Ludzie z pasją bardzo szybko rozwijają swoje rzemiosła, czasami zawodowo, czasami w zaciszu domowym, jest to bez znaczenia, bo pasja zostaje z człowiekiem do końca życia i jest ona metką człowieka.
Jest za mną taka historia, której ślad został wyżłobiony na ciele, wyraźny pod skórą i nadal szlifowany, ale wyłącznie z pasji. Zostałam wyleczona z życia na pokaz, bo właśnie "pokaz" jest tym słowem kluczowym w dziedzinie sportów sylwetkowych.
Pragnienie wykiełkowało w dzieciństwie, imponowali mi wysportowani ludzie w telewizji – to była era serialowych bohaterów-policjantów, którzy biegali po ulicach za złoczyńcami – na wyobraźnię dziecka takie rzeczy działają mocniej, ale byłam dziewczynką. Jednak nigdy nie bawiłam się lalkami, nie kręciła mnie zabawa w dom, za to miałam mnóstwo samochodów. A gdzie w tym wszystkim ciągoty do ćwiczeń? Potajemnie robiłam brzuszki i próbowałam podciągnąć się na futrynie. 😂 (wyobrażacie sobie w takiej akcji dziewczynkę z początku podstawówki?)
U progu siłowni dla kobiet pojawiłam się gdy miałam ok. dwudziestu dwóch lat. Od tamtej pory sport stał się moją codziennością.
Chciałam zostać trenerem fitness, ale pewne kwestie mnie zdyskwalifikowały, szczegóły pominę. Niespełniona zawodowo w branży (niezwiązanej z fitnessem), do której trafiłam zupełnym przypadkiem, brnęłam w sport dalej i uczyłam się od najlepszych. Nie będę podawać nazwisk, bo nie chodzi o to, by się popisywać.
W sporcie budowała się moja tożsamość. Nie w pracy zawodowej – tej się ówcześnie wstydziłam. Moją metką było to, co robię po godzinach. Pewnego razu padł pomysł – a może wystartujesz w zawodach sylwetkowych?
I ten pomysł zaczął drążyć we mnie dziurę...
Jednak życie wykonało ostry zakręt i przerzuciło mnie na inny tor – wyemigrowałam i z pewnych powodów musiałam zrezygnować z siłowni, zrezygnowałam także z jeździectwa, właściwie jedyną dawkę ruchu poza domem zapewniały mi Alpy. Trenowałam w domu wyłącznie dla siebie i nie najlepiej się z tym czułam. Ale mnie wciąż było mało. Zawsze było mi mało, zawsze chciałam rozwijać się i progresować. Ukrywało się w tym jeszcze jedno pragnienie – chciałam zaistnieć w sporcie.
Zbudowałam sobie siłownię w domu, to były najprostsze rzeczy, nie miałam żadnych maszyn. Hantle, zapinane obciążenia i gumy oporowe. To wszystko, a progresowałam jak ta lala. Ale sport w tym momencie stał się moim bożkiem.
Myślałam o starcie w zawodach coraz poważniej.
Najpierw zapoznałam się z tematem jako obserwator, czerpałam wiedzę od osób doświadczonych. Było o czym myśleć. Po pierwsze – wybór dyscypliny. Moja sylwetka nadaje się najbardziej do Bikini Fitness. I teraz jak to wygląda w praniu:
Sędziowie są jedynymi decydującymi o zwycięzcy. Aby w ogóle startować, przechodzisz długotrwały proces wpływający na ciało, bez mała przekraczasz granicę krytyczną. Posłuchałam o częstych rezultatach. Pogoń za sezonowym pięknem może zakończyć się depresją problemami z samoakceptacją, zaburzeniami odżywiania, problemami z płodnością, o tym się nie mówi. Wypina się pupę w bardzo skąpym kostiumie, uśmiech zawodniczki nie schodzi z twarzy, skóra lśni samoopalaczem.
I wyobraźcie sobie, że mimo negatywnych wspomnień pań, które startowały, nie zlękłam się, chciałam spróbować. Przecież nie każdą zawodniczkę trafia taki sam czarny scenariusz.
W międzyczasie w moim życiu nastąpił kolejny niesamowity zwrot akcji składający się z jeszcze jednej historii, lecz żeby nie przedłużać, powiem w wielkim skrócie: bożek został zdetronizowany, choć może nie od razu.
Zrobiłam odwyk od sportu na rok. I przyznam, że nie było łatwo psychicznie.
Od kiedy Bóg stał się dla mnie ważny, wiele rzeczy w mojej głowie uległo zmianom, priorytety znacznie się przetasowały. To ważne w tym temacie, bo dzisiaj widzę jasno to, czego zdołałam uniknąć, a mogło być moją teraźniejszością. Wystarczyło tylko jedno Jego pytanie – czy warto inwestować w to co przemija? Czy może o wiele bardziej warto skupić się na tym co daje życie?
I tak właśnie wybrałam.
W roku 2022 wróciłam do aktywności wyłącznie dla siebie, a nie na pokaz i z już zupełnie innymi celami, innym nastawieniem do niego. Sport spadł na niższy szczebel.
Czym dzisiaj jest dla mnie sport? Kompleksowym rozwijaniem ciała i całkowitym panowaniem nad nim. Nie mów mi, że muszę słuchać swojego ciała, bo to farmazon – ono ma słuchać mnie.
Owszem, sport daje mi radość, ale nie daje mi szczęścia. Sport to też dla mnie zabawa w przekraczanie kolejnych granic, satysfakcja z tego, że się nie męczę, a nie patrzenie się na własną sylwetkę. Sport dla odchudzania i gonitwy za pięknem to niszczarka psychiczna.
Z perspektywy czasu wiem, że wybrałam słusznie.
W sportach sylwetkowych dużą rolę gra niestety seksapil w takim niesmacznym wydaniu. Dużo się o tym mówi, że dla sportowców ciało jest wizytówką, dlatego nie znają granic, ich Insta przypominają magazyn Playboy'a. Możecie mówić, że jestem staroświecka, ale nie bawi mnie taki styl życia.
Czym sport może być jeszcze? Stylistyką samego siebie lecz w zdrowym wydaniu. Od zawsze podobały mi się kobiety z podkreślonymi mięśniami. Wygląd dla kobiety zawsze będzie miał jakieś tam znaczenie, dla jednych priorytetowe, dla innych gdzieś tam na końcu, ale ma. Jakaś estetyka własnej osoby, czy nawet ideały piękna, które mamy z tyłu głowy. Kobieta lubi się podobać, ma to w swojej naturze.
Twierdzę, że nie sztuką jest wyglądać świetnie w ubraniu, ale bez niego, lecz to zachowuje się na zabawy w sypialni ze swoim jedynym. Nie potrzeba pokazywać się prawie nago całemu światu.
Sport dzisiaj traktuję dożywotnio, bo nie chcę żeby z którymś krzyżykiem ciało odmówiło mi posłuszeństwa, a powoli idzie mi na czwarty. Sport jest dla mnie pozytywną szajbą, a nie sposobem na życie. Jest czymś co pozwala mi na więcej w codzienności i jak to się mówi – w zdrowym ciele, zdrowy duch.
Póki żyję, jeszcze ja sobie tym duchem polatam w moim cielesnym skafandrze. A póki co – warto dbać właśnie o ducha, do czego zawsze mimo wszystko (i mimo własnej szajby), zawsze zachęcam. Bo to właśnie ma wartość.
Dlatego, moje kobitki, wszystkiego dobrego w dniu naszego święta. Niech nasze wnętrze i babski styl błyszczą pięknie na tle świata bez względu na opakowanie.
kiedyś zdarzało mi się brać udział w pokazach, ale to były sztuki/sporty walki i zupełnie o coś innego chodziło, aspekt estetyczny był na dalszym planie, tu raczej chodziło o propagowanie pewnego twórczego sposobu życia jako alternatywy dla autodestrukcyjnych sposobów samorealizacji, czyli pokaz był środkiem, a nie celem...
OdpowiedzUsuńnatomiast nie widzę nic złego, czy nagannego w pragnieniu pokazania światu czegoś, z czego jest się dumną/ym, na przykład mniejszego, czy większego fragmentu ciała, gdyż nie ma czegoś takiego, jak obiektywne granice prywatności i każda/y wyznacza je sobie sam(a)... ewentualny problem może się pojawić dopiero wtedy, gdy ktoś się do tego przywiąże mentalnie, negując fakt, że nic nie jest trwałe na świecie...
ale za to mam wątpliwości innego rodzaju... są sporty wymierne, gdzie metr to metr, kilogram to kilogram, gol to gol, a dachówka /używana do rozbić/ to dachówka, etc, ale chyba nie czułbym się dobrze startując w zawodach, gdzie mój wynik miałby zależeć od czyjegoś gustu, nieraz bardzo kapryśnego zresztą...
p.jzns :)
p.s. ściślej mówiąc, to powinno być "deska", a nie "dachówka"... te drugie używane są tylko na egzaminach i pokazach /obok cegieł, bloczków lodu lub betonu/, za to do konkurencji zwanej "rozbicia" /taekwondo ITF lub karate kyokushin/ używa się desek, tak trochę z grubsza wystandaryzowanych... to w sumie jest bez znaczenia, wspominam o tym tylko w ramach pewnej ciekawostki...
UsuńGranice gustu czy granice dobrego smaku – o tym można epopeje pisać, a ile ludzie, tyle będzie różnic.
UsuńMyślę, że najważniejsze jest poszukiwanie, badanie, świadomy wybór.
OdpowiedzUsuńNo i duchowość , jakkolwiek rozumiana i różnie realizowana, ale dająca poczucie spełnienia.
Wychodzi na to, ze musimy dbać o całokształt...
jotka
Wszystko po trosze jest istotne, a duchowa sfera na pewno wychodzi na zdrowie, oczywiście zależy jak prowadzona, to kolejny temat rzeka.
UsuńDzisiejszy wielki sport ma niewiele wspólnego z prawdziwie ocenionymi osiągnięciami, niestety. Nierzadko konkursy kończą się skandalami i są okupione wielkim rozczarowaniem. Nie śledzę wyczynów sportowych na bieżąco, ale widzę to szczątkowo w mediach. Podobnie jest zresztą w innych [niesportowych] dziedzinach rywalizacji.
OdpowiedzUsuńAle sport dla zdrowia, dobrej sylwetki, profilaktycznie, a u mnie też ideowo [bo szerzę ideę organizując regionalną imprezę cykliczną]- jak najbardziej. Jestem za!
P.S. Piękna fotka, i piękna sylwetka na niej :) Jak twierdzisz, przy okazji :)
Czy tylko ja mam wrażenie, że gdy coś staje się medialne, zaczynają się pojawiać nieczyste zagrywki?
UsuńJednak mimo wszystko cieszę się, że zrezygnowałam.
może nie tyle medialne, co wyczynowe, bo medialność to już tego pochodna... a wyczynowe oznacza, że "dobrze czuć się ze sobą" zaczyna być zastępowane przez "dobrze czuć się ze sobą, ale tylko pod warunkiem, że jest się najlepszą/ym"...
Usuńco prawda w sporcie rekreacyjnym też można coś spieprzyć, popełniać błędy treningowe, niemniej jednak w ogólnym bilansie, statystycznie, po latach, sportowcy rekreacyjni wychodzą z tej zabawy zdrowsi, niż wyczynowi...
Sport, jak wszystko inne, powinien być pod kontrolą, znam wiele pouzależnianych od siłowni, od wędrówek po górach, gdy niebezpiecznie, od biegania. Wszędzie potrzebny umiar, w rzeźbieniu ciała również, bo prochy nie są obojętne.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Pouzależniani? Brzmi jakby sobie tym krzywdę robili. Jeśli to brnie w zawodowstwo (presja) i niebezpieczne środki do tego, to pewnikiem nie jest dobrze. Należałoby się zastanowić, jak to naprawdę u nich wygląda.
UsuńSwego czasu też czytałam dużo o dziewczynach startujących w zawodach sylwetkowych. Jednak ogrom trudu i wyrzeczeń jaki muszą one włożyć w ten sport jest dla mnie zdecydowanie zbyt hardcorowy. Podobnie jak Ty Aniu, ćwiczę dla zdrowia i dobrej kondycji. To co robię teraz w zupełności mi wystarcza :).
OdpowiedzUsuńWyrzeczenia to pół biedy, chodzi bardziej o konsekwencje tego wszystkiego. Łatwo można przegiąć w pogoni za sukcesem.
Usuń