czwartek, 1 września 2022

Dziś będzie o pięknie – piękna jesień, piękny kot, piękne miejsca.

Jesień już nieśmiało zagląda do naszego kraju. Może to pomyłka, może jeszcze niechcący chłodniejszą pieszczotą zaszczyciła łąki i lasy, może swym pocałunkiem przedwcześnie chciałaby odmienić naszą rzeczywistość na burzę ciepłych barw. Nie miałabym nic przeciwko, a Ty? Ja ją lubię. Łagodną, czasem może porywczą, ale w moich oczach najpiękniejszą panią. Smakuje jak przyprawy korzenne zabarwiające lekką nutą wyśmienitą kawę w przytulnej kawiarni z wielkim oknem na świat.

Pierwsza porządna mgła jeszcze w sierpniu. Z prawej strony tonące w szarawej otulinie bloki Retkini:

Tegoroczne lato upływało nader wartką rzeką czasu. Odniosłam wrażenie, że ledwie co się zaczęło, tak już się skończyło. Zabrakło szansy na wielką epicką podróż, brakło go na wiele, to niestety prawda. Ale wciąż pamiętam smak wybornej kawy w pieleszach przyjaciół. Miękkość kociego futra, chyba pierwszy raz miałam blisko do czynienia z moją ulubioną rasą, innego razu nie pamiętam. Młody Maine Coon pozował mi z gracją do zdjęć.


Codzienność tego roku często męczyła upałem. Czasami wykorzystywałam go celem uświadomienia sobie, że to nie jest śmiercionośne zło. Różnie bywało z konsekwencjami... Niby leżenie w bezruchu zdaje się być przyjemne, podobnie wlewanie w siebie zimnego płynu rozweselającego, ale on z kolei wzmaga potliwość, a brak wiatru i cienia potęguje pragnienie... koło się toczy, a na koniec lecisz jak kot z pęcherzem tam gdzie król chodzi piechotą, bo piasek plaży nie wystarczy tak jakby wystarczył kotu. Stwierdziłam więc, że jednak plażing, smażing i łomżig nie mają sensu. Spróbowałam, żeby nie było.


Jednak bywalstwo restauracyjne przeważyło. Chodzi o to, że zasiadasz pod parasoleczką, prowadzisz ożywioną rozmowę, a jak macie razem wspólny temat, to właściwie ten dzień mógłby się nie kończyć. Wtedy ani upał nie przeszkadza, ani słońce... To za każdym razem błogosławiony czas.

Plusem gorących dni jest to, że do pracy można pojechać w bardziej wakacyjnym nastroju. Wmówić sobie, że mamy wczasy i jeszcze przez tę godzinę pławić się w podcieniach leśnych, uśmiechając się do tych gałęzistych parasoli...
...póki nie podjedziesz pod firmę – kompletnie oderwany od rzeczywistości. Przed chwilą las, ukochany busz, zapach wilgotnej ściółki, a zaraz potem chaos – to z kolei takie zderzenie się z rzeczywistością. Ale o niebo lepsze niż ospałość dnia powszedniego, kiedy tylko bujasz się od pracy do domu, od domu do pracy... nie potrafię tak.


Po drodze do byłej pracy miałam dwa parki.

Nadal szafa okazuje się być wystarczającym tłem do zdjęć typu self. To chyba ta ukryta w niej dekadencja... Lustro powie Ci prawdę, ale aparat doda jeszcze jakieś sekrety. Zawsze tak jest, dlatego lubię cyknąć przed wyjściem, ale tylko przed tym specjalnym wyjściem, bo na co dzień nawet w lustro nie spojrzę. Ja to ja. Nawet make-up'u od lat nie nakładam.


Na balkonie kwiecie kwitnie nadal. Sąsiadka narzeka, że sroki zabrały jej rośliny razem z doniczką. Ciekawa sprawa... Mój kwiatek posadziłam w ceramice, tego nie przemogą, ale przyłapałam jedno ptaszysko na dziobaniu kwiatka.

Na biurku kawa, za oknem wstaje dzień, nadchodzi zupełnie inna perspektywa. Pierwszy września to początek związany z własną ambicją i zaangażowaniem. Otwierają się szkoły, otwiera się nowa droga, dla mnie to będzie praca. Dziś sprawdzę nową możliwość, bo sprawdzać trzeba jeśli czujesz, że to nie jest to, co chciałbyś robić do końca życia. Próbujesz, dopóki nie znajdziesz się w miejscu, w którym chcesz przestać szukać.


W te wakacje udało mi się być na rybach dwa razy. To mało, ale wierzę, że grafik nowej pracy pozwoli mi na więcej. Skosztowałam po raz pierwszy zupy rybnej, mąż ugotował. Zaskakująco dobra, nie wali śledziem, coś bardziej jak domowa zalewajka.
Sztandarowym przepisem są jednak dzwonki w panierce – moja ulubiona forma przyrządzania ryby, to smażenie. A poza tym nie ma jak własny łup. Po prostu.

Zajęły cały zlew, wymiarowe sztuki.

Wspomniałam, że odbyliśmy sporo wycieczek, pomimo braku urlopu w tym roku. Korzystając dosłownie z każdego wolnego, najczęściej odpoczywaliśmy w Łodzi z racji tego, że następnego dnia wypadała ranna zmiana i nie bardzo chciałam późno skądś wracać. Wstawanie o 4 zobowiązywało do skromniejszych wypadów.

O tych miejskich już opowiedziałam, są na drugim blogu, link do osobnych wpisów pod każdym zdjęciem:

Bułgarska restauracja na Piotrkowskiej 69

Park im. M. Zaruskiego

Uroczysko Lublinek.

O dalszych wędrówkach opowiem tutaj, chwilkę poczekajcie.

Tymczasem sierpień minął, ale słońce nadal tak samo świeci. Jest trochę chłodniej, aura rozpieszcza, nadeszła ulga po spiekocie. Sezon wakacyjny zamknięty, ale sezon wędrówkowy dopiero otwieram. Oto jeden po drugim trzy najlepsze miesiące na przygody. Nie mogę się doczekać...

Wraz z dzisiejszym dniem wjeżdżam też z nowym konsekwentnym planem treningowym. Latem rzadziej jestem na siłowni, temperatury mnie demotywują, nie chce mi się i raczej odfajkowuję te treningi.
To właśnie jesienią zaczyna się hard core, a zimą jest progres, dlatego zawsze się śmieję, że robię formę na zimę, a nie na lato. I zacznie się też bieganie! :) Musze w końcu wypróbować ten parkur koło mnie – dwukilometrowy poliuretanowy tor, który zmniejsza obciążenia stawów przy bieganiu.

ZATEM WITAJ WRZEŚNIU! 💜

13 komentarzy:

  1. Witam i ja we wrześniu kochana!
    Planować nie za bardzo teraz lubię i mogę, bo niektóre sprawy nie do końca rozwiązane. Czekam...
    To mnie trochę osłabia w działaniu.
    Tobie-Wam życzę spełniania planów, dużo zdrówka pogody ducha💕🌻😊🍀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymaj się dobrego Słowa i miej pogodę ducha.
      Pozdrawiamy. :)

      Usuń
  2. I ja polubiłam kiedyś jesień, nawet wiersz o tym napisałam, bo tak naprawdę nie lubię tylko ekstremalnych temperatur i ekstremalnych wiatrów. Reszta do przeżycia, nawet migreny!
    Wrzesień nawet polubię, bo teraz nie będzie mi się kojarzył z nawałem pracy i pospiechem, ale raczej z powolnym i spokojnym wchodzeniem w nową porę roku:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy rzeczywiście migreny są do przeżycia? Miałam jeden raz w życiu migrenę przez cały dzień. Nie wiem dlaczego i skąd się wzięła, ale to był ostatni raz i więcej nie chcę tego ustrojstwa, to był istny dramat życia.
      Teraz zostałaś naczelnym od rozporządzania czasem. ;)

      Usuń
  3. Cieszę się na jesień, kocham ją. :) Mnie też się jakoś tak wydaje, że lato dopiero, co się zaczęło, a to już koniec. Miło zobaczyć Cię na tylu zdjęciach. Po co makijaż, niepotrzebny Ci ani trochę. Też nie noszę i czuje się tak git. :) Nawet nie wiesz, jak nie lubię wystawać wczas, wstaje o 5, jak mam na rano i do ok 12 jestem zołza. hahahaha Potem nagle normalnieje. Ze mnie nocny marek i nie chce tego zmieniać, lubię te moje noce. Nie mogę żyć typu praca-dom...zaraz dostaję załamania, muszę mieć czas i siły na to, co kocham. Też się cieszę na Twe wyprawy górskie, wiem, że bawiłabym się z Tobą świetnie. Pozdrawiam, po pracy, wymęczona i śmierdząca. ;D 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Makijaż jak mi niejedna kobieta tłumaczyła, jest na poprawę samopoczucia. Nie rozumiem, być może to wynika z jakichś kompleksów. Drugi raz na ślub poszłam bez makijażu, nie widziałam w lustrze potrzeby poprawiania czegokolwiek. Uwydatniania? Niektóre kobiety powiedzą, że makijażem podkreśla się atuty. To mam się rozebrać, żeby wyeksponować wszystkie? Nie wiem, nie wiem, kompletnie nie kumam tego świata...

      Skończyłam z wstawaniem o 4, mam nadzieję, że do końca życia nie będę już musiała tego robić. Też miałam problem z byciem miłym do jakiejś 10 rano. I do nikogo się nie odzywałam. Teraz budzę się już miła i gotowa do współistnienia. :D
      Nie jestem nocnym markiem, byłam tak mniej więcej do 22/25 roku życia, nie pamiętam dokładnie. Teraz jestem skowronkiem, ale nie takim, co to o świcie już na nogach. Mam swoje pory, o 5 jeszcze mogłabym wstawać i nawet bym się do tego przyzwyczaiła. Szósta / po szóstej budzę się codziennie naturalnie, nie musiałabym budzika nastawiać. A wieczorem na zegarku 22-23, a ja już w łóżku.

      Właśnie – miewałam czas na to co kocham, ale nie miewałam nigdy na to siły. Po prostu przesypiałam ile się dało żeby się jakoś zregenerować, albo walczyłam ze zmęczeniem, ale niczego poza głupotami nie byłam w stanie zrobić.

      HA! Wczoraj wróciłam z mojego pierwszego dnia pracy i zdziwiłam się, że nic mnie nie boli i nie śmierdzę. ;D

      Usuń
  4. No i jeszcze...post mega przyjemny!!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. No to pięknie i aktywnie u Ciebie. I plany są! To dobry kierunek.
    Ja też lubię jesień, chociaż dzisiejszy dzień napełnił mnie nostalgią... Zajrzyj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skrobnęłam u Ciebie kilka rzewnych słów. ;)

      Usuń
  6. Też zrezygnowałam z makijażu już kilka lat temu i ... moja cera jest mi wdzięczna :)
    Na plaży lubimy bywać (gdy w końcu dojedziemy nad morze), ale zawsze wybieramy ustronne miejsca. Jednak brak porządnych toalet wtedy doskwiera, a z toitoi boję się korzystać (choć w Magurze był wyjątek, ale tam toitoi był tak skryty, że niewiele osób go wypatrzyło:)) A jesień uwielbiam. Może już przychodzić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toitoie w Szwajcarii były czyste i pachnące, w kantonach włoskich, nie dało się do nich wejść, a w Polsce czasami się da, czasami nie, ale nigdy nie jest to przyjemne.
      Będę poszukiwać oznak jesieni na najbliższej wędrówce. :)

      Usuń
  7. Witaj Aniu.
    Super wędrówka, no i ta zupa rybna.
    Ja niestety na zupę z ryb z mojej Odry muszę sobie poczekać.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej chwili strach łowić z rzek, obok mnie Ner też zanieczyszczony, choć stamtąd się nie łowi, ale nie wiadomo co będzie dalej.

      Usuń