piątek, 1 lipca 2022

Co w domu zastałam po wojażach i jak ten czas dalej oszałamiająco leciał.

Po tych wszystkich wojażach została mi kupa zdjęć, wspomnień, z których usnułam dla Was opowieści i zimne piwo w lodówce, żeby się lepiej snuło. Oczywiście piwa już dawno nie ma, a co zastałam w domu, to inna historia.

Rozkwit to może za duże słowo, bo wtedy jeszcze nic nie kwitło oprócz storczyka...

Storczyk zdawał się kwitnąć w nieskończoność. Od zakupu minęło około 4-5 miesięcy, gdzie w sklepie też kwitł, dlatego trudno mi to oszacować. (Ostatni kwiat zgubił dopiero dzisiaj.) Najwyraźniej łaciate odmiany są trwalsze.

Wszystkie inne rośliny rozrosły się, nawet grudnik, który nie zniósł przeprowadzki i miał zamiar umrzeć, okazuje parcie na życie. Pomagam mu jak mogę.

Bananowiec ewidentnie przyjął się w polskim środowisku i z radością pokazuje nam jak może być potężny. Trochę mnie przeraża prędkością wzrostu, bo myślałam sobie, że zanim dobije do tych chwalebnych metrów, zdążę coś na niego wymyślić... Ale dobrze, niech rośnie.


Jedni leżakują pod palmami, ja pod własnym bananowcem.

Dzbanecznik utworzył mnóstwo dzbanków, jak nigdy. Tyle na raz dookoła, okazuje tym potrzebę nawożenia. Od tej pory biada każdej musze która wleci do mieszkania...

Próbuję naprawić paproć, ale to jeszcze potrwa. Myślałam o kupieniu jej kuzynki i połączeniu jej z bardzo fajną odmianą, która nie powinna się tak sypać.
Wygląda trochę inaczej, ma grubsze liście, byłaby to ciekawa kompozycja. Zagęściłabym w ten sposób zielony wiecheć, zanim ten, który mam, wróci do formy, bo zaniedbałam go ostatnio. Myślę jednak, że się dogadamy. Jak zawsze zresztą.

Najstarszy i największy kaktus w domu: Cereus Peruvianus, został zaatakowany najprawdopodobniej przez wełnowce. Będę robić coś, czego zazwyczaj nie robi się z Cereusami, rozmnażać przez odcięcie jednej gałązki, tej, która jest jeszcze zdrowa.
Wełnowiec zżera roślinę od korzenia i wbija się w ciało kaktusa żrąc go od środka. To będzie nietypowa akcja. Wyodrębnienie tej odnogi będzie łatwe, bo mój Peruwiańczyk rozlazł się teraz okropnie jak zwiędły kalafior.

Calibrachoe, którą uratowałam z marketu, zastałam żywą, ale ciągle przywiędniętą. Nie zniechęciło mnie to wcale. Dopóki są symptomy życia, zawsze jest szansa.

Bzy z krzaka w ROD. Padły przed wyjazdem, ale zdążyłam strzelić piękne fotki.




To był stan domowego ogrodu na maj.

Maj dla mnie to był także czas wędrowania, o czym już zdałam Wam szczegółową relację wcześniej. Wykorzystałam urlop jak najlepiej się dało.
W czasie babskiego wypadu do Sulejowa, wystawne wieczory były nader przyjemne w odcieniach różu.

Koleżanka o tym nie wie, ale to płótno miała ustawione na tej jakże pięknej sztaludze, do góry nogami. Poprawiłam jej.

Nastał czerwiec, a właściwie – minął już czerwiec, i:

Grudnik pokazuje

Wszystkie storczyki są chwilowo łyse, u mnie jednak te rośliny zawsze miały rzadki etap kwitnienia. Nie zmieściły się na parapecie, mają ciemniej, mniej wilgoci, bo nie zraszam doniczek stojących przy urządzeniach elektrycznych.
Projekt "mega kwietnik" poprawi ich sytuację, ale póki co, jest jak jest. Pierwszeństwo na parapecie mają te gatunki, które bez słońca nie przeżyją.

Wilczomlecz zakwitł. Po raz pierwszy od przeprowadzki ze Szwajcarii gdzie został kupiony. Zdawał się umierać, ale jednak wyraził wolę życia i zaczął rosnąć intensywnie w górę.

Bananowiec potężnieje w zawrotnym tempie.

Dzbanecznik jest już nażarty, ale dalej poluje. Niech mu idzie w bombki.


Mniejszy egzemplarz.

Paproć nabrała koloru intensywnej zieleni, jest poprawa. Wtedy była półprzezroczysta.

Jeszcze nie zakupiłam ziemi do Peruwiańczyka, nie miałam czasu.

Calibrachoe niniejszym zakwitła.


Rozwar wielokwiatowy to nowy nabytek i jak zawsze najpierw kupuję, a potem się interesuję. Będę jej musiała zbudować coś do przezimowania na balkonie, jeżeli chcę żeby żyła mi wiele lat. W domu jest raczej rośliną sezonową, zaś w ogrodzie pięknieje z każdym rokiem.
Mam go też ze sklepu. Na całe szczęście nie pracuję w ogrodniczym. To by się dopiero narobiło...



W pozostałych rolach:






Gromadka opowiedziana, pora na mnie.

Długo walczyłam z dopuszczeniem do siebie zmiany, ponieważ latami odżegnywałam się, że nigdy nie zgodzę się na awans. W różnych firmach bywało różnie, ale zawsze tam gdzie mnie doceniono, nie wyobrażałam sobie pójść szczebel wyżej, ponieważ kocham swój czas wolny... Zaraz to wyjaśnię.

Mam dom i jak każdy: obowiązki z nim związane. Plus: ważny jest dla mnie czas, który poświęcam na wypoczynek i hobby, na podróżowanie oraz na treningi. Arcyważny jest dla mnie czas na sen, aby zachować zdrowie i kondycję.

W tej firmie niemalże z pasją obserwowałam kadrę i wyjść z podziwu nie mogłam ile godzin spędzają w pracy. Tak niestety czasami trzeba, bo intensywność na danej zmianie jest zróżnicowana (wszystko zależy od tego jaki jest ruch) i nie zawsze kierownik wyrobi się ze swoimi obowiązkami, a zdaję sobie sprawę, że zostawianie swoich niedokończonych spraw drugiej zmianie, rzadko wchodzi w grę, więc zostaje dokończenie swoich robótek na niepłatnych nadgodzinach. Grafiki też są mało komfortowe, właściwie można powiedzieć, że dzień pracujący to dzień w pracy i nie ważne czy masz w grafiku wpisane 8 godzin czy 12. To samo w godzinach nocnych. I właśnie: dwunastki, których nie cierpię.

Jeśli chcę żeby chłop mnie z domu nie wyrzucił, bo zaczyna mnie więcej nie być niż być i już powiedział, że mu to nie pasuje i mam się całkiem zwolnić, to trzeba znaleźć złoty środek. A skoro marzę jeszcze o rozwijaniu się w swoich hobby i przejście w swych talentach na zawodowstwo jak Bóg przykazał, to faktycznie mamy konflikt interesów.
Jeszcze nie mam pomysłu jak to ogarnąć. Niemniej przy nadchodzących podwyżkach dodatkowy piniądz z awansu się przyda.

Nie wiem jeszcze czy czuję się w tym komfortowo, czy to lubię i czy ogarnę całe swoje życie w takiej sytuacji. Myślę, że bardzo szybko jedna szala się przeważy i wtedy podejmę decyzję, bo czas jest dla mnie bezcenny.


Problemy, zwłaszcza te z ogarnianiem czasu. Pisałam jeszcze przed wyjazdem, że byłam przez to bardzo sfrustrowana, czułam się przemęczona i odbijało się to na moim zdrowiu. Pisałam też, że oddałam to Bogu, ale spotkałam w komentarzach niezrozumienie.
Na tamten czas – teraz będzie inny czas – problem może do mnie wrócić ze zdwojoną siłą, ale zamierzam postępować tak samo i nie ograniczać się tylko do mojej bezradności, bo tam gdzie my nie możemy nic, tam Bóg może wszystko.
To taka nadnaturalna część życia, którą łatwo i przyjemnie się opowiada, gdy się samemu doświadcza, ale trudno zrozumieć komuś, kto nie doświadczył nigdy współpracy z Kimś nadnaturalnym. Rozumiem, że trudno jest pojąć zdarzenia, które nie są realne w fizyczny sposób.
Bóg nie tylko działa poprzez zmianę naszego umysłu czy też ułatwianie rzeczy na pewnych drogach – jeśli faktycznie uważa, że ta droga jest dla nas dobra → nie wolno zapominać, że to Osoba, która zna naszą przyszłość ← bo jeśli to nie jest dla nas dobre, to z pewnością poradzi zmienić azymut.

Oddać coś Bogu, nie oznacza bycia obojętnym na daną sprawę. Oznacza to, że w SPOKOJU robimy wszystko co możemy, ufając jednocześnie, że On zrobi w tym samym czasie to, czego my już nie potrafimy.

Działanie Boga poznajemy w tym, że gdziekolwiek nie pójdziemy, On idzie tam razem z nami. I wtedy dzieją się rzeczy, które teoretycznie nie powinny się zadziać.

Oddałam problem czasu i przemęczenia Jemu, ale nie znaczy to, że położyłam się na ziemi, obsypałam popiołem i tak leżałam 10 dni ignorując życie. Chociaż może wtedy przy okazji bym się wyspała....
Oznacza to, że zaprosiłam nadnaturalne działanie do swoich ludzkich działań. Przestałam się z tym szarpać, dalej w ciągu doby stawiałam na priorytety, ale wreszcie zaczęło mi starczać na sen. Jeszcze nie na czynny wypoczynek, ale już zauważyłam nowe pomysły na oszczędzanie czasu i wkrótce potem miałam też czas na relaks.
Coś dobrego zaczęło się dziać w moich prędkich dniach, w moim nastawieniu, a przede wszystkim przestałam się czuć taka zmęczona.

Jak mówiłam – na razie. Nadchodzi trochę trudniejszy czas w tej kwestii.

Zaczęłam pisać nową powieść, ale od miesiąca nie powstało ani jedno zdanie. Sztaluga ma już na sobie tak grubą warstwę kurzu, że boję się jej dotknąć z obawy, że wszystko poleci wszędzie. Wena jakoś nie przychodzi. Pisać na blogu chce się zawsze, do malowania potrzebuję czegoś specjalnego. Do książki w sumie też.
Pisząc pierwszą powieść w Szwajcarii, poświęcałam 8 godzin od rana i czasami zostawałam na nadgodziny do wieczora. ;) Nie mam teraz na to czasu. Ani nawet ochoty.
Bardzo mało czytam, choć kupka książek zrobiła się pokaźna. Mam tutaj nawet Tokarczuk.

Artysta powinien przynajmniej raz w roku pieprznąć to wszystko i wyjechać sam gdzieś w góry z laptopem. Od rana szukać inspiracji na stokach, a późnymi popołudniami po prostu pisać w nieskrępowanej ciszy jakieś odludnej chatki w lesie. Ale kogo stać na bezpłatny urlop? Artysta też jeść musi.

Człowiek ogólnie musi mieć czas na to, by dobrze zjeść i zdrowo się wyspać, ponadto potrzebny jest czas na przebywanie w naturze, aby nie zwariował.

Bardzo ważny jest czas na randkowanie, to jest aktualne całe życie, nawet (albo zwłaszcza) w długoletnich małżeństwach i niech się Wam nie wydaje, że po zaobrączkowaniu w te najbardziej porywające wieczory, będzie oglądać telewizję w kapciach.
Uogólniając: człowiek musi mieć czas na miłość. Jakkolwiek ten czas spędzi, czy w kinie, czy w Kętrzynie, czy w najdroższej restauracji w mieście. A co! Raz się żyje!

Tak, zostałam zabrana na randkę do Złotej Kaczki, najstarszej orientalnej restauracji w Łodzi, na malowniczym terenie Leśnego Jasieńca. Jadłam pośród szumu płynącej wody, śpiewu ptaków i zadbanej roślinności ogrodu.
Nawet koszulę na tę okazję na sobie miałam.

Ponadto udało się raz upiec zapiekankę z prawdziwego zdarzenia, zrobić porządny deser na zimno i skosztować niezwykle drogich truskawek (które dostałam w prezencie od sąsiadki). Burżujstwo jak nic. Na czereśnie mnie nie stać.


Udało się spędzić porywające popołudnie w ogrodzie znajomych pod Piotrkowem Trybunalskim. Najechaliśmy ich dużą ekipą z Łodzi. To był wyśmienity czas.

Wiecie na pewno, że nie lubię używać perfum i drażni mnie jak ktoś w towarzystwie ma na sobie intensywny zapach. Niemniej jednak pewien zapach zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie, że natarłam się tą zapachową kartką z katalogu. Moja Mateczka Chrzestna była przy tym i nabyła mi je w prezencie. Teraz sama ja osobiście niniejszym – pachnę.

Dawno temu jeszcze na starym blogu wspominałam, że prześladowania chrześcijan są na całym świecie, ale o nich się nie mówi. Nie wiem dlaczego, nie pytajcie mnie o to. Wielu z Was w komentarzach wyrażało wielkie zdziwienie, że co ja mówię, przecież w tych czasach to niemożliwe!
Są książki na ten temat, przeczytajcie sobie np. aktualne zapiski w "Człowiek z nieba". To autobiograficzne opowiadanie o tym co się dzieje teraz dzisiaj w Chinach.
Parę tygodni temu trafiłam na artykuł w gazecie o prześladowaniach w Nigerii. A jednak, świat zaczął to do siebie dopuszczać i piszą w prasie codziennej.
Smutne to, ale prawdziwe.

To że w Polsce coś się nie dzieje, nie znaczy to, że to się w ogóle nie dzieje. I tych prześladowań jest coraz więcej w różnych państwach. A niby taka cywilizacja.

Dostałam auto. Tak, dokładnie tak – dostałam.
Mój M. Lancer skończył tragicznie pół roku temu w nieodpowiednich rękach, dziś mam to.
Samochód ogólnie przechodzi z rąk do rąk na zasadzie darowizny. Nikogo to w Kościele nie dziwi, zaś świat dziwi się bardzo, bo to przecież żaden zabytek, a jeszcze w miarę współczesny samochód na alusach.
Dostała go znajoma, kiedy jej samochód dokończył swego żywota amen. Gdy nabyła nowy, ten przekazała mnie. Jednakże jestem z tych nieufających przedmiotom i wstawiłam go do mechanika na 3 tygodnie gruntownego remontu. Nie wyniosło to szczególnie drogo, miałam pieniądze na zakup, a jeszcze zostało na sprawy urzędowe i chyba nawet jeszcze coś tam zostało.
No i jest. No i nim nie jeżdżę, bo nadal mu nie ufam. Jak się wczoraj okazało, całkiem słusznie... tymczasowo jeżdżę młodszym i większym modelem innej marki.
Zdjęcie kijowe, bo nie reklamuję, ale jak ktoś interesuje się motoryzacją, to pewnie rozpozna co to.


Przemierzyłam w czerwcu kilka szlaków o czym z miłą chęcią także opowiem.
Lipiec będzie intensywny, ciężki, bardzo dużo pracy. Będzie próbą dla mnie i na pewno przyniesie decyzje.
Co do przedsięwzięć, nie wiem, na razie wszystko stoi. Mam nadzieję, że nie stracę czujności i nie przegapię właściwej drogi i rozwiązań. Że we właściwym momencie usłyszę głos Boga i będę już wiedziała co jest dla mnie najlepsze na ten czas i dokąd pójść, a dokąd nie.

19 komentarzy:

  1. mnie storczyki chyba nie lubią. napisanie, ze mój ma rzadki okres kwitnienia byłoby nadużyciem. on mi w ogóle prawie nie chce kwitnąć. ale nic to. dam mu jeszcze szansę :) za to paprotka, ach, ta to się rozrosła i czyni to dalej :)
    Twoje chaberdziaki piękne. oby rosły na schwał :)
    ja od sąsiadki dostałam czereśnie. a truskawki... w tym roku jakoś pożarłam ich mniej niż w poprzednich (może cena miała znaczenie)
    rozumiem Twoje potrzebności, tzn. aby mieć czas na to co kochasz, dla tych których kochasz i na sen. on też jest ważny. i dla mnie. życzę Ci w takim razie aby wszystko się poukładało w swoich proporcjach.
    ps. dla odmiany odpisałam Ci u siebie :)
    ps2. co do drabin; nawet na pierwszy szczebelek bym nie wlazła, też mnie przerażają :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno storczyki najlepiej podlewać zepsutymi jajami. XD Nie zdecyduję się, wybrałam mniej odstręczającą kupę dżdżownic (biohumus), ale i tak nic.
      Jak na mnie, to pożarłam bardzo mało truskawek. W sezonie truskawkowym potrafiłam jeść tylko truskawki, miałam kilka standardowych przepisów na truskawkowe dania i niczego innego nie jadłam. Cena jednak ma znaczenie. Na szczęście nie aż takie, by przejść z pieczywa na tańsze chipsy...
      p.s. Pamiętam, że odpowiadałaś u mnie, dobrze więc, że dajesz znać. ;)
      p.s.2 Mam czasem problem w pracy, bo muszę wchodzić na drabiny. Ale daję radę, walka ze strachem nie jest mi obca, dawno temu samodzielnie pokonałam arachnofobię.

      Usuń
  2. Aniu, wiele dobrego się zadziało u Ciebie, nie tracisz kierunku i wybierasz dobrze, więc na pewno i teraz znajdziesz złoty środek.
    Masz rękę do roślin, a cała reszta to kwestia wyborów, czasami podążamy za tym, co życie zsyła, a książki itp. mogą poczekać, tak naprawdę najważniejsi są ludzie i relacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem właśnie traciłam. Ale mam nadzieję, że nigdy więcej.
      Nie wiem co jest ważniejsze, a może ex aequo? Może bez relacji i bez pasji jednako żyć się nie da?

      Usuń
  3. Dobra, Jael. Dziś przy Twoim poście rozryczałam się jak stado trąb jerychońskich. I nie powiem, dlaczego, tylko po cichutku pozamiatam się pod dywan i tak będę sobie kwilić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dużo dobrego robisz, szukasz właściwej drogi, wiesz, co dobre, a co złe, żyjesz pięknie... Czasem w życiu potrzebne są pewne zawirowania, aby coś zrozumieć. Każdy je ma... albo większość z nas. Ja Ci kibicuję i życzę najlepiej, bo widzę w Tobie ogromny potencjał, także artystyczny. P.S. I rękę masz do kwiatów! :) :) :) Acha, pamiętaj, nigdy nie pozwól się zniewolić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki jest blask życia. Nie każdy ma to szczęście, że urodził się dopingowany do tego, aby pracować w tym, co kocha. Jaki mam start, taką kontynuację. Jeszcze tylko nie wiem czy mam się rozwijać w tym, czy w innym kierunku. Które furtki i gdzie się otworzą i jak długo mam czekać na odpowiedzi.
      To jest blask życia. Gorzej, jeśli żadnego blasku nie ma, tylko cień.

      Usuń
  5. Miło jest zobaczyć rośliny, bo ja też je kocham i mam ich sporo i też chcę o nich napisać. No nie wiem, to jakaś mania chyba, ale każdą roślinę kocham, tylko nie wiem czemu one są takie wydziczałe, rosną mi jakoś dziwnie. Powtarzam sobie, dziwna opiekunka, dziwne rośliny. hahaha :D 
    Jak ja Cię rozumiem. Awansu to ja nie przewiduję na razie i git, bo jednak z dużo zdrowotnie mam do walki. Miałam okres, gdzie tylko i wyłącznie pracowałam, miałam poczucie, że już na nic więcej nie mam sił. Mnie to normalnie dobijało, pasje czekały, radości czekały. No, ale po długim czasie otępienia swego postanowiłam, że tak być nie może. Jednak zrobiłam to, co Ty. Zaufałam Bogu i nadal to robię. Tam robiłam swoje, ale Bóg już tak mną pokierował, że już nie pozwalam, by praca zabierała mi siebie. Nie wiem, jak będzie u Ciebie, bo każdy ma swoją drogę i może akurat Bozia zechce, być poszła zawodowo dalej, ale ja tam kibicuję, by jakby to nie było, by był czas na to, co kochasz, bo to najważniejsze w świecie. Chcę, byś pisała, malowała, cieszyła się miłością...co tu też zmiany widzę...kurcze...dużo mnie ominęło. :( Jak nie będzie, ja będę Twoim wsparciem. Nawet nie wiesz, jak ucieszyło mnie Twoje zdjęcie, jeszcze nigdy tak mnie nie ucieszyło, jak dziś, tak dawno Cię nie widziałam, poczułam na Twój widok prawdziwe szczęście, dziękuje, że jesteś, że piszesz, wspierasz. <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy gatunek ma swoje określone potrzeby, ale jeszcze do tego trzeba wsłuchać się w potrzeby indywidualne każdej sztuki. To nie jest trudne, wystarczy obserwować i sprawdzać, zmieniać warunki aż znajdzie się najodpowiedniejsze.
      Też miałam taki okres w życiu, że ze łzami chodziłam do pracy, wolne co dwa tygodnie jeden dzień, niedosypianie, podupadanie na zdrowiu, znam to i teraz jestem tak wrażliwa na nadgodziny jak chyba żadna osoba, bo swoje już przeszłam i więcej nie zamierzam.
      Nie jest najgorzej, ale czasu na artyzm nie mam, a jak mam, to nie ma weny, chcę odpocząć, wolę wyjechać...
      Cieszę się, że piszesz do mnie. :))
      p.s. ale bozi akurat o zdanie się nie pytam. ;)

      Usuń
  6. Bananowiec niestety po zakwitnięciu i owocowaniu zamiera. Tam, gdzie rośnie w naturze wygląda na plantacji mało okazale. Europejskie okazy w Turcji czy Grecji prezentują się po prostu brzydko. Najładniej udają się pielęgnowane w doniczce. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest trochę tych odmian, ten mój ma być nieduży, są też bananowce o ogromnych rozmiarach, do 15m bodajże. Drzewa owocują kilka razy w roku i są wieloletnie.

      Usuń
    2. A to dziwne, bo ci, co je uprawiają twierdzą, że po owocowaniu zamierają. Przynajmniej te owocujące. Rodzaj bananowiec liczy wiele gatunków w tym włókniste - bananowiec manilski. Zależy jaki jest u ciebie.

      Usuń
    3. Pewnie mówili konkretnie o tych, które uprawiali.
      Odmiany nie podano, sama nie stwierdzę.

      Usuń
  7. Aniu
    Powodzenia życzę we wszystkim co robisz😀💚🍀

    OdpowiedzUsuń
  8. Odpowiedzi
    1. Jak ktoś lubi połączenie ciemnego piwa i miodowego – będzie zachwycony. :)

      Usuń