Przyznam szczerze – tęsknię za jesienią. Za jej przytulnością, miękkimi ubraniami, za orzeźwiającym powietrzem. Za długimi spacerami, za joggingiem i nie tylko, bo gdy gorąco, nie chce się intensywnie ćwiczyć. Za jesiennymi liśćmi tęsknię, oglądanymi przez dużą witrynę kawiarni. Za pomysłami, bo wena przychodzi wraz z deszczem. Za gęstymi mgłami, wręcz malowniczo cichymi. Spokój jesieni w moim słowniku nie stoi koło nostalgii i nigdy tam nie stał. Na tej samej stronie są słowa mówiące o działalności twórczej i oskoma – wielki apetyt na pełnię życia.
A tymczasem mamy pełnię lata, więc możecie teraz zrozumieć mój zachwyt, kiedy wyszedłszy o 5 rano do pracy, zobaczyłam mgłę. Konary drzew niknące w jej szarawej aurze, zatrzymały mnie na kilka minut w miejscu. Stałam zadzierając głowę i podziwiając efekt mlecznej mozaiki.
Jesienią mgły są jeszcze gęściejsze, dlatego impresja jest bardziej spektakularna.
Czy tylko mnie się wydaje, że książka naszej noblistki jest... odrobinę nudnawa? Czytałam długo, nic mnie nie porwało, żaden wątek nie był zajmujący, żaden bohater ciekawy, raczej rozwlekła opowieść bez tego czegoś... nieożywiona, literacko dobra, naprawdę. Nie ujmę Oldze talentu, ale... nie porwała mnie ta książka.
Moje serce nie zostało rozniecone sztuką, zabrałam więc swoje pustogłowie do Mc'Donalda, by tam odnaleźć prostą radość we frytkach w kształcie Minionków. Potrafię cieszyć się małymi rzeczami, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że ostatnio mało rzeczy mnie zachwyca. Za to lgnę do relacji.
Jeśli nie cudza sztuka, to własna. Zaczęłam znów malować, podmalówek gotowy i... nic więcej. Harmonogram czasu wciąż jest nieubłagany i nadal klawiatura wygrywa z płótnem. Może wystukam tomik wierszy, została mi jak zwykle sama redakcja.
Gdy znikną te temperatury wrócę do swojego ilorazu inteligencji, a na razie szukam rozkoszy w lodach, frappe i w arbuzach.
Rośliny wciąż kwitną. Pięknieją. Promienieją w gorącym słońcu lata. Najpiękniej do końca lipca wyglądał rozwar. Obecnie nie ma kwiatów, ale za to mnóstwo małych pączków. Jeszcze trochę podrosną i znów będą niebieściły balkon.
A ta piękna roślina o welurowych kwiatach i pąkach jak z plastiku, żyje u mojej mamy. W przyszłości dostanę sadzonkę, na razie głowię się nad zbudowaniem pod wymiar odpowiednio wielkiego kwietnika pod sam sufit, bo i tak nie mam gdzie tej rośliny ustawić.
Prywatna uprawa najzwyklejszego dzbanecznika z marketu. Odpowiednie warunki powodują całkiem pokaźny wzrost. Klimat w blokach teoretycznie nie sprzyja rozwojowi roślin tropikalnych, stąd stosowanie tego specjalnego urządzenia. I wcale nie musi ono chodzić non stop. Symuluje poranną i wieczorną mgłę, po godzince. To wszystko. Plus zraszanie "jak się przypomni" albo wcale i woda demineralizowana.
Uratowana calibrachoa zaczyna wyglądać już jak pełnokrwista piękność balkonowa. Jest rośliną jednoroczną. Czytałam, że jej zimowanie jest bezowocne, wiec póki ciepłe dni jej sprzyjają, będzie rosła aż nie padnie. I tyle.
I tak się właśnie ma mój mieszkaniowy ogródeczek. Ostatnio uratowana przed wyrzuceniem palma z marketu, pnie się w górę i rozrasta na boki... zatrważająco szybko, niepokojąco bujnie... A ja jeszcze nie mam tego kwietnika...
Urlop przeszedł mi koło nosa, moi mili. Zmieniam pracę, a firma wolała mi wypłacić ekwiwalent, niż dać odpoczynek w innym niż planowany, terminie (planowałam wrzesień, pracuję do końca sierpnia). To będzie drugi rok jak nigdzie nie wyjeżdżam na dłużej. Ale małe podróże, którymi zawsze dosładzam sobie życie przez cały rok, to gruba nuta na pięciolinii kalendarza.
I tak niech będzie, priorytety są ważniejsze, bo jak coś w życiu zmieniać, to tylko na lepsze. I cieszę się tą myślą, tym planem, który ma sens i przyszłościowy potencjał. Skrobnę coś więcej przy okazji, bo niektórych może dziwić, że zrezygnowałam z awansu i w ogóle odeszłam z firmy. Co się stało?!!
A teraz idzie burza i zamierzam się tym delektować z fotela za moim "ogrodowym" wielkim oknem. A potem lecę na trening wypróbować nowe gumy rozporowe!
Jesień w górach już powoli czuć, sierpniowe ranki i wieczory są naprawdę zimne.
OdpowiedzUsuńOkno kwiatowe przepiękne.
Ciekawam, co z moimi roślinami, bo zostawiłam je na ponad 10 dni, zobaczymy!
Krótkie wyjazdy czy ulubiona forma relaksu mogą zastąpić dłuższy urlop, chyba że wyczerpanie jest większej natury...
Niestety jest większej natury i brakuje mi niemyślenia o pracy. Zmęczenie psychiczne i fizyczne razem.
UsuńA ja kocham Lato... niech trwa ta beztroska 😍!!!
OdpowiedzUsuńBeztroska z czym jest u Ciebie związana?
UsuńWe wrześniu znów zaczną się przeboje szkolne. To mnie bardziej stresuje, niż moje dzieci 🙃!!!
UsuńTo obcy dla mnie temat.
Usuń"tęsknię za jesienią. Za jej przytulnością, miękkimi ubraniami, za orzeźwiającym powietrzem. Za długimi spacerami, za joggingiem i nie tylko, bo gdy gorąco, nie chce się intensywnie ćwiczyć. Za jesiennymi liśćmi tęsknię, oglądanymi przez dużą witrynę kawiarni. Za pomysłami, bo wena przychodzi wraz z deszczem. Za gęstymi mgłami, wręcz malowniczo cichymi"- jakbym siebie czytała. Ale ja kocham też inne pory roku. W zasadzie każdą...
OdpowiedzUsuńW zasadzie to jeszcze zima mnie kręci, ale w górach, bo kocham na rakietach śnieżnych chodzić.
UsuńJa też zawsze z utęsknieniem czekam na jesień, ale chyba jeszcze w tym roku nie nacieszyłam się latem, jeszcze chwilkę...
OdpowiedzUsuńJak się tak zastanowiłam, nie potrzebne mi do niczego. ;)
UsuńNiby jeszcze lato, a poranki są już bardzo rześkie... wczesnojesienne wręcz.
OdpowiedzUsuńKiedyś najbardziej ze wszystkich pór roku lubiłam właśnie jesień. Teraz lubię każdą porę roku :)
Trzymam kciuki za nową pracę!
Do książek Tokarczuk mam jakąś ukrytą awersję. Za żadną z nich nie mogę się zabrać, ale jakoś tego nie żałuję :)
Rześkie poranki, ale nadal można wyjść o 5 rano w krótkim rękawku.
UsuńKażda pora roku ma coś dobrego do zaoferowania, a przeliczając złe strony każdej z nich, weryfikuję, że lato ma ich więcej.
Do czynienia miałam tylko z tą jedną. Jeszcze jej nie wykreśliłam z listy autorów, zobaczymy.
Wrzesień, październik lubię, ale później chlapy, wiatry, ciemno i ołowiano. Zwykle wymazuję listopad z życiorysu, czyli skupiam się na ręcznych pracach w domu, ale co to za życie w czterech ścianach...
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Właśnie, co to za życie w czterech ścianach. Jesienią mam wzmożoną aktywność podróżniczą i w domu mnie znacznie mniej. Akurat niektóre rośliny kładą się wtedy spać, inne przechodzą w stan małego zapotrzebowania wody, więc można ruszać. :)
UsuńPoza tym w przeciwieństwie do lata, jesienią jest czym oddychać. :D