poniedziałek, 22 maja 2023

Tytuł.

Zastanawiałam się nad wymiarem szczęścia, nad tym co nim jest i w ilu procentach mi towarzyszy jako status ducha, czyli: czy czuję się szczęśliwa. Nie tak dawno pisałam o tym, czym się NIE objawia szczęście, czyli patrząc na człowieka – co należałoby zignorować, odpowiadając na pytanie – czy on/ona jest szczęśliwy/a?
    Wielu patrząc na tamten wpis, przyjęło do wiadomości, że po prostu jestem szczęśliwa i przejawiam swoje szczęście z pełną szczerością. Tymczasem doszłam do wniosku, że szczęście nie jest priorytetem. Bo niby jak się dąży do szczęścia?
    Z wolną myślą pierwsze co przychodzi do głowy to podstawy → stabilizacja, dach nad głową, brak zmartwień finansowych, rodzina, fajna praca, pasje. Kolejność u każdego może być inna. Tymczasem zauważyłam, że w znaczeniu "szczęście" nie dopatruję się prawie żadnej z tych rzeczy i szczątkowo po trosze znajduję szczęście w każdej z nich, ale nie kładę na to nacisku.
    Raczej bym powiedziała, że większym szczęściem (tak po ludzku myśląc), jest dla mnie święty spokój. Największym szczęściem jednak tak naprawdę jest dla mnie perspektywa przyszłości. Dzięki temu nie boję się przemijania ani śmierci. Oczywiście mam wolę życia, jeśli śmierć spojrzy mi w oczy, będę działać najpewniej ku życiu, bo to naturalne, ale nie boję się, bo perspektywa jest mi miła. I to jest przekonanie głęboko zakorzenione w wierze, w Bogu. Wiem dzięki Niemu kim jestem oraz dokąd zmierzam. To jest ogromna różnica w porównaniu z osobami, które wiary nie mają, które boją się przemijania, boją się śmierci. Nie neguję ich szczęścia jeżeli takowe im towarzyszy, ale na jak długo ono jest? W przepracowanych, przemęczonych ciałach, nierzadko trawionych chorobą, kiedy czas pędzi jak oszalały i na nic go prawie nie ma, kiedy w rzeczywistości rozgościł się stres, a do pary same obowiązki i za mało wytchnienia? Pośród wielu teoretycznie wolnych od tego ludzi, doszukuję się między wierszami głębokiej samotności. Czasami wręcz beznadziei.
    Natomiast wkurza mnie u ludzi wylewanie z siebie tej beznadziei, obrabianie innym tyłków i zajmowanie się cudzym życiem.
    Można robić to co się kocha i żyć tym, ale prawdziwa siła rośnie tam, gdzie musisz być, a niekoniecznie chcesz, i robisz niekoniecznie to co lubisz, lecz mimo to zachowujesz pogodę ducha i uśmiech na twarzy. Bo w sercu wiesz, że to i tak przeminie i będzie zupełnie inaczej. Na wieki wieków.
    Może więc pora przestać wylewać swoje frustracje na innych. Mnie to pokazuje, że taki człowiek kompletnie nie ogarnia swojego życia, narzekając, plotkując. Może pora zająć się wreszcie sobą tak naprawdę i dać innym ludziom święty spokój.

Budujmy się nawzajem, zamiast stawiać wokół siebie mury.

A tymczasem przejdę do pasji, przygód i wędrówek. 😆

Druga edycja projektu „Zdrowe Życie”.

Na rynku w Skierniewicach stanęło mobilne miasteczko sanitarne. Zupełnie darmo można było wykonać USG płuc, spirometrię, EKG, a także zmierzyć poziom tkanki tłuszczowej i mięśniowej. Konsultacje z dietetykami, fizjoterapeutami i masa innych atrakcji.
    Można było przekonać się jak widzi człowiek pod wpływem twardych narkotyków, albo zajrzeć do najnowszego radiowozu przeznaczonego na nasze polskie autostrady.
    Trafiliśmy tam dzięki naszej znajomej, która pracuje w sanepidzie.

W tych okularach widziało się świat wg ćpuna.

Elita.

Rynek w Skierniewicach.

Konsultacje z dietetykami.

Badanie stanu całego ciała.

Wnętrze radiowozu.

Też zrobiłam sobie takie badanie, choć byłam pewna, że wszystko jest w porządku i w zasadzie po odebraniu wyników, dietetyk rozmawiał ze mną pół minuty, bo nie było potrzeby poruszać żadnego tematu.
    To a propos wszystkich sceptyków, którzy uważają, że na moim stylu odżywiania szybko doprowadzę się do nędzy. Jednak tak się nie stanie.

Mój wiek biologiczny odpowiada mojemu autentycznemu wiekowi, stan tkanki tłuszczowej wcale nie jest zaniżony, jest jak najbardziej w normie, bo u kobiety jest zdrowiej kiedy nieco tej tkanki jednak występuje.
    Mam nierównomiernie rozłożoną masę mięśniową, tego się spodziewałam, bo nie jest łatwo utrzymać równy poziom po lewostronnym 
porażeniu nerwowym ciała, które miałam w dzieciństwie. Mam tego świadomość, ale ta różnica nie jest aż tak piorunująca. Wizualnie nie widać, czyli O.K. nie ma problemu.


A po wszystkim zabraliśmy naszą przyjaciółkę wraz z małżonkiem na zwiedzanie Skierniewic, potem na krótki spacer do Bolimowskiego Parku Krajobrazowego.


⏩ Skierniewice – na Łowicko-Błońskiej Równinie.

Spacer przez Skierniewice.

⏩ Bolimowski Park Krajobrazowy / Rezerwat przyrody "Kopanicha" w dolinie rzeki Rawki.


Selfie stick.

Nabyłam sobie takie urządzenie przez przypadek. Chciałam stojak na telefon, taki mini statyw. Zobaczyłam go w jednym z tych tańszych sklepów, wzięłam, a potem odkryłam, że on ma jeszcze przycisk do robienia zdjęć i wysuwaną rączkę. No to teraz można poszaleć.
    Urządzenie bardzo mi ułatwia, mogę nakręcać ciekawsze filmy, mieć ładniejszą perspektywę na wiele rzeczy i ogólnie trochę sensowniej robić te swoje telefoniczne zdjęcia. Nie sądziłam, że kiedyś takie urządzenie może mi się przydać, nigdy nie szukałam, nie interesowałam się, a tak, mam 2 w 1, bo to też jest mały statyw przy okazji. Na trójnogu, taki jak chciałam.



Wykład naukowy.

Wiecie, że ciągnie mnie do edukacji, że interesuje mnie najnowsza nauka i że oglądam czasami jakieś wykłady, niekiedy nawet na nie chodzę.
    Tu mieliśmy okazję doświadczyć czegoś interesującego na bazie Pisma Św. Przypomniały mi się wykłady pewnego Amerykanina, którego głosu nie znoszę, ale warto posłuchać. Przedstawia on nieudowodnione odkrycia naukowe, na których istnienie specjaliści nie znają odpowiedzi, ale jeśli zna się Biblię, to pięknie wszystko się zapina i odpowiedź powstaje.
    Świetna sesja edukacyjna, polecam pana: 
Kent E. Hovind, wrzucili sporo jego wykładów na YT.

A ten ostatni wykład w mniejszym stopniu dotyczył samej nauki, ale i tak był mega interesujący. Bardzo lubię jak ta kobieta przemawia.


Zwierzęta, których nikt nie chce.

Wydawało mi się, że w małym sklepie zoologicznym nie ma takich przypadków, że jest ogromna rotacja i brak takich problemów, a jednak zdarza się, że jakieś zwierzę po prostu zalega jak niechciany towar.
    Dorosły i dorodny samiec gatunku Kavia domowa, jest naprawdę duży jak na takiego gryzonia i robi wrażenie ciekawym umaszczeniem. Klienci często zadają pytania z cyklu "co to jest?". "Ile kosztuje ta wydra?" "Czy to miniaturowa kapibara?" "Ile kosztuje ten bóbr?"
    Najwięcej zapytań jest o bobra, więc tak już zaczęliśmy na niego mówić, a potem okazało się, że Bóbr na to słowo zaczął reagować.

Kawia pochodzi z południowej ameryki (Peru, Kolumbia), odkryli ją Indianie i rozsmakowali się w jej mięsie. Znajdowano je też w postaci mumii odnajdywanych w grobowcach ludzkich ówczesnych ludów lokalnych.
    Nazwa zwyczajowa kawii to oczywiście „świnka morska”. Przyjęta w potocznym rozumieniu nazwa zwierzęcia wynikała z błędnego tłumaczenia nazwy oryginalnej na angielską. W trzech dialektach keczua nazwa ma zapis dający skojarzenie z „guinea”: cuzco =quwi, ayacucho =quwi, ~quyi, cochabamba =qowi i ta nazwa mogła zostać błędnie przetransponowana na język angielski. Ponadto zwrócono uwagę, że pozostałe gatunki rodzaju Cavia nie były zwane świnkami, kawie nie są zwierzętami morskimi, a „świnka pospolita” to nazwa ryby (Chondrostoma nasus).

[Wikipedia]

Bobra nikt nie chce, bo jest dorosły i duży. Jak ktoś przychodzić kupić kawię, wybiera te młodsze i malutkie.
    Powiedziałam w pracy, że jeśli do śmierci Stefana nikt go nie kupi, to zabieram Bobra na godziwą emeryturę.


Póki co, Stefan żyje nadal.

Żarełko.


Stare zdjęcie, wspomnienie.

Ta kobieta obok mnie ma 41 lat. Ja na tym zdjęciu mam 11 lat mniej niż obecnie. Między nami nie ma szczególnie wielkiej różnicy wieku, tylko 5 lat. Niektórzy mogą mówić, że aż.
    Z tego co tutaj widzę (widzę też na jej aktualnych zdjęciach i filmikach), te 5 lat nie robi żadnej różnicy, jak to zakładano i mnie notorycznie straszono.
    Skąd taka konkluzja? A no, lato idzie, urodziny będą, takie tam pozytywne przemyślenia.
    Zawsze straszono mnie wiekiem, a ja zawsze tylko rozkładam ręce. Nie widzę tych problemów. Jedno że za 5 lat mogę być w jeszcze lepszej kondycji niż teraz, drugie że to ciało i tak prędzej czy później idzie na śmietnik. Może do tego czasu wyschnie jak rodzynka, jeszcze żywym będąc. I czym tu się przejmować?



Odkryliśmy pierożki z gołąbkiem.

Poszliśmy do restauracji z kuchnią ukraińską i zamówiliśmy sobie pierogi. Mnie zaintrygowały te z farszem pieczarkowym i żółtym serem, przepyszne! Mąż wziął te z kapustą i mięsem – ale to nie były zwykłe pierogi z kapustą i mięsem! To tak jakby ktoś zamknął w pierożku posiekanego gołąbka w sosie. Delikatna kapustka i mięsko, marcheweczka, cud miód w gębie...
    Polecam, jeśli zawitasz do Łodzi!





Przywilejem pracy w handlu, są dni wolne w tygodniu.

Dlatego dzisiaj mam sobie dzień gospodarczy, zrobiłam wszystko w mieszkaniu, a teraz pora na zakupy i wieczorem będą robione pierogi. Spróbujemy z mężem odtworzyć tamto cudo z restauracji.
    Pogoda jest taka, że wskakuję w krótkie szorty i sandałki. A że brakuje mi dzisiaj wyjścia z domu (to nic że rano byłam na joggingu), planuję pojechać na rowerze do sklepu na drugim końcu miasta. 🤣
    Ostatnio z sąsiadką rozmawiałam na ten temat. Ona nie ma czasu o siebie zadbać, pracuje w domu, o rowerze może zapomnieć. Proszę bardzo: do sklepu nie koło domu, tylko gdzieś na wypizdówku miasta, a w biurze bieżnia zamiast fotela. 😎

27 komentarzy:

  1. kiedyś się mówiło "świnka morska", zawsze mi się wydawało, że to od odgłosów, które czasem wydaje, choć nie wszystkich, bo zwykłe prosię gastronomiczne terkotać nie umie... za to "kawia" brzmi fajnie, bo krótkie, dość szybko przyjąłem to słowo... chyba znam kogoś, kto chętnie by adoptował Stefana i świetnie by się dogadali, ale skoro już podjęłaś decyzję, to nie ma co robić zamieszania logistycznego... moja genialna Intuicja mi mówi, że u Ciebie będzie mu dobrze...
    chętnie bym zobaczył, jak wygląda świat pod wpływem tych dragów, które kiedyś próbowałem, na ile ta symulacja jest wierna, a na ile fantazją, radosną twórczością konstruktorów okularów... aczkolwiek trochę słaby to pomysł, bo nie tylko o samą percepcję oczną chodzi, tylko o całościowy stan umysłu... ale z drugiej strony it's only fun :)
    w Kraku jest fajna knajpa ukraińska, taka na uboczu... moja Lady jej nie lubi, bo kiedyś się nacięła na jakimś daniu, ale w upalne dni serwują tam taki zajebisty kwas chlebowy, że o wszelkich nacięciach się zapomina...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nie chcę oddać Stefana... 😱 Nawet przez myśl mi to nie przeszło. 😐
      Okulary nie mogłyby oddać pełnego wrażenia, ale zabawa w nich była ciekawa, wpadało się na ludzi. 🤣
      Kwas na upalne dni jak znalazł.

      Usuń
    2. to jest ciekawe, bo ja nie pamiętam, żebym na takim, czy innym tripie wpadał na kogoś i cokolwiek, orientacja w terenie zawsze była na poziomie... co może tą orientację zaburzyć?... alkohol i barbiturany w nadmiarze... jeszcze quaalude (metaqualon), ale to ta sama bajka... czyli sedatywy... za to spidy i empatyki wyostrzają tą orientację... może jeszcze psychodeliki, ale z nimi reakcje bywają naprawdę indywidualne, zróżnicowane...
      wiesz, co ja sobie o tym myślę?... tylko myślę, bo nie znam tematu, nie próbowałem tych okularów... ale śmierdzi mi to takim pedagogicznym kitem, w stylu "nie bierz, bo wpadniesz na różowego słonia"... porządny obywatel ma chlać wódę, to jest jedyny akceptowalny państwowo narkotyk... i faktycznie, jak się przegnie, to się na kogoś wtedy czasem wpada...

      Usuń
    3. p.s. po przemyśleniu sprawy: tylko idiota nazwie MJ "narkotykiem", ale nawet ona potrafi zafałszować oszacowanie odległości, jednak zniknięcie z pola widzenia jakiegoś obiektu to bujda niczym z państwowych mediów, nie istnieją środki powodujące taki efekt...
      co prawda znałem przypadek gościa, który upierał się, że zniknęła mu dłoń, ale to był efekt psychozy po regularnym nadużywaniu psylogrzybków, zupełnie inny film...
      ale okulary mnie zaciekawiły, mogła być fajna zabawa, czy możesz dokładniej opisać efekty, tak z grubsza, na tyle, na ile taki przekaz słowny w ogóle pozwala? :)

      Usuń
    4. */errata: napisałem "państwowych mediów", a miało być "tabloidów", bo tyle obecnie państwowe media są warte :)

      Usuń
    5. Cieszę się, że moim jedynym doświadczeniem z efektami narkotyków, są tylko te okulary. ;)
      Okulary "widzenia poalkoholowego" też tam mieli i równie źle się w nich widziało. Wiadomo, że do upojenia alkoholowego (jak i narkotykowego) dochodzą jeszcze inne efekty specjalne, ale nikt się tym nie przejmował przy tej zabawie.
      Zgadza się, nie ma środków powodujących efekt znikania przedmiotów, ale są takie, które fałszują odległości, dlatego wpadłam na kogoś, próbując w iść w tych okularach. Było też rzucanie ringiem na pachołek, również oberwał przechodzień.

      Usuń
    6. czyli jednak nigdy nie spożywałaś alkoholu... rozumiem...
      to jest takie trochę krindżowe, jak ludzie mówią "alkohol i narkotyki", "jabłka i owoce", "olej i tłuszcze", LOL...
      przecież wciąż mówimy, że to tylko zabawa, więc luz... ciekawe są też symulacje, jak widzi świat jakiś zwierzak innego gatunku, niż człowiek...

      Usuń
    7. A poniewaz nigdy nie spozywala alkoholu, dlatego czuje sie szczesliwa... nie ma ciezkiego bagazu doswiadczen:)

      Usuń
    8. ja się nie lubię wymądrzać na temat przyczyn cudzego szczęścia, ale to już kwestia gustu, co się lubi robić :)

      Usuń
    9. Napisałam, że "Cieszę się, że moim jedynym doświadczeniem z efektami narkotyków, są tylko te okulary. ;)"
      😉

      Usuń
    10. rozumiem, Jael, wszystko jest okay, czyli jeśli piłaś kiedyś jakiś alkohol, to tak drobne jego ilości, że efekty były pomijalne... ale tak jest w sumie z każdym narkotykiem: niewielka ilość + odpowiednia tolerancja organizmu = "nic nie czuję"...

      Usuń
    11. Zastanawia mnie Twój wniosek, bo nigdzie tak nie napisałam, 😂 ale O.K., nie przeszkadza mi to. ;)

      Usuń
    12. @J...
      mój tok rozumowania jest prosty i logiczny:
      kiedyś rozmawialiśmy o alkoholu i oboje nie zaprzeczaliśmy, że go czasem używamy, aczkolwiek o ilościach nie było mowy i nie było to wtedy istotne...
      a potem piszesz: "moim jedynym doświadczeniem z efektami narkotyków etc"... ale same doświadczenia miałaś, co wynikało z poprzedniej rozmowy... wniosek prosty: doświadczenia jako takie były, ale tak drobne ilościowo, że (zauważalnych) efektów nie dostrzegłaś...

      Usuń
    13. Ale raz piszesz o narkotykach, a raz o alkoholu. Ja jednak wyraźnie zaznaczyłam, że oddzielam od siebie te kwestie. Narkotyków nigdy nie brałam, nawet trawy nie paliłam, ba nawet tytoniu nigdy nie zapaliłam. Z alkoholem mam normalną styczność jak większość obywateli w Polsce.

      Usuń
    14. jeśli alkohol nie jest w Twoim mniemaniu narkotykiem, mimo, że tak jak inne narkotyki zmienia (tak lub inaczej) percepcję, czy stan umysłu, to nasza rozmowa na te tematy w ogóle jest pozbawiona sensu, trochę niczym gęś z prosięciem :)

      Usuń
    15. Ale to nie ja mam problem w tym momencie.

      Usuń
  2. Jakiś mądry filozof powiedział, że szczęście, to brak zmartwień i chyba to prawda.
    Jadłam kiedyś pierogi a'la gołąbki, pychota!
    Uwierz mi, ze 5 lat robi różnicę, gdy przekroczy się 50 rok życia, sama w to nie wierzyłam, a po 60 jeszcze wyraźniej to czuję.
    Ważne, by nie doświadczyć poważnych chorób i dbać o kondycję.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca, bo ja mam zmartwienia, tylko że się nie żalę, nie narzekam i nie marudzę wszystkim dookoła. :)
      Zrobiliśmy te gołąbki w pierogach. Wyszły inne niż tamte z restauracji, ale są przepyszne!
      Mówię o latach 35-40 pośród osób stale aktywnych fizycznie. Straszono mnie, że po trzydziestce to już nie FitFabric, a Medicover będę odwiedzać. Co jest dalej? Nie znam osobiście tych ludzi, ale widziałam na własne oczy babcie po sześćdziesiątce na siłowni albo w stajni. Wiem tylko tyle, że się da nie poczuć zbyt dużej i ciężkiej różnicy.

      Usuń
    2. pewnych praw fizjologii się nie przeskoczy, więc wielu prób sprawnościowych się nie wykona w pewnym wieku, ale dużo zależy tu od nas, jak dbamy ko formę, poza tym dochodzi jeszcze kwestia doświadczenia, techniki, umiejętności posługiwania się ciałem i bywają sporty, aktywności, gdy szczyty osiąga się w późniejszym właśnie wieku... wielu praktyków (przykładowo) sztuk/sportów walki przekonstruowuje swój trening a upływem lat, skupiają się bardziej na jednym odpuszczając coś innego i nadal są groźni...
      p.jzns :)

      Usuń
    3. Mam podobne spostrzeżenie jak Jotka. To znaczy, że w pewnym wieku niestety te 5 lat robi róznicę. U mnie zdecydowanie zrobiło. Zakończenie miesiaczkowania było początkiem róznych zmian. Ciało jakoś szybciej zaczęło sie starzeć. Zmienił się metabolizm. Zmienił wygląd. Zmiany w duszy też są, ale nie tak diametralne. Tak czy siak nadal bywam szczęśliwa, bo w życiu liczą sie dobre chwile. Trzeba je zauważać i doceniać, bo kto wie, co będzie za kolejne 5 lat?:-))

      Usuń
    4. Nie twierdzę, że zatrzymam się w czasie, że będę wyglądać cały czas jak teraz, że nie przyjdą ograniczenia. Mówię o czymś innym. O tym, że można się nie zatrzymywać w życiu. PKanalia dobrze tu napisał.

      Usuń
  3. Szczescie ... wedlug mnie to tyko momenty w zyciu. Kiedys, kiedy nie mialam wielu obowiazkow , nie bylam matka to myslalam podobnie jakTy ... w wielu sprawach nie widzialam problemu. Teraz zapatrywanie na szczescie mi sie odmienilo:)) Brak mi tej beztroski. A kiedy komus w rodzinie cos sie dzieje to smuce sie razem z nim i .... nie mysle wtedy, ze: " alez jestem szczesliwa".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęście dla mnie, to jest to, że jestem we właściwym miejscu i nie przegapiłam czegoś bardzo ważnego, że wykorzystałam dane mi szansy i idę zgodnie z powołaniem.
      Wiele kobiet demonizuje bycie matką. Że koniec beztroski, koniec wolności, same problemy, więcej "muszę" i "nie mogę". To tylko zniechęca.
      A dlaczego uważasz, że kiedy komuś w rodzinie dzieje się źle, to ja skaczę ze szczęścia? 😉

      Usuń
  4. Myślę, że każdy ma swoją własną definicję szczęścia, co innego uważa za szczęście i w inny sposób do niego dąży - o ile dąży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę jeszcze nigdy na blogu nie napisałam czym ono dla mnie jest, a już zostałam oceniona. Szczęście dla mnie, to jest to, że jestem we właściwym miejscu i nie przegapiłam czegoś bardzo ważnego, że wykorzystałam dane mi szansy i idę zgodnie z powołaniem.

      Usuń
    2. Kto Cię ocenił? I jak? Czy postrzeganie Cię jako osoby szczęśliwej to ocena? I czy to źle?

      Usuń
    3. A jak sobie poczytasz komentarze chociażby. ;) Nie, oczywiście, że to nie jest źle. :)

      Usuń