poniedziałek, 25 lipca 2022

Z okazji Dnia Włóczykija.

To jedyne święto, które obchodzę i to hucznie. Tego dnia rokrocznie obieram azymut i po prostu idę, a celem staje się sama droga. Tym razem wyjątkowo wyruszyłam na południe, by poznawać polskie góry. Zaczęłam od Karkonoszy i tak zdobyłam mój pierwszy w życiu polski szczyt, Śnieżkę.

Niektórzy sugerowali, że po tych wszystkich alpejskich rekordach, to będzie dla mnie jak spacer. W pewnym sensie tak było, bo to tylko wyprawa na kilka godzin, ale brałam poprawkę na to, że przez ponad rok w górach nie byłam, a ciało zapomina. Udało się jednak zachować kondycję i tak oto bez szczególnego zmęczenia, wdrapać się na tę łagodną górę. Moje obawy dotyczyły raczej tego, czy coś mnie tam zachwyci, bo przez te Alpy stałam się nieco wybredna...

Zachwyciło. Ale po kolei.

Kubek z kawą.

Baza wypadowa w Karpaczu

Nie będę polecać noclegu, bo nie ma czego polecać. Nie oczekuję wiele, tylko tego, by dało się wygodnie wyspać i normalnie umyć, a nie dało się normalnie. Ciśnienie w prysznicu było porównywalne z ciśnieniem krwi umierającego, przy tym żeby wyczekać ciepłej wody, potrzeba było około dwóch minut. Spłukiwanie długich włosów to była gehenna.

Na broszurce zachęcali do późnego drinka, bo bar do pierwszej czynny, poszłam więc o 22, ale mnie wyprosili, ponieważ zamykają. A na drzwiach było, że czynne do 20...

Narzekać nie mogę, bo łóżko O.K., aneks kuchenny świetnie wyposażony, tutaj nie mam zastrzeżeń. Widok z okna na lasy i jakąś wyżynkę.


Summa summarum, łazienka była śliczna.

Nasze życie i tak toczyło się na zewnątrz. Jak wygląda weekend w Karpaczu? Ulice tętnią życiem, trochę takie Krupówki, mnóstwo straganów z pamiątkami, kartki pocztowe po złotówce, mój ulubiony grillowany oscypek podawany z żurawiną, bary, restauracje i hotele.

Domy bardzo ładne.



Wbiłam się do dwóch starych kościołów. Od razu wyprzedzam pytanie, do Świątyni Wang nie było mi po drodze.







Wyprawa na Śnieżkę

Potrzebowałam odespać ten tydzień, więc spałam długo. Wyruszyliśmy przez to dopiero około 10, ale nie było innej możliwości. Dzień po nocce za krótko spałam, kolejnej nocy nie mogłam zasnąć, a miałam pobudkę o 4 do pracy po 3 chyba albo 2 godzinach snu. Po takim maratonie nie mogło być inaczej.

Szkody wielkiej nie było, bo z Karpacza na Śnieżkę jest blisko. Dlatego zaplanowaliśmy sobie wydłużony powrót, by zahaczyć jeszcze o ostańce.
Prognozowano burzę, to miała być kolejna w naszym życiu burza w górach, więc prognoza nie robiła na nas większego wrażenia.

Jak szlak? Normalny. Żadnych komplikacji, rzeczywiście "spacer pod górę". Nienawidzę schodów na szlakach, jasne, że szłam obok...





Szczyt Śnieżki czyli 1608 m n.p.m. To właściwie dla nas chleb powszedni, bo średnia zdobywanych przez nas gór, ma 2 tys. metrów.
Początek standardowo – piękny las, szlak wzdłuż potoku, kaskady, szum wody, rajsko po prostu.







Porozmawiajmy o wyjściu ponad linię drzew, bo to mój ulubiony moment. Wtedy wyłania się cały świat jak na dłoni. To jest bardzo fajne uczucie, wszystko wokół nagle się odkrywa, widzisz dalej, widzisz przestrzeń i takie malutkie wszystko jest – tak samo maleje i Twoja rzeczywistość. Zaczynasz odczuwać, jakie to wszystko tam na dole jest bezwartościowe – Twoje troski, praca... bolączki. Usuwasz się z dala od tego, sprawy dolin przestają być ważne.
W tym miejscu zawsze przystaję na dłużej.



Stanąwszy na granicy czeskiej, nie mogłam się powstrzymać przed wysłaniem pozdrowień do przyjaciółki z Pragi. Okazało się, że była w tym czasie bardzo niedaleko, bo w Hořicich v Podkrkonoši.


Taka ciekawostka, że u nas odległości na drogowskazach podaje się w czasach, a u nich w kilometrach.

Szerokie panoramy, bujna kosodrzewina, wspaniałe powietrze. Piękne chmury układały się na niebie wszystkimi odcieniami granatu i puszystej szarości. Mieszka tu sporo różnych motyli, jeden zakochał się w moich kijkach do tego stopnia, że nie chciał z nich zejść, nawet jak rękę na nich położyłam, wcisnął mi się między palce...










Kawałek dalej zaczęły się moje ulubione kamyczki. Lubię ten głęboki, pusty dźwięk kiedy się po nich chodzi.

Zdjęcie miało nazwę na "Śnieżka na dłoni", ale zmieniłam ją na "Dochodzę – jedna z ulubionych form szczytowania".



Szczyt Śnieżki jest najwyższym w Karkonoszach oraz ogólnie w Sudetach. Przy okazji zdobyłam najwyższą górę Republiki Czeskiej.

Na szczycie stoi czeski sklepik, Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne i Kaplica św. Wawrzyńca z 1665 roku, oraz Poczta Czeska i gdybym wcześniej przeczytała o niej, wysyłałabym kartki pocztowe ze Śnieżki, a nie z Łodzi po weekendzie... Mądry Polak po szkodzie, jak to mawiają górale. Albo Ślązacy... Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie"; lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi. A to na pewno Kochanowski napisał.

Śnieżka zbudowana jest z hornfelsów (trochę magmy granitowej). Jest odporna na erozję. Zbocza to gołoborze po zlodowaceniu. Przy okazji: w Karkonoszach mamy 6 kotłów polodowcowych.

Wejście do kapliczki.



Stacja meteo.

Czeski sklep + poczta.

Na szczycie wznieśliśmy mały toast, bo celebrowaliśmy pewną okazję, ale o tym sza, nikt nie może się dowiedzieć!
A później nadszedł wyczekany warun, czyli epicka chmura. Kocham takie spektakularne chwile...





Dość długo tam siedzieliśmy. W perspektywie był jeszcze jeden przystanek gdzieś niżej, gdzieś gdzie dziczej nieco i być może ciszej, aby odpalić kuchenkę i zjeść porządny obiad. Zaczęliśmy schodzić, azymut braliśmy na ostańce, ogólnie długa graniówka przed nami. Ale zaczęło mruczeć. Nic to – pomyślałam sobie – przecież nie pierwszą i nie ostatnią burzę przetrwaliśmy. Te pomruki wydały nam się nawet miłe.

Zaczęło padać, a potem lać, a potem był grad. I wszystko fajnie by się ułożyło, gdyby raptem nasze kurtki jednocześnie nie postanowiły dokończyć żywota swego amen.
Przemoczeni do skarpet, zaczęliśmy schodzić czarnym szlakiem do samiuśkiego Karpacza.

Straty w inwentarzu: Kurtki. W zasadzie to wszystko. 5 lat służyły nam te kurtki i pozwalały czuć się always sucho, always pewnie zimą i latem w burze i w śnieżyce, aż w Polsce dokonały (na pewno w cichej zmowie) samobójstwa i przeciekły na cacy.
Bohaterski mój małżonek posiadał awaryjnie pałatkę p/deszczową, oddał ją mnie. Spodnie zaś przemoczone, od nich wody zaczerpnęły skarpety i wciągnęły ją aż do butów. I tak to było.

Kocham patrzeć jak te chmury się poruszają... Kocham być w chmurze, wąchać ją, dotykać... to o niebo lepsze doznanie niż przelot przez chmurę samolotem.



Można powiększyć.

Potem klimatem rządził kapuśniaczek. Gotować się nie dało, na szczęście awaryjnie mieliśmy suchy prowiant i po kanapce, toteż zatrzymaliśmy się w Domu Śląskim będącym nieopodal. Toaleta, wyciśnięcie skarpetek i dalej czarnym szlakiem.

I tu mam zastrzeżenie – mam antynobla dla tego, kto budował tutaj szlaki.

Antynobel.

Za układanie kamieni na sztorc pod dziwnymi kątami, że nie dało się stopy postawić. Każdy szedł obok "poboczem" i my także. I za wybrukowanie śliskim marmurem czy nie wiem co to było... który po deszczu nadaje się najwyżej na zjazd dupoślizgiem.

Człowieku, Ty nigdy w górach chyba nie byłeś!



W Karpaczu...

...są też inne atrakcje. Np. punkt anomalii grawitacyjnej. I akurat przejeżdżał samochodem ciekawski kierowca aby to sprawdzić. Tak zupełnym przypadeczkiem, kiedy debatowaliśmy nad problemem. Mogliśmy dzięki temu zbadać anomalię i ją potwierdzić. Tak, samochód potoczył się na jałowym biegu... do góry...(?)

Badanie zostało przeprowadzone pomyślnie, nikt nie ucierpiał.

Po drodze mijaliśmy Dziki Wodospad, ale niestety grupa kiboli bawiła się u podnóża drąc świńskie ryje.

Jest jeszcze jedna rzecz, która podoba mi się w górskich miejscowościach, poza drewnianą architekturą. Malownicza topografia terenu.


Ostatniego wieczoru

Kolacja w niedrogiej jadłodajni, z chęcią polecę, bo bardzo mi smakowało i w porównaniu z innymi cennikami, naprawdę tutaj było przystępnie. Kuchnia domowa w "Dom Wypoczynkowy Mieszko". Pierogi pierwsza klasa!

Na deser mój ulubiony serowy makaron wędzony i grillowany oscypek w żurawinie. A co! Chociaż raz zachowam się jak zwykły turysta! A kto mi zabroni!

20 komentarzy:

  1. Kochana Aniu!
    Wszystkiego najlepszego z okazji Imienin, tak na wstępie💖😊🍀🌹
    Piękne zdjęcia, super wyprawa!
    Zawsze lubiłam czytać o Twoich wędrówkach, podziwiam Cię za siłę i wytrwałość🤗
    Pozdrawiam 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień Włóczykija wspaniale uczczony!
    Szlak znajomy, byliśmy kilka razy, ale najciekawsze są dla mnie obserwacje i to nie tylko przyrody...
    Ciśnienie wody bywa makabryczne, kiedyś w Szklarskiej Porębie w ogóle na noclegu nie było rano wody, musieliśmy umyć się w Świeradowie w toalecie publicznej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby w górach grawitacja nie pozwalała wpłynąć wodzie rurami do kranów? ;)

      Usuń
  3. Byłam na Śnieżce dwa razy, oba w maju, ze śniegiem na szczycie i po drodze.
    We mgle natomiast zdobywałam Szrenicę i później dalej szłam na Śnieżne Kotły, krajobraz mega zlowieszczy był. Lubię.
    Ale faktycznie te góry nie dają mocnej wyrypy.
    Wybierzcie się koniecznie w Tatry, tam na pewno poczujesz wysiłek. A krajobrazy podobne do alpejskich też się znajdą :)
    Polecam Kościelca, kozi wierch, krzyżne przez Dolinę Pańszczycy, przejscie granią od brestowej po pachoła, krywań...ach, no Wszytskie szczyty polecam :)))
    No i poza Tatrami, to Beskidy także potrafią wyrypac, zależy po prostu jakie się wybierze trasy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię złowieszcze krajobrazy w górach. XD
      O zimie myślałam, żeby wejść tu w rakietach śnieżnych.
      Mieliśmy do dyspozycji krótki czas, a do Karpacza w miarę blisko, stąd wybór. I na początek po długiej przerwie uznaliśmy, że Śnieżka będzie w sam raz. :) Co do Tatr, mam obiekcje w sezonie, bo z tego co nadają ludzie, tam okropnie dużo turystów i korki na drogach dojazdowych.
      O Kościelcu cały czas mi się przypomina, bo nadal pamiętam Twoją relację z bloga. Nie wiem czemu akurat to mi utkwiło...

      Usuń
  4. A, własnie - dzisiaj Anny! Niech Cię szczęście i Twój Bóg nie opuszczają. Lubię Cię, wiesz o tym :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale czemu Karpacz jest w Sudetach? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Aniu, szczęścia i miłości. Niech Ci podróże służą w tworzeniu następnej książki!
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  7. Fantastyczna wyprawa :) byłam w Karpaczu tylko raz, spacerując dość rekreacyjnie i przyziemnie. Wypad był krótki, kolana kulawe, dwulatek na plecach i niestety Śnieżkę podziwialiśmy tylko z daleka. Ale chciałabym kiedyś tam wrócić i jeszcze powędrować. Może nie ekstremalnie, ale na tyle, na ile mi nogi pozwolą. Cieszę się, że tak wspaniale uczciliście święto :D Pamiętam, że w Karpaczu byłam właśnie w lipcu. Stamtąd ruszyliśmy jeszcze na zachód na zamek Czocha, a potem... Do Lublina. Zahaczyliśmy o nasz domek na Śląsku, zjedliśmy z babcia urodzinowy tort j heja na Lublin. 800 km trasy, ale było fantastycznie. Totalna przygoda :) Na polach żniwa, widoki przepiękne, cudownie wspominam te szalona podróż przez Polskę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A my w drodze do domu zahaczyliśmy o zamek w Bolkowie. :)

      Usuń