niedziela, 16 października 2022

Od słowa do słowa.

Wspaniała jesień wyciąga mnie z domu na spacery, rowery, ryby i grzyby. To wszystko jakby zintensyfikowało się, podczas gdy lato minęło mi jak z procy wystrzelił. Ciągle zmęczona, bez życia jakaś taka... ble! Mam wrażenie, że zmarnowałam tamte miesiące, nawet na wczasach nie byłam (kolejny raz z rzędu).
    Teraz wydaje mi się, że nadrabiam, nawet dokończyłam czytać książkę, na co notorycznie brakowało mi czasu. Niekiedy rozsmakowuję się w biblijnych kawałkach, nie to żebym miała na to jakiś szczególny plan, po prostu sięgam po Biblię i czytam jak chcę. Ostatnio miałam na tapecie mój ulubiony temat snów. Czy wiecie, że można we śnie być całkowicie świadomym i podejmować takie decyzje jakie by się w rzeczywistości podjęło?

Sny są różne, takie, które oglądasz jak film, takie w których odgrywasz pewną rolę, ale nie kontrolujesz scenariusza i też takie, w których jesteś bardziej realny niż sądzisz. Taką przygodę podczas snu przeżył Salomon, kiedy Bóg zadał mu pytanie: "Proś o to, co mam ci dać." Tak po prostu z grubej rury, powiedz co chcesz, a ci to dam. Salomon odpowiedział mu wtedy: "...serce rozumne, abym mógł sądzić twój lud i rozróżniać między dobrem a złem.". Bóg dał mu mądrość, a że szczodry jest, powiedział: "Dam ci także to, o co nie prosiłeś".

Taka była historia, ale moje pytanie brzmi, czy mieliście kiedyś świadomy sen? Ja wiele razy i nawet zmieniałam jego scenariusz, świadomie odpowiadałam na różne pytania lub prowadziłam dialog, podejmowałam też decyzje.
    Ten temat fascynuje mnie niezmiernie od wielu lat. Chciałabym umieć wykładać sny. Znam jedną taką osobę, która to robi, jak dotąd jej wskazówki trafiają w sedno.

Wróćmy jednak do przyrody, esencjonalnej ciszy zmąconej jedynie hałasem kaczek. Pierwszy raz zdarzyło mi się widzieć jak kaczki wyjadają zanetę na ryby. Łowienie zostało wykluczone, od kilku godzin nurkowały wokół spławika i nie było możliwości złapania ryby.
    Wybrałam więc spinning i nie złowiłam ani jednego drapieżnika. Na chwilę oddałam mężowi wędkę, by potrzymał, zarzucił parę razy i wyciągnął szczupaka. Potem jeszcze dłuższy czas próbowałam coś złapać, ale bez skutku. Pojechałam do domu pierwsza, mąż jeszcze został i... złowił na moją wędkę kolejnego szczupaka.

Byłam zła, nie przeczę, miałam jakąś pretensję w sercu, ale w mojej głowie odezwał się głos rozsądku, mówiący: wszystko jedno które z was złapie, bo ryba idzie na WASZ stół.

Zdenerwowanie od razu mi przeszło. Przecież cel jest oczywisty – ZJEŚĆ!






Jedzenie to przyjemność, ale nie lubię go przygotowywać, nie mam czasu, nie chce mi się, nie mam do tego serca. Kiedyś miałam, ale kiedyś byłam Hausfrau.

Ale tu wjeżdża królewskie danie wykonane od samego początku przez męża kiedy razu pewnego złowił sandacza i podał mi go z frytkami.
    Innym razem kiedy nie było nic na kolację (O.K. w lodówce coś tam leżało, ale trzeba by to poskładać...) mąż wyczarował przepyszny gulasz.
    Jeszcze innym razem wracaliśmy późno z grzybobrania i zapałaliśmy chęcią na burgera w przydomowej restauracji, ale niestety spóźniliśmy się, już zamykali. Poszliśmy więc z inicjatywy małżonka do spożywczaka, nabyliśmy drogą kupna składniki, a potem małżonek wyprodukował domowe burgery o świetnym smaku (sos też zrobił). 4 sztuki w cenie dwóch w restauracji.

Błogosławiony dom, gdzie kobieta nie musi dotykać się garów, bo mężczyzna ma serce do gotowania.
    Moja mama to ma (tata kucharz), mam i ja!

Dobra, czasem coś tam upichcę. Ostatnio mój firmowy przepis na zupę dyniową.





Życie towarzyskie nie śpi, często bujamy się po mieście (jak to lansersko brzmi...), a ostatnio odwiedziliśmy przyjaciół, którzy zaproponowali nam dwie fajne gry.


Zdarzyło nam się wracać z grzybobrania przez cmentarz. Pomyśleliśmy sobie, że fajnie będzie wrócić tu na początku listopada, by popstrykać zdjęcia ładnych ogników. Teraz był mały wybór. Tak, jestem chora na punkcie zdjęć wszelkich dziwnych rzeczy. Cmentarze od dawna leżały w kręgu tych fotograficznych zainteresowań.


Zmieniłam cel na swoich treningach, dotychczas były to ramiona (szczególnie barki), ale zauważyłam, że mało używane nogi dotknął już delikatny regres. Kiedyś regularnie męczone w górach, dzisiaj rozleniwione jakby... schudły?(!sic) :/. Wzięłam się na ostro za ten nowy priorytet.


Zapisaliśmy się z mężem na Grupkę Małżeńską. W Kościele często powstają różne interesujące inicjatywy, spotykamy się tam nie tylko w niedziele, albo inaczej ujmę – jak kto i kiedy chce.
    Osobiście rzadko się w coś angażuję, nie krążę tak wokół tego jakoś szczególnie mocno, ale nie stronię od ciekawych wydarzeń. Zdradzę Wam też, że zgłosiłam się do zajmowania PR'em Kościoła w necie. (PR czyli public relations, kształtowanie opinii publicznej może nie jest tak szalenie ważne jak było w przypadku pracy dla zespołu muzycznego, ale tak to już nazwałam, słowa padły, trudno. Chodzi po prostu o robienie zdjęć i rozbujanie stronki, a że ja po prostu lubię się tym zajmować, a z jedną inną "fuchą" nie wyszło, bo ktoś inny się już tym zajmuje, to będę pracować tu.) Wróćmy jednak do spotkań małżeńskich.

Na tej grupce chodzi o relacje, na razie rozmowy toczą się wokół każdego z uczestników, dużo gadamy, jemy, a organizatorzy oddają nam swój prywatny czas, bo jak mawiają – mają to w sercu – zresztą widać po przygotowaniach.
    Nie wiem jeszcze co z tego wyniknie, nie mam oczekiwań, po prostu naprawdę przyjemnie jest się spotkać i te pary, które akurat z nami przychodzą, są mi nieznanymi (oprócz dwóch) ludźmi z Kościoła, dlatego cieszę się, że mogę zacieśnić z nimi więzi.

Oczekiwania... no właśnie. Organizatorzy prosili, byśmy powiedzieli czego oczekujemy od tych spotkań, a ja nie mam bladego pojęcia...




Korzystając z migawek jakie cyknęłam w pracy, w przypływie impulsu wzięłam się za fotomontaże. Zdjęć może wydawać się dużo, ale nie robię ich jednego dnia. Czasem coś ustrzelę, mija parę tygodni i mam kolejny pakiet zdjęć.






Spokojnego czasu Wam życzę.

18 komentarzy:

  1. O tak, nie musieć robić obiadu to wielki plus.
    Przynajmniej w weekendy staramy się gdzieś bywać, a można znaleźć niedrogie jedzonko.
    Bardzo podobają mi się te kompozycje foto, super!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też w weekendy. Zabieramy zazwyczaj kogoś z Kościoła i spędzamy ze sobą owocnie czas. A jeśli planujemy weekend we samodzielnie dwoje, to też nie odmawiamy sobie usługi kelnerskiej w jakimś miłym miejscu. :)
      Dzięki, dobór w zasadzie ustanowiło życie.

      Usuń
  2. Ostatnio zaczęłam czytać Księgę Mądrości i nasunęło mi się jedno kluczowe pytanie - dlaczego dopiero teraz?!
    U nas w domu zazwyczaj gotuję ja, choć czasem są wyjątki :)
    Łowienie ryb to raczej nie dla nas, ale grzybobranie już tak!
    Planszówki są świetne, chociaż u nas i tak zazwyczaj wygrywają Scrabble. Gramy w domu, na balkonie, na wyjazdach, w lesie... :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby chcieć wypisać mądre cytaty z tej księgi, można równie dobrze postawić cudzysłów na początku i na końcu całości. ;)
      Gotuję jak mam wolne, ale żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce... 0_o
      Moja ulubiona planszówka to Eurobiznes. :D
      Pozdrawiam również. :)

      Usuń
  3. Fotomontaże fajna sprawa. Lubię "bawić" się zdjęciami i programami graficznymi więc rozumiem radość :)
    Ryby jadam i lubię :) Jeśli sandacz to koniecznie w sosie kaparowo- koperkowym z kluseczkami gnocchi i z surówką ) np. z kapusty białej) Wszystko łatwe do zrobienia. I niebo w gębie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie lubię się bawić zdjęciami, od samego początku do końca, od robienia zdjęć, po sam retusz. :)
      Gnocchi kiedyś sama robiłam.

      Usuń
  4. świadomy sen, czyli z wglądem, że to tylko iluzja... miewam tak czasem, nic wyćwiczonego, po prostu samo jakoś tak... jest jeszcze tak, że gdy akcja nie biegnie zbyt miło, a ja nic nie mogę z tym zrobić, to po prostu "wychodzę z tej bajki"... ale tu może być niespodzianka, bo gdy zasnę dość szybko ponownie, to wracam do tej samej sytuacji, więc aby temu zapobiec wstaję na chwilę, po czym kolejny sen jest już z innego serialu...
    "daj rzucić (spiningiem"...
    tak było kiedyś nad jeziorem Bogstad, stoimy z kolegą na brzegu, rozmawiamy, a on do tego rzuca spiningiem... jak dał mi rzucić, to rzuciłem i nagle... zaczep?... na co on krzyczy: jaki zaczep idioto?! kręć!!!... no, to kręcę i ukręciłem szczupaka na... nie wiem na ile, mały nie był... jakieś panienki na brzegu cyknęły nam fotkę, poszliśmy na camping, a w kuchence nagle jakoś dziwnie dużo ludzi chciało się zakolegować na dzwonko tego szczupaka, LOL...
    oczekiwanie... zwykle wiele takich spotkań ma jakiś cel, jakiś problem ludzie sobie tworzą, aby spotkanie było "po coś"... a tu niespodzianka... problemu nie ma... oczekiwanie jest takie, żeby było miło podczas spotkania... nie każdemu jest to łatwo wytłumaczyć... bo jak to tak, panie dzieju, spotkać się i już?... nic ma z tego nie wynikać?... zaiste niepojęte...
    a właśnie że wynika: rozwój własny i wzmocnienie wzajemnych więzi... tak to można nazwać i tak organizatorom powiedzieć, wiele ludzi pielęgnuje w sobie taką idiotyczną świadomość, że jak coś ma nazwę, to już jest zrozumiałe... czasem to jest ważne, żeby coś nazwać, ale bardzo często jest to zbędne...
    nawet szkodliwe... na przykład na pierwszej randce nie pytamy o imię, bo może być brzydkie i nas to zdemotywuje... pytamy dopiero po pierwszym (wiadomo)... bo jak nie było fajnie, to drugiej randki już nie będzie, więc po co znać imię?... pamięć tylko się zaśmieca... a jak było fajnie, to wtedy możemy sobie powiedzieć: "no to co, że Grażyna /lub Janusz/?... ważne, że było fajnie", LOL...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to się zdarza, dlatego lepiej jest całkowicie pozmieniać scenariusz snu.
      Szczupak, pyszna mięsista ryba, taki dzwonek to nie byle co. ;)
      Pamiętam, że był taki czas w moim życiu, kiedy zrobiłam ostrą selekcję towarzystwa. Za ciężko czasami było w głowie od tych cudzych narzekań. Lubię spotkać się o tak po prostu, nacieszyć się sobą, porozmawiać na wspólne tematy – pozytywnie i bez oczekiwań. Jeżeli w tej grupce pojawi się "narzekadło", wpłynie to fatalnie na jakość tych spotkań. Mam nadzieję, że grupa nie zamieni się w "roztrząsanie problemów". Masz w tym słuszność. A imion uczestników już i tak nie pamiętam. ;D

      Usuń
    2. obawiam się, że skonstruować scenariusz snu od samego początku chyba jest mało możliwe, choć z drugiej strony, czasem nam się przyśni coś, o czym intensywnie myślimy, ale mnóstwo w tym elementów, nad które nie mamy wpływu... bo czym jest sen, w sensie: jego treść?... to są po prostu śmieci w koszu naszego białkowego komputera sklejone w jakiś mniej lub bardziej spójny sposób w jedną całość... korzysta z niego nie tylko świadomość, ale również podświadomość, która pracuje po swojemu, nie ma sposobu, aby kontrolować ją całkowicie... oczywiście upraszczam z tym "koszem", bo sam mechanizm fazy REM jest o wiele bardziej skomplikowany, ale z grubsza to tak wygląda, jak wspomniałem...

      Usuń
    3. Kiedyś bawiłam się w budowanie scenariuszy sennych i nawet się udawało. Bez świadomości snu istotnie znajdujemy się w takim "koszu", ale wielokrotnie od początku do końca potrafiłam zachować jakiś konkretny obraz. Podobno to może się udać tylko gdy jest wyuczone. Już się w to nie bawię. Teraz jedyne co robię czasem, to gdy w ten "kosz" wjeżdża mi jakiś beznadziejny scenariusz, wtedy po prostu wychodzę, albo go zmieniam totalnie.

      Usuń
  5. Ostatnio bardzo mało śnię... ale też śpię stanowczo za krótko 😵‍💫!!!
    Lubię gotować i 2, 3 razy w tygodniu pitraszę porządne obiadki... w resztę dni dojadamy resztki, albo wyciągam jakieś gotowce z zamrażalki 🙃!!! Misiek czasem coś ugotuje... tak 3 razy w roku... ale szczerze tego nie lubię. Doprowadzenie kuchni do porządku odbiera mu apetyt... ale ciiii... 🤫😜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weź mi nic nie mów o sprzątaniu kuchnie... ;/ Nie dość, że podczas gotowania mam uczucie, że tracę czas, to jeszcze drugie tyle schodzi na sprzątaniu, a sprzątania kuchni akurat szczególnie nie lubię.

      Usuń
  6. Witaj Aniu.
    Lubię takie kulinarne wpisy.
    Łasuch jestem.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
  7. I ani słówka o tych grach? :( Ta sfotografowana przedstawia się interesująco.
    Pytam dla koleżanki ;) A tak serio, uwielbiam fajne gry planszowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nazw nie pamiętam. Skupiłam się na zasadach, tak to jest jak siadasz do gry na jedną wizytę. Akurat ci znajomi mają dużo gier, więc za każdym razem gdy nadarza się okazja, wyjmują coś innego. Pamiętam jedną bardzo fajną, przyjechali z nią do nas do Szwajcarii, polegała na tym, że jedna osoba losuje kartę, na której opisana jest jakaś prawdziwa historia, która naprawdę się wydarzyła. I pozostali gracze mają za zadanie odgadnąć (lub dojść jak najbliżej prawdy), by dowiedzieć się co się stało, poprzez zadawanie właściwych pytań.
      Na pewno nie grałam jeszcze w drugą wersję tej gry, której nazwę pamiętam "Fioletowe historie". Wspomnieli mi tylko, że mają i zagramy następnym razem. To historie z różnych horrorów.

      Usuń
    2. A to nie jest czasami "Cluedo"? To gra detektywistyczna, dokładnych zasad nie znam, bo nie mam jej i nigdy nie grałam, ale jako że jest dość popularna, to co nieco obiło mi się o uszy.

      Usuń
    3. Nie, to "(jakieś tam) historie".
      https://gryplanszowe.pl/product-pol-3368-Fioletowe-historie.html - to te drugie. Wiem, że jeszcze są "Czarne historie". A ta w którą graliśmy, nie pamiętam.

      Usuń