niedziela, 28 sierpnia 2022

Górskie rekordy sierpnia (albo sierpniów). cz. 2/2 MUST BE!

Wjeżdżam szybciutko z kolejną porcją zdjęć i od razu dodam po co to właściwie robię – rozpisuję, przypominam sobie, układam zdjęcia. Może w przyszłości będzie z tego album, albo przewodnik w pigułce. Nie spieszę się, to projekt, który do niczego mnie nie zmusza, nie czuję gnającego czasu. Przeznaczyłam na realizację tyle ile potrzebuję, by nie oszaleć, bo pracuję na etat i muszę mieć czas na wszystko, nie nakładam sobie na barki zbyt dużo.
Jeśli będzie publikacja na papierze, pamiętajcie jedno – blog daje pewien PRZEWAŻAJĄCY bonus – tutaj mogę wrzucać filmy, więc chyba warto przejrzeć. ;)

⏪ Pierwsza część

Jedziemy dalej! Wędrówki MUST BE!

Sierpień 2020

DIAVOLEZZA 2 978 m n.p.m. & MUNT PERS 3 206 m n.p.m., Szwajcaria, Kanton Gryzonia, gmina Pontresina Alpy Bernina

Temat rekordu: WYSOKOŚĆ!!! I kolejna wędrówka z lodowcem w tle, co zawsze czyni szlak wyjątkowym.

Po nocy spędzonej na parkingu przełęczy, ruszyliśmy (jak się wyspaliśmy, więc wcale nie bladym świtem) szlakiem górskim na szczyt Diavolezza gdzie dojście było klasycznym podejściem skalnym.
Po drodze widzieliśmy jezioro o tak pięknym kolorze, że z trudem wielkim powtrzymałam się i nie wbiegłam do wody...

Na górze jest schronisko z restauracją, tutaj dociera kolejka górska, więc bywa sporo ludzi. Trafiliśmy w miarę dobrze, dało się kupić frytki z majonezem.
Widok na olbrzymi lodowiec był wart wszystkiego... Nie zapomnę go do końca życia.

Potem ruszyliśmy po wysokościowy rekord życia, nigdy nie byłam na tym poziomie i przyznam, że ekscytacja rosła z każdym głazem.

Szlak nie prosty, ale i nie łatwy, biegł zakrętasami na sam widoczny już wierzchołek góry Munt Pers. Cały czas miałam widok na monumentalny lodowiec. Ze szlaku mogłam obserwować jego jęzor, który kończył się dziś szybciej niż kilka lat temu. Bo kilka lat temu byłam tam na dole na innej wędrówce. Mam wiele zdjęć z tym lodowcem, zaskakujące jak szybko się topi. Szkoda.

Na szczycie góry lodowej widać było wędrujących ludzi. To już pożądany level, który mi się marzy. Teraz będzie trudniejszy do osiągnięcia, ale może... może kiedyś...

Nic nie zabierze mi tego szczęścia i satysfakcji jakie poczułam tam na górze. Zjawiskowa trasa, piękny rekord!

P.S. Tak – w końcu wpadłam w to jezioro! Pomoczyć stópki tylko, ale zawsze!

Koło tamtego większego jeziora jest parking, tam spaliśmy.

Jezioro po drodze na Diavolezzę.


Początek jęzora lodowca.

Czapa śniegu na górze lodowej.




Tak wygląda szlak na Munt Pers z Diavolezzy.

A tu już na szlaku docelowym.

Piękne minerały.





JUŻ!



Lodowiec z bardzo bliska.


Tak oto jest na ponad trzytysięcznej wysokości:

A tu już powrót.


PIZ UMBRAIL 3 033 m n.p.m. Szwajcaria/Włochy, Alpy Livigno w Alpach Retyckich, na granicy między Włochami (Lombardia) a Szwajcarią (Gryzonia).

Temat rekordu: Wysokość (na rozgrzewkę przed rekordem życia)

Wspomniałam przed chwilą, że spaliśmy na przełęczy? Bo wcześniej zdobywaliśmy przez prawie cały dzień tę górę, a właściwie szlak, którym szliśmy zawijał pięknie dookoła, dostarczając nam przygód jeszcze daleko po zdobyciu szczytu.

Co mam na myśli?

Fortyfikacje wojskowe!! Poukrywane jaskinie, pozostałości po zamaskowanych tunelach, liczne okienka i wentylacje w skałach i na koniec okazały piętrowy pustostan. Taki górski URBEX!
Co ciekawe, w tym kraju można wszędzie wchodzić (na własną odpowiedzialność), wszystko jest dostępne i nie ma obaw, że napotkamy jakieś lumpy. Niepomazane, niezdewastowane – i mam na myśli takie pustostany nie tylko położone wysoko w górach.

Najwyższy punkt samej przełęczy.















Okrutny odcinek...



Do tego budynku też można było wejść.



Calanda 2 804  m n.p.m., Szwajcaria, kanton Gryzonia, Alpy Wapienne, najdalej na wschód wysunięty kraniec Alp Glarner

Temat rekordu: w planach – zobaczyć wilki i stado samców koziorożca alpejskiego. Niestety coś nie wyszło, ale masyw dostarczył nam doznań z epickim rozmachem.

Od 2012 roku mieszka tu wataha wilków. Miejsce jest też znane z bytowania koziorożców alpejskich.

Wschód słońca z zacnej już wysokości, to był przyrodniczy majstersztyk. Naprawdę nie pamiętam drugiego tak bajecznego poranka, choć trochę ich zobaczyłam na alpejskich szlakach. Ten wpisał się w moją pamięć na zawsze.

Mimo że zwierząt nie zobaczyliśmy (no dobra, było dużo świstaków, ale one są wszędzie), było warto przebyć ten piękny szlak po dużych kamorach. Cudowna sprawa, coś czego szalenie mi brakuje obecnie.

Naprawdę dobra góra warta przebytej drogi i wstania bardzo wcześnie rano.



















A to już fotka z schodzenia.

Tak jest na szczycie:



Sassariente 1 767 m n.p.m., Szwajcaria, kanton Ticino, Alpy Lepontyńskie

Temat rekordu: w życiu nie pokonałam tyle schodów i drewnianej infrastruktury co tam...

Wejście na szczyt jest zabezpieczone linami. Jest to krótki szlak niebieski, bo zdecydowanie nie dla osób z zawrotami głowy czy lękiem wysokości. Prosty w obsłudze, nawet zabawny, podobał mi się, choć... spodziewałam się czegoś więcej i czegoś trudniejszego.

Na początku podejścia ciekawą sprawą były ogródki działkowe. Nie wiem czy słusznie je określiłam, bądź co bądź, domy nie wyglądały na stale zamieszkiwane, ale były bardzo zadbane. Tak jakby ktoś tu właśnie czasami przyjeżdżał aby odpoczywać.
Zbudowane tą intrygującą techniką, której nie rozumiem – jak to się wszystko pięknie trzyma, skoro większość muru to poutykane kamienie i ani śladu zaprawy?
Dachy oczywiście stylem włoskim, również kamienne.

Na łączce zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. Tam spotkaliśmy Nadobnicę Alpejską. Wymarzony obiekt dla kolekcjonerów, ponieważ w Polsce jest to niezwykle rzadki gatunek. Wycinamy masowo drzewa bukowe dla pozyskania węgla drzewnego, a te owady składają w bukach larwy. Mogą składać jaja w innych gatunkach drzew, ale preferują akurat ten konkretny, toteż populacja drastycznie spadła.










Nadobnica alpejska.




Zabytkowy mur "Murgalia polacca".

Tam już widać szczyt.

Tu też go widać. Zdjęcie obrazuje mniej więcej podejście.

I będzie mniej więcej tak.
Zaczyna się szlak niebieski.


Zdjęcie w dół, tak to wygląda z perspektywy piechura.

Polecam obejrzenie tego, bo zdjęć z podejścia więcej nie robiłam:


A tu mamy wejście na wierzchołek góry:









Sierpień mogłabym uznać za temat zakończony, ale mam jeszcze bieżące sprawy do omówienia. ;)

6 komentarzy:

  1. Czuję ekscytację, patrząc na same zdjęcia. No nie mogę wyjść z podziwu. Fakt blog ma swoją przewagę, ale stanowczo Twoje fotografie nadają się na cudowny album. Zresztą nie dziwię się, że tworzysz taki projekt. To nie tylko zdjęcia, Ty tam byłaś, przeżyłaś te przygody, tyle przeżyć, emocji. Po czymś takim chce się po prostu mieć pamiątkę <3 Gratuluję wspaniałych rekordów, podziwiam pasję i wytrwałość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze to nazwałaś, wydanie takiego albumu, byłoby dla mnie wspaniałą pamiątką i prezentem dla tych, których kręci ten temat. Widzę w tym projekcie same plusy.

      Usuń
  2. Chyba pamiętam niektóre zdjęcia z poprzedniego bloga, ale obejrzałam z równą przyjemnością.
    Z twoim stylem pisania wydanie albumu byłoby świetnym projektem, bo same fotki to często za mało, zwłaszcza gdy się tam nie było...
    Szkoda tylko, że zdjęcia czy filmy nie oddają zapachów, wiatru, temperatury, przestrzeni w 3D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że pamiętasz. Towarzyszysz mi od samego początku. Byłaś na blogu jeszcze pod starym adresem "w drodze donikąd", a potem kontynuacja "ekstrakt życia".
      Może dożyjemy czasów, kiedy będzie można wydawać pełen pakiet doznań. Skoro już kina takie są, to kto wie.

      Usuń
  3. Niesamowite zdjęcia. Czułam się uczestniczką tej wyprawy patrząc na nie. Góry są niesamowita. Gratuluję zdobycia szczytów.

    OdpowiedzUsuń