wtorek, 16 maja 2023

Jest akcja! (a nawet dwie...)

Minęła już 1/3 kalendarza. Czas leci bardzo szybko, mam nawet takie (powszechne podobno) odczucie, że przyspieszył. Nawet się z tego cieszę i spokojnie planuję dalej. A nie ma bardziej satysfakcjonującego planowania, od takiego, które wkrótce się realizuje!
    Dlatego super, że ten czas pędzi, bo coraz bliżej do spełniania marzeń!

Nie każdego dnia podróżuję, nie każdego dnia przeżywam przygody. Czasami wypada mi w tygodniu tzw. dzień gospodarczy (sprzątam, robię zakupy, gotuję obiad) i podczas tego szaleństwa znajduję przyjemny czas na to, by do Was napisać.
    Po przemyśleniu i weryfikacji za i przeciw, po ustaleniu kilku faktów i umówieniu co i jak z ludźmi zaangażowanymi w dane przedsięwzięcia, wpisałam w kalendarz dwie takie sprawy – urlop nr. 1 i 2x wesele. I co w związku z tym wszystkim?

AKCJA #1

Poza każdym wolnym dniem, które przeważnie wykorzystuję na wycieczkę, randkę czy inną przygodę, dochodzi jeszcze URLOP, który należy się każdemu człowiekowi na etacie. Zawsze rozdzielam go sobie na dwa: 1) krótki gdzieś latem; 2) długi dwutygodniowy na jesień.

Akcja dotyczy tego pierwszego. Normalnie biorę tydzień wolnego w moje urodziny i na światowy Dzień Włóczykija, które są w lipcu, ale w mojej firmie nastąpił konflikt urlopów, więc się dostosowałam i przeniosłam obydwa święta na czerwiec. W sumie czemu nie, nawet lepiej, bo w lipcu jest sezon – szlaki załażone, środek lata i gorąco...
    Tego lata stuknie mi 36 lat. Pora to najwłaściwsza, by zdobyć swoją rocznikową górę, która ma 1987 m n.p.m. Pierwszą taką górę wyczaiłam w Szwajcarii, a tym razem będzie to Kasprowy Wierch i to nie byle góra, bo jest ze skał krystalicznych.

Temat akcji:

Z tej okazji gdy już tam wejdę, planuję to, co robi się na urodzinach – się trzeba nażreć. Razem z mężem robię na szczycie mały piknik. Może z toastem, może nie, jeszcze zobaczymy. Możliwe, że na ten piknik wpadnie jedna taka szalona piękna kobieta, ale to się jeszcze okaże.
    Tak czy owak, zakwaterowanie już mamy zaklepane, plan mniej więcej też już rozrysowany.

Przygotowania:

Od dawna wiecie, że ogólną formę trzymam przez cały rok, ale tym razem postanowiłam się specjalnie przygotować. Może szlak na Kasprowy nie jest wybitnie ciężki, idziemy zwykłym szlakiem pieszym, ale jednak dwa lata już jestem w Polsce. Mieszkając w Szwajcarii, chodziliśmy regularnie po górach raz (ja czasem 2x) w tygodniu. Formę miałam znakomitą, do tego normalnie siłownia, biegi i rower, tak jak dziś. Ale dziś w weekend odpoczywam, a wtedy zdobywałam kolejne góry. Ponieważ góry to była niegdyś moja codzienność, a dziś już nie jest, plan jest słuszny i zbawienny.
    Stąd myśl, żeby na ten moment specjalnie się podkręcić. Służą temu moje treningi interwałowe, którymi ostatnio katuję się z powodu samych przygotowań do lata (tłumaczyłam niedawno). Chcę nauczyć się żyć w gorące dni, a nie je przeżywać i to ledwo co. I to też mi pomoże w górach w czerwcu. Będzie to początek lata i może być bardzo różnie. Ostatnio mam nawet wrażenie, że czerwce bywają cieplejsze od lipców.

Do końca maja mój mezocykl treningowy rozkładam dalej na interwałach i cardio w plenerze. Jest to wyzwanie, już dzisiaj poczułam w pełnym słońcu niechęć do aktywności, było bardzo ciepło, ale nie poddałam się.
    Od czerwca wracam na siłownię do ulubionych ciężarów i będziemy pracować na stawy skokowe i brzuszek (ogólnie mięśnie od pasa w dół). Mam na myśli progresowanie tych partii, a nie całkowitą rezygnację z górnych. Zamierzam być foremna. 😉



Moja ścieżka biegowa.

To nie jest reklama, zdobyłam tę matę za znaczki w markecie w Szwajcarii. 🤣

Periodyzacja treningu na skali roku jest niezwykle ważna. Można sobie ćwiczyć rekreacyjnie, ale kiedy przygotowujesz się do konkretnych wydarzeń wysiłkowych, lub chcesz osiągnąć konkretny cel sylwetkowy, układasz sobie plan roczny, tzw. makrocykl treningowy, by mieć maksymalny efekt.
    Dla mnie cele teraz są dwa – dalej proporcja sylwetki po rocznym regresie i wydolność organizmu oraz siła przed tygodniem w górach, bo wcale nie jest wykluczone, że Kasprowy nie będzie jedynym szczytem czerwca.

Proporcje:

Ponieważ u mnie rower jest praktycznie całoroczny (+ do tego treningi z obciążeniem), urósł mi porządny mięsień prosty i obszerny boczny. Przez 4 lata w Alpach (+ treningi z obciążeniem) urósł mi mięsień dwugłowy uda. Na siłowni skasowałam też efekt "żyrafich kolan", czyli miałam ładne przywodziciele i przyśrodkowe. Na chwilę obecną z tego pakietu po regresie mam tylko te zewnętrzne, natomiast jak stanę na wprost, mam żyrafie kolana. Dlatego na zdjęciach nie stawiam nóg na wprost. 🤣

Wydolność i siła:

Wrócić do alpejskiej kondycji nie jest tak łatwo na naszej piękniej łódzkiej równinie. Włączyłam więcej aktywności pozadomowej, głównie bieganie (co drugi dzień) i rower (jak często się da). Interwały (2x w tygodniu), które wyciskają wszystkie poty.
    Następnie /jak pisałam/ od czerwca ciężary (2x w tygodniu). Włączę do tego tabaty (na razie lekkie) i basen (trochę częściej niż chodzę obecnie).

Napój izotoniczny, który uzupełnia elektrolity, węglowodany, witaminkę B + dodatek z guarany.

Proteiny i aminokwasy BCAA u mnie teraz na porządku dziennym, ale w postaci batonów rzadko.

Pilnuję supli (tylko tych elementarnych dla regeneracji), pilnuję nawadniania, pilnuję diety. Teraz trzeba dużo pożerać, a potem żreć jeszcze więcej, żeby siły mieć też jeszcze więcej. I potem to całe zaplanowane żarcie będę musiała wnieść na Kasprowy...
    O samych przygotowaniach na szlak opowiem bliżej wędrówki.


AKCJA # 2

Nie wymyśliłam żadnej powalającej inteligencją wymówki, aby nie iść na wesela, a samo "nie chcę, więc nie idę", brzmi zbyt niedojrzale. Poddałam się i idę. Trzeba więc zrobić się na ubóstwo (bo boska to jestem przecież na co dzień) i pokornie się udać. Na jedno nawet z ciekawości pójdę, bo pan młody ma na nazwisko Campbell tak jak Naomi, a to był niegdyś mój wzór kobiecej urody. Kiedyś. Teraz mi się wzory nieco pozmieniały, ale nadal lubię patrzeć na te panie z większą ilością melaniny (tak samo jak i na te zupełnie alabastrowe jak królewna Śnieżka...).

Akcja polega na tym, że postanowiłam na oba wesela (to amerykańskie i to polskie) ubrać się inaczej. Wolę mieć rezerwę, bo kto wie czy nie wyleję sobie zupy na kolana, a wesela są tydzień po tygodniu i mogę pomiędzy nie mieć czasu (albo ochoty) na pranie.


Ponieważ w ogóle nie używam makue-up'u, ale kiedyś używałam dużo za dużo i malowałam się sama, a były to makijaże często gęsto artystyczne, mogłabym się odsztyftować jak ta panienka z okienka, ale skoro mam sobie kupić dobre kosmetyki (bo to ma się utrzymać całą noc) na dosłownie dwa użycia, to uważam ten interes za bezsensowny. Do kosmetyczki nie będę miała czasu iść i szkoda mi pieniędzy. Stanęło na tym, że idę bez makijażu.

Ponieważ kiedyś miałam długie (naturalne) paznokcie i malowałam je sama, najczęściej w jakiś fantazyjny wzór, mogłabym sobie chociaż odsztyftować paznokcie. Nie zapuszczam, odzwyczaiłam się zupełnie od długich, nie ciągnie mnie do pazurów. Ale wzorek sobie machnę, a lakiery potem oddam mamie, która do tej pory utrzymuje status mistrzowski w utrzymywaniu ładnych dłoni. To już ma sens.

I teraz sukienki...

Wesele #1

Na ślub tych dwojga ze Stanów zakładam coś godnego divy z wielkiego świata. Jest to prosta letnia sukienka, w której pociągam żyrafy. Akurat do moich kolan!
    To prawda z tymi żyrafami, a to było tak – pewnego lata poszliśmy z moim mężem do ZOO. Miałam na sobie właśnie tę sukienkę. Podeszliśmy do wybiegu dla żyraf i jedna pani żyrafa zaczęła za mną iść wzdłuż siatki. Jak przyspieszyłam, to ona też. Generalnie goniła mnie. Potem przeczytałam tablicę edukacyjną, że młode żyrafiątka mają tyle wzrostu co ja, więc wszystko stało się jasne. Byłam w kolorze żyrafy i wzrostu żyrfy. Idę na wesele przebrana za młodą żyrafkę.
    Muszę jeszcze skołować do tego złoto. Kolczyki już mam, a na szyję mam upatrzone.

Wesele #2

Na polskie wesele idę w tym co miałam na odnowieniu przysięgi. Do tej stylówki zastanawiam się czy nie zastąpić okularów zielonymi szkłami korekcyjnymi, tylko że nie wiem czy mi będzie w nich wygodnie przez całą noc. Jeśli gałka mi się wysuszy, będę miała spuchnięte oczy tak jak zaraz po wstaniu z łóżka po zbyt krótkiej nocy. Temat na razie zostawiam otwarty, ale podkręcić kolor tęczówki byłoby fajnie, bo często takie szkła kupowałam i podobam się sobie w nich.
    Zastanawiam się jeszcze, czy do tej kreacji odpowiedniejsza będzie złota czy srebrna biżuteria, czy może brak. Na odnowieniu zastosowałam brak i było bardzo naturalnie i ładnie. W ogóle zastosowałam brak wszystkiego. Poszłam bez makijażu, paznokci, biżuterii i fryzury:


Kolejnym elementem są włosy. Nie chce mi się iść do fryzjera i raczej nie pójdę, szkoda mi czasu i pieniędzy.
    Zawsze chodziłam na takie imprezy w rozpuszczonych, ale chce mi się czegoś innego. Nie wiem czy umiałabym zastosować jakieś proste upięcie, popatrzę jeszcze na YT, tam jest pełno self-fryzjerów. Niemniej, jeśli macie jakiś pomysł, poproszę o instruktarz, może sprawdzonego linka. Chętnie też poddam się uwagom co do wyglądu.



A o urlopie #2 pogadamy innym razem, na razie na piedestale mam ten Kasprowy i będę cisnąć wątek (pewnie z przerwami) aż do końca czerwca. 😆
    Ugotowałam gulasz z indyka, dodałam dużo kolorowej papryki, cebulę i własny mix przypraw. To tak a propos przygód w dni wolne. Czy zrobiłam coś ekstremalnego? Tak – doszłam do wniosku. 🤣 Naszła mnie taka konkluzja, że chyba do końca roku mnie zwolnią. Oczywiście konkluzja nie jest podparta żadnymi konkretami, ot tak mi przez myśl przeszło. Ale nadal lubię tę pracę.👌😉

17 komentarzy:

  1. do pierwszej kiecki zdecydowanie złoto, choć brąz lub miedź też by harmonizowały, jakiś wisiorek w słowiańskim stylu plus bransoletka, coś w tym guście... za to do drugiej raczej chyba srebro i dorzuciłbym jakiś zielony kamyk, szmaragd, turkus albo zielony bursztyn... rzecz jasna dochodzi kwestia stylu, faktury i tekstury samego wyrobu, żeby to jakoś grało, bo nie każdy by pasował do takiego deseniu materiału...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzyłam też na biżuterię z brązu. Słowiańskie nosiłam kiedyś, teraz już grają inne klimaty.
      Bransoletek nie lubię. Przeszkadzają mi. Jedną tylko czasami zakładam, ale ma dla mnie znaczenie, nie jest nawet ładna.
      Kamyk jest dobrym pomysłem, jakiś jaskrawy może. Zobaczymy. ;) Dzięki za pomysły.

      Usuń
    2. biżuterii, która "ma znaczenie" nie bierze się w ogóle pod uwagę, ona ma prawo nie pasować do całej kompozycji, a co więcej potrafi czasem nawet bardziej niż pasować będąc na zupełnie innej wibracji...
      kamyk by mi akurat pasował ciemniejszy, z gładką fakturą, ale to przecież nie mnie masz się podobać, jak tylko tak sobie gadam :)

      Usuń
    3. To się robi tak – idzie się do sklepu z zamiarem kupienia turkusowego kamienia, a wychodzi się z drewnianą przywieszką. 🤣
      Nie mam pojęcia co w końcu nabędę, do lipca sporo czasu, coś tam skomponuję i znając siebie, pewnie wrzucę fotę.
      Zawsze wybierając coś takiego, myślę o używaniu tego na co dzień. Nie kupuję nigdy rzeczy na "okazję", bo to strata pieniędzy. Okazji u mnie w życiu tyle co kot napłakał, bo przeważnie omijam je szerokim łukiem. To będzie coś i na okazję i na dzień powszedni.
      Wejdę do sklepu – zobaczę to coś – wezmę – i już.
      Na razie już dwie osoby podpowiedziały mi niebieski kolor. Pomysł mi się spodobał, ale co się wydarzy, po prostu nie mam pojęcia. 🤣

      Usuń
    4. ależ ja to znam... kiedyś pojechałem specjalnie po pastę do zębów, bo całkiem wyszła, przywiozłem plecak różnych dziwnych rzeczy, tylko pasty w nim nie było :)

      Usuń
  2. Druga stylówka bardziej mi się podoba:-)
    Kasprowy latem to wyzwanie, choć do drugiej stacji kolejki idzie się w cieniu, z tego co pamiętam, ale końcówka w upalny dzień może powalić słonia.
    Tak zawzięcie nigdy nie trenowałam, podziwiam!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się jednakowoż dotrzeć do celu. W lato wędrowaliśmy tylko na wysokościach powyżej 2 tys. m n.p.m., ale 1 raz weszliśmy na właśnie taką rocznikową górę i po drodze przechodziłam plagi.
      Od samego dołu: na łące pogryzły mnie muchy, że aż mi krew leciała z ran. Potem wyżej w lesie pogryzły mnie komary, to napuchłam, bo alergia się wdała (czasami jak za dużo komarów mnie wyssie, to puchnę i woda leci z ugryzień, chyba osocze). Na szczycie oblazły mnie latające mrówki, które na szczęście nie gryzą, ale uciekaliśmy stamtąd prawie bez ubrań, pod pod wszystko wchodziły. Toast wznieśliśmy nieco niżej.
      Dlatego nie lubię wędrować w lato.

      Pic polega na tym, by latem się nie zatrzymać. Zazwyczaj właśnie na najupalniejsze dni wstrzymywałam całkiem treningi plenerowe, a na siłowni ćwiczyłam krótko i delikatnie. To nigdy nie był czas na progres czy zwiększanie osiągów. Teraz chcę to zmienić i się nie zatrzymywać w tej zawziętości.

      Usuń
  3. Do pierwszej sukienki wisiorki w kolorze złota, podobnie obręcze na ręce, mają brzęczeć, do drugiej sukienki jeden z kolorów sukienki może być błękit (taka błękitna i ulotna jak chmurka). Makijaż koniecznie sobie zrób, jedyna taka okazja, a zupełnie zmienia, nadaje odświętny wygląd. Życzę udanej zabawy, więc humor weź z sobą. :-)
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bransoletek nie planuję, denerwują mnie. O_O
      Pomyślałam o turkusowym dodatku.
      Raczej już podjęłam decyzję, że nie robię makijażu z powodów, które wymieniłam.
      Dziękuję za pomysły, chodzi mi po głowie błękitny albo turkusowy kamień. ^_^

      Usuń
  4. No to GO! Super wyzwania i super plany. No i nawet założenia już daleko posunięte. Jak dla mnie ta druga stylóweczka bardziej interesująca, chociaż i pierwsza ma coś w sobie :) Dodatki- koniecznie dobierz fajne...
    Wypada tylko życzyć spełniania planów i marzeń!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio się zastanawiam nad ozdobną opaską w kolorze sukienki, albo czarną. Taką szeroką.

      Usuń
  5. Właściwie to nie powinienem się odzywać, ale jednak.
    Wesele - temat strojów kobiecych jest mi całkowicie obcy a stroje męskie - od czasu własnego ślubu, prawie 60 lat temu, sprawa załatwiona - zakładam swój ślubny garnitur.
    Wejście na Kasprowy - wchodziłem z kilku stron i nie wymagało to wiele wysiłku, ale oczywiście tu dużo zależy od fantazji.
    Natomiast regularny, intensywny i do tego podparty naukową wiedzą trening?
    Do tego nie miałem nigdy przekonania.
    Na marginesie wspomnę, że uczestniczyłem w ponad 30 maratonach narciarskich (one bywają znacznie dłuższe niż 42 km), ale nie robiłem żadnych specjalnych przygotowań.
    Życzę udanego czerwca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mężczyzn niby łatwiej, ale zawsze jakoś współczująco patrzę na te garnitury kiedy słońce praży do 30 stopni, czasem mocniej.
      Poczytałam trochę, wiem, że Kasprowy nie jest żadnym wyzwaniem, ale pomyślałam sobie, że zbyt wiele czasu minęło od wejścia na wysoką górkę, więc założę sobie cel. Poprawienie formy może się tylko przydać.
      Jestem pewna, że i bez przygotowań dałabym sobie radę, ale ja to po prostu lubię. ;)

      Usuń
  6. Ta druga sukienka jest bardzo ładna i się wręcz zachwyciłam - ale jakie ty masz super nogi w tej pierwszej! Uff lubię podziwiać ładne nogi u innych kobiet 😃.
    Przede wszystkim ma być wygodnie, żebyś dobrze się czuła. Dodatki w pierwszej to chyba złoto, ale ja jestem człowiek przewrotny i pewnie bym odstawiła coś bardzo niepasującego 🙃.
    No Kasprowy to ja się nie wybieram, bo moja kondycja jest hmn, no na miarę Karkonoszy 😄 tak więc kinicujr Ci z całego serca i będę wyglądała relacji z tej wyprawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię, też obcinam wzrokiem inne kobiety. U mnie ma to związek ze zboczeniem zawodowym, że tak to nazwę, chociaż sport nie jest moim zawodem, ale odcisnął swoje piętno. Patrzę na zgrabne kobiety i zgaduję co ćwiczą. ^_^
      Mnie w sukienkach jest strasznie niewygodnie i nie lubię ich nosić. Wyjątkiem jest późna jesień oraz zima, kiedy spódniczki bądź sukienki wkładam na grube, ocieplane legginsy. W takim zestawie czuję się swobodnie.
      Tak, relacja oczywiście będzie. :)

      Usuń
  7. No i niby taka uduchowiona, a tak wciąz przywiązana do cielesności.... :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam pasje, czemu miałabym się ich wstydzić? ;) To a propos sportu. I gdyby nie to, dzisiaj bym pchała balkonik, to też – że w ogóle mi się chciało i chodzę dzisiaj prosto, zakrawa o cud! 😆
      A na wesele idę... no tak nie do końca z zachwytem. 😉

      Usuń