Zanurzyłam się we wrześniu na razie w nietypowy dla siebie sposób... a może właśnie typowy? Zwykłam ostatnimi laty nurzać się w jesiennej mgle, złocących się liściach, w aurze dzikiej przyrody, a dziś nurzam się w miejskiej jesieni i to również przypada mi do gustu.
Dziś jednak możemy porozmawiać o dzikiej stronie tej pięknej pory, choć na żadnej z tych wędrówek nie było mgły a pełno słońca i ciepła, ale za to pojawiło się wrzosowe runo, żółcące się hale i wiele innych pięknych znamion jesieni.
Oto ciąg dalszy moich rekordów, tym razem we wrześniowej odsłonie:
Wrzesień 2018
Chäserrugg 2262 m n.p.m., Szwajcaria. Najbardziej wysunięty na wschód z „siedmiu szczytów” Churfirsten.
Temat rekordu: najwyżej położona (znana mi) kanapa.
Podejście nie jest trudne, nawet nie ma się co rozpisywać, ale na szczycie mieliśmy dużo frajdy nie tylko z powodu tej kanapy. Jestem zdania, że wszystkie góry są piękne, ale te naprawdę zjawiskowe, zawdzięczają swą wyjątkowość otoczeniu lub nietypowej strukturze skał. Ta należy do pierwszej grupy.
Co tu widzimy? Jedno z moich ulubionych jezior w Szwajcarii – Walensee. Jezioro Waleńskie w pewien sposób przypomina mi fiord, choć nie znajduje się w szczelinie. W jezioro z jednej strony wpada pionowa skała. Ten stromy brzeg jest dość charakterystyczny dla tego zbiornika. Jest to jezioro polodowcowe. Góra na którą się wspięliśmy, jest właśnie tą skałą wpadającą prostopadle do wody.
Na miejscu jest więcej kanap w bardzo ładnej restauracji. Czy wyobrażacie sobie zimą odpoczynek na kanapie przy tym oszklonym kominku ze zdjęcia? Ja tak. :)
Klausenpass, Szwajcaria. Przełęcz w Alpach Glarneńskich położona na wysokości 1952 m n.p.m.
Temat rekordu: najwyżej położona trasa do Biedronki.
Wjechaliśmy na przełęcz samochodem i tam go zostawiliśmy. Poszliśmy wysoko w góry, przemierzyliśmy wiele kilometrów, przeszliśmy nawet pod małym lodowcem, by owocnych zakupów radość przepełniła nas...
Igl Compass 3 016m n.p.m., Szwajcaria. Masyw górski na przełęczy Albula.
Temat rekordu: Wysokość
Świat ibexów, czyli koziorożców alpejskich.
Igl to język retoromański, oficjalny język tego regionu i zwykle oznacza „to” lub „the”. Nie ma to nic wspólnego z niemieckim „Igel” (jeż). Ponieważ szczyt ten jest widoczny z daleka w dolinie i wskazuje na przełęcz, może oznaczać po prostu „kompas” lub „drogowskaz”.
Jedna z wycieczek, które zapamiętam. Szeroka przestrzeń kamienistej pustyni, które kocham, koziorożce, które mnie fascynują i cisza, która mnie przepełniła do szpiku kości.
Spojrzenie w dół. |
Na pamiątkę pozostał mi film ze szczytu:
Wrzesień 2019
Sulzfluch 2 818 m n.p.m., Szwajcaria. Szczyt w paśmie Rätikon w Alpach Retyckich między Austrią i Szwajcarią.
Temat rekordu: całodniowa wyprawa i całkiem ładna wysokość.
Jedna z wędrówek do zapamiętania. Są dwie wersje wspinaczki, albo zaawansowana, albo bardzo zaawansowana. Choć ostatnia prosta z widokiem na szczyt nie stanowi żadnego problemu, tak od początku może być różnie. Sporo żelastwa po drodze rzuca wyzwanie tym, którzy czują się pewnie w górach.
Można sobie szlak ułatwić omijając skalisko, jak widać na obrazkach, wchodzą tam nawet ze zwierzakami, więc nie jest tak straszliwie, my tylko lubimy sobie utrudniać życie, bo tak weselej. ;)
To tyle ze strony technicznej, a gdyby zapytać mnie o odczucia – fenomenalna wycieczka! Kolor jeziorka na starcie i piękne skalisko w dalszej części, sporo wspinaczki, ja to po prostu kocham i cieszę się całym przebiegiem wybranej przez nas trasy.
Można powiększyć. |
Margelchopf 2163 m n.p.m., Szwajcaria. Górska grupa Alvier w kantonie St. Gallen.
Temat Rekordu: Zdobycie góry, którą codziennie obserwowałam z okna + wspinaczkowa ostatnia prosta.
To nie był mój pierwszy raz na tym szlaku, ale relacja zdjęciowa pokazuje moją ostatnią przebieżkę. Tę górę widziałam z okna mieszkania, można powiedzieć, że obserwowałam ją bardzo często. Pięknie rozlewały się na niej pory roku. Zawsze "łapało" ją od czubka (jak wszystkie góry), pomarańczowa barwa rozlewała się aż w doliny.
Droga bardzo łatwa i przyjemna aż do ostatniej prostej. Część naszej ekipy wymiękła, ja wymiękłam kiedyś za pierwszym razem, kiedy moje doświadczenie alpinistyczne wynosiło minus jeden. Za drugim razem miałam kłopot z zejściem, bo góra jest zaoblona i nie widziałam gdzie nogi stawiam. Za trzecim razem było już o niebo lepiej, spuszczałam się na rękach. Metoda przyszła wraz z przyrostem siły.
Zatem z technicznego punktu widzenia, na sam koniec ciekawa ekwilibrystyka dla wędrowca, a poza tym... – jesień rozjechała mi cały układ nerwowy, byłam porażona jej urodą – jeśli tak się mogę wyrazić. Istne szaleństwo kolorów.
I bajeczny widok na Dolinę Renu.
Widok z okna. |
To również widziałam z okna. |
A tak jest z bliska. |
Super wędrówka. Kocham góry, genialne widoczki na zdjęciach <3 Dobrego dnia!
OdpowiedzUsuńGdy się odfajkowuje komentarze, by tylko zostawić ślad, to tak bywa, że się pisze nie na temat. ;) Pozdrawiam.
UsuńChętnie obejrzałam , przypominasz najlepsze trasy i najpiękniejsze zdjęcia.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy chciałabym takie wygody na wysokościach, bo mogłabym już nie wstać z takiej kanapy :-)
Kusząca myśl. :)
UsuńCo za uczta dla oczu!!! Twoje relacje z alpejskich wypraw zawsze wzbudzały we mnie zachwyt!!! I zazdrochę wielką... nie powiem, że nie 😉!!!
OdpowiedzUsuńA teraz ja zazdroszczę Tobie, że nadal chodzisz po górach, a ja już nie. ;)
UsuńJa już nawet nie pytam, po cholerę ludzie robią takie rzeczy... Ale jak się kiedyś zabijesz, to Cię zamorduję!!!
OdpowiedzUsuńBędziesz miała szansę, zamierzam zmartwychwstać. ;]
UsuńDlaczego moje komentarze wciąż odchodzą w niebyt?
OdpowiedzUsuńNie martw się tym, to ułomność bloggera, a ja zawsze skrupulatnie wyciągam ludzi z niebytu. ;]
Usuń