Ostatnio przez ten zastój z chorowaniem, nie tylko nie łatwo było mi wrócić na siłownię, ale po straceniu dwóch godzin z kursu tańca, obawiałam się, że nie zdołam nadgonić choreografii. W ogóle denerwuje mnie, że w sporcie planowałam na ten rok wielki progres, a jest gigantyczny regres. Boże jak mi nogi schudły. Wszystkie mięśnie po tych latach trenowania i łażenia po górach ex aequo... jestem pod wrażeniem, jak ciało szybko i chętnie osiąga stan sprzed lat...
Oraz druga sprawa, ale równorzędna – trzymanie się tych zasad z hartowania organizmu jest ekstremalnie ważne, bo zwyczajnie nie mam czasu na przystanek – łóżko (chyba, że if you know what I mean...). Nie cierpię jak te wszystkie wspaniałe rzeczy dzieją się beze mnie, jak muszę rezygnować, wypisywać się, odwoływać spotkania... Mam wtedy takie uczucie, jakby cały świat rozpędzał się beze mnie, a ja stoję w miejscu. Grunt, że się jeszcze nie cofam...
Leży fantastyczny śnieg, a ja nie mogę w niego wbiec. Mam taki niedosyt zimy, że marzę o zdobyciu góry lodowej łażąc z czekanami. Usycham mentalnie od życia w trybie praca-dom. Szczęście moje niepojęte, że swoją pracę bardzo lubię. Wypuściłam swoich szefów na ferie, przysłali mi zdjęcie z ośnieżonych gór i nie żebym teraz tego żałowała, ale chętnie bym się z nimi na przyszły tydzień tam zmieniła. Tymczasem rakiety i raki kurzą się w szafie już który rok? Drugi...
I wiecie co? Jak już znajdę się na szlaku, to mnie stamtąd wołami nie ściągną.
Na razie mogę sobie powędrować po mieście i znając takie dziksze uliczki, można się poczuć naprawdę konkretnie usatysfakcjonowanym. (Na bezrybiu i rak ryba). Jest zatem szansa, że do pierwszego wyjazdu nie oszaleję.
Tymczasem podróżnicza posucha naprawdę i na poważnie trwa.
Więcej zdjęć z tego spaceru ⏩ na łódzkim blogu. |
Przytulisko też trwa. Nazywam tym mianem okres jesienno-zimowy, mój ulubiony. Kiedy noc nadchodzi prędzej i mogę siedzieć przy sznurze małych lampek. Kiedy swetry otulają, tak je lubię. Kiedy grzane wino smakuje najbardziej. Kiedy osiedle jest ciche, bo wszyscy chowają się w mieszkaniach i nie ma imprez na balkonach.
Wchłaniam ten spokój, tą miękkość i widok bieli za oknem, nawet jeśli to oznacza odśnieżanie samochodu (nawiasem mówiąc, lubię to robić) i przejazd przez rondo bokiem. Na szczęście w sposób kontrolowany. Opłacały się godziny na wirtualnym WRC...
Styczeń już powoli się kończy, luty to taki ostatni przytuliskowy miesiąc, na który jeszcze mogę liczyć. Potem wiosna i wszystkie niuanse, które za nią się ciągną. Dobre i złe niestety. Chociaż kleszcze mają swój falstart już teraz.
Cząsteczka mojej pracy.
Bojowniki Delta:
Niedawno przeczytałam pewną książkę i aż mnie ciśnie, by zabrać głos w jej sprawie.
Wiecie, że jestem domorosłym dietetykiem i wiele lat poświęciłam temu zainteresowaniu w sposób praktyczny. Choć studia w tym kierunku mnie nie kuszą (jednak nie widzę się w tym zawodzie), zainteresowanie to prężnie rozwijam nadal, poszukuję najnowszych badań, wypatruję świeżych publikacji i słucham wykładów ucząc się od najlepszych. Moim oczkiem w głowie jest dietetyka sportowa i medycyna odżywania.
Ostatnio wpadła mi w ręce ciekawa pozycja literacka – tak przynamniej wówczas myślałam – pod szumnym tytułem "Biblia leczy otyłość". Spodziewałam się, że autor przegrzebał pod tym kątem Pismo Święte i ma natchnioną receptę na zdrowie... Też poszukiwałam wiedzy w tym źródle i informacje jakie stamtąd wyciągnęłam, potwierdzają dzisiejsi lekarze. Ale zupełnie już abstrahując od tego, co jest w samej Biblii...
...Tak naprawdę książka mówi o modelu żywieniowym XXI wieku, czyli wymyślonym współcześnie. Bynajmniej nie pochodzi ona ze starożytnych pism – dodam, że czytając Biblię, wnioski wyciąga się zupełnie odwrotne do tego co autor napisał.
Wtykanie wersetów wyrwanych z kontekstu i zespalanie ich z treścią książki, mimo iż w danych fragmentach chodziło o coś zupełnie innego, można nazwać mocno naciąganą metodą manipulacji osobami, które chcą pokładać ufność w Słowie – nawet w kuchni.
Poza losowo wybieranymi fragmentami Pisma, wklejanymi tak naprawdę gdzie popadnie w dodatku interpretowanymi w kontekście danego rozdziału swojej książki; nie ma tu żadnej wiedzy z Biblii.
Zgodziłam się tylko z jednym fragmentem, w którym autor wytłumaczył, dlaczego diety eliminujące całe grupy makroskładników, nie są zdrowe. W modzie ostatnio jest całkowita rezygnacja z węglowodanów, co na dłuższą metę ma szkodliwy wpływ na zdrowie. Rozwiązaniem problemów nie jest rezygnacja z węglowodanów, tylko ograniczanie ich i mądry dobór ich jakości.
Ale abstrahując i o tego...
...książki absolutnie nie polecam.
Przeczytałam jeszcze inną pozycję, bardzo ciekawą i mrożącą krew w żyłach biografię. Są to wspomnienia byłego terrorysty, który rzetelnie opowiada jak wyglądała jego droga do Al-Ka'idy i dalej. Życie sunnickiego chłopaka, a potem mężczyzny, który piął się po szczeblach osobliwej kariery, oraz jak odmieniło się jego życie i co spowodowało, że postanowił zacząć wszystko od początku, a nawet opuścić Islam.
"Przeżywszy całe dotychczasowe życie w kłamstwie, byłem spragniony jak wędrowiec, który wrócił z Sachary – spragniony prawdy."
"Co się stanie, kiedy ukaże się książka?" – zadawałem sobie pytanie. I sam sobie odpowiadałem: "Profesorowie, teolodzy i historycy uderzą z całą siłą, próbując mnie zdyskredytować." Na przykład twierdząc, że Kamal Saleem nie jest moim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Kiedy zacząłem podróżować z wykładami, wielu profesorów i dziennikarzy zaczęło spekulować, jak brzmi moje prawdziwe nazwisko, nic sobie nie robiąc z tego, że narażają na niebezpieczeństwo moją rodzinę w Libanie. Wygląda na to, że niektórzy zarabiają na życie, niszcząc reputację innych za pomocą niesprawdzonych informacji, i nawet nie interesują się tym, że ich słowa niosą zagrożenie dla konkretnych ludzi, mieszkających w kraju, gdzie morderstwo w imię religii nie jest wcale takie nieprawdopodobne."
"Moja historia okazała się niewygodna dla wielu, którzy wolą udawać, że wszyscy muzułmanie są dobrzy, a jeśli ktokolwiek ostrzega przed radykalnymi islamistami, to pewnie sam jest radykałem".
Mocna, pełna emocji książka, która nie pozwala się oderwać aż do ostatniej strony.
Nawiasem mówiąc, radykalizm w stopniu obsesyjnym nierzadko dotyczy większości religii. Być może praktykowana religia budzi w ludziach takie silne przekonanie, że to co czynią, jest słuszne na czarnym tle grzeszników. Bujda na resorach. Lubię w tym momencie mówić, że wypatrujesz drzazgi w oku, ale nie zobaczysz jej, bo belka w twoim oku jest za duża.
O ile czasem słuszne jest szufladkowanie (nie ma co kryć), tak w dzisiejszych czasach bywa, że przyznanie się do jakiejś wiary staje się nie lada odwagą, a nawet obciachem. Nigdy nie pytasz o nic więcej, od razu oceniasz, oskarżasz.
Niedawno rozmawialiśmy z kolegą o jego ciotce, Bożej kobiecie ale z Kościoła Zielonoświątkowego. Zupełnie inny obszar praktykowania wiary niż ten powszechnie kojarzony. Łatwo jest pomylić kogoś z czymś zupełnie niezwiązanym z jego życiem.
Takie oto refleksje przyniosła mi powyższa lektura. Niejedyne zresztą.
Zapraszam przy okazji na rozświetlone ulice do zimowej Łodzi:
⏩ Ulicami zimowego miasta – spacer urokliwą nocą.
⏩ W blasku miliona świateł.
Sama tez się zdziwiłam, tyle hartowania w każdą pogodę, sałatki, surówki, owoce, pozytywne myślenie, a tu choroba trzyma już drugi tydzień i ciągle coś łykam.
OdpowiedzUsuńMnie ciekawią nie tyle założenia różnych religii ( w wielu są podobne), co raczej stan duchowości i głębokiej wiary, dlaczego jedni za wiarę mogą zabijać, twierdzą, że niemal rozmawiają z Bogiem, inni w ogóle tego nie czują.
Najgorszym jednak dla mnie jest nawracanie kogoś na siłę na swoją wiarę i wmawianie innowiercom, że są złymi ludźmi, dla kazdego powinna być przestrzeń.
Diety i zdrowie to temat rzeka, ilu specjalistów, tyle zdań.
U mnie to akurat wiem od czego się wzięła choroba. Przerwałam hartowanie na 2 tygodnie.
Usuńbardzo dawno mam już za sobą etap czytania, a przede wszystkim brania zbyt na poważnie różnych świętych (czyli baaardzo ważnych dla kogoś) książek, więc także z Biblii niewiele detali już pamiętam... za to Twoją recenzję biorę bardziej na poważnie... przy okazji też odkryłem w necie, że ten autor opublikował całą serię książek "Biblia leczy..."... i tak sobie potem pomyślałem, że skoro ta Biblia jest tak ważna dla wielu ludzi, a dla niektórych nawet baaardzo ważna (czyli święta), to wszystko wygląda na zwykły trick marketingowy oparty na chwytliwym tytule i nabrałem dużych wątpliwości co do wartości merytorycznej tej serii, nawet zakładając, że nie znam Twojej recenzji...
OdpowiedzUsuńta druga książka ze wspomnieniami ex terrorysty wygląda mi na dość ciekawą... akurat jakoś tak letnią porą czytałem wspomnienia gościa, który spędził pięć lat w Guantanamo, z tym że jak twierdzi, niewinnie, gdyż nie był żadnym terrorystą... czyli coś w pewnym sensie do pary... sprawdziłem w swojej sieci bibliotecznej, ale nie było... niemniej jednak wpiszę ją na swoją wirtualną listę "do przeczytania kiedyś tam, gdy trafi się okazja"...
za to ostatnie kleszcze w zeszłym roku zbierałem z naszych kotów jeszcze w listopadzie... w tym roku jeszcze nie, ale wiem, że już od lat, że ich sezon, ramy czasowe ich działalności sporo się rozszerzyły, więc już niedługo przyjdzie pora sprawą się zająć, sprawdzić czy Fiprex podrożał, a raczej jak bardzo podrożał...
p.jzns :)
Innych książek tego autora nie znam i nie poznam. Po tej nie mam ochoty.
UsuńTak, wielu wykorzystuje Biblię jak metkę jakiejś dobrej marki, stają się przez to chwytliwi i na topie. Trzeba mieć łeb na karku i weryfikować te książki. Wiele już przeczytałam takich, które naprawdę mają wartość, widać, że dany autor zna Pismo i ogólnie można wyciągnąć z tego jakąś naukę dla siebie.
Ale drugie tyle jest samym tylko marketingowym i coaching'owym chwytem.
Fiprex zawsze był drogi, ale warto. Żaden mój klient jak dotąd nie narzekał, czy to z kotem czy z psem. Dobre są też obroże Foresto i niestety jeszcze droższe, ale z czystym sumieniem mogę polecić.
przy jednym kocie cena nie ma zbytniego znaczenia, ale przy czterech /w tym jeden super kot systemu maine coon/ zaczyna się kalkulowanie, zwłaszcza nie samym Fiprexem kot żyje, trzeba go jeszcze odrobaczyć, a przede wszystkim dać do michy i nie mogą być to jakieś śmieci z Biedry... poza tym ludzie czasem się skarżą na Fiprex, bo nie wiedzą jak to działa, oczekują czegoś w rodzaju pola siłowego, strefy śmierci, że kleszcz wskoczy na kota i od razu go szlag trafia... ale tak, czy owak, jaki ten Fiprex by nie był, to codzienne regularne przeglądy sierściuchów są u nas rutyną...
Usuń"pole siłowe albo strefa śmierci" - dobre. XD
UsuńMmm, mruczące wieczory mają. :D
nie tylko i niekoniecznie wieczory, w końcu nie robimy im regularnej zbiórki o jednej stałej porze, w końcu któryś może buszować w terenie... po prostu kwestia nawyku, że gdy kot się pod rękę nawinie, to wtedy dopiero jest ten przegląd przy okazji zwykłego tarmoszenia... tylko Wielki Kudłaty ma trochę inaczej, bo dodatkowo ma czesane... i nawet wtedy jest najtrudniej coś u niego zlokalizować...
UsuńA ja jestem teraz (kolejny raz przypominam sobie) we władaniu potęgi podświadomości J. Murphy'ego i wierzę w jej moc....
OdpowiedzUsuńSay what?
UsuńDziękuję za niepolecenie książki :-) I tak bym po nią nie sięgnęła, bo tytuł byłby dla mnie niewiarygodny na równi z "Mitologia grecka uczy, jak odmawiać różaniec"), a poza tym ja i dieta to antonimy.
OdpowiedzUsuńP. S. Bojowniki są takie piękne... Boli mnie zawsze trzymanie ich w kubeczkach albo innych mikrych pojemniczkach.
UsuńTeż się nie odchudzam, ale czułam ochotę sprawdzenia tego. Książkę pożyczałam, więc nic stratna nie jestem.
UsuńBojowniki żyją bez mała w kałużach, więc te kubeczki to dla nich jak hala sportowa. ;)
Wydaje mi się, że choćby nie wiem jak człowiek sie hartował, to jeśli znajdzie sie w silnym poru rażenia osobnika, który rozsiewa wokół wirusy czy bakterie, to cudem będzie niezachorowanie. I jedynie potem, już proces dojscia do zdrowia, może u zahartowanych wyglądać nieco inaczej. Być krótszy i mniej dolegliwy,niż u pozostałych. Ja miałam tu kiedys lata temu taką sytuację, że wpadłą do nas sąsiadka i na przywitanie jak zwykle wyściskała,a nawet (niestety) wycałowała). na drugi dzień oboje byliśmy chorzy. Ona takze, bo sie okazało, że juz z drapiacym gardłem do nas wówczas przyszła...Od tej pory, odpukać!, nic już nas nie bierze, ale moze to dlatego, że owa sąsiadka już do nas nie wpada?!:-))
OdpowiedzUsuńTak, ale wtedy jego choroba będzie krócej trwała i nie będzie tak uciążliwa. Pamiętam, że pracując w polu rażenia (kiedy moje zahartowanie było na wysokim poziomie), pociągałam nosem przez 5 dni i to było tyle. Zdrowie wróciło. Także potwierdzam - jest różnica i zdecydowanie warto to robić. :)
UsuńMy jak narazie (odpukać) trzymamy się zdrowo. Ale to tak jak piszesz... pomimo mojej szczerej niechęci do przytuliskowej pory roku, jestem z dziewczynkami codziennie na dworze. Choćby po to, aby dojść do i ze szkoły ( już wpada półgodzinny spacer). W dni wolne zawsze wybywamy gdzieś w naturę i ciało widać się zahartowało. Czy dotrwamy tak do wiosny, czas pokaże.
OdpowiedzUsuńPamiętam z dawnych lat, że to właśnie wiosną rozchorowywałam się najbardziej i najdłużej. O_o Może dlatego, że jak poczułam wiosnę, wyciągałam już z szafy luźniejsze rzeczy, szale i czapki natomiast już szły w odstawkę, a tak naprawdę wiosna potrafi jeszcze trochę dodać ochłody.
UsuńJaki taniec ćwiczysz? Normalnie kobieta o wielkiej sile, chęci życia, mega inspirująca. :))))
OdpowiedzUsuńKurcze też bym po górach połaziła. Ostatnio mam takie myśli, że jeny za dużo tego praca- dom...wiesz, że chce czegoś więcej, a tu co chwilę coś...teraz zatoki....trza to wszystko wytępić, wykopujemy z siłą wulkanu.
Ojej idealnie opisałaś ten czas, dokładnie tak, jak go czuję. Mnie cieszy, że jest ciemno, że jest spokojniej i tak przytulnie.
Pierwszą książkę odrzucam, ale ta druga, no ta to wydaje mi się mega ciekawa, chętnie przeczytam.
Ja jestem bardzo tolerancyjna, co do wiary. Nie pytam o wiarę, to każdego sprawa indywidualna. Znam katolików i muzułmanów, znam niewierzących, a wśród nich dobrych i nieco podgniłych ludzi, dla mnie ważne, kto, jaki jest. Mam nadzieję, że pisze ok, bo ten tydzień jest dla mnie dość ciężki, osłabienie mnie już wnerwia, jest lepiej, ale nadal jeszcze dokucza to i owo... zdrówka nam życzę, byśmy mogły cieszyć się naszą porą roku. Lubie do Ciebie pisać i czytać co, Ci w duszy gra. No i ta rybka...boska jest, no prawdziwe piękno. No i jeszcze, co do ciała...mnie też zawsze zadziwia, jak mam przerwę od ćwiczeń...jak szybko wraca mój bęben...naprawdę jest to czysta bezczelność. :D
Najserdeczniej pozdrawiam, zdrówkaaaa. <3
Kizomba. Naszym instruktorem jest pan u którego w kraju ten taniec jest niemalże jak narodowy. Styl pochodzi z Angoli.
UsuńTy jesteś jak ja, Tobie też trzeba dziczy, gór i lasów. Życzę Ci żeby jak najszybciej.
Czyli co do książek też tak samo oceniamy. ;)
Nigdy nie pytam o wiarę na początek, ale jak się temat sam nawinie, to już inna sprawa. Ogólnie lubię o tym rozmawiać i w cztery oczy jest najlepiej, bo często gęsto na łamach np. blogów, ludzie szukają zwady na tym tle.
Bo ciało szybciej się rozleniwia, a trudniej ukazuje efekty musztry i to drugie trwa w procesie znacznie dłużej niż rozleniwienie ciała. Dlatego najlepiej byłoby mu trzymać musztrę przez cały czas, no ale wiadomo, życie różnie się układa.
Zdrówka, trzymaj się! :)
Super, uwielbiam osoby, które chcą się ciągle rozwijać :D Fakt, nie warto eliminować całkowicie węglowodanów, wszystko z głową...
OdpowiedzUsuńRozwaga na pierwszym miejscu. Od czegoś mamy te mózgi. ;)
UsuńCo do diety z Biblii to kiedyś słuchałem audycji radiowej o tym jak badacze odkryli co jadano w tamtych czasach. Faktycznie jakby pewne rzeczy jeść obecnie to może człowiek byłby nieco zdrowszy. Do końca to oczywiście nie jest potwierdzone czy cała dieta ,,biblijna" byłaby OK.
OdpowiedzUsuńZ tym upływem czasu może u mnie być tak, że po prostu się ostatnio nie nudzę. Jak człowiek coś robi to czas inaczej płynie. Chociaż tak naprawdę czas jest podobno względny.
Pozdrawiam!
https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/
"Co jedli" w tamtych czasach, to jeszcze nie wszystko. Zadałabym pytanie badaczom, ile na jeden posiłek jedli i jak często jedli, oraz o jakich porach. To są pytania klucze. Bo co jedli, to nawet ja się mogę domyślać, znając mniej więcej historię regionu i w co zasobne były tamtejsze ziemie oraz wody.
UsuńBo dieta to nie tylko "co", ale też "jak".
Czas jest względny od tego, czym go zajmujesz. Złota prosta zasada.
Świat stanął na głowie, a może zawsze stał? Cóż z tego że dieta i to z Biblii, jeśli większość jest przetworzona z dodatkami konserwanów i polepszaczy, zaczynając od chleba.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Czytałaś, czy nie czytałaś? Zjechałam tą książkę na maksa przecież? ;)
UsuńChyba tylko ja jestem ignorantką w kwestii hartowania przed chorobami. Przestałam stosować antybiotyki i jakoś odporność mi wzrosła. Odkąd zaczęła się wiekka epidemia, nie byłam chora - bo dwudniowa temperatura to praktycznie nic ;). Nawet kataru nie miewam. Ciekawe co mnie tak trzyma?
OdpowiedzUsuńCo do żywienia. Jeśli miałoby być zdrowe, trzeba zacząć od tego, by nie jeść tego co mają w sklepach. Bo tam anu warzywa, ani owoce nie są zdrowe. I nikt mi nie wmówi- eko 😅. Tylko z własnego ogródka może być zdrowe o ile nasiona nie pochodzą z roślin skażonych chemia, więc... te wszystkie mądre książeczki można sobie włożyć gdzieś.
Tylko pozazdrościć zdrowia. :) Pracując z klientami, niestety często zdarza mi się złapać wirusa i to hartowanie zawsze uważam za niezbędne, żeby chorować max 2 dni jak Ty, a nie 2 tygodnie jak ja ostatnio.
UsuńGeneralnie nie opowiedziałam się dobrze o tej książce, więc temat można uznać za zamknięty, a tytuł po prostu słaby. ;)
Dwa tygodnie chorowania faktycznie długo, współczuję bardzo. Mnie to najbardziej potrafi rozłożyć kontakt z zakatarzonym dzieckiem 😄 nie wiem, co te dzieci mają, ale od nich zawsze najgorzej się zaraża.
UsuńCoś w tym jest, moi znajomi od kilku miesięcy w kółko są chorzy, aż nie do wiary. Maluch z przedszkola przynosi jakieś wirusy zmutowane. O_o
Usuń