wtorek, 31 maja 2022

Nad Luciążą i Pilicą – babski wypad do Sulejowa.

Z czym Wam się kojarzy babski wypad? Wydaje mi się, że nasz team przeczy wszelkim stereotypom. I chociaż kolorem przewodnim naszego spotkania był róż, to nasz szlak miał barwy moro.
    To nie była wędrówka w wersji "Grażyna złamała paznokieć na spacerze", ale też nie był to taki style life jak Wojciechowska na Evereście, bo czy można znaleźć trudny szlak na polskiej nizinie? Nie zupełnie, ale my nie szłyśmy wyłącznie szlakiem i w tym jest sęk.

Zapraszam na opowieść z wędrówki bezdrożami – zupełnie na dziko i niewyobrażalnie pięknie.

Wyszedłszy z Sulejowa zostawiłyśmy naszą wspaniałą siostrę, która czuwała nad naszym bezpieczeństwem na łączach, pełna gotowości, by wsiąść w samochód i nas ewakuować. Jednoczyła się z nami w kolorze różowym.

Zaczęłyśmy od cywilizowanego brzegu Pilicy. Rzeka prędko zaczęła nam dziczeć, a my później weszłyśmy kawałek w las. Rozlewisko tworzyło liczne mokradła kryjące się pod płaszczem mocno nasyconej zieleni roślin szuwarowych i bagiennych.










Łagodna ścieżka z widokiem na wspaniałe dzikie tereny zalewowe, łączyła się z kakofonią dźwięków ptasich i płazich. Zapachy świeżości i wilgoci przyjemnie odurzały, a serca rosły. Takie doświadczenia likwidują wszystkie problematyczne obszary w myślach człowieka. Najlepsza terapia jaka może być na codzienność i stres.

Od tego pejzażu ciężko było oderwać oczy. Chwilę tu postałyśmy, aby nieść się tą pieśnią natury aż pod niebiosa. Szybowałam każdą myślą w radującym się jestestwie.










Dotarłyśmy nad Luciążę. Nazywam ją Sulejowską Amazonką. Kiedy spojrzycie na nią na mapie, wnet zobaczycie co mam na myśli.
Nie mogłyśmy wymarzyć sobie lepszej pogody. Chmury chroniły nas przed spiekotą, temperatura była idealna. Szuwary śpiewały nam przez cały dzień.





Skarpetki w różowe cętki, specjalnie kupione na tę wyprawę.

Ciekawa historia wiąże się z mapą, której używałyśmy. Pewien wędrowiec zamieścił w Internecie wskazówki obranej przez siebie drogi, którą szedł z nawigacją. Szlak bardzo dokładnie zaznaczony linią, prowadził przez liczne punkty orientacyjne, nie sposób gościa zgubić.
Wszystko do tego czasu się zgadzało...

Za drugim mostkiem najbliższy szlak w lewo... Poszukiwania tego szlaku wpędziły nas w lekką irytację. Korzystałyśmy z różnych map i z nawigacji, na żadnej nie widniał ten, którym ów gość szedł od tego momentu.
Co więcej, nawet zarys jakiejkolwiek dróżki był niewidoczny, a po lewej stronie miałyśmy tylko moczary, którymi iść się nie dało.
Doszłyśmy do lasu, a tam najbliższa droga wiodła do ogrodzeń i terenów prywatnych. Druga też...






Należało wymyśleć własny plan, nie było innego wyjścia, gdyż odbijanie się od płotu do płotu nie miało najmniejszego sensu. Wszystkie możliwe drogi i skróty były ogrodzone.
Jest to zgrozą polskich terenów, praktycznie na każdej wędrówce plany zmienia siatka.

Kolejne tajemnicze miejsce znajdowało się nad rzeką, na której wg map miało istnieć przejście na drugi brzeg i ciąg dalszy szlaku, którym tam przyszłyśmy, omijając tereny prywatne, które co i rusz nas zawracały i musiałyśmy obchodzić duże tereny na około.
Doszedłszy do rzeki, okazało się, że tu nigdzie nie ma możliwości przejścia na drugą stronę. Gość z Internetu, którego wędrówką się sugerowałyśmy, ewidentnie najpierw lewitował nad mokradłami, a potem przefrunął nad rzeką. Zaś mapy wskazywały przejście którego albo dawno już nie było, albo miało dopiero powstać.

Zawróciłyśmy na główną drogę. Idąc nią, natrafiłyśmy na tubylca. Kobieta dokładnie wytłumaczyła jak dojść do jedynego tutaj mostu, ale zaznaczyła, że dalej ścieżki się urywają. Nie martwiło nas to. Moja kompanka spędziła dzieciństwo na tej ziemi. Właśnie miała wejść na teren, przez który przedzierała się jako dzieciak. Nie miałam wątpliwości, że znajdzie lub stworzy drogę.
Tu rozpoczynała się porządna przygoda.





W międzyczasie bażant bawił się z nami w chowanego. Obchodziłam krzak, by zrobić jak najlepsze zdjęcie. Powolutku krok za krokiem dookoła, tymczasem on posuwał się również kroczek za kroczkiem dookoła krzaka.

Dopiero kiedy odpuściłam i poszłyśmy dalej w drogę, wyszedł w całej swej krasie na polanę.


Serpentyna Luciąży i bezdroża wzdłuż niej. Ta rzeka to najdłuższy lewy dopływ Pilicy. Nasza wędrówka odbywała się na terenie Borów Lubieńskich i terenach leśnych okolic Włodzimierzowa i Przygłowa, gdzie dalej tworzy przełom z wysokim, piaszczystym brzegiem, do którego zmierzałyśmy. Wyjątkowe miejsce.
Luciąża wpływa do Policy koło osady młynarskiej Murowaniec.









Dalej oczywiście co? Natrafiłyśmy na siatkę i teren prywatny. Nie mając innego wyjścia, oddaliłyśmy się od rzeki do drogi dojazdowej na młode osiedle domków w budowie. Jeden jednak był wyjątkowo stary, szkoda jednak, że go porzucono. Chatka na palach to nie byle co. W dodatku ten był pięknie malowany.

Idąc tak, szłyśmy dalej wysoką drogą leśną, gdzie napotkałyśmy dwa zaśmiecone i wymazane bunkry.
Dewastacja wolnostojących zabytków jest częścią naszej polskiej kultury – żenująca prawda.








Czapla na drzewie.




Trafiłyśmy na piękne moczary. Takie zbiorniki porośnięte zielonością mają niebagatelny urok.
Na tych terenach zaobserwowałyśmy mnóstwo czapli siwych. Bardzo blisko nas przegalopował rogacz, dosłownie jakieś 5 metrów od nas.
To było jak piękny prezent, dziki zwierz jak na dłoni, prężył widoczne pod skórą mięśnie w każdym swoim susie.


To nie skrzydłokwiat. To Czermień błotna.


Wspomniany wyżej wysoki przełom okazał się przepięknym terytorium natury. Długo nam zajęło przejście tego fragmentu szlaku, bo zachwytów nie było końca. Zdjęcia, filmy, odpoczynek i kontemplacja w ciszy. Milczenie w takich miejscach smakuje słodko.





























Polegać na ludziach... ech... nawet Pismo Św. uczy, by tego nie robić.
Ha ha... chodziło mi po głowie, żeby obsmarować gościa w sieci. Pomyślałam sobie wtedy, co by powiedział Jezus. Pewnie coś w rodzaju "nie do ciebie należy zemsta", albo co bardziej prawdopodobne na tę sytuację: "a co? źle ci było?" Nie. Było fantastycznie i cieszę się, że poszłyśmy takim właśnie "znikającym" szlakiem.
Odpuściłam gościowi.

Już dawno zapomniałyśmy o mapie narysowanej przez gościa z Internetu i bardzo dobrze. Lepiej samemu wytyczać sobie szlaki, a i tak trzeba liczyć się z tym, że pójdziemy "na spontanie".
Mapy też nie są rzetelne. Pokazują mosty, których nie ma, szlaki, które znikają w kompletnej głuszy... Najważniejszy wtedy jest azymut i rozsądek. I odrobina szaleństwa, która poprowadzi człowieka przez dzikie knieje. Takie przygody są najlepsze i utrwalają się w pamięci niczym rylcem żelaznym w skale.


A później do Sulejowa przez las...
...a jeszcze później, nasza nieoceniona siostra przyjechała po nas już pod sam koniec tam gdzie była już cywilizacja i zabrała nas nad Pilicę. Przywiozła ze sobą pyszną kawę.

Wg mojej aplikacji, przeszłyśmy tego dnia 11,53 km.

U siostry naszej kochanej w domu, przesiedziałyśmy z lampeczką wina na werandzie pół nocy owinięte w koce. To był dobry czas.
A już następnego dnia czekał nas nowy szlak.

10 komentarzy:

  1. Jak na razie mój jedyny szlak to szlak miejski. :) Ale nie narzekam specjalnie.

    Całkiem przyjemna wyprawa, lubię okolice, gdzie jest woda.

    Pozdrawiam!
    Mozaika Rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szlaki miejskie też bardzo lubię. Inaczej nie powstałby drugi blog tylko o mieście. ;)
      Woda dodaje wyjątkowości każdej drodze. Lubię gdy jest na szlaku jakaś, czy jezioro, czy rzeka. To chyba mój ulubiony żywioł.

      Usuń
  2. Bezdroża są zazwyczaj piękne - o ile nie są to bezdroża w górach. Normalna wycieczka w piękne miejsca (jest woda - jest życie!) - w to mi graj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezdroża w górach potrafią być zjawiskowo piękne, ale i bardzo niebezpieczne. Nizinne są i piękne i przyjemne. Bezpieczne i nie wymagają gimnastyki. + woda do szczęścia, relaks 100%

      Usuń
  3. Piękne tereny, najbardziej mnie urzekły te kręte rzeczki, i niektóre detale szlaku.
    kiedyś tez szukaliśmy wejścia na szlak, bo nie pomyślał nikt, że drzewa i krzewy latem mają liście i zasłaniają oznaczenia...
    Towarzystwo na szlaku nieraz ważniejsze od pogody:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luciąża to taka właśnie kręta rzeczka, bardzo urocza.
      Tak, zauważyłam, że czasami nie pomyślą. Jak np. w górach było, że oznaczenie szlaku namalowano na kamieniu... pod śniegiem.
      Tutaj akurat nie szłyśmy żadnym konkretnym szlakiem, więc oznaczenia ignorowałyśmy, ale są takie sytuacje, że czasami droga się wikła przez to. Bez dobrej i aktualnej mapy ani rusz.
      Jeśli już jest towarzystwo, to musi być dobre. To akurat było nawet sprawdzone w górach. ;)

      Usuń
  4. Mnie też denerwuję te siatki i ogrodzenia, presja demograficzna jest coraz większa, bo i ludzi przybywa, nic na to nie poradzimy
    Nawiasem mówiąc zapachy były cudowne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie żadna presja mobilizuje ludzi do ogradzania się. Kiedyś płot stawiano wokół domu, teraz zagradza się w lasach i puszcza płot aż do brzegu zbiornika wodnego. A podobno tego robić nie wolno.
      Tak, zapach lasu jest cudowny.

      Usuń
  5. Wspaniały szlak, dzikość terenu i przepiękne krajobrazy przed, za i wokół! Bajka.
    Gość z internetu raczej nie był zbyt staranny, ale też bym odpuściła, szkoda by mi było czasu na pisanie, może tylko dla ostrzeżenia innych, że to nie jest dobry szlak.
    Po bagiennych terenach raczej bałabym się chodzić, ale skoro miałaś ze sobą przewodniczkę, która tamtędy chodziła w dzieciństwie i rozsądnie szłyście cały czas trzymając się azymutu, to cóż się mogło stać! :)
    Dziękuję za zabranie mnie na tę piękną wycieczkę.
    Uściski

    P.S. Resztę pięknych opisów będę nadrabiać stopniowo :), bo nie chcę przeskoczyć na szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szlak ten po prostu nie istnieje, wyssał go z palca. ;) Najprawdopodobniej wcale nie szedł z GPSem, tylko po powrocie odtworzył drogę z pamięci, dodając zdjęcia punktów orientacyjnych z innej ścieżki.
      Obie korzystałyśmy z map satelitarnych. Od ostatnich wojaży przewodniczki, minęło sporo lat, więc też trochę kluczyła. Azymut jest istotny, reszta jest przygodą i nie ma się czego bać. ;)

      Usuń