Obiecałam pociągnąć temat, ale jeśli ktoś się spodziewał, że wywlokę tu ponure brudy i złowieszcze tajemnice firmy, to się grubo pomylił.
Nie planuję wystawiać oficjalnej opinii, nie zamierzam podawać nazwy ani adresu. Odpowiadam na pytanie: odchodzę, bo to nie moja droga. Nikt mi nie wszedł pod paznokieć, wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy trafiłam na kadrę, gdzie nikt się nie wywyższa (jak to bywało w innych podobnych firmach), panuje zdrowa atmosfera.
Uważam, że atmosfera w pracy to 3/4 sukcesu.
Ale żeby jasno powiedzieć o powodach rozstania, musicie najpierw przebić się przez moją historię. Sorry, ale to kluczowe.
Cały tekst czytam, nagranie jest w dwóch częściach, myślę że warto poznać treść ubarwioną o głos, emocje, kilka słów więcej, więc zapraszam:
⏩ część pierwsza czytania
⏩ część druga czytania
Młoda osoba też może poważnie chorować.
Sporawa jest taka, że w dzieciństwie usłyszałam, iż na trzydziestkę będę pchać przed sobą balkonik jeśli się w porę nie ogarnę. Po druzgocącym porażeniu lewostronnym całego ciała we wczesnym dzieciństwie (krzywy wzrost, lewy kościec słabiej rozwinięty, miednica opuszczona z lewej strony), moje rokowania na przyszłość były fatalne. Wyprzedzam pytania – papiery po tym incydencie tajemniczo zniknęły, ponieważ był to błąd lekarski, wówczas moja mama mogłaby dokumentację wykorzystać w sądzie. Dlatego nie mam grupy, ani żadnych podstaw prawnych, by odmawiać dźwigania w pracy i w związku z tym pracuję równo ze zdrowymi osobami.
Jak się to rozwijało:
W dzieciństwie powłóczyłam lewą nogą, lewej ręki nie używałam. Chodziłam na zajęcia korekcyjne. Mimo to wada była widoczna, ale szybko zaczęłam prawidłowo stawiać lewą nogę.
Do puli nieszczęść doszły problemy ze stawami ogólnie, a szczególnie z kolanami. Był czas, że z bólu nogi same składały się pode mną. Lekarze mówili, że przejdzie mi z wiekiem, nikt nawet nie pomyślał, by prześwietlić te kolana.
Dopiero kilka lat temu pewien lekarz w Liechtensteinie od razu skierował mnie na RTG i później podał mi konkretną przyczynę – szybki wzrost w okresie dojrzewania, ponoć wyjątkowo szybko wystrzeliłam w górę i pociągnęło to za sobą pewne konsekwencje, np. słabe stawy, zwłaszcza staw biodrowy, nadgarstki i kolana, a w tych ostatnich narośla, które można było zoperować WTEDY, ale dziś już na to trochę za późno, lekarz sam mi odradził. Tzn. można by było, ale po tej operacji musiałabym zrezygnować z jakiegokolwiek sportu, nawet z gór. Mnie należało operować wtedy, gdy jeszcze rosłam.
Dziś radzę sobie, po prostu wiem na ile mnie stać, żeby nie przeforsować kolan, żeby nie przyszły bóle (być może porównywalne z reumatycznymi, nie wiem i nie chcę wiedzieć) i by nie zbierała się woda w kolanach.
W czasach liceum i nieco później chodziłam do kręgarza i brałam leki zwiotczające na kręgosłup, bo nie mogłam wytrzymać z bólu. Zabroniono mi dźwigać, nawet szkolny plecak nie wchodził w grę – kolejne pały za brak książek i niezrozumienie nauczycieli... zostawmy to, temat rzeka. Plecak dźwigać musiałam.
Ćwiczenia korekcyjne i regularne wizyty u specjalisty sprawiły, że chodziłam w miarę prosta.
Gdy skończyłam liceum i podjęłam pierwszą oficjalną pracę na pełny etat, a był to hipermarket, zaczęła się jeszcze większa zabawa z kręgosłupem. Wcześniej nie wiedziałam co to są silne bóle. Dowiedziałam się jak popracowałam przy dźwiganiu koszy z ciastami i pieczywem. Byłam postury rachitycznej, mogłam reklamować muzeum w Oświęcimiu, więc sprawiało mi to problem.
Było źle, nie dbałam o siebie zbytnio, przed podjęciem pracy rozwaliłam sobie układ trawienny, bo byłam w toksycznym związku i odchudzałam się na prośbę partnera. Dość często byłam u lekarza, funkcjonowałam na tabletkach i zaczęłam bardzo szybko tyć. Rozumiecie, 20 lat dziewczyna, rozwalony kręgosłup, bebechy w strzępach, psychika rozfajdana – czająca się tuż za rogiem depresja (której nie leczyłam w gimnazjum ani w liceum). Bywało różnie.
Zaczęłam myśleć samodzielnie, czyli nie tylko lekarze leki:
Zaczęłam chodzić na basen, plus do tego ćwiczenia korekcyjne zadane przez ortopedę i regularne wizyty u kręgarza, który powiedział, że jeśli nie przestanę tak pracować, to mi już nie pomoże.
Po basenie czułam się fenomenalnie, ogólnie to był czas, kiedy zaczęłam poszukiwać pomocy i dużo czytać na temat prawidłowej postawy ciała i bólów pleców i to było wielkie błogosławieństwo, że w ogóle zechciałam zająć się na własny rachunek tym mozolnym zadaniem. Zaczęłam się uczyć o tym, że należy wzmacniać gorset mięśniowy, że dźwiganie ciężarów w techniczny sposób pod okiem eksperta, leczy takie objawy jak ja mam i tak oto zafiksowałam się sportem.
Poszłam na siłownię dla kobiet, tam pod okiem trenerki ćwiczyłam całe ciało, ale ze szczególnym uwzględnieniem właściwej postawy. Nie mogła mnie zostawić samej, bo moja krzywa sylwetka i nierówny kościec, wymagały ciągłej korekty przy każdym ruchu.
Zrozumiałam, że wzmocnienie mięśni okołokręgosłupowych to duży potencjał w kierunku zdrowia, tak samo ćwiczenie mięśni wokółkolanowych, które odciążają stawy.
Uczyłam się dalej i to bardzo dużo, praktycznie każdego dnia po pracy. To było moje samodzielne studium, jednocześnie zafiksowałam się na punkcie dietetyki i z pulpeta zrobiłam się normalną, zdrową kobietą, przynajmniej wizualnie, bo niedorozwój nadal jest odczuwalny, lecz zdecydowanie mniej widoczny.
W sumie fitnessem zajmuję się już od ponad 10 lat, chodzę prosto, sylwetkę mam O.K., nie pcham przed sobą balkonika i nie miewam już takich potężnych bólów jak kiedyś. Nabrałam więcej siły, poprawiłam sobie kondycję, a! i zapomniałam: chore bebechy wyzdrowiały na odpowiedniej diecie, nie biorę obecnie żadnych prochów.
Minęły lata i wróciłam do marketu.
O.K. radziłam sobie dużo lepiej niż wtedy, raczej nie czołgałam się po podłodze, ale kiedyś pan z PIPu powiedział takie słowa, które wzięłam sobie do serca: może dziś nie czujesz tego problemu, ale mikrourazy, które powstają podczas przeciążania się przez tyle godzin, kiedyś dadzą się we znaki.
Osobiście jestem zdania, że BHP dla kobiet powinno być świętością. Dziś się o to nie dba, jest równouprawnienie i kobiety tyrają równo z mężczyznami. Przeszłam lata cierpienia i walki z bólem i już nie chcę do tego wracać – to jest pierwszy powód zwolnienia się.
Zdrowie ma się tylko jedno – wiem, że to frazes, ale marzę i dążę do tego, by na stare lata być samodzielnym człowiekiem. Wystarczająco napatrzyłam się na niedołężnych już starców.
Tymczasem jedna kobitka w takiej pracy nierzadko musi rozłożyć dwie wyższe od niej palety warzyw, gdzie jedno pudło bananów to już 18 kilo. Pamiętam promocję na pomarańcze... długo łupało w krzyżu. Lub gdy nie ma na zmianie faceta, lecisz z paletą z napojami i piwami.
Permanentne przemęczenie i frustracja to drugi powód.
Markety to robota fizyczna, a brak regeneracji to rozwałka organizmu. Owszem, na sali ćwiczeń dźwigam, ale robi się to poprawnie technicznie, uchwyty są do tego przystosowane, jest nadzór instruktora, który koryguje postawę podczas ćwiczeń i najważniejsze: trening trwa od godziny do dwóch, po mocnej rozgrzewce, a na koniec efektywne rozciąganie. Odżywka białkowa albo gajner dla odbudowy mięśni i uzupełnienia wypoconych braków, następnie pożywny posiłek. Najważniejszy po treningu jest zdrowy sen.
W pracy w markecie to trochę tak jakbyś miał 8 godzin siłowni na same ręce, bez supli, bez odpoczynku, bez pożywnego posiłku, bo nie masz czasu na porządny obiad. I tak codziennie.
W pracy po tygodniu takiego szaleństwa czuję się w weekend jak koń po westernie i nie mam ochoty kompletnie na nic. Plecy bolą, łapy przedźwigane, nogi przetyrane, aż się na siłowni ćwiczyć nie chce, ostatnio naprawdę sobie folgowałam. Robiłam tylko tyle żeby dbać o resztę ciała, żeby być foremnym.
Po nocce, czyli po kilku godzinach robienia przysiadów przy regałach, ledwo wstawałam z kolan, czasami z podporem i bardzo powoli, co wpływało też niemiłosiernie na prędkość pracy. Następnego dnia kolana miałam spuchnięte. Raz do tego stopnia, że nazbierała się woda, ale na szczęście mało i nie potrzebne było odsysanie. Miałam przymusowy tydzień wolnego od siłowni i roweru, niestety nie od pracy.
Do tego dochodzi permanentne niewysypianie się i mamy frustrację rodzącą poczucie beznadziejności, które chcąc nie chcąc, wyładowywałam w domu – to jest powód trzeci. Nie pasowały mi te godziny pracy. Niestety nie nadaję się do wstawania o 4. Coś takiego zachodzi w organizmie o tej godzinie, że ile bym tak naprawdę nie przesypiała, rano budziłam się zmęczona i senna.
Naukowcy mówią, że każdy organizm ma te swoje procesy detoksyzacyjne o innych porach i jeśli je prześpisz, jest O.K., jeśli zaś nie – jest po prostu tragicznie i z każdym dniem coraz gorzej. Po całym tygodniu czułam się jak wrak, chociaż padałam do łóżka z każdym dniem coraz wcześniej... to ten sen nic nie dawał.
Mam powszechnie znaną alergię na popołudniówki. Popołudniówka kończyła się grubo po 22, jeżeli występowała roszada ranków i popołudniówek (nieprzedzielonych wolnym), około dwudziestej godziny po prostu snułam się po tej robocie i ziewam, popatrując na zegarek. Nie jest mi tak łatwo się przestawiać.
Przez ostatnie miesiące męczyłam ludzi swoim narzekaniem, zmieniłam się nie do poznania.
Pamiętam, że kiedyś nawet i nocki lubiłam. Cisza, spokój, praca rzetelnie wykonana, punkt 6 już pod drzwiami... nie w tej firmie. I zaczyna się kolejny temat, czyli kolejny powód rozstania z firmą:
Szacunek dla czasu pracy i czasu wolnego
Myślałam, że jak zgodzę się na awans na zastępcę kierownika, to sobie polepszę. Nie będę siadać na pierwszej kasie – chamstwo i bezmyślność klientów są już na poziomie legendarnym.
I tu mała dygresja: czasami przychodzi do nas miła pani, właściwie nie wiem kim jest, ale ma na koszulce napis „trener”. Powiedziała, że nie chce stanąć przy obsłudze, bo u nas są wyjątkowo podli klienci.
Inna pani, kierowniczka na szkoleniu, zapytana, czy nie chciałabym u nas zostać, powiedziała, że u niej w placówce klienci chociaż "dzień dobry" mówią.
Wychodzi na to, że nasz sklep stanął na osiedlu wyjątkowo źle wychowanych obywateli.
Idąc dalej, kierowniczym plusem jest to, że aż tyle i aż codziennie się nie dźwiga i generalnie pomyślałam, że naprawdę będzie mi lepiej, ale pojawiły się inne mankamenty.
Nie trzeba czytać opracowań naukowych, by wiedzieć, że człowiek w pracy zachowuje wydajność dokładnie do sześciu godzin na pełnych obrotach. Potem to już raczej akcja-reakcja, mniej więcej jak rozmawiam o tym z ludźmi, każdy to przyznaje.
W niektórych zagranicznych firmach praktykuje się czas na relaks, w którym pracownik ma prawo wyciszyć się aby zagłuszyć narastającą frustrację i nie chodzi tu o zwykłą przerwę na lunch. To dodatkowy czas na ogarnięcie psychy.
W markecie jest odwrotnie, takiego czasu nie ma, ba, kierownikowi nie przysługuje nawet przerwa na posiłek (łykasz w przelocie), a grafiki w wielu sklepach naginają zasady. Wyjść po nocce punktualnie? Zapomnij, ma być zrobione, nikt tego za ciebie nie dokończy i to jest w sumie zrozumiałe, ale kosztem zdrowia i życia prywatnego. I zostań jeszcze z godzinę albo dwie, bo na ladę przyjdzie pracownik trochę później, a ktoś musi sprzedawać.
Co prawda ja tego nie usłyszałam, ale tak też się działo.
Co do samych nocek, tylko raz próbowałam pracować bez energetyków, bo to syf straszny, nie chciałam tego pić. Niestety wykorkowałam już przed piątą, ciężko kontaktowałam... Chyba musiałam naprawdę źle wyglądać, bo kierowniczka puściła mnie wcześniej do domu. Prowadziłam samochód slalomem... Dobrze, że policji nie spotkałam i udało mi się nie obetrzeć felgi. Porażka...
Męczące jest też to, że nocki to są zmiany od dziewięciu do dwunastu godzin. Zmienia się wtedy etykiety cenowe na całym sklepie (od 2 do 3 tysięcy sztuk) i wystawia towar na nową promocję. Można by wyrobić się z robotą w 8, ale góra wymyśliła sobie, że na niektórych nockach będą małe inwentury. Czyli oni myślą, że na nocnej zmianie się leży i kawkę popija.
Kompletnym absurdem była noc zmiany promocji i wielkiej inwentury całego sklepu – jednocześnie. Na szczęście wypisałam się z tego, ale widziałam jak to wyglądało: póki wszystko nie zostanie policzone, nie ma sensu brać się za robotę, dlatego nasza ekipa na zmianę promocji zaczęła pracę bardzo późno (inwenturą zajmowali się inni ludzie), po czym siedzieli do 10 rano chyba, jak nie lepiej, jeśli dobrze pamiętam.
Ludzie, otrząśnijcie się wreszcie – czasami mam wrażenie, że „góra” nie ma bladego pojęcia o pracy w markecie.
Wspomniałam wyżej, że źle znoszę nocki. Tego nie da się odespać, bo właściwie nie wiadomo co zrobić, czy położyć się od razu po powrocie do domu, czy przemęczyć się i położyć wieczorem? Spróbowałam jednego i drugiego. Nie pomogło nic.
Pierwsze rozwiązanie sprawiało, że w nocy nie mogłam spać (a jeśli następnego dnia szłam na rano, to była straszna lipa i znowu morze energetyków, żeby jakoś wytrwać). Drugi wariant to dla mnie była męczarnia do tego stopnia, że zdarzyło mi się dwa razy zasłabnąć. Nie stracić przytomność, ale po prostu tak się bujnęło w czaszce, że wolałam paść (we w miarę kontrolowany sposób) na chwilę na podłogę i przeczekać, niż próbować zachować równowagę i rozkrwawić sobie łeb albo wybić zęby. Lepsze wtedy jednak jest po prostu wyłączyć się tu gdzie stoisz i nie walczyć z tym.
Spróbowałam jeszcze jednego wariantu, położyć się od razu i nastawić budzik na 13, czyli zdrzemnąć się jakieś 5 godzin, ale się nie wyspać i zasnąć normalnie wieczorem. Ale całe popołudnie czułam się tak źle, że szkoda gadać. A tak w ogóle miałam problemy z odespaniem tego jeszcze 3 dni po nocnej zianie. Kończyło się to 15 godzinami snu w wolną niedzielę.
A teraz coś z dziedziny dietetyki i ogólnej biologii organizmu.
Może to zainteresować osoby nadal pracujące w tej branży.
Kiedy ciało jest zamęczane fizycznie, zwłaszcza przez permanentne niewysypianie się i zarywanie nocy, metabolizm i hormony po prostu szaleją. U kobiet zwłaszcza gospodarka hormonalna dostaje mocno po dupie, pojawiają się wahania miesiączki, albo jej całkowity zanik.
Kiedyś wg mojej miesiączki można było zegarek ustawiać, teraz szkoda gadać, jak to się nie zmieni, będę musiała zdecydować się regulację. Ponadto centralny układ nerwowy jest tak przeciążony, że metabolizm przestaje być wydajny i zaczyna się odkładać tkanka tłuszczowa. Swój sześciopak pożegnałam jakieś 5 miesięcy temu. W grudniu jeszcze był!
Cóż się dziwić, słabe treningi, energetyki i inne syfy mające dodać power'a, nierzadko jedzenie gotowców, łykanie posiłków w trakcie pracy, pojawiające się pierwsze, uciążliwe problemy gastryczne....
Zastępca kierownika
Podejmowałam posadkę z dużą dozą wątpliwości. Grafik kierowniczy to niestety dramat. Może nie tyle grafik nawet, co... rzeczywistość... Obserwowałam tryb pracy kierowników z podziwem... i postanowiłam spróbować, by porównać plusy i minusy z pracą zwykłej kasjerki.
Czas pracy polegał bardziej na umowie-zleceniu, choć wciąż mówimy o pełnym etacie. Kierownik miał pewne cele do zrealizowania, ale nie zawsze był w stanie je wykonać. Może kwestia łutu szczęścia? Wystarczyło, że danego dnia był duży ruch, a → reagowanie na wezwania do kas, robienie zwrotów, audyt, odwiedziny regionalnej, zebrania-online w czasie pracy, różne zadania „na już” i... → podstawy do wykonania na swojej zmianie kończył... po pracy. Bo musi dokończyć, żeby kolejna zmiana mogła się skupić na swoich zadaniach, a nie kończyć po kimś, bo też chciałby iść do domu. Normalne prawda? Najchętniej spuściłabym ten telefon z e-zadaniami w sedesie...
Góra myśli, że kierownik siedzi w biurze i kawkę popija, kiedy tak naprawdę może 1/4 zmiany tam przesiedzi.
Dziury – są to puste miejsca w półkach, czyli braki towarowe. Należy je zeskanować, wydrukować listę i sprawdzić z aktualnymi stanami. Przeważnie stany pokazywały, że towar jest, więc kierownik musiał go znaleźć w magazynie i wyłożyć na półkę. Ale... i mamy już kolejny powód:
Praca a współpraca
Niezależnie od tego jakie stanowisko piastujesz, to jest kolejny dramat marketów i prawdopodobnie najbardziej irytująca rzecz w całej pracy. Magazyn... Tam wszystko żyje własnym życiem.
W magazynie stoi regał na towar, który nie zmieścił się na półce sklepowej. I każda półka w tym magazynowym regale jest opisana, by segregować te nadwyżki. Ale najwyraźniej przeczytanie kartki wykracza poza kompetencje pracownika.
Zazwyczaj kiedy cały regał uporządkowałam – już następnego dnia oglądałam istny chaos.
Do magazynu chemii czasami bałam się zajrzeć żeby nie dostać apopleksji... a magazyn nabiału czyli chłodnia... O nim można by filmy katastroficzne kręcić.
A później właśnie jako kierownik, w tym całym bałaganie odnaleźć konkretny towar... Całą zmianę można na tym spędzić. A gdzie reszta obowiązków? Gdzie wezwania na kasy, zwroty, rozmiany, przyjmowanie dostaw, rozliczenia kasjerów.................
Dobrze, mogłabym więc dalej być kasjerką i do rozkładania towaru, ale...
W supermarketach góra zajmuje się najczęściej głupotami
Ważniejsze jest czy upinasz włosy i nie masz biżuterii, (takie ogólne ujednolicenie) niż ogólny charakter bycia z klientem, a to przecież w handlu jest priorytet. Obsługi uczono mnie w małych sklepach prywatnych, w supermarketach klientów traktuje się taśmowo, zresztą jest taki przemiał, że to nie na moją głowę. Przy kasie nie szło o relacje, tylko następny i pik, pik i dalej. Każdy zdenerwowany, tylko czekać aż się pokłócą w kolejce, a resztę wyleją pełnym wiadrem pomyj na kasjera.
Zautomatyzowana obsługa klienta, czyli robimy sobie z mózgu papkę. To jest traktowanie ludzi jak debili, zarówno kasjerów, którzy nie są robotami, jak i klientów, którzy chcieliby po prostu zapłacić i wyjść. Mówię to z punktu widzenia obu stron, nie znoszę sklepów gdzie przy kasie czuję się jakby obsługiwał mnie robot i tę opinię słyszę od wielu znajomych. Dzieńdobrymapanaplikacjęamożezaproponujęśledzikidowidzeniamiłegodnia... i tak sto tysięcy razy dziennie. Bo jak nie, to cały sklep dostaje naganę.
Audyty dotyczą pierdół, ważniejsze jest czy zaproponujesz aplikację niż czy ogólnie dobrze wykonujesz swoje obowiązki. Zaproponować dodatkowy towar to ważniejsze niż dobry kontakt z klientem, którego się wcale nie ocenia ani nie uczy.
I nie daj Boże zapomnieć identyfikatora... Tych powinno się zabronić, ewentualnie zostawić samo stanowisko, ale imię pracownika jest przesadą. Mnie osobiście przeszkadza, że klienci zwracają się do mnie po imieniu, choć nie mamy ze sobą żadnej koleżeńskiej relacji. Zwłaszcza ci panowie, którzy dodatkowo próbują dostać mój numer telefonu. „No Aniu, nie bądź taka...”
Na dokładkę radiowęzeł firmowy... Doprowadzał mnie czasem do szału... W kółko te same reklamy i powtarzalne utwory po angielsku, których treść i melodia po prostu rozpieprzały mi głowę.
Błogosławione były wówczas godziny dla autystyków, kiedy wyłączali to durne radio na parę godzin (dwa razy w tygodniu). Wg lekarzy powinno się jeszcze wyłączyć 1/4 oświetlenia, ale tego nie robiono.
Ta cisza była odprężająca, pracowało się naprawdę lepiej, dopóki w eter nie wpadła pierwsza głośna reklama. Czasami z tego powodu miałam ochotę czymś w kogoś rzucić...
Życzę wszystkim dyrektorom i regionalnym, by chociaż jeden tydzień popracowali na kasie pierwszej.
Buty BHP, wielu zna ten temat.
Czy to jest kolejny powód zwolnienia się? Raczej nie, ale wydaje mi się, że warto wspomnieć.
W pracy przeżywam ból pięt i stawów biodrowych oraz kolanowych – ogólnie niekomfortowe uczucie w nogach.
Nie czułam się ani bezpieczniej, a już na pewno nie higienicznie. Mimo używania specjalnych wkładek (antypotnych i grubych, by było miękko) i dobrych jakościowo skarpet i spryskiwania stóp preparatami antyperspirującymi, z tych butów po prostu wali. Wykosztowałam się na nie, miały być wygodne i higieniczne. Są dopasowane przez specjalistę w sklepie branżowym, a nie w castoramie czy innym samoobsługowym markecie. Jeżeli to był najlepszy but tego rodzaju, to współczuję tym, którzy nie mają wyboru i dostają od swoich firm najgorsze badziewie.
Poczytałam trochę w internecie:
Buty BHP prowadzą do powstawania halluksów, można się też spodziewać schorzeń natury stawowo-kostnej (zwyrodnienia stawów – kolanowych i biodrowych). Bóle pięt to następstwo tzw. ostrogi. Jeżeli w bucie nie jest wygodnie jest twardy i chodzisz w nim regularnie, niestety po latach przygotuj się na negatywne konsekwencje.
Praca w puszce
To także nie był powód, ale doskwierało...
Podziwiam zamysł projektanta, by pracować w blaszanej puszcze bez okien. Tak teraz buduje się wiele firm, ogromne magazyny za miastem, hale produkcyjne i chyba wszystkie większe sklepy.
Brak okien wpływa nieświadomie na człowieka, bo nawet nie zdajemy sobie sprawy jak ważna jest to kwestia. Białe światło jarzeniowe psuje wzrok, niby wszystko widać, ale źrenica dostaje okrutną dawkę nienaturalnego światła i męczy się. Dowodem na to jest moja wcześniejsza praca, 6 lat w wielkiej puszce zepsuło mi wzrok. Potem 5 lat "na wolności" i – w to aż okulista nie mógł uwierzyć, wzrok zaczął mi się naprawiać. Po niedawnej wizycie u okulisty, okazało się, że znowu zaczęło się pogarszać. Na szczęście uciekłam z tej puszki.
Jarzeniówka niekorzystnie wpływa na cały nasz organizm, co może być dla niektórych zaskakujące. Zastanawialiście się kiedyś nad tym?
Jarzeniówki emitują szkodliwe promienie UVA, które niedobrze oddziałuje na skórę (stany zapalne skóry, nowotwory, przesuszenie, pękanie naczyniek, zmarszczki), oczy (szczególnie w połączeniu z komputerem – zapalenie spojówek, ból oczu) i włosy (wysuszenie, łamliwość, elektryzowanie się), a także na ogólne samopoczucie.
Mnie to bardzo zdziwiło, bo nie sądziłam, że zmiany, z którymi się borykałam, zaistniały z powodu oświetlenia. Miałam problem ze skórą na dłoniach. Złaziła mi, a pod paznokciami pękała do krwi, czasami w kilku miejscach na raz. Można powiedzieć, że już przyzwyczaiłam się do bólu palców, ale Boże drogi, tak nie można...
Suchość pod powiekami i zaczerwienienia. Będąc w pracy już po godzinie mrużyłam oczy.
Zmarszczki mnie nieco zaskoczyły, faktycznie po tych 9 miesiącach pracy w puszce, nabyłam kilka. Nie wiem czy to się odwróci, raczej nie. Myślałam, że to ze zmęczenia i z niewyspania, okazuje się, że być może nie tylko. Włosy wiecznie zalizane, ciasno spięte to też mankament, ale taki był wymóg ⇆ plus promieniowanie UVA 8-12 godzin dziennie i nocnie → swoje zrobiło.
Wystarczył tydzień aby wszystko te objawy ustąpiły.
Uczucie braku naturalnego światła było dla mnie odczuwalne. Łapałam się na tym, że przy byle okazji (kiedy byłam bliżej szklanych drzwi wejściowych), odwracałam się mimochodem i spoglądałam na zewnątrz. Ktoś mi potem wytłumaczył, że to naturalny efekt takiego zamknięcia. Może mniej problemu mieli palacze, dość często wychodzący na chwilkę przed sklep.
Ciekawostką jest, że zabieg pozbawiania światła dziennego stosuje się w więziennictwie. W celach, w których umieszcza się trudne przypadki, okna są zasłonięte nie tylko kratą, ale i nieprzezroczystą, cienką pleksą. Więzień po dłuższym czasie staje się zrezygnowany i pokorniejszy. W izolatkach przeważnie w ogóle nie ma okien, a doskonale wiemy do czego służą. O to chodzi w tych firmach?
Summa summarum – nie nadaję się do takiej pracy.
Po prostu. Mam dopiero 35 lat, jeszcze chcę w zdrowiu pożyć i pokorzystać z tego życia. W innym razie zostałabym mistrzem narzekania i sądząc po zmieniającej się sylwetce, pulpetem, do tego ze zwyrodnieniem stawów i ostrogami.
Oboje z mężem doszliśmy do wniosku, że nie ma takich pieniędzy, za które warto by było zatyrać się a z do choroby.
Zauważyłam, że takie obserwacje miewam w przypadku dużych sklepów, super- i hiper-marketów. Cała reszta branży handlowej nie zaszła mi za skórę, ogólnie nadal będę pracować w handlu, ale na zupełnie innych zasadach.
Jeszcze raz – nie nadaję się do tej pracy. Może są ludzie, którzy czują się w tym świetnie, ja najwyraźniej jestem na to za cienka.
Odeszłam do mniejszego sklepu.
Czas jest normowany, grafik regularny. Różnica między pierwszą a drugą zmianą, nie ingeruje w biologię organizmu, jestem zawsze wyspana, nie ma tak że raz wstaję o 4 rano, a drugi raz kończę po 22.
Nie ma nocek.
Cały asortyment znajduje się w kręgu moich zainteresowań.
Wszystkie niedziele obligatoryjnie wolne, bez względu na handlowe.
Soboty to bonusy do ustalenia, płatne dodatkowo i ogólnie czujesz, że zarabiasz. Na „dzień dobry” dostałam więcej niż miałam na stałe w supermarkecie.
Nie ma dres-code'u, przychodzę w swoich rzeczach stosownie do pogody. Nie jest to brudna praca. W sklepie nie jest zimno, nie będzie już kłopotów z gardłem. Nie pracy przy lodówkach.
Frontowa ściana, wielkie okno i przeszklone drzwi. Dostęp naturalnego światła możliwość wychodzenia przed sklep, dają poczucie swobody, a nie poczucie niewolnictwa i separacji w zamknięciu.
Nie ma radia, za to jest śpiew papug. Oui, pracuję w zoologiczno-wędkarskim.
Nie muszę każdego częstować sztuczną formułką, pytać o aplikację, ani proponować dodatkowych artykułów, jest rozmowa człowieka z człowiekiem, są relacje ze stałymi klientami.
Jest dobrze, na pewno jeszcze niejedno słówko o pracy skapnie i czuję, że będzie to dobre słówko. Na pewno nie żałuję tej zmiany.
I obiecuję sobie już nigdy nie wrócić do marketu.
Czyli, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma... Gdy się pozna pracę "od podszewki", wtedy dopiero możemy wyciągać wnioski.
OdpowiedzUsuńDołóżmy do tego czynnik indywidualny i jest pogląd...
Dobrze, że sobie odmieniłaś na lepsze. Powodzenia!
Nie taki był morał. Teraz jestem w innym miejscu i jest mi bardzo dobrze. ;)
UsuńBoże, z przerażeniem to czytałam. Za cholere nie pójdę do marketu, z góry wiem, że to nie dla mnie!!!! Ja miałam okres, gdzie stawałam do pracy zapłakana. Wstawanie o 5 i bardzo ciężka praca sprzątaczki, wręcz bieg. Dokładanie obowiązków, weekendy...kurcze odchodziłam od zmysłów. Zastanawiałam się nad zwolnieniem. Ja mam plus wielki, bo moją szefową jest Madre, która teraz awansowała i jest już kierownikiem obiektu, tak, córka jest dumna. Wiesz, ale jednak ilość pracy, częsty brak szacunku powodowały, że ja potrafiłam beczeć przez bite 8 godzin... Też zasłabłam dwa razy, nie żeby zemdleć, ale też wolałam się osunąć jeszcze względnie świadoma. Byłam w takim stanie wyczerpania, że zaczęłam dawać mamie różne propozycje. Nie mogłam znieść, że nie mam sił na pasje i nadal o to walczę. Doszło do tego, że ustaliliśmy plan taki, bym nie traciła zdrowia i jakoś żyła lepiej. Te powieki, oczy, stawy, to wszystko z przemęczenia, światła do bani, chemii śmierdzącej i wypompowania umysłu... Nie zgodziłam się na zwiększenie godzin, nie zgadzam się często na weekendy, ani na robienie czegoś poza moimi obowiązkami. Wiem, że mam tu przywilej, bom córka szefowej, ale mam zamiar go wykorzystywać, póki mogę, bo i tak pracuję mega ciężko, ale nigdy już kosztem zdrowia. Cieszę się, że odeszłaś!!!! Cieszę się, że napisałaś ten post. Ja wiem nico, jak wygląda praca kierownika w markecie i nie, nie chciałabym się tym zajmować. Wiem, co oznacza praca kierownika dzięki Mamie...to praca całodobowa, wykańczająca. My czasami wręcz krzyczymy się do telefonu, jak ktoś dzwoni cały dzień, by się zamknął, bo teraz szefowa ma czas wolny. Strasznie nas irytują te telefony, a nie można go wyłączyć, co jest żałosne. Oni dzwonią i po północny i o 6 rano w weekend...
OdpowiedzUsuńPraca to praca, wejść, zrobić, zarobić i nara...tak przynajmniej na to ostatnio patrzę i jakoś dzięki temu mi lepiej. Dziś idę z tym samym nastawieniem, wchodzę, robię swoje i wychodzę...nara. O kuuurde, ale poemat pisze...hahahahahahahahaha To Twoja wina, za ciekawie piszesz. :D Niech w nowej pracy będzie fanie, cieszę się, że już jest o niego lepiej. :)))))
Też miałam taki okres. Nie tutaj akurat, nie w tej ostatniej pracy, ale zdarzało się w ciut mniejszym markeciku, że wychodziłam do pracy zalana łzami po paru godzinach snu, bo miałam zmianę za zmianą praktycznie. Tam to było dopiero wyniszczenie organizmu...
UsuńPrzerażasz mnie. Co mam Ci powiedzieć? Rozejrzyj się za czymś innym. Wiem, że inaczej człowiek myśli pod skrzydłami matki, ale jestem pewna, że mogłabyś robić coś bardziej satysfakcjonującego. Ja szukałam aż znalazłam, a też w sumie bujałam się od sklepu do sklepu – do samego końca. Tak myślę, że trochę tu zakotwiczę. Ale teraz ma to wreszcie sens.
p.s. lubię Twoje długie komentarze. Pełno treści.
Korzystając z takich sklepów zauważam, że pracują tam raczej osoby młode, starsze zwyczajnie poradziłyby sobie z tempem pracy, hałasem, upierdliwymi klientami... zwłaszcza w galeriach handlowych męczy mnie muzyka, szmer wentylatorów, kurz, zapachy, a przebywam tam najwyżej godzinę.
OdpowiedzUsuńDobrze podkreślasz, że to Ty nie nadajesz się do tamtej pracy, bo kiedyś podsłuchałam rozmowę bardzo młodych sprzedawczyń w markecie, którym było za cicho i za nudno...
jotka
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są tacy, którzy naprawdę lubią tą robotę. I pracowałam z takimi ludźmi.
UsuńPracuję w markecie od 4 lat. U mnie na odwrót - męczył mnie mały osiedlowy sklepik. Mało się działo. Roboty było trzeba sobie szukać. Kocham śmigać paletami i sporo ich robić przez całą zmianę. Najmniej lubię siedzieć na kasie - Ci klienci wiecznie zafukani. Znacznie milej robi się mi na mięsnym.
OdpowiedzUsuńKiedy się idzie na zastępcę czy kiero - trzeba mieć mocną psychikę, skórę i trzeźwy umysł. Na początku jako zastępca było mi ciężko i mało chodziłam na przerwy, ale w którymś momencie powiedziałam, że muszę sobie sama o to zadbać - tu chodziło głównie o dni, kiedy prowadzę zmianę. 15 minut chociaż w południe musiałam znaleźć by coś zjeść, to samo dotyczyło 2 zmiany.
Cieszę się, że jednak znalazłaś pracę, która Tobie odpowiada, bo to jest ważne dla Twojego komfortu psychicznego oraz dla osób, które są Tobie bliskie.
Serdeczności dla Ciebie :)
Kiedyś męczył mnie nudą pewien mały sklepik, dlatego doskonale Cię rozumiem. ;)
UsuńA lubisz jeździć paleciakiem elektrycznym? Ja to lubiłam. :D
Rozkładanie zwykłych palet z suchym było O.K., ale to zazwyczaj młodzież robiła. Ja najczęściej niestety warzywa.
Ani na kasie nie czułam się dobrze, ani na ladzie, to ci sami klienci, jak opowiadałam: poziom chamstwa - legendarny.
Jako zastępcy, nawet kiedy prowadziłam zmiany, nie odczuwałam stresu. Przerwę jakąś tam sobie robiłam, ale to takie byle jakie. Były takie popołudnia, że co kęs trzeba było odchodzić, bo gdzieś wołali, albo ktoś przyszedł.
Głównie chodzi o to, że zdrowie mi nawaliło, a nie po to pracowałam latami nad poprawieniem sytuacji, żeby znowu u lekarza wylądować. Rozumiesz teraz. ;)
Obecnie mam i tempo odpowiednie (bo lubię żwawą prędkość pracy, dobrze się w tym czuję) i godzinki otwarcia fajne. Przyznam, że w ogóle zmęczona się nie czuję. Mogę nawet 6 dni pod rząd robić i jest O.K. :)
Też jeżdżę elektrykiem, chociaż wolę większym widlaczkiem :D i rozkładanie palet też spoczko.
UsuńA zdrowie ma się jedno. Grunt aby praca łączyła się z przyjemnością bycia w niej, bo męczyć się szkoda. Super, że masz odpowiednie tempo :) To jest najważniejsze w tym wszystkim. Pozdrawiam.
Szkoda, że ja nie mam szans na zmianę pracy. U nas permanentny mobbing, nerwy i frustracje.
OdpowiedzUsuńPrzeżyłam kiedyś mobbing, od razu zmieniłam pracę. Szkoda zdrowia.
UsuńPracowałam w takich miejscach wiem jak to jest i też bardzo ubolewam że kierownicy dyrektorzy regionalni lub inni wyżej nie pracują najpierw na sklepie i nie przechodzą etapu od pracownika. Szkoda że tam na górze nie widzą ludzi niżej tylko słupki i statystyki.
OdpowiedzUsuńKiedyś w pewnej firmie usłyszałam od szefowej, że dla niej liczą się tylko cyferki, nie ludzie.
UsuńKurcze... słyszałam trochę o warunkach pracy w marketach, ale ty Aniu wywaliłaś tu kawę na ławę. Niezły hard core!!! Współczuję i gratuluję zmiany. W zoologicznym z pewnością będzie Ci lepiej 😊!!!
OdpowiedzUsuńSklep dość specyficzny, trzeba lubić ten temat. Szefostwo sympatyczne i co ważne - uczciwi ludzie. :)
UsuńKiedy czytałam o Twoich problemach zdrowotnych w dzieciństwie i okresie nastoletnim pomyślałam, że Ty swoim uporem, pracą, treningiem odniosłaś sukces. Przecież po górach i to wysokich biegasz jak kozica. To naprawdę COŚ!.
OdpowiedzUsuńZgadzam się ze wszystkim co napisałaś o nockach. Kiedy przez rok pracowałam w DPS odsypianie po nockach było dla mnie prawdziwym problemem. DPS pomimo ciężkiej pracy wspominam jako okres dobrej współpracy z koleżankami i uznania ze strony przełożonych. Tego nigdy nie miałam pracując w przedszkolu czy szkole.
Osobiście uważam, że praca dziś zawłaszcza człowieka w ogromnym stopniu i często robi z ludzi niewolników.
Dobrze, że zmieniłaś miejsce pracy na takie, które Ci bardziej odpowiada.
Pozdrawiam serdecznie
Tak, to jest mój życiowy sukces.
UsuńCiekawie i trafnie to ujęłaś - "praca zawłaszcza człowieka". Spędzamy w niej większość dnia i to ważne by była satysfakcjonująca, albo chociaż nie przeszkadzała w życiu / tudzież - nie przeszkadzała żyć. Jak zwał tak zwał, praca w postaci finansowej pomaga realizować pewne plany i utrzymywać swoje gospodarstwo rodzinne, ale nie może to się dziać kosztem zdrowia i całego czasu.
Nie umiem podjąć podobnej decyzji. Zresztą jestem w innym miejscu w życiu i nie bardzo mogę. Mam nadzieję, wytrwać jeszcze rok, siedem miesięcy i dwa tygodnie.
OdpowiedzUsuńPewnego razu zdałam sobie sprawę, że mimo iż nie mogę sobie pozwolić na zmianę i pewne idące za tym ryzyko - nie warto trwać w miejscu, które w jakiś sposób szkodzi.
UsuńPowodzenia.
Rozumiem Cię w jakiś sposób , dawno temu też pracowałam w markecie i tez doszłam do tego miejsca gdzie zrozumiałam, ze to nie dla mnie. Problemy z kręgosłupem miałam zbliżóne do Ciebie ale najbardziej z kolanami, może też miałam zbyt szybki wzrost gdy rozsłam? nie wiem, ael wiem, że tych bólów już prawie nie mam dzięki Bogu!. życzę Ci nowej dobrej pracy takiej dostosowanej do Ciebie. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJak już pisałam, praca jest i jestem zadowolona. :)
UsuńChętnie posłuchałam Twojego głosu, choć temat smutny.
OdpowiedzUsuńZnam go, bo mam koleżankę pracującą w markecie w podobnym wieku, tak samo zmęczona, schorowaną już!
Wszystkiego dobrego życzę kochana😀💚🍀🌼
Sklep a sklep, też różnicę robi. Pracowałam kiedyś w mniejszym markecie, tam była konkretna zasada – kobiety nie podchodzą do warzywniaka. Lubiłam tam pracować, ogólnie dobrze mi się tam żyło aż do czasu, kiedy kierownictwo się zmieniło i przyszli ludzie udający wielkopanieństwo.
UsuńCo próbuję powiedzieć? Że można lubić pracę w markecie, w sumie już w handlu robię kilka ładnych lat, przepracowałam 6 lat w tych największych molochach. Wszystko zależy od panujących zasad, od tego czy przestrzegane jest BHP i relacji.