piątek, 26 sierpnia 2022

Górskie rekordy sierpnia (albo sierpniów). cz. 1/2

Sierpień był przez lata miesiącem wyzwań. Zwłaszcza w ostatnim roku pobytu w Szwajcarii, kiedy ów miesiąc był dla nas wyjątkowym czasem w Alpach i realizowaliśmy po prostu listę miejsc, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć. Można wiec powiedzieć, że niniejszy post jest listą must be w Alpach.

Sierpień 2017

Drei Schwestern 2 053 m n.p.m., Liechtenstein, pasmo górskie Rätikon, granica Liechtensteinu i Austrii

Temat rekordu: niebieski szlak, na którym byłam pierwszy raz.

Mieliśmy okazję przejść jeden z najstarszych szlaków wysokogórskich księstwa, tzw. Dreischwesternweg. Zrobiono go u schyłku XIX wieku.
Dolina rzeki Saminy i fragmentem zbocza tej góry, są objęte rezerwatem przyrody.

Góra intrygowała mnie w pewien sposób od dawna, widziana dosłownie zewsząd, czy to szłam do sklepu, czy na spacer, ona zawsze była w tle.
Mieszkaliśmy pod granicą Liechtensteintu, którą stanowi rzeka Ren, więc ta stalowo-szara góra wpięła się jakby w tło moich wspomnień na zawsze.

Szlak nie jest trudny, spokojnie można go wliczyć do dróg dla każdego, tym bardziej, że do pewnego znacznego pułapu jej wysokości da się wjechać autobusem miejskim. Polecam przygodę, MPK Liechtensteinu to królewski transport, znajdziemy w nich nie tylko ogólną czystość, ale nawet dywany na podłogach. I te widoki z serpentyny górskiej...

Aż do samych skał prowadzi urocza zalesiona droga, a potem jest już tylko lepiej i piękniej. W cieniu grafitowego olbrzyma, wąski szlak wiedzie bez większych pochyłych, ale uczulam osoby z lękiem wysokości, że nie będzie już tak komfortowo. Grań przekraczamy mniej więcej w połowie naszej drogi.
Mieliśmy to szczęście, że akurat przetaczała się przez górę chmura. Kocham ten efekt, kocham kiedy chmura pochłania mnie... niesamowity klimat!

A potem zaczyna się szlak niebieskimój pierwszy z nim kontakt – którego początek znamionują tabliczki z ostrzeżeniami. Jest to wyższy poziom wspinaczki górskiej, ale jeszcze nie ten, na którym potrzebujemy kasków.
Tutaj zaczyna się wspinaczka po skałkach za pomocą rąk i nóg. Ostatnia prosta wiedzie pionowo, ale nie sprawia większych trudności, żeby np. odpaść od skały – nie czułam takiego zagrożenia.

Szczyt jest wąską główką, na której trzeba być ostrożnym jeśli zdobywa go więcej osób na raz, bo nie ma tam za bardzo miejsca na dłuższe pikniki, ani nawet na pozowanie do zdjęć, dlatego, widać na szczycie mnie i niczego poza tym. Małe pole manewru, fotografujący nie może się odsunąć.

Schodziliśmy z drugiej strony, tam czekało kilka niespodzianek, między innymi dość długa drabina. Później szlak wiedzie przez dziurę w skale, która pięknie prezentuje się na widokówkach.
W drodze powrotnej nie korzystaliśmy z MPK, wróciliśmy do samego domu na pieszo.

MPK









Znalazłam na szlaku.








"Tylko dla doświadczonych"

"Wymagane doświadczenie alpejskie, pewność stąpania i brak lęku wysokości!"









"Trzy Siostry" to są tak naprawdę trzy szczyty. My zdobyliśmy jeden, pozostałe to wspinaczka i liny, czyli jeszcze wyższy level.



Mały człowiek i wielka góra.







Ostatnia prosta.


Widok ze szczytu na Dolinę Renu.


Dwa cycki do zdobycia alpinistycznie.

Idziemy do domu.


Ostatnie spojrzenie i pożegnanie.











A KUKU!


Restauracja.

Dolina Renu.


Tak wygląda cały masyw.


Sierpień 2019

Säntis 2 502 m n.p.m., Szwajcaria, najwyższy szczyt grupy Appenzeller Alpen, w kantonach Sankt Gallen, Appenzell Ausserrhoden i Appenzell Innerrhoden.

Temat rekordu: wysokość i rodzaj podejścia, niebieski szlak dla ambitnych.

Ta góra mnie terroryzowała przez wszystkie lata mieszkania w Szwajcarii. Nie dość że w regionie widać ją niemalże zewsząd, to z większości szczytów jakie zdobywaliśmy w jej kantonach, też ją widać. I zaczęła mnie ta góra wkurzać, bo była tak blisko, a nie mogłam jej mieć... za niski level jeszcze miałam...

Wyjątkowa ekspozycja szczytu to wyjątkowe warunki klimatyczne, dość trudne i porównywalne do tych, które panują na znacznie wyższych szczytach. Góra ściąga na siebie praktycznie wszystkie burze z okolic. Tu zawsze wieją najsilniejsze wiatry i najwięcej pada, a czapa śnieżna jeszcze w kwietniu miała (badanie z 1999 roku) 816 cm. I dlatego Szwajcarzy postawili tutaj pierwszą stację meteorologiczną. Mają zabawę.

Tak – ta góra zabija ludzi. Wiosną w roztopach ginie tam najwięcej wędrowców, a przy odrobinie nieszczęścia pogodowego, można trafić na hard core'owy warun - tego wyzwania nie polecam.

Startowaliśmy z przełęczy Schwägalp gdzie dojeżdża też autobus. Akurat tak się stało, że trafiliśmy na święto sprowadzania zwierząt z gór. Ciekawy obrazek.

Na szczyt prowadzi kolej linowa, dlatego na samej górze nie jest już tak kameralnie jak na większości moich wędrówek widzieliście. Zbudowano tam dwie restauracje z panoramicznymi oknami.

Wędrówka początkowo prosta, już cień "spławika" Santis'a pokazywał nam złowrogo gdzie nas ma, ale my niezrażeni jechaliśmy dalej. Miejsca na samochód pod dostatkiem.

Pierwsze wzniesienie – mała knajpka. "Geriawit-trasa" - same siwe czupryny. Na stoku nostalgicznie wpatrzona w dal - kura.

Dopiero dalej zaczęła się prawdziwa zabawa w moim guście – piękny kamieniołom, bez klasycznego szlaku, tylko wędrowanie po głazach zgodnie z wytyczonym azymutem. Dla mnie bajka!

Ostatnia prosta – szlak niebieski – miałam już na tyle dużo doświadczenia, że nie bałam się tej żelaznej infrastruktury, wręcz przyciągała mnie jak magnes. Wspinaczka sprawiła mi ogromną frajdę, zdobywanie smakowało podwójnie wspaniale.
Końcówka okryta, korytarz prowadzący przez wnętrze góry, ponieważ Szwajcarzy uznali, że iść wierzchem to już gruba przesada i że już wystarczy nam tego wspinania.

I wreszcie szczyt – satysfakcja, duma i wreszcie brak uprzedzenia. Zdobyłam, lub inaczej – wzięłam Santis pod swoje stopy.
To nie była długa wędrówka, ale dostarczyła mi piekielnie dużo pozytywnych wrażeń!

Senna Dolina Renu.




"Geriawit-trasa".

Pierwszy szczyt, 2 100 metrów.


Kura.


W uroczym kamieniołomie.



Tak wygląda ostatnia prosta.


Chwile radości:


I wreszcie MAMY TO!



Niezdobyta sąsiadka. Może kiedyś...





Wieszczka.




Silberen 2 319 m n.p.m. Szwajcaria, Kanton Schwyz, góra na przełęczy Pragel

Temat rekordu: pierwszy raz byłam na tak dużej powierzchni krasowej.

Jak zobaczyłam ten wyjątkowy ogromny obszar nagiej skały, oszalałam! Chciało mi się po tym biegać... Silberen to największa taka formacja skalna w Szwajcarii.

Jeśli ktoś łaknie dodatkowych rekordów, jako ciekawostkę podam, że na zachód od tejże góry rośnie Las Bödmerenwald  (w najwyższej części Muotatal), który należy do chronionego krajobrazu subalpejskiego lasu świerkowego. Jest on największym dziewiczym lasem świerkowym w całych Alpach.

Sam szczyt znajduje się w sąsiedztwie dwóch jaskiń: Hölloch i Silberen, ale to wypad na inny level, najlepiej z kimś doświadczonym. Konieczny jest fachowy sprzęt.

Co my tu konkretnie widzimy? Żaden ze mnie geolog, ale trochę poczytałam: są to ścieżki wodne, sieć szczelin powstałych przez rozpuszczanie skał.

Szlak nie jest ciężki, ale dla pasjonatów takich krajobrazów, na pewno bardzo zajmujący.

Istnieje tam wiele rozpadlin, na które trzeba szczególnie uważać i najlepiej nie schodzić z wytyczonych szlaków. Przestroga dla dzieciaków z ADHD, łatwo wpaść, brzegi są wyślizgane.


Norma. Dlatego po górskich trasach się nie zapyla.

A tu już rozpoczynamy szlak pieszy.




Kozica górska.



Zaczyna się!




Zaglądam do rozpadliny, klikajcie:

Szczyt góry to ogromna przestrzeń z widokiem na coś pięknego.

Coś pięknego.

To też norma. Owce mają pierwszeństwo, trzeba było poczekać:

Nastał mój ulubiony warun. Wracaliśmy inną drogą, można było przyjrzeć się czemuś pięknemu.











A tamto jezioro wyjechało poza skalę piękna, ale to temat na inny cykl.



Seeköpfl - Cima del Lago 2 635 m n.p.m., Włochy niedaleko Lago Verde z widokiem na Lago di Resia i tą słynną wieżę zatopionego kościoła.

Temat rekordu: więcej grzybów nigdzie nie widziałam...

Dziesiątki, setki, tysiące jadalnych grzybów... Prawie szlaku nie pamiętam...

Biały szczyt w białych gałganach chmur.

Połać dla grzybiarzy.


Ten słynny zatopiony kościół.

Puszek Bzyczuszek.

Szczyt zdobyty.

Żadne nie były robaczywe.





Wysokogórskie wody są najlepsze.

Czyste, krystaliczne...






Ze względu na obfity sierpień, decyduję się ten wpis podzielić na dwa. Rekordy must be, o których mówiłam na początku, wrzucę następnym razem.
Zdecydowanie udały nam się te sierpnie, a zwłaszcza ostatni. 2020 rok był mocny!
Niedługo wrzucę żeby nie przedłużać, bo tyle jest jeszcze do opowiedzenia o bieżącym sierpniu...

4 komentarze:

  1. Ale uczta widokowa! Te ścieżki, drabinki, łańcuchy, aż dech zapiera.
    Jestem na świeżo ze zdjęciami ze Szwajcarii, bo mam tam bratanka, a że odwiedziła go babcia, to wybrał trasy , gdzie można dojechać kolejkami, ale widoki boskie!
    Podoba mi się, że w Szwajcarii zwiedzać może każdy, nawet bardzo starzy ludzie o kulach, bo takie są udogodnienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wędrowanie w chmurze ma szczególny smak. I jeszcze te lazurowe wody. Fantastyczne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń