czwartek, 20 kwietnia 2023

Żeby ciężar spadł.

To wcale nie jest tak, że wystarczy być optymistą i wszystko wydaje się różowej barwy, nawet bez specjalnych okularów. Że wtedy się powodzi, uśmiech nie schodzi z twarzy, a każdy posiłek jest wykwintny i podany na królewskim talerzu.
    O spokój i szczęście też trzeba się starać, bo choć dane darmo, szalenie łatwo je utracić. O tym jak często odczuwam taki dziwny fizyczny ciężar tam gdzieś w dole, mogłabym zdawać relację... niestety prawie każdego dnia. Zło zawsze człowieka znajdzie, nie potrzebuje zaproszenia, pojawia się i mąci wodę wokół nas, podczas gdy my tańczymy na jej tafli. I nagle przerażająco szybko toniemy.
    Dziś opowiem Wam o tym jak sobie z tym radzę w codziennej fali cieni i blasków.

Nie rezygnuję.

Zaczynam opowiadać dosyć delikatnie i subtelnie, bez większego polotu. Poziom: łagodny.

Zaplanowałam sobie od bardzo dawna obecność na kolejnym Festiwalu Roślin Doniczkowych. To jest impreza cykliczna, o której nie ma sensu strzępić słów, po prostu targ roślinek z trochę obniżonymi cenami. O tym czy się opłaca, można polemizować. Każdy zakup sprawdzałam najpierw przez Internet. Zazwyczaj biorę stamtąd to, czego nigdzie wcześniej w żadnym sklepie nie widywałam. Można tam trafić naprawdę niezwykłe okazy, dość niespotykane i po to właśnie tam chodzę.
    Czarnym scenariuszem jest to, że nie przypasował mi termin. Czy grafik w mojej pracy można nazwać elastycznym? Myślę, że tak – jeżeli naprawdę jest potrzeba, można się dogadać. Ale nie kombinowałam, nie wykorzystałabym tej możliwości na... zakupy, bądź co bądź.
    Pomijając to wszystko; już zbyt często poświęcałam coś dla pracy i nigdy jakoś nie poczułam, że miało to jakikolwiek sens. Kategorycznie zabraniam sobie rezygnować z życia w imię pracy. Na wszystko bowiem jest czas. Dlatego nie zamierzałam odpuszczać wypadu, mimo że zamykanie sklepu odbyło się na wariackich papierach i mogłam się liczyć z tym, że o czymś zapomnę.
    Później miałam dosłownie 3 godziny na to, by odebrać męża, bo ustaliliśmy, że oboje się tam udamy i pokonać te 8 kilometrów w godzinach szczytu w sobotę.
    Szaleństwo, ale udało się. Wiadomym jest, że był tłum, bo to sobota wieczór. Festiwal trwał 2 dni, miałabym czas w niedzielę wieczorem, a to tym bardziej wydawało się bez sensu, bo byłoby już mocno przebrane.
    Tak czy owak – zdążyłam.

O tym jak było, opowiedziałam ⏩ TU

A niniejszym przedstawiam Wam moje nowo nabyte okazy. Jeśli botanika nie interesuje → po prostu przewinąć do kolejnego tematu.

Codiaeum variegatum 'Mammi'

Inaczej Trójskrzyn pstry. To chyba najbardziej kolorowa roślina jaką kiedykolwiek miałam i to mnie w niej urzekło. Jak wiecznie jesienna roślinka w pięknych, płomiennych barwach.
    Naturalnie mieszka w gorących i wilgotnych rejonach Azji. Warto potrafić stworzyć jej takie warunki. Stoi w moim tropikalnym kąciku nieopodal nawilżacza powietrza.

Stoi obok swojego kuzyna.

Kapturnica Sarracenia.

Znamy się i lubimy od dawna, niestety poprzednia nie przetrwała naszego długiego, bo aż 3-tygodniowego wyjazdu. Po prostu wyschła. I brakowało mi jej...
    To co mnie w niej urzeka to pięknie wybarwione liście-pułapki. Od soczystej zieleni przez żółć po krwistą czerwień.
    Bardzo lubi słońce, ale jeśli chcemy jej zapewnić balkonowe opalanie, musimy pamiętać o regularnym uzupełnianiu kielichów, gdyż woda w nich wyparowuje w okamgnieniu. Trzeba wiedzieć, że w naturalnych warunkach wilgotność powietrza zapewnia jej dobrobyt nawet w upalny dzień, a w Polsce zdecydowanie trzeba się o to zatroszczyć.
    Mega ważna jest ziemia, jeśli ktoś chce przesadzać kapturnice, warto by sobie poczytał o odczynie kwasowości. Lubi stale wilgotną ziemię, nie zaszkodzi jej bagienko, przez całe lato doniczka może stać w wodzie. I kluczowa rzecz – najlepsza będzie woda destylowana.
    Kolejna istotna sprawa to temperatura. Znaczna różnica zimą (10-15°C) i latem (20-30°C)
    Kapturnicy się nie nawozi, ona nawozi się sama przez całe lato łapiąc muchy.

Lithops.

Ja na to mówię "małe móżdżki. Są tego różne odmiany i różne kolory, całe życie szukam fioletowych, jeszcze nie trafiłam, ale mam cierpliwość. Ta odmiana jest stosunkowo dziwna i mam nadzieję, że kiedy dorośnie, może się okazać bardzo miłym zaskoczeniem. Na razie ma ciekawą barwę sino-bordową.
    W naturalnym środowisku mają dosyć ekstremalne warunki. Można powiedzieć, że te małe kuleczki są po prostu magazynami wody, aby przetrwać bardzo długie miesiące bez deszczu.
    W okresie kwitnienia ma ogromne, piękne kwiaty. Ale by zakwitła, trzeba jej zapewnić słońce, gorąc i swoją sklerozę w kwestii podlewania.

Frithia pulchra.

Pierwszy raz to mam. Intrygujące pałeczki z półprzezroczystą końcówką zaintrygowały męża, to jego wybór. Roślinka ta, rośnie w Afryce i Australii.
    Ta przejrzysta część nie została stworzona od czapy. Dzięki niej słońce może docierać do wnętrza tkanki liściowej. Internet podpowiada, że pięknie kwitną na fioletowo i różowo. Kolejny twór z krainy potworów, mam nadzieję, że kiedyś w przyszłości jak wszystkie podrosną, to mnie nie zeżrą.


Nadal nie mam weny do hodowania ziół i robienia wywarów czy herbat. Nie chce mi się.


Zaczynam dzień z werwą.

Trudniejsza kwestia, kiedy ludzkość przybija cię do podłogi. Poziom: wysoki.

Czasami się nie chce, czasami kończymy dzień z takim ciężarem, że ciężko zasnąć i budzimy się z natłokiem myśli, wałkujemy w kółko to samo, przeżywamy coś nieprzyjemnego, analizujemy usłyszane słowa, ale tak nie można. To jedynie zapętla nas w czarnej materii.
    Przebudzenie/Pobudzenie. Zdarza się, że nie mam siły odgonić takich myśli. Zdarza się, że jakaś sytuacja tak mnie przygniecie, że nie mam chęci wstać. I wtedy kiedy ludzkie siły już nie działają, proszę o siły z Nieba. To się zawsze wydaje śmieszne ludziom twardo stąpającym po ziemi, ale wyobraź sobie, że ja też jestem realistką. Skoro pomoc z góry działa, to ją stosuję i tyle.
    A potem odczuwalny przypływ sił objawiający się chęciami do wszelkich działań, do dnia, do życia najogólniej ujmując.
    Do tego czasu w głowie szalały odtwarzające się w kółko słowa, których nie przyjmuję jako fakty, bo się z nimi nie zgadzam. Chodzi mi o to, co dotyczy mnie personalnie. Status współpracowników mało mnie obchodzi, szkoda tylko, że ten wpływa na nasze relacje i psuje atmosferę w pracy. Naprawdę lubiłam tam chodzić, a teraz przestaje mi się cokolwiek chcieć.
    Pewna osoba, która już tam nie pracuje, miała jednak rację, że przez kilka miesięcy jest cacy, a potem pokazują ci gdzie twoje miejsce.
    Mimo to, staram się robić swoje, bo rozumiem, że opinia innych jest gówno warta. Dla mnie ważniejsza jest opinia Boga na mój temat, dlatego pracuję rzetelnie, tak jakbym dla Niego pracowała. Zaskakujące jak perspektywa myślenia pomaga w takich sytuacjach. Ale powiem Wam, że wielka szkoda, że tak się zadziało.

Teraz już rzadko rano pobudzam się kawą. Bardzo ją lubię, ale pijam ją w ciągu dnia, przestała być narzędziem, a stała się przyjemną przerwą.
    Zaczynam dzień od wyjścia do leśnego parku. Zawilce ciągle się ociągają. Jak fajnie jest strzelić sobie działkę z endorfin z rana... A po bieganiu jeszcze 45 min. na treningu interwałowym i mamy kopa na cały dzień.






Pozytywne elementy

Z jednej strony atak, z drugiej głaskanie po głowie. Poziom dostatecznie wkurzający.

Poranek w pracy nie zawsze wygląda tak samo, czasami czymś zaskoczy. Przyszła pani z lokalu obok z prośbą o pomoc, ponieważ wysiadła im drukarka. Zgodziłam się udzielić tuszu, potem powstał problem z przesłaniem maila. Długo rozkminiałyśmy dlaczego dokument nie dochodzi do adresata i właściwie nie wiem nadal od czego to zależne. Udało się dopiero gdy wysłała z prywatnego adresu e-mail. 20 minut pracy w plecy, ale nie czułam szczególnej presji.
    Tym lokalem jest restauracja śniadaniowo-lunchowa. Z wyrazami wdzięczności pani przyniosła mnie i współpracownikowi po kawie i duży kawał ciasta.

Cudownie rozpoczęty dzień zrypał się na pysk kiedy należało przyjąć na klatę niesnaski wytrzepane nie wiadomo skąd. Nie zrozumcie mnie źle, do winy i błędów przyznawać się należy i z pokorą starać się naprawić rzeczy, za których wykonanie ktoś nam płaci. Wzięliśmy odpowiedzialność za coś i w końcu chcemy, by można było na nas polegać. Jednakże liczba błędów za jakie jestem napominana, rośnie w stronę księżyca i jest już blisko atmosfery, natomiast powody nie zagrażają niczemu. Są to drobiazgi. Tak błahe drobiazgi, jakimi w żadnej dotychczasowej firmie nie zawracano sobie gitary.
    Zaczęłam mieć wrażenie, że to jest szukanie dziury w całym. Byłeś najlepszym pracownikiem, więc starasz się jeszcze bardziej (mile połechtany i zdopingowany), aż nagle zostajesz najgorszym pracownikiem praktycznie bez powodu.

To wrażenie puściłam pomimo, uparcie wciąż twierdząc, że lubię tę pracę. W końcu nie zrobiło się jeszcze na tyle źle, by ktoś mnie o coś poważnego oskarżał itp.
    Zaczęłam wszystkim błogosławić. A co? Mnie jakoś ten ciężar odpadł, a przeklinać nikogo nie zamierzam. Z doświadczenia (niestety) wiem, że złorzeczenie wszystkim wokół, szkodzi głównie mnie.

Na jakiś czas przestałam o tym wszystkim myśleć. Ale przyznam Wam uczciwie, że mam powoli dosyć – z każdą kolejną firmą – pracy dla kogoś.


Planowanie.

Tu na chwilkę możemy odtajać.

Zaczęło się od planowania urlopu. Potem przeszłam do strony przyjemniejszej, czyli kiedy gdzie co i jak. Ponieważ polskie góry znam wirtualnie, postanowiłam zaczytać się w magazynie dla miłośników gór, polecanym przez kilku góromaniaków, których obserwuję w internecie.
    Patrzę co i jak, przymierzam się. Część dni wolnych chcę spędzić na szlaku, a część być może w siodle albo na łodzi z wędką. Na celowniku przymiarka do urodzinowego wyjazdu, bo odkryłam, że w Polsce też jest góra, której wysokość dokładnie odpowiada mojemu rocznikowi. Dobrze, że nie używam kalendarza żydowskiego, wg którego obecnie mamy bodajże 5783 rok, chyba... summa summarum, mój rocznik znacznie urósłby w metrach n.p.m. W sumie czemu nie? Podle tego musiałabym zdobyć górę o wysokości 5748 m n.p.m.

Gazetkę poczytywałam sobie w kawiarni w manufakturze przy kawie truskawkowej.


Tegoż dnia zaobserwowałam coś zaskakującego. Mianowicie, pewna pani – jak Boga kocham – wypinała pupę nad wózkiem dziecięcym, a widok był tak śmieszny, że z trudem się opanowałam. To wyglądało jak stringi założone na legginsy w tym samym kolorze. Gdy się wyprostowała, cały czas przyglądałam się temu zjawisku i nadal miałam wrażenie, że to taki właśnie komplet założyła pani na spacer po manufakturze.
    Jak się okazało, później na FB wyświetliła mi się reklama takich legginsów. Te stringi nie są osobno, to jest integralna całość, idealnie wpina się między pośladki i ukazuje wszystko, choć materiał nieprześwitujący.

Jeżeli to ma być w tym roku modne, to trzymajcie mnie, bo ja pęknę ze śmiechu...

Malowanie.

O tym jak codzienność wpływa na wenę twórczą. Poziom: irytujący.

Chcę skończyć obraz, naprawdę chcę skończyć już ten obraz i mam na to czas, ale nie zawsze mam na to ochotę. Kiedy podchodzę do sztalugi, potrzebuję czuć lekkość na wątrobie. Zazwyczaj w eterze brzmi muzyka, do której śpiewam, przeważnie piosenki uwielbieniowe. Zdarzały się też takie akcje, że trochę mniej mi się chciało, ale się chciało i coś na płótnie sknociłam. BOŻE, RATUJ BO ZARAZ WSZYSTKO ZNISZCZĘ! I jakieś takie dziwne olśnienie przychodziło, że pozornie spieprzony obraz dość szybko ładniał w oczach pod moim pędzlem. Jakbyśmy razem go malowali.
    Ten jest zakończony w 50%. W środku jest oaza, lato itd, a okalać go ma złota jesień. Do wykończenia małych elementów, kupiłam złotą farbę, która delikatnie zabłyszczy w koronach gęstych od liści. Praca jeszcze w powijakach, ale nawet teraz mi się ten obraz podoba.



Sport nie każdy rozumie.

Tu nie ma nic do rozumienia, ale niektórzy próbują. Poziom: żałosny.

Nadal w kręgach typowych zjadaczy chleba, Nowaków i Kowalskich, Januszy i Karyn, osoba aktywna fizycznie wzbudza zdziwienie, czasami kpinę i pogardę. Często mnie pytają (na podpuszczkę), po co uprawiam sport, przecież jestem chuda. Odpowiadam, że przecież nie odchudzam się. Sport uprawia się dlatego, by wchodzić na najwyższe obroty bez cienia zmęczenia, bez zadyszki.
    Zrozumcie niezrozumienie. Świat pędzi w pogoni za pięknem i głównie widzi tylko to – dążenie do idealności. Stąd być może te stringi na legginsach, żeby pokazać jak najwięcej atutów, ale zasłonić elementy mniej szlachetne, inaczej nie byłoby tego paseczka...
    Na tym zależy im, na ekspozycji. Mnie zależy na sile i zdrowiu. Legginsy noszę, bo to wygodne, ale nie wżynające się między pośladki, bo to z wygodą ma już niewiele wspólnego, ani tym bardziej z estetyką.
    Ale możecie się ze mnie pośmiać, że w dniu wolnym od pracy wstałam o godzinie 6, żeby iść pobiegać. To ten sam objaw prymitywizmu (z którym się zderzam), dla którego zrezygnowałam z oglądania się na innych kiedy robię cokolwiek niewpasowującego się w ogólne ramy tego świata, np. przyznaję się, że czytam Biblię, że się modlę i śpiewam Panu. Albo że poza pracą a domem mam pasje, które prężnie rozwijam i moją głowę zajmuje tysiąc innych spraw i nie myślę o tej pracy, tym bardziej, że już przekonałam się ile to wszystko warte.

Normalne, klasyczne legginsy – żeby nie było.

Świat nie jest dla mnie. Od małego dziecka to wiem. Od kiedy nauczyłam się rozróżniać pewne rzeczy i je nazywać. Od kiedy pierwszy raz powiedziałam mamie, że czuję, że nie jestem stąd, że ja do tego cyrku w ogóle nie pasuję. I proszę bardzo, voila, minęło ponad 30 lat i nadal robię światu różnicę.


Ludzka bezduszność

Szoker number one. Poziom: niestandardowy.

Czasami klienci przychodzą do naszego sklepu żeby pogadać, coś opowiedzieć, podzielić się czymś, pożalić etc. Chętnie rozmawiam z ludźmi, to nie kasa w hipermarkecie, że człowiek to tylko maszyna, a klientów ma się na akord.
    Przyszła pewnego dnia klientka, która opowiedziała o skandalicznym zachowaniu jednego z jej sąsiadów. Pani mieszka na osiedlu domków jednorodzinnych, ma zwierzęta, ktoś po sąsiedzku też miał zwierzęta, ale jeszcze innemu mieszkańcowi to przeszkadzało i postanowił zabić kota sąsiada przez powieszenie za szyję na płocie. Komentarz klientki brzmiał następująco:

    – Rozumiem tak potraktować człowieka, ale zwierzę?


SAY WHAT?

Kiedy już sobie poszła, mówię tak do szefowej – ty słyszałaś co ona powiedziała? Że człowieka powiesić na płocie jest w porządku, a zwierzę to nie.
    Odpowiedź – bo zwierzęta są niewinne, ja się z nią całkowicie zgadzam.


SAY WHAT?


Żarty żartami, ale wizja wieszania sobie niewygodnych sąsiadów na płotach, to już przeginka... I widzisz czytelniku, do czego ten świat zmierza.
    Może wszyscy od razu powieśmy się na płotach, najlepiej na stringach. Oszczędzimy sobie wtedy gadania.


Pole do popisu / polem do żartów

Wyjątkowo przykre, kiedy myślisz, że dopuszczasz do siebie fajnych ludzi, z którymi możesz tworzyć dobry team, a i tak łajno z tego wychodzi. Poziom: hard.

FB to taka śmieszna platforma, na której pokazujesz to, co masz najlepsze. Krótko mówiąc, piszesz o sobie bajkę. Ale wiadomo, że bajki bywają okrutne, więc pozory i tak w końcu trzasną w drobny mak.
    Mam taką zasadę, że znajomych dzielę na znajomych bliskich i znajomych dalekich. To co publikuję jako "publiczne", to widać i każdy kto wejdzie, nawet obcy może to zobaczyć, z tym wyjątkiem, że już nie skomentuje. Trolli mi nie potrzeba. Od komentarzy mam blog.
    Są to tematy luźne, nie zdradzające absolutnie nic z mojej prywaty. Na ogół zdjęcia przyrodnicze albo długie teksty, najczęściej jakieś nauczania (nieokraszone wtedy żadnym zdjęciem).
    Co ważne – ten "ogół" nie zawiera moich zdjęć. Nikt z zewnątrz, ani spośród "znajomych odległych", nie widzi nigdy zdjęć mnie samej. (W awatarze mam zdjęcie z fantastyki.)

W ustawieniach publikowania jest taka fajna opcja jak "udostępnij ograniczonym widzom" (czy jakoś tak). W ten sposób wprowadziłam nazwiska "znajomych bliskich". Są to zdjęcia (jak i rolki), które przedstawiają więcej z mojego dnia codziennego (tak samo jak tu na blogu) i są też moje zdjęcia. Na ogół jakieś śmieszne sytuacje i wszelakie aktywności rozmaite.
    Bliscy znajomi to takie osoby, które do siebie dopuszczam. W tym /jakby/ sektorze, nie przywdziewam masek, jestem naturalna i nie udaję, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest. Publikuję teksty do rozważań, które rozwijamy w komentarzach, a najczęściej spotykamy się i również o tym rozmawiamy. Ach te górnolotne tematy... Stanowimy grono kumpli, może nawet przyjaciół. Ma to charakter zamknięty i technicznie są to materiały niedostępne, do komentowania otwarte tylko dla tych "znajomych bliskich". Zresztą oni pod wszystkim mogą tam pisać, nie są blokowani.

W pewnym sensie chroni mnie to przed plotkarzami i wszelkiej maści innymi tendencjami do ranienia słowem. A nie mam na celu popisywać się swoim życiem przed wszystkimi, tym bardziej, że niektórzy ludzie właśnie tak to odbierają, po czym odczuwają permanentną zazdrość, przelewając ją w środowiskach sobie adekwatnych w obrabianie dupy. Już to przerabiałam wielokrotnie i ciekawi mnie to, że takie mechanizmy obserwowałam zawsze w miejscach pracy.
    Ostatnio przestałam się czuć bezpiecznie. Ostatnio mam takie odczucie, że trzeba przejrzeć tych "bliskich" i mocno ich sobie zdefiniować, bo nieszczerość aż kipi. Zwłaszcza po wyżej wymienionych sytuacjach.


A wiecie, że Yennefer z Vengerbergu ma podobny wisiorek do mojego? W oryginale, czyli w powieści, miała piękną gwiazdę z obsydianu, która spektakularnie połyskiwała. W wersji z Netflixa ma różę wiatrów na czarnej tarczy, a pod spodem kuleczkę (być może obsydianową).
    Tak mi się przypomniało, gdy popatrzyłam na to zdjęcie wyżej. A nawiasem mówiąc, nie lubię tej postaci.

12 komentarzy:

  1. na takie targi, czy festiwale roślinkowo - doniczkowe to ja bardzo chętnie, ale sam, bez towarzystwa żadnej pani, zwłaszcza, gdy jest ogrodniczką z zawodu, tudzież zamiłowania... i w żadnym wypadku autem, tylko z buta lub komunikacją, co najwyżej na rowerze lub hulajnodze... wiem, co mówię/piszę i zakładam (optymistycznie), że jest jasne, o co chodzi :)
    ...
    legginsy (plus stringi) to temat nader ciekawy, wręcz rozwojowy, ale niełatwy do dyskursu z uwagi na odmienne punkty widzenia: damskie i męskie... nawet, gdy ograniczymy się do kwestii stroju treningowego... tak więc wolę tego nie uruchamiać...
    ...
    jak najbardziej sympatyzuję z opinią, że człowieka w pewnych okolicznościach powiesić (egzekucyjnie, likwidacyjnie) można, ale innego zwierzaka nigdy... nawet kleszcze i komary, których szczerze nie lubię tłukę od razu bez żadnych katowskich ceregieli...
    ...
    różnie bywa z tą poranną werwą, ale podobno jestem typem skowronka, więc ogólnie nie mam z tym kłopotu, a kawy nie pijam (prawie) wcale, ze stymulantów najwyżej zieloną herbatę lub yerbę i to też nie zawsze... efektem tego jest bardzo niska tolerancja na te stymulanty... co czasem powoduje zabawne efekty: kiedyś miałem jakąś mocno usypiającą robótkę do wykonania, w usypiających warunkach otoczenia... nic nie pomagało, więc zdecydowałem się na okrutne kawisko z potrójnym cukrem i już po paru minutach byłem jak przeciętny człowiek po porządnej ścieżce uczciwej amfy... gadułę miałem za siedmiu, a praca paliła mi się w rękach... nikt nie chciał uwierzyć, że to tylko kawa, że nic mocniejszego ukradkiem nie wciągnąłem...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Darmowy i luźny parking mam tam obcykany od paru lat, nie było problemu ze znalezieniem miejsca, są takie dwa. Gdybyśmy jechali komunikacją, ledwo zdążylibyśmy do zamknięcia, też wiem co mówię. ;)
      Mąż tak samo jak ja, szybko ogarnia sprawy. W sumie chyba zakupy zrobiliśmy w 20 minut.

      To normalne, że organizm się uodparnia. Kawę lubię za jej smak, przy czym nie pijam zawsze takiej samej. W pracy kawy w ogóle nie potrzebuję.
      To czy przysypiam w głównej mierze zależy od tego czy się wysypiam.

      Usuń
    2. nie o kwestię parkingu chodzi, tylko żeby ta pani nie nakręciła się na zbyt wielkie zakupy :)
      ...
      kluczowego dnia akurat tego wyspania zabrakło... co prawda poranna, rutynowa werwa była, ale potem wszystko siadło... do tego jeszcze rozgrzane pomieszczenie, chmara dodatnich jonów w powietrzu, więc tegoż dnia bez kofeinowego kopa nie szło nic robić...

      Usuń
    3. Wiem, wiem, że większość kobiet i zakupy to niezdrowe połączenie. 😂 Ja mam odwrotnie, nienawidzę zakupów, zwłaszcza tekstylnych. Krew mnie zalewa jak muszę coś przymierzać, oglądać itd. Kwiatki O.K., ale ustalam sobie budżet i go nie przekraczam, poza tym wiedziałam po co konkretnie idę.

      Cóż, praca bywa nużąca, a gorąco nie sprzyja. Latem mam mniej werwy do pracy, nie chce mi się nic, w ogóle lato bym przespała.

      Usuń
  2. Niebawem powstanie ci w domu palmiarnia, ale okazy znakomite!
    Przerabiałam wiele stresujących sytuacji w pracy, nawet nie chcę o nich wspominać, przez 37 lat pracy uzbierało się tyle, że książkę mogłabym napisać, ale po co przywoływać negatywne emocje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba właśnie do tego dążę. Ciekawie będzie jak to wszystko już urośnie.
      Bywało w pracach gorzej i znacznie mniej znośnie – przyznaję. Zobaczymy jak się ułoży, teoretycznie kwestia dogadania inteligentnych ludzi, ale jeśli porozumienie nie nastąpi, wystosuję inne – za porozumieniem stron. Bo w tej chwili to jest po prostu dziecinada równych i równiejszych. Nie chcę brać udziału w kolejnym cyrku, ale jeszcze za nową pracą się nie rozglądam.

      Usuń
  3. Nie znam się absolutnie na roślinach doniczkowych i nie trzymam ich w domu, ale z ciekawoscia obejrzałam Twoje nabytki. Szczególnie zafascynowały mnie te "móżdżki".Niesamowite! A co do poprawiania sobie nastroju od rana, to tak jak i Ty uważam, że wyjście z domu, kontakt ze świeżym powietrzem i przestrzenia jest najlepszy. U mnei to załątwia wyjście do porannego ogrodu. Och, jak ptaki wtedy śpiewają. Jak wszystko pachnie. Jak wiele nowych nadziei i szans sie budzi!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam to odczucie. Co prawda inaczej zachowuje się to poranne powietrze we mnie, bo jestem w ruchu, a ptaki słyszę, a nie zobaczę jeśli mi akurat pod buty nie wleci, a zdarza się... Ta osobliwa świadomość życia wokół, wystarcza mi w tym porannym procederze.

      Usuń
  4. Lubię rośliny w domu i przed domem też. Skopałam brzeg, posadziłam drzewka. kwiaty i maliny. Mam przez to kontakt z przyrodą.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  5. Pracowałam w 5 różnych miejscach. Niestety w każdym z tych miejsc spotykałam się z toksycznym traktowaniem przez podwładnych lub współpracowników. Ostatnia praca, to był już hardcore. Na samą myśl czuję obrzydzenie!!!

    Piękne, oryginalne kwiaty. Niestety nie mam ręki do roślin. Poza tym nasze koteły strasznie niszczą rośliny, więc nasza dżungla bardzo zubożała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to obrzydzenie nie przynoszą ludzie, którzy prócz pracy i domu, niewiele w życiu doświadczają? Zmęczeni, znużeni, nawet od lat książki w rękach nie mieli, zajmują się prywatnym życiem innych, tworząc historie robiące z nich idiotów.

      Usuń