środa, 18 maja 2022

Powroty nie zawsze są porażką czyli śluby i rozwody.

Smętnie mawia się, że kto wraca na stare śmiecie to wraca do starego życia, a stare złe schematy się powielą. I faktycznie w wielu przypadkach tak to wygląda, kiedy człowiek wraca zrezygnowany z podkulonym ogonem niczym syn marnotrawny, by ponownie dać się zakleszczyć w nieszczęściach, przez które notabene wcześniej postanowił odejść. Ale nie o wyborach człowieka piszę Wam tę czytankę, lecz o woli Boga, który gdy coś naprawia, to konsekwentnie.
Stary i oślizgły budynek można było remontować, ale grzyb i tak by powracał. Należało zburzyć to mieszkanie, zaorać ziemię i postawić wszystko od nowa, od nowych fundamentów począwszy z nowym kamieniem węgielnym.

/link – czytanie niniejszego wpisu

Kamień węgielny czy raczej węgłowy, to encyklopedycznie kamień w narożu ściany wieńcowej, na którym opiera się węgieł ściany. Współcześnie najczęściej określa się tak pierwszy położony kamień lub cegłę, rozpoczynającą budowę. Słownik znaczeniowy powie nam, że to podstawa, najważniejsza część czegoś.

Jeśli człowiek buduje sam na sobie, lub co gorsza na drugim człowieku, ten budynek runie, nie ma innej szansy. Cała historia o tym świadczy i indywidualne historie każdego z nas też by mogły, ale wiele z nich jeszcze nie zostało dokończonych i dziś wydawałoby się, że jest wszystko O.K.
Mogę świadczyć tylko o sobie i tak lubię najbardziej, niźli opowiadać cudze dzieje. Bo o kimże człek opowie najlepiej jak nie o sobie samym, znając swe myśli i uczucia?

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.
Kobieta powiedziała mężczyźnie TAK – wszystko zaczęło się od tego słowa, nie wcześniej ani nie potem. Wtedy maski zostały wyrzucone, tak samo różowe okulary. Objawiło się prawdziwe oblicze męża, które wcześniej widziane przez różowy pryzmat żony – skonfrontowało ją z życiem u boku... właściwie trudno mi określić kogo. Prościej będzie gdy napiszę, że wszystko się skończyło, czar prysł.

Niektórzy mówią, że to wina zawierania małżeństw, że po założeniu obrączki zawsze czar pryska, wszak coraz więcej mamy rozwodów. Tak jest, ale tu należałoby zapytać – dlaczego?

Księgi starotestamentowe nauczyły mnie pewnej prawdy o Bogu Ojcu: kiedy coś się zepsuje (np. relacja), tego się nie wyrzuca. To się naprawia. Bóg mógł wiele razy odrzucić Izrael, który regularnie się Go wypierał, ale Bóg wierny jest do końca i choć – jak to w małżeństwie bywa – jakieś niesnaski występowały, zapierania się, zdrady, nauczki – ostatecznie miłość wygrywała.

Kiedy kamieniem węgielnym dla męża i żony staje się Chrystus, zaczynają dziać się niezwykłe rzeczy. Jeśli jednak wcześniej ich dom był lepianką na gnojowisku, należy liczyć się z tym, że teren zostanie zrównany.
Widzimy jednak rozwody w Kościołach, lecz czy znacie inne Kościoły niż ten powszechny w Polsce? Ja znam i tam też widziałam rozwody. W niniejszym wpisie skupiam się na własnej historii i na tym co znam ja.
Wróćmy więc do naszych bohaterów.

Żona ucieka od męża. Niby taka bogobojna święta, a po latach po prostu wymiata przeszłość ze swojego proga. Przeżywa lincz w środowisku, w którym akurat się znajdowała. Zastraszanie, nieakceptację, a mimo to nie wraca do męża pokornie jak ciele. Zmienia środowisko i dalej modli się o cud w życiu. I on dzieje się powoli.
Począwszy od subtelnych wskazówek – przekonała się, że droga, którą wybrał dla niej Bóg, była najlepszą i choć nazywała ją w tamtym czasie "najlepszym złem", znała Boga i wiedziała, że dla Niego nie ma czegoś takiego jak mniejsze lub większe zło. Zło to zło, a dobro to dobro. Spodziewała się więc dalszego Jego działania.

Bóg nie odbudowuje domów na starych zgnitych elementach. Żona uciekła, dom legł w gruzach, a mąż wszedł na ścieżkę przemian. Z Ojcem oczywiście. I żona miała swoją drogę, choć zupełnie inną trasą poszła.
Oboje mieli wybór, mogli w każdej chwili wszystko zakończyć, zawrzeć inne małżeństwa, bo przecież człowiek ma wolną wolę i może robić co chce. Chyba że pragnie robić tak jak Bóg chce i istotnie słyszeć Jego głos i wypełniać wolę Ojca. Rzecz zwykła i codzienna dla chrześcijanina, ale – dla tzw. świeckiego abstrakcja, dla ateisty niezła bajka.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mąż i żona mimo tych zawikłań, nie odeszli od Boga.

A dlaczego ich dom od początku gnił? Ich kamieniem węgielnym byli oni dla siebie nawzajem. I jakoś to nie wystarczyło... Nigdy nie pojawił się owoc miłości. Nigdy też kobieta nie powiedziała, że jest absolutnie szczęśliwa.
W międzyczasie zdążyła nawet popaść w depresję, a mąż tego nie zauważał, najważniejsze było jego dobro, co tłumaczył sobie i wszystkim wokół, że wszystko to dla jej dobra. Tymczasem ubezwłasnowolnił ją i uzależnił od siebie.

Przyszły inne czasy, żona rozłożyła skrzydła – mogła – więc odleciała. Rozważała to już wcześniej, lecz brakło jej odwagi i możliwości. Wreszcie osiadła wolna na spokojnym gruncie. Nie brała pod uwagę powrotu, raczej to, że do końca życia będzie żyć samotnie. I pasowało jej to, bo lubiła być sama.
Duch Święty jednak dalej podsyłał jej wskazówki. Poza tym historia jej męża aż do tej pory - w której zdecydowali się ze sobą rozmawiać; dała jej jeszcze więcej do myślenia. Tam zadziało się kilka mocnych cudów, których nie da się w żaden sposób zwalić na przypadek jak choćby cudownie powstrzymana próba samobójcza.

Przekonywana łagodnie o słuszności tej drogi, zdecydowała się na terapię u psychologa. Czemu chrześcijanin idzie do psychologa? Bóg jeśli zechce, nawet przez osła przemówi, ale terapeuta też był chrześcijaninem. Tak naprawdę każda terapia może być dodatkowo podstemplowana przez Ducha Św. On się wcale nie ogranicza murami Kościoła.
I zaczęły się dziać rzeczy wielkie, bo na tej terapii wcale opowieść się nie kończy.

Rozszerzenie ⏩ Uwolnienia

Żona do niczego nie była przymuszana, a łagodne prowadzenie Ojca nigdy nie jest manipulacją. Po prostu podała Mu swoją dłoń – od tego musi się zacząć, od zgody człowieka – a On ją prowadził po swych ogrodach i pokazywał swe dzieła. A potem zabrał ją w miejsce, w którym stare zgliszcza zastąpił nowy dom. Dom jej i jej męża. I podobał się jej ów dom i sama zawołała o klucze. Rzeczywiście je dostała.
A dlaczego Bóg mógł odbudować ten dom? Dlaczego to zrobił? Bo oboje, żona i mąż, zgodzili się na to.

Do dziś wydarzyło się ogromnie wiele, a przed nimi jest jeszcze więcej. Uwierzyła i zaufała Bogu w Jego nowe dzieło, inaczej nie weszłaby do tego domu. A po powtórnym zamieszkaniu odkryła, że to prawda, że wszystko to, co jej obiecał Bóg, jest naprawdę, namacalne i rzeczywiste.
Nie wątpiła, lecz często wkręcały się jakieś nieproszone lęki, to takie ludzkie przecież. Spróbowała, asekurowała ją myśl, że to nie jest droga bez powrotu.
Jej mąż jest zupełnie innym człowiekiem. Nie potrafi o tym opowiadać innym ludziom, bo jak wytłumaczyć ponadnaturalne zdarzenia w sposób zwykły i przyziemny? Nie da się. Jak powiedzieć ateiście, że Bóg uratował jego małżeństwo? Tym bardziej się nie da, wyśmieje Cię.

Jeśli Pan nie zbuduje domu, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą (Psalm 127)

Do tej pory jest to proces, jak wiosna, która trwa najkrócej spośród wszystkich pór, parę tygodni i po wiośnie, już mamy lato, choć kalendarz głosi inaczej – ziemia wie swoje.
Tak i tutaj, mąż i żona pod własnym dachem nadal cierpliwie kopią grządki pod piękny ogród, bo początek mają już za sobą, ziemia na dobre rozmarzła, a to co dookoła domu, to sami już muszą oporządzić, zaaranżować i natchnąć, aby ogród obrodził, aby wydał soczyste owoce, od których soku słodkiego usta zalśnią w ciepłym świetle promieni słonecznych.

21 komentarzy:

  1. Gdybtym wierzyła w Boga, modliłabym się gorąco, żeby przypadkiem nie strzeliło mu do głowy ratować moje małżeństwo. A kysz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech zatem tenże Bóg prowadzi do takiej rzeczywistości, która dla obojga będzie szczęśliwa... A poza tym "prowadzeniem" niech Im Wszechświat sprzyja!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, dobrze, że jesteś, bo muszę Ci powiedzieć: nie mogę już w ogóle zostawić u Ciebie komentarza pod żadnym wpisem. :(

      Usuń
  3. Nie bardzo rozumiem, skoro oboje byli wierzący i skoro obojgiem kierował Bóg, to dlaczego tak wszystko pogmatwane i zakończone fiaskiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd Ty te wnioski wyciągnęłaś? Ja nic takiego nie napisałam... ;/

      Usuń
    2. "A dlaczego ich dom od początku gnił? Ich kamieniem węgielnym byli oni dla siebie nawzajem. I jakoś to nie wystarczyło... Nigdy nie pojawił się owoc miłości. Nigdy też kobieta nie powiedziała, że jest absolutnie szczęśliwa.
      W międzyczasie zdążyła nawet popaść w depresję, a mąż tego nie zauważał, najważniejsze było jego dobro, co tłumaczył sobie i wszystkim wokół, że wszystko to dla jej dobra. Tymczasem ubezwłasnowolnił ją i uzależnił od siebie."
      To tez był zamysł Boga?

      Usuń
    3. A napisałam, że to było boże?

      (...)Ich kamieniem węgielnym byli oni dla siebie nawzajem(...) - a nie Bóg. Ich przeszłość była bez Boga, mąż tłumaczył sobie jedynie przez pozór pobożności, że jest O.K., w ogóle nie dostrzegając jaką krzywdę robi żonie. Boga w tym nie było - ale zrozumiał to dopiero, kiedy żona odeszła, bo zwykle tak bywa.
      I później zaczęli to naprawiać, choć musiało minąć sporo czasu, około roku.
      (...)Żona uciekła, dom legł w gruzach, a mąż wszedł na ścieżkę przemian. Z Ojcem oczywiście. I żona miała swoją drogę, choć zupełnie inną trasą poszła.
      Oboje mieli wybór, mogli w każdej chwili wszystko zakończyć, zawrzeć inne małżeństwa, bo przecież człowiek ma wolną wolę i może robić co chce. Chyba że pragnie robić tak jak Bóg chce i istotnie słyszeć Jego głos i wypełniać wolę Ojca.(...) Bo w tym przypadku tak właśnie było. Nie oceniam innych - to ważne.
      Dopiero wtedy kiedy poukładali swoje priorytety, zrozumieli swoje błędy, zaczęli proces naprawy, właśnie z Bogiem, bo taki był ich wybór i dali zgodę Bogu na Jego działanie i przemianę. Potem żona przekonała się, że mąż faktycznie jest innym człowiekiem i wróciła do niego. To chyba happy and, nie? ;)

      Usuń
    4. Nie przekonuje mnie to, skoro miłość nie potrafiła ich zbliżyć i uleczyć, a Bóg tak, to albo wcale tej miłości i przyjaźni nie było, albo są ludźmi, którzy nie potrafią żyć i stanowić o sobie bez interwencji ludzkiej lub boskiej.
      Teoretycznie, żadne małżeństwo bez Boga nie powinno przetrwać...

      Usuń
    5. Hmmm ciekawe spostrzeżenia. Opowiedziałam pewną realną historię dwojga istniejących ludzi, nie próbuję przekonywać - opowiadam.
      Moja uwaga padła tu na chęć naprawy czegoś, czego nie potrafili sami naprawić. Jednak chęć naprawy wynikała z miłości i przyjaźni, dla mnie to oczywiste, to rzeczywistość a nie romans w kinie. Gdyby same uczucia wystarczały, nie tworzono by terapii dla małżeństw pod okiem psychologa. Bo pomoc nierzadko jest potrzebna, nie wystarczą same chęci.
      Małżeństwa bez Boga istnieją. Ale ja nie rozważam innych małżeństw, tylko o ponadnaturalne działanie, który tu akurat bardzo pomogło i myślę też, że znacznie przyspieszyło.

      Usuń
  4. Każda historia czy to prawdziwa, czy wymyślona jest zaczynem do refleksji, U Ciebie takie skojarzenia, u mnie inne.
    Pomoc bywa potrzebna, oczywiście, zarówno dla par, jak i indywidualna, dlatego dziwię się ludziom, którzy wszystko polecają Bogu, nie biorąc spraw w swoje ręce, nie szukając pomocy, a porady duchownych to często pożal się Boże...
    Ciekawi mnie, ze można ot tak powiedzieć sobie - teraz czekam na interwencję boską, bo chcę , by mnie teraz prowadził...wygodnie wtedy powiedzieć, to nie była moja decyzja, tylko wola boska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj akurat interwencja pomogła. Polecam łączyć tę historię z zalinkowanym postem o uwolnieniach, bo to był szalenie ważny szczebel w historii obojga. Napisałam o nim z perspektywy żony, natomiast mąż też przechodził taką posługę.
      Porad duchownych bym nie polecała...
      Można po prostu oddać problem Bogu, ale trzeba jeszcze to rozeznać, kiedy mamy działanie boże, a kiedy naszą bierność prowadzącą nas na manowce. Można sobie powiedzieć, że to wygodne i szczęśliwi są ci, którzy tak po powiedzą "oddaję to Tobie, Boże" i problem sam odchodzi, też tak chcę, żeby zawsze było! :D Nie fajnie? ;)
      Z moich doświadczeń widzę, że to zawsze proces, zwłaszcza kiedy chodzi nie o materialne sprawy, ale o nas. Bóg nie lepi pięknych figur z gówna. Zawsze urabia ciasto do szlachetniejszej np. gliny i z tego lepi, wypala - to jest proces. Naprawianie, a nie improwizacja. Gdyby mąż i żona tak po prostu za własną decyzją do siebie wrócili, powtórzyli by schemat sprzed rozstania i guzik by wyszło. Taka jest różnica. Terapie dla małżeństw są pomocne, ale wiesz że też to różnie bywa.
      Tak więc nie przesadzajmy z tą "wolą boską", bo to brzmi jak cmentarne "Bóg tak chciał". ;)

      Usuń
  5. No właśnie to jest najciekawsze, jak ktoś potrafi rozeznać, co jest interwencją boską, a co jego biernością prowadząca na manowce, Ty potrafisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam: "rozeznać, kiedy mamy działanie boże, a kiedy naszą bierność prowadzącą nas na manowce" - naszą bierność. Kiedy my nic nie robimy, albo myślimy, że idziemy w dobrym kierunku, a na koniec okazuje się, że wylądowaliśmy na manowcach, bo szliśmy bez Boga.
      Ta umiejętność zaczyna się od poznawania Boga. Jeśli znasz Boga, trafnie rozeznajesz.

      Usuń
  6. Czytam i się zdumiewam. Ty to sobie wszystko tłumaczysz oczywiście interwencją boską, ale myślę, że prawdziwie można być z powrotem tylko z osobą, która zrozumiała swoje błędy, przeszła mocną terapię, na której nauczyła się, gdzie są złe wzorce i naprawiła je, zastępując nowymi.
    Jeśli to ma być Wasza Nowa Wspólna Droga, to niech Was na niej prowadzi Szczęście.
    Ty też jesteś teraz inną osobą, więc i Ty masz szansę i siłę organizować życie na nowo.
    Trzymam za Ciebie kciuki Aniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można tak powiedzieć, że przeszliśmy terapię. Obecnie dopinamy u terapeuty pewne kwestie i uczymy się różnych ciekawych rzeczy, ale swój początek drogi wyglądał dosyć mistycznie...
      Droga do szczęścia jest widoczna.

      Usuń
    2. W takim razie mocno trzymam za Was kciuki. Na jednym zdjęciu ostatnio coś mi się wydawało, że rozpoznaję osobnika, ale stwierdziłam, że pewnie po prostu masz taki typ i wybrałaś podobnego :D

      Usuń
    3. Tak czy owak, to jest mój typ. ;)

      Usuń
  7. Kochana!
    Życzę Wam dużo miłości, szczęścia, powodzenia💕🍀😊🌼

    OdpowiedzUsuń