdy inny.

Ale wiem jak "mój" Bóg ma na imię. Znamy się z imienia.

Z całą pewnością nie jestem wstanie objąć Go w swoje ramy. Zawsze gdy to robię, czuję że nasza relacja umyka, staje się proceduralna, obrzydliwie "religijna".

Zatem "mój" Bóg ma na imię – Jezus Chrystus

– made in Mateusz Mrozowski
Podpisuję się pod tym.

 

W domu kolacja, frytki z własnej frytkownicy, surówka ze sklepu, rybki made in Zbiornik Retencyjny Żabieniec. Dobrze jest potrafić polować.
Zdjęcia z wypadu nad wodę, wkrótce będą gotowe.


Cały czas w drodze, cały czas w ruchu. Nie cierpię stagnacji. Wiele ostatnio się dzieje, po trudnym okresie jakby wylało się na mnie wiadro błogosławieństwa. Stoję w kałuży cała mokra, szczęśliwa i uśmiechnięta. Chcę więcej, bo chcę popłynąć!

Mamy te same chwile. Tę samą czaso-przestrzeń. Ja i Ty. Jak przeżywasz swoje chwile?

30 komentarzy:

  1. Kurka, mega to rozumiem :) "Bez przyrody i bez duchowości. I bez twórczości też nie."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blogger robi mi ewidentnie "na złość" i od pewnego czasu mam problem z komentarzami, nawet własnymi. Echhh... Dziękuję za informację Aniu!

      Usuń
    2. Podskórnie wiedziałam, że pierwsza napiszesz i odniesiesz się właśnie do tego. ;)
      p.s. Na błędy nie mamy wpływu, ale zauważyłam, że teraz szybciej je likwidują. (Przynajmniej na razie tak jest).

      Usuń
  2. Wertuję ten blog od początku, chcę nadrobić stracone :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Aniu.
    A co Ci będę kadził. Sama wiesz, że lubię twoje wpisy i zdjęcia.
    Sam uwielbiam naturę, a kontakt z nią jest elementem naszej duchowości.
    No i ta twórczość.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
  4. Taki obiadek dziś jadłam, ale ja nie ćwiczę, więc desery i kawy ze śmietaną odpadają:-)
    Ciężka psychologia mnie zastanawia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiesz co tracisz. :D :D :D
      Nie mam bladego pojęcia do czego mnie ta książka doprowadzi. Na pewno nie napiszę jej tak szybko jak "Strażników", bo wtedy mogłam sobie na luzie siadać do komputera każdego dnia, nawet kilka razy dziennie, a teraz raz w tygodniu to już sukces... Najbardziej mi przeszkadza kiedy jest wena, kiedy jest pomysł i dialogi same się w głowie układają, a nie mogę usiąść do klawiatury, bo np. jestem w pracy i muszę się skupić na czymś zupełnie innym. Wracam do domu i okazuje się, że pomysły uleciały jak spłoszone motyle. Kolejna rzecz do oddania Bogu, bo samej siebie nie przeskoczę. Zdaje się, że bez ponadnaturalnych działań, człowiek się gubi i dołuje sam na własne życzenie, bo widzi, że nie da rady i jest bezsilny.

      Usuń
    2. Znam problem, czasami w drodze do pracy dopada mnie jakiś pomysł, wtedy przystaję i zapisuję choć w telefonie...
      Śmietany i deserów ze śmietaną nie lubię, więc w zasadzie nic nie tracę ;-)

      Usuń
    3. W mojej pracy nie bardzo mogę i nie bardzo mam możliwość, by zapisać jakąś dłuższą myśl, a to z reguły nie są pojedyncze słowa tylko... no tak jakbym próbowała na telefonie zapisać całą notatkę na blog, więc niewykonalne.
      W takim razie masz pełen luz i zapachy Cię nie nęcą. ;)

      Usuń
  5. Masz tak jak ja - przyroda, duchowość, twórczość Tylko fajnie byłoby jeszcze robić to zawodowo i zarabiać. Fotografuję (przyrodę właśnie), prowadzę blog kulinarny, piszę wiersze...
    U mnie z aktywności to tylko spacery i raz w tygodniu basen z całą rodziną. Ale z nawracającą depresją walczę, bo mnie ogranicza i krzyżuje plany. Zapraszam na pogaduchy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest moje marzenie i mam nadzieję, że kiedyś się uda. Pierwsze kroki robię, sukces zależy już nie ode mnie.
      Każda aktywność jest lepsza od "nicnierobienia".
      Widzę u Ciebie link do strony o gotowaniu. Jesteś gdzieś w blogosferze? :)

      Usuń
    2. Tak, mam blog kulinarny: https://kuchniawkolorachlata.wordpress.com/ a także fotograficzny: https://listymalowane.wordpress.com/ no i jeszcze piszę wiersze: https://motylewsercu.wordpress.com/

      Usuń
    3. Kobieta o wielu talentach, bardzo dobrze. :) To zawsze czyni ciekawym człowiekiem.

      Usuń
  6. Połączenie natury z przyjemnościami dla ciała i umysłu. To dopiero combo. :)

    Przed artroskopią bardzo lubiłem jeździć na rowerze. Teraz się obawiam nieco o drugie kolano. Chyba na razie zostanę na nieco innym poziomie ćwiczeń. Może za czas jakiś wrócę powoli do jazdy na rowerze.

    Pozdrawiam!
    Mozaika Rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś pewien lekarz powiedział mi, że najzdrowszą aktywnością dla kolan jest właśnie rower.

      Usuń
  7. Upolowałaś sama te biedne rybięta? I zamordowałaś z zimną krwią?! Wszak piąte "nie zabijaj"...
    Bardzo nie lubię, kiedy wierzący mówią o ateistach, że też są wierzący, tylko w co innego. To jest przypisywanie np. mi czy jakiejkolwiek innej osobie czegoś, co wcale nie musi mieć miejsca. Nie wierzę w duchy, zabobony, wróżby, taroty, numerologię, sny, świeczki intencyjne, potęgę podświadomości, "sekret" etc. etc. To, że ludzkość nawymyślała religii i innych pierdół, nie oznacza, że trzeba koniecznie w coś wierzyć. Kiedyś usłyszałam zdanie, że "gdy człowiek przestaje wierzyć w Boga, to zaczyna wierzyć w coś innego". Nie! Nie tędy droga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno ryba to nie mięso, więc tak, zabiłam tę roślinę i dodałam jako sałatkę do solonych ziemniaków. ;D
      Nie wiem co dokładnie autor miał na myśli pisząc te słowa, ale kwintesencją na pewno nie było określanie ateisty, tylko postawienie siebie samego w pewnym punkcie na całej palecie wiar i niewiary. Z tym punktem się zgodziłam. :)
      Nie wiem jak to jest, bo niewierząca nie byłam za pamięci nigdy.

      Usuń
    2. Myslę, że jest pół na pół. Jedni porzucają wiarę dla innej albo dla szeroko pojętej ezoteryki, a inni nie wierzą w nic. Wrzucanie wszystkich do jednego worka to niezbyt dobry pomysł.

      Usuń
    3. To się nazywa rozszczepione ego. Polega ono na tym, że określasz daną grupę ludzi jako takich czy owakich, np. "wszyscy Polacy to złodzieje". Jest to jeden z mechanizmów obronnych polegających na uproszczeniu różnych wydarzeń lub własnej oceny, określając jakąś grupę całkiem dobrą bądź całkiem złą. W ten sposób osoba zniekształca rzeczywistość, bo widzi ją czarną albo białą.

      Usuń
    4. Szczerze mówiąc, ja też mam taką skłonność. Na swoją obronę mam fakt, że jestem tego świadoma i staram się kontrolować.

      Usuń
  8. Ania, ćwiczysz codziennie? Jeśli tak, to szczerze podziwiam. Mi udaje się ćwiczyć 4 razy w tygodniu. Mam ochotę na więcej, ale życie zżera mi czas. Z drugiej strony, teraz dużo jesteśmy na powietrzu, a odkąd dziewczynki mają rowery, trenuję jogging za Zośką, bo wciąż ma problem z opanowaniem jazdy na dwóch kółkach 😅. Napiłabym się Twojej kawki 😁... kiedyś wpadnę do Łodzi na oprowadzanie i kawkę 😉!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałam tego nigdzie. :) Ćwiczę 2x w tygodniu siłowo, na wszystkie partie ciała, co drugi tydzień, na przemian z treningami interwałowymi i tabatowymi z ciężarem własnego ciała, też 2x w tygodniu. Czyli: Pierwszy tydzień 2x siłownia, drugi tydzień 2x interwały, trzeci tydzień siłownia itd.
      Trzeci trening jaki mi wpada w każdym z tych tygodni (jeśli mam czas), to dowolne cardio. Bieganie, rower jeśli na bieganie za gorąco i chcę wdrożyć basen.
      Zapraszam, będzie mi szalenie miło. :)

      Usuń
  9. Wiedziałam, że widziałam już ten mural i Ciebie na nim.
    Myślałam nawet, że już skomentowałam ten wpis, ale albo przeczytałam niedokładnie, albo gdzieś jeszcze wcześniej pokazywałaś to zdjęcie?
    Powiem Ci, że imponujesz mi z treningami. Tym bardziej, że wiem, ile to wymaga konsekwencji i samozaparcia. Ciężarków na nogach i rękach jeszcze nie stosowałam. Póki co takie do chwytania, w tym ketle - robią robotę!
    Widać, że roślinki dobrze się mają u Ciebie, widać, że o nie umiesz dbać. W tym dbaniu chodzi też o stworzenie pewnego klimetu w domu, w którym rośliny dobrze się czują. W takich domach panuje zwykle harmonia.
    No i masz fajną kuchnię Moja Droga! Lubię takie :)))
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mural był na FB i oczywiście na łódzkim blogu.
      Trening nie zadziała odpowiednio jeśli się tego nie lubi. Ktoś kto robi to z przymusu i nie bawi się przy tym, cierpi i narzeka, może będzie miał jakieś efekty, ale satysfakcji zero i szybko to rzuci, po czym efekt jo-jo i kolejna frustracja. Sport to bardziej styl życia. Dominuje takie przekonanie, że ćwiczy się do schudnięcia, a potem można wrócić do starego trybu życia. To kiepska motywacja i szybko przynosi odwrotny skutek.
      U mnie panuje harmonia i... wilgoć. ;D

      Usuń
    2. Sport uprawiam od kiedy pamiętam. Zawsze lubiłam się ruszać, samą mnie to pchało do kolejnych wyzwań.
      Ciągle czegoś nowego próbowałam. I nadal robię to, bo lubię, z naciskiem, że teraz jeszcze bardziej to, co lubię. Rower dla samego roweru, a ćwiczenia dla tego samopoczucia w trakcie, że jestem w stanie to zrobić i potem - tego błogiego zmęczenia i poczucia, och jaka jestem elastyczna i wyginmastykowana, jak mi dobrze.
      To samo z dietą - to dla mnie już od lat nie jest synonim krótkiej akcji, ograniczonej czasowo. To styl życia, który wybrałam na stałe już na zawsze i dobrze mi z tym, a przy okazji jestem od niego zdrowsza i lepiej mi się żyje w zdrowym ciele. :))

      Usuń
    3. Też mogę tak powiedzieć ☺ – odkąd pamiętam, naprawdę. I nie lubiłam siedzieć w domu, za to kochałam wycieczki. Pod tym kątem miałam dobre dzieciństwo, rodzice umożliwiali mi i jedno i drugie, lecz mnie zawsze było mało.
      Dosyć późno nauczyłam się jeździć na rowerze i jeszcze nigdy nie miałam na tyle satysfakcjonującego sprzętu, żeby wybrać się na wakacje na dwóch kołach. Nie wyobrażam sobie tego na swoim, zamęczyłby mnie. Takie moje marzenie jest, by zaoszczędzić na porządny sprzęt i zacząć jeździć się na wakacje życia na jednośladzie.
      Czuć się we własnym ciele dobrze, a nie jak więzień ograniczony skafandrem, to istotna sprawa. Wielu tego nie zrozumie, bo żyją w nieelastycznych i chorujących ciałach albo są wiecznie zakompleksieni. Albo wszystko to na raz.
      Tak właśnie, to styl życia, a dieta nie boli jeśli jest mądra i nie katorżnicza jak niektórzy myślą.

      Usuń
  10. P.S. też nie mogę za dużo czasu spędzać w 4 ścianach, bo usycham. Trzeba wyjść, przejść się, przejechać, wyjść na świat, żeby nabrać siły, energii, nawet jeśli samo wyjście nas zmęczy :)))

    OdpowiedzUsuń