środa, 13 lipca 2022

Marzyłam by mieszkać w ładnym miejscu.

Zarzucałam kotwicę już w wielu ciekawych regionach świata i każdy był na swój sposób szczególny. Szczerze przyznam, że najmilsze wspomnienia mam z dzielnicy Łodzi, w której się wychowałam. Z okna widziałam niewielki park, a w nim ładny budynek (a'la dom wielorodzinny) przedszkola, do którego chodziłam. Pół godzinki żwawego marszu miałam do Łagiewnik i Arturówka – świetnego miejsca do wypoczynku nad wodą. Dosłownie chwilę miałam do jednego z ładniejszych parków w Łodzi, Parku Julianowskiego.
Pomijam już krótkotrwałe próby pomieszkiwania w miastach ościennych.
A potem na kilka lat wylądowałam w Szwajcarii, gdzie doskwierała mi pustynność dolin.


Same łąki, ziemie rolnicze, żadnych parków, lasów etc. Wszystko świetnie zorganizowane, czysto, piękne drogi i aleje, mnóstwo dróg asfaltowych, kwitnące rabaty na osiedlach, ale szaleńczo brakowało mi cienia wielkich drzew. Zwłaszcza w lecie było to uciążliwe. Człowiek jak na patelni, a upały i susze są tam okropne.
Lasy były, owszem: rozległe i dzikie, w którym można było poczuć się intruzem, w którym spotykało się przeróżne zwierzęta. Piękne zielone tereny, ogromne jary, puszcze i malownicze uroczyska. Ale one były tam wysoko w górach.

Na jednym z wysokich szlaków.

Łąka w drodze na szczyt.

Wiem dlaczego tak było. W Szwajcarii jest wiele huraganów, orkanów, często schodzi halny, dlatego w dolinach jest tak... będzie dobrze powiedzieć: sterylnie.
Z okna widziałam Alpy. I na tym koniec plusów.

Słuszne kwiecie dla ozdoby przed domami - sukulenty. Zdarzały się też kaktusy.

Wiosną nie koszono trawników, przecież pięknie kwitły. Poza tym gdy przychodziła susza (już w czerwcu), takie gęste łączki lepiej trzymały wilgoć i latem po skoszeniu nie było żółtych placów.


U kogoś na posesji.

Po powrocie do Polski próbowałam mieszkać na wsi blisko lasu. To zdecydowanie nie mój klimat, mimo iż blisko natury, do dyspozycji ogród, a za płotem łąka. Dobre na jakiś czas, ale brak komunikacji miejskiej i uczucie, że wszędzie jest daleko, stały się uciążliwe. Marnowałam kupę czasu na dojazdy samochodem.
Ponadto było tam głośno, ludzie pracują, koszą, piłują, a stada psów szczekają przez całe noce. Może fatalnie trafiłam, ale wieś wcale nie kojarzy mi się ze spokojnym, sielskim życiem.

Po różnych dziwnych perturbacjach, o których aż mi się nie chce pisać, wróciłam szczęśliwie do Łodzi, ale na osiedle, którego kompletnie nie znałam.
Dla młodej osoby, może studenta, który w domu nie gotuje, żyje na zamówionym żarciu i chce mieć wszędzie blisko aby nie marnować czasu – lokalizacja jak znalazł. I na kampus też było blisko. Ale prócz licznych restauracji, wszystkich potrzebnych sklepów na wyciągnięcie ręki, poczty i biblioteki, nie było żadnego większego zieleńca. Tylko beton. Kiedy tam mieszkałam, był mój sezon na bieganie, ale zaprzestałam, bo nie chciałam niszczyć kolan na asfalcie i chodnikach.
Bardzo fajne mieszkanie, ale okolica trochę zbyt szara jak dla mnie.

Ideałem byłoby wrócić na tereny rodzinne albo przenieść się gdzieś, gdzie można by wypośrodkować to wszystko, odnaleźć miejską równowagę między blokami, a ciszą pośród drzew. I mam to!
Wiedząc doskonale czego już nie chcę i czego naprawdę potrzebuję – znalazłam miejsce, w którym dobrze mi się mieszka.

Codziennie budzę się z takim widokiem.

Słońce pięknie zachodzi między konarami.

Całe osiedle, choć zwyczajne, jest bardzo zielone, a wiosną obficie kwitnące.

Jedno tylko stało się uporczywe. Gdy o 4 rano wstanie pierwsza sroka, budzi swym skrzekiem i trzeba zamykać okna, mimo iż wtedy jest najlepsze powietrze. Szkoda wielka, ale za chwil parę wstaje reszta srok i robi się taki rejwach, że spać się nie da.
A potem dochodzą do tego rzesze cukrówek i niebieskich gołębi, no i pozamiatane.

Pociesznym miejscem jest Staw na Pabiance całkiem niedaleko, gdzie PZW ma swój własny staw. Ładna okolica, cisza i cień lasu dają to o co chodzi człowiekowi po pracy – pełen relaks, no i kolację jak Pan da.



Tego dnia łowiłam na bardzo kobiecą przynętę w intensywnym odcieniu różu. Niestety brały tylko niewymiarówki, raz nawet wyciągnęłam z wody rybę, która jest niejadalna, ale ładna. Ma imponującej wielkości płetwę grzbietową, ale nie pokazała jej.


Jazgarz.



W tej wodzie żyją raki.


Stosunkowo blisko mam też do rowerowej lub spacerowej relaksacji pod zielonym dachem. Przezeń przejeżdżam kiedy jadę rowerem do pracy, co umila mi znacznie ten czas. Chciałabym móc wybrać sobie taką ścieżkę na całą drogę, niestety nie jest to możliwe, bo moja praca mieści się w niezbyt zielonej części Łodzi.
Opuszczam więc swoje zielone osiedle i jadę drogą rowerową, która na szczęście jest i to mnie cieszy.
Szczegóły tej zielonej rekreacji tutaj.



Ktoś w tym parku zawiesił oponę. Dobry patent na upał, skryć się w cieniu i robić sobie wiatr.

W cieniu nad wodą też można dobrze uciec przed spiekotą. Minęło ostatnio dni kilka chłodniejszych, odetchnęłam z ulgą, ale gdy słońce dopieka, szuka się właśnie takich miejsc i to całkiem nie daleko.
Dobrze, że je mam, bo znów wygląda na to, że będzie gorąco.






W tym świecie to jest dla mnie właśnie stabilizacja – estetyczne mieszkanko w bloku na zielonym osiedlu i piękne zieleńce wraz ze stawami w zasięgu dosłownie paru kroków.
Żeby tylko plagi gołębi i srok się pozbyć, to by już w ogóle było cudownie, bo... chodniki nie wyglądają najlepiej. Może trzeba hodować na balkonie sokoły?

19 komentarzy:

  1. To prawda, że na dzisiejszej wsi nie jest cicho, mam rodzinę pod Poznaniem i tylko w niedziele bywa spokojnie.
    Sama tez bywałam tu i tam, nawet w miejscach służących rekreacji zdarzają się hałasy i cywilizacyjne niedogodności, a mieszkać na ustroniu z kolei to strach.
    Lubię swoje miasto, osiedle mniej, ale nie można mieć wszystkiego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś kiedy nie było takiej mechanizacji? Piła tylko ręczna, siekierka zamiast automatu do rozbijania pieńków, trawa zamiast kostki brukowej... itd.
      A w niedziele odgłosy libacji i smród grilla. ;)
      To jest wieś pełna ludzi, ale żeby mieć ciszę, potrzebne jest ustronie, lecz faktycznie takie miejsce zamieszkania kuszą złoczyńców.
      Swoje osiedle lubię ze względu na przyrodę, ale inne niedogodności są i doskwierają. Mam wrażenie, że obecnie w każdym bloku jest jakiś remont. Cały dniami gdzieś hałasują, a jak nie to, to koszą ścierniska trawy. To również można zwalić na automatyzację. Wszędzie słychać pracę maszyn. Trudno jest to zaakceptować, kiedy próbujesz się wyspać po nocnej zmianie. Pozostaje się z tym pogodzić, albo zamieszkać na pustyni. ;)

      Usuń
  2. A ja z chęcią wyrwałabym na wieś... ale taką... blisko miasta 😉. Mieszkanie, w którym aktualnie żyjemy jest spoko , ale ma kilka wad, przez które wiemy już, że z pewnością nie będzie naszym ostatnim. Parter, zimą nie można go dogrzać, bo ciągnie od piwnic. Zimą jest też ciemne, bo okna na wschód i zachód. Meliniarskie sąsiedztwo i wszechobecny beton. W te wakacje wyszukuję w Sosnowcu zielonych miejsc. Wczoraj trafiłyśmy z dziewczynami nad kapitalne jezioro 45 min z buta od nas z domu. Kurcze tam bym mogła mieszkać, niby w sercu betonowego miasta, ale mnóstwo zieleni. Myślimy o Jurze. Kupić kawałek ziemi z jakąś ruderą do zagospodarowania... ale to w lepszych czasach... jeśli takie jeszcze wrócą 🙃.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam inny pomysł. Dom w mieście. ;) Gdzieś w jakieś cichej, malowniczej okolicy, może przy parku albo na obrzeżach przy lesie. :) Potrafiłabym wytypować kilka takich osiedli, gdzie mogłabym zamieszkać, właśnie w domu z niewielkim ogródkiem.
      Meliniarskie sąsiedztwo spowodowałyby, że natychmiast bym stamtąd spadała...
      Jura to spektakularny kawałek Polski i w góry całkiem niedaleko.

      Usuń
  3. Po zdjęciach w tej Szwajcarii wydaje się pięknie, ale rozumiem, że brak lasów może doskwierać. Pewnie odczułabym to samo. Doskonale rozumiem też wybór mieszkania w mieście, zamiast na wsi. Kocham przyrodę, ale wieś ma stanowczo za dużo minusów. Mieszkam w małym miasteczku, a i tak wydaje się za małe :). W Łodzi byłam nie tak dawno u koleżanki, zabrała mnie jednak gównie do centrum, a tu tyle ładnych miejsc. Jak wybiorę się kolejny raz, będziemy musiały nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno jest zaprzeczyć temu, że kraj jest w istocie piękny, bo góry są piękne. Doliny jednak mnie przytłaczały, okolone monumentalnymi dwutysięcznikami, zamykały wewnątrz smog, który uporczywie trzymał się przy ziemi. A w upalne lato po prostu patrząc w dal, było żółte powietrze. Tzw. smog fotochemiczny. Prawdopodobnie przez to dostałam tam zapalenia oskrzeli.
      Ale za to każdy wypad w góry był niesamowitą przygodą, za tym tęsknię, nie ma co kryć.
      Na wsi plusem jest tylko przyroda. Nie widzę innych. :)
      Kliknij sobie na mój łódzki blog, może coś Cię zainspiruje na następny raz. ;)

      Usuń
  4. Rzeczywiście, pięknie i zielono jest na Twoim osiedlu. Można sie poczuć prawie jak w jakimś dzikim ogrodzie. No i ten staw blisko i możliwosc łowienia. Cudownie! Polka daje jednak wiele możliwości wyboru otoczenia, warunków, w jakich mozna zyć i mieszkać.Często tego nie doceniamy i czasem dopiero kilkuletni wyjazd zagranicę a potem powrót uswiadamia nam bogactwo, które tu na miejscu mamy.
    U nas na wsi spokojnie i w miarę cicho, ale w sezonie żniw zrobi sie głośno. To, na szczęście trwa tylko kilka dni, wiec mozna wytrzymać!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimą będą same patyki za oknem. :P
      Oczywiście, wiele osób marzy o zagranicy, o "lepszym życiu". Szwajcarski sen? Być może, ale nie dla mnie. Nigdy nie marzyłam o zostaniu emigrantką, pojechałam tam za mężem, ale od samego początku pragnęłam wracać, nie podobało mi się takie życie. Nie było jednak żadnych rozsądnych wariantów, więc mieszkałam tam tyle ile było trzeba.
      Plusem całej tej przygody na pewno są wszystkie wyprawy w góry, tego nie zapomnę do końca życia. Gdyby nie Szwajcaria, nawet nie wiedziałabym, że tak to lubię.

      Usuń
  5. Marzy mi się podróż do Szwajcarii...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest takie niemożliwe, ale polecam samodzielna podróż, nie z biurem. Bardzo dużo możesz w ten sposób zaoszczędzić, a to nie tani kraj.

      Usuń
  6. Dobrze jest mieć swoje miejsce na ziemi. Ja nie mam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze mieć miejsce, do którego z przyjemnością się wraca. Znam smak niechcianych domów i odwlekanie powrotów.

      Usuń
    2. Nareszcie ktoś, kto mnie rozumie!

      Usuń
  7. Mi jest dobrze tu, gdzie mieszkam w Warszawie. Za oknem park, a do centrum kwadrans na piechotę, albo pięć minut autobusem. Do tego nad Wisłę kawałek. :)

    :) Ja na razie przeczytałem kilka poradników w życiu. I średnio pamiętam ich treść czy przesłanie.

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzmi znakomicie, wszystko w pigułce, trochę natury, trochę miejskości.

      Takie poradniki o manipulacji raczej nie mają przesłania. Ja je czytywałam, by znać metody manipulacyjne po to, aby uniknąć bycia ofiarą. Dawne czasy.

      Usuń
  8. No to ja jestem szczęściarą, bo na mojej wsi jest cicho i spokojnie. A wieś naprawdę położona jest blisko aglomeracji górnośląsko-zagłębiowskiej. Rzut beretem do większości miast. Ale to z tego powodu, że wieś jest właśnie podmiejska czyli nierolnicza. Tu nikt nie prowadzi gospodarstwa ani hodowli. Co najwyżej przydomowe ogródki. A Ciebie długo jeszcze kojarzyć będę ze Szwajcarią, bowiem w tamtym czasie poznałam Twojego bloga :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jesteś szczęściarą. ;) Dziś rozmawiałam z koleżanką o tym, że domek bardzo blisko miasta, albo nawet w mieście, to byłaby najlepsza opcja. Malutki ogródek w zupełności by mi wystarczył.
      Możesz mnie dalej kojarzyć z górami i wędrówkami, bo tego na pewno w moim życiu (jak i na blogu) nie zabraknie. ;)

      Usuń
  9. Ja tam ptaki lubię, więc na nie nie narzekam. Tak właściwie lat to nie miasto. Widać, że ludzie sami nie wiedzą czego chcą. Miasto powinno być miastem, ale nie molochem. Po co nam takie wielkie miejskie przestrzenie? Małe jest piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ptaki bardzo lubię, ale wolałabym melodyjny trel a nie skrzeki o czwartej nad ranem. Sroki są tak ekspansywne, że poza gołębiami nic innego tu nie żyje, wszystkie inne gatunki odleciały. A ja bardzo lubię śpiew ptaków z rana, lubiłam się budzić ich odgłosami (na Górnej tak było).
      Widać, że ludzie wciąż pragną czegoś, do czego nie dążą, albo mają nierealne marzenia i tęsknią za czymś, czego nigdy nie mieli. Ale tak jest nie tylko u Łodziaków.
      Mnie się takie duże miasto podoba. W mniejszych miejscowościach mieszkałam i mniej byłam zachwycona.
      Jestem z tym, co wolą duże. Nie tylko miasta, ale w ogóle, w tym przestrzenie, góry, duże samochody też. ;)

      Usuń