czwartek, 4 maja 2023

Nie marnując codzienności, czyli wypełnianie szczelin czasu.

Codzienność może malować najpiękniejsze obrazy, trzeba tylko korzystnie używać czasu. System zabiera go nam w dużych ilościach, obowiązkowe godziny pracy inne powinności itd. To sukces potrafić je tak poukładać, żeby nie zapomnieć żyć.
    Wcale nie jesteśmy z mężem mistrzami układania planu tygodnia. Mężowi system zabiera znacznie więcej niż mnie. Mam błogosławieństwo czasu, o które modliłam się bardzo długo i cierpliwie, więc dziś szczęśliwie cieszę się wystarczającą ilością wolnego. (Choć chciałoby się więcej, by prężniej rozwinąć coś własnego.)
    Liczę się z tym, że w obecnym świecie nic nie jest na zawsze, ale póki ten firmament nie zostanie zwinięty znad naszych głów, korzystam ile tylko mogę.

Jak często powtarzam, mój dom jest moją bazą wypadową. Miejscem odpocznienia i wyciszenia (jeśli sąsiad da). Bo życie rozkręca się tak naprawdę poza mieszkaniem.

Z powodów technicznych i już w tym momencie rozsądkowych, pożegnaliśmy się na zawsze z naszym samochodem, który nie spełniał oczekiwań. Poszedł na żyletki, ponieważ jego stan techniczny nie nadawał się do przejścia w następne ręce. Czasami tak bywa z darowanymi rzeczami. Auto służyło nam tylko na krótkich dystansach, ale że oboje pracujemy poza miastem i krótko mówiąc, czasami mamy osobne sprawy i potrzeby, wygodniej jest mieć dwa. (Póki to możliwe.)
    Dokonaliśmy więc w jego miejsce zakupu bardzo zadowalającego. Samochód jest przede wszystkim funkcjonalny, ma wyższe zawieszenie niż nasza rakieta i porównywalną powierzchnię bagażową. Dodatkowo tylne siedzenia składają się na płasko i znając nas, tak pewnie będziemy cały czas jeździć.
    Moc silnika to była sprawa drugorzędna, ponieważ na autostrady i długie podróże mamy rakietę przyklejoną nisko do asfaltu, a drugi miał być jej przeciwnością, autkiem nadającym się na bezdroża. Na kocie wędrówki i na ryby.
    Do tego zakupu dostaliśmy w prezencie szampana. Mało jest komisów, w których można położyć zaufanie, a ten się sprawdza, nie tylko nam, ale tez znajomym. Polecam komis "Kozik" w Łasku.

Wypatrzyłam na placu ciekawostkę, mieli w sprzedaży taki model jak nasza rakieta, ale w brązowym metaliku. Ile daje lakier, ten tylko się dowie, kto to sprawdzi. Ten samochód od razu zdawał się młodszy, no i ta złota stylówa... A jednak kolor ma znaczenie. 🤣

Bliźniak naszej rakiety.

Nowy koleżka.


Ostatni dzień kwietnia, /to była niedziela handlowa/, ustaliliśmy z mężem dniem całkowitego resetu. On wybrał się na ryby, ja na rower po mieście. Nie wiem co ja sobie myślałam obierając taki kierunek... Bodajże wierzyłam, że ludzie powyjeżdżali gdzieś daleko, ewentualnie siedzą na działkach... Nie, oni łazili po sklepach i generalnie chyba cała ludność łódzka została w mieście...
    Przez rynek manufaktury nie dało się przejechać, trzeba się było rozpychać. O innych podobnych miejscach już nie będę mówić. Ostatecznie wylądowałam w parku na Zdrowiu żeby posiedzieć sobie w spokoju nad wodą, ale i to nie było do końca trafione.
    Byłoby, bo ludzi wcale nie było dużo, wszyscy kumulowali się na placu zabaw, a w części spacerowej cicho – kilka kocyków i pikników na trawnikach, summa summarum dość przyjemnie. Dopóki ktoś nie przyszedł z mikrofonem i głośnikiem... Ustawił się nad samym stawem, a jego głos niosło jak cholera. Wygłaszał herezje o tym, że zbawienie przychodzi przez Maryję i generalnie to był główny wątek. Jajek ani pomidorów nie miałam... oddelegowałam się więc w inny rejon parku.
    To duży teren, można się nawet poczuć jak w lesie.

Na szczęście to nie koniec, chociaż nie mam tak jak większość – wolnego całego tygodnia i nawet drugiego byłam w pracy, ale każdy inny dzień wykorzystałam na maksa.



Może nie wszyscy wiedzą, ale jestem typem skowronka. W dni wolne też budzę się wcześnie. Ogólnie to co mi się zawsze marzyło, to aby praca nie zaburzała mojego biorytmu, snu itd. To się udało, wyregulowałam się, choć po poprzedniej pracy łatwo nie było, bo mój organizm nie wiedział ile ma spać. Serio, to było męczące...
    Zasięgnęłam porady u więcej wiedzących, zażyłam takie coś jak melatonina i mój sen wyregulował się, wracając do swoich naturalnych siedmiu godzin zapotrzebowania na sen (od nastolactwa tyle mi wystarcza). Do pracy budzę się bez budzika, organizm chodzi jak w zegarku. Wspieram się jeszcze takim ziółkiem pomocniczym - 
ashwagandhą. To takie coś, co pozytywnie wpływa na układ nerwowy i immunologiczny.

Po trzydziestym roku życia, czasami jak coś pójdzie nie tak, trzeba kopnąć organizm w dupę żeby zaczął znowu chodzić prosto.

Koszulka z napisem "Błogosławiona"
Dostałam ją od przyjaciółki, która zamówiła ją sobie w Internecie.
Nie uwierzycie, ale ona ma rozmiar XXL 🤣

To jest moja trasa biegowa. W dni wolne budzę się o 5:30 albo 6. Wyjście z domu o tej porze jest dla mnie mocnym strzałem energii. Prawie nikogo nie spotykam, ulice są cichsze. To taka pora kiedy mogę te pierwsze myśli pozostawić czyste i spokojne, kiedy nie dociera jeszcze do mnie ten ludzki błąd, który czasami niweczy plany lub psuje nastroje.

Biegnę kiedy wstaje słońce i mruga do mnie przez szybko mijane przeze mnie drzewa. Takie dni są zawsze super, są jakby dłuższe i pełniejsze.






Był taki jeden chłodniejszy dzień, gdy pojechałam rekreacyjnie do Arturówka. Na rowerze w porządku, ale kiedy usiadłam na leżaku, trochę mnie przewiało. Jednak wcześniej już udało się odzyskać zahartowanie i pogodo-odporność, więc nie martwiło mnie to, czy nie odchoruję tej wycieczki. Hart ciała jest równie ważny co hart ducha.
    Wietrzny dzień sprawił, że w tym jakże popularnym miejscu, byłam prawie całkiem sama. Było cichuteńko. Wspaniale.



Inne wędrówki jeszcze czekają w kolejce na ujrzenie światła dziennego. Pociągnęłam dalszą część wizyty w rezerwacie ptaków, fotorelacja tutaj ⏩ Rezerwat ornitologiczny.



Jeśli do kina, to tylko w środku tygodnia. Na sali tylko kilka osób, nie chrupią i nie śmierdzą ci tymi fast-food'ami, nie szeleszczą, jest spokój.
    Wybraliśmy się na film, który po obejrzeniu mogę określić jako komedię z wątkiem psychologicznym. Najpierw Wam opowiem o czym jest, potem dopiero podam tytuł.

Film opowiada o człowieku, który postanowił odmienić swoje życie, krótko mówiąc – zerwać z przeszłością i zacząć kompletnie od nowa. Poznał kilkoro ludzi, którzy mieli podobne problemy, wiadomo, że takie sprawy bardzo zbliżają do siebie. Kupił sobie nowe mieszkanie, zmienił styl ubierania się, dosłownie wywrócił życie do góry nogami. Ale że z przeszłością zerwać nie tak łatwo, ta upominała się o niego nachalnie.
    I tu pojawia się druga postać z problemami jak z Łodzi do Las Vegas. Styl bycia nie znający sprzeciwu, gość przekonany o swojej wyższości nad innymi i wykorzystujący wszystko, aby demonstrować władzę. W międzyczasie okazało się, że ma parcie na szkło, pragnie, by wszyscy o nim wiedzieli. Osoba dysfunkcyjna oraz inteligentny więc skuteczny manipulator.

Dalej fabuły nie będę rozwijać, generalnie uśmialiśmy się jak dawno, mnie co rusz łzy ze śmiechu leciały. Ale to raczej dość czarny humor, więc jak kto lubi. Tytuł filmu "Renfield" określony jako horror.

Wygłupy na sali kinowej:




Udało mi się wreszcie w miarę dobrze nagrać piosenkę. Na moim kanale YT jest ich kilka (z dawnych lat), ale słabo słychać mój głos, za bardzo zlewa się z oryginałem. Tutaj wyszło dosyć czysto:


Udało się skończyć regał "pro natura", który powstał tylko pod zwierzaki i pod rośliny. Gdy już wszystko poustawiam, nabierze to zupełnie innego wyglądu, na razie jest tak:


Pozostaje dokończyć impregnację i urządzić roślinność.

Terrarium Stefana jest już ostatecznie wykończone.






A to Pikpok Kowalski i jej ukochane robale. Tak, Kowalski jest kobietą.



Czasami (najlepiej w środku tygodnia) jemy gdzieś na mieście. Randkowanie jest świetną praktyką, bo rozmawia się więcej niż w domu i na co dzień. Był taki okres w ciągu roku, że brakowało nam rozmów, nie było czasu. Poza pracą masa innych obowiązków, wyjść, które zjadały czas i choć niczego nie żałujemy, a zwłaszcza spotkań – czuliśmy w głębi serca, że pora przystopować.
    Pisałam wielokrotnie o tym, że chodzimy na spotkania małżeństw w naszym Kościele. To był dobry czas, ale zajmował nam akurat wtedy jedyne wolne popołudnie, które mieliśmy razem. W każdy inny dzień zabiegane – albo jedno albo drugie. Rozmawialiśmy ze sobą niemal wyłącznie przez SMSy. Coś było nie halo...
    Zrezygnowaliśmy. Przyznam, że po dłuższym czasie zaczyna to skutkować.

Więcej głębszych tematów dotykamy, kiedy już te przyziemne zostaną dawno przegadane, jest czas, by pozaglądać sobie do duszy.

I do żołądków. Teraz już wiem, że w kuchni japońskiej lubię tylko sushi (każde) i ramen (jak sama zrobię). To już drugie dziwne danie, które nie bardzo mi smakowało. Zaspokoiłam tylko głód i zostawiłam resztę mężowi, z kolei ten zajadał się ze smakiem.
    Na drugim talerzu tradycyjna kuchnia, pierożki po ukraińsku i to lubię najbardziej!

Ładna japońska restauracja w samym centrum na Piotrkowskiej.


Bierhalle w manufakturze.


W międzyczasie naszych wyjść, złapałam materiał na łódzki blog z otwarcia sezonu ⏩ Otwarcie sezonu motocyklowego 2023.
    Obudziły się wspomnienia. Motocykle zawsze sprawiają, że tańcują we mnie emocje, bo z jednej strony chciałoby się do tego wrócić, a z drugiej, na polskich drogach nie jest to bezpieczne.



Udało się przezimować rozwar! Dawno nie wychodziłam na balkon... a tu proszę. Z doniczki wyrósł piękny nowy krzaczek, delikatnie ubarwiony fioletem na listkach.
    Czas też najwyższy, by obudzić kaktusy z hibernacji. Może mi który łaskawie zakwitnie. Rok temu się udało.
    Wilczomlecz zakwitł sobie sam (pierwszy kwiatek w tym sezonie na moim parapecie), ale kaktusy trzeba najpierw rozbujać.


Byliśmy w palmiarni, fotorelacja tu ⏩ Palmiarnia i angielski ogród dydaktyczny. Przyniosłam stamtąd kolejny żywy kamień, ale coś dziwnego zaobserwowałam. W sklepie był jędrny i gładki, a po otworzeniu papierka w domu, stał się zmarszczony. Nie wiem dlaczego, co mu się stało w drodze, wszakże "móżdżki" z giełdy wyglądają nadal znakomicie, a ich transport odbył się w zimny dzień; ten miał ciepło i krótszą drogę.
    Mam nadzieję, że po porostu zrzuci skórę, bo tam w środeczku widać młody nowy kształt. "Żywe kamienie" tak właśnie się rozrastają – zrzucając zewnętrzną powłokę. Ale czemu tak się zrobiło po drodze, nie wiem. Mam nadzieję, że idzie mu na życie.




Jeden z majowych dni spędziliśmy u przyjaciół w domu położonym w lesie. Grill i cisza lasu wokoło. Nie ma jak pełny żołądek, przyroda i bogate rozmowy.
    Ale mój skowronek wewnętrzny nie pozwala mi cieszyć się tym wszystkim do późnych godzin. Ledwo wskazówka dotknie dwudziestej pierwszej i ja już ziewam na potęgę. Cóż, starzeje się człowiek. 😂



A teraz pora wziąć się za robotę i nasz salon posprzątać, bo wieczorem gościmy wspaniałych ludzi. :)
    Szkoda czasu, by przesiedzieć go przed telewizorem. Nawet nie mamy takiego urządzenia w domu już od wielu, wielu lat.

Dziś jest dziś, a jutro może bardzo się zmienić, dlatego szanujmy swoje życie, swoją codzienność i nie marnujmy go... przynajmniej nie zbyt często. A będą o tym gadać i zazdrościć, tego chyba nie da się uniknąć.

27 komentarzy:

  1. auta nie kręciły mnie nigdy, dla mnie to tylko narzędzie, którego nie używam, jeśli nie ma takiej konieczności, aczkolwiek bywały takie okresy, w których ta konieczność zachodziła dość często, jednak nie jest to temat, o którym można ze mną pogadać, jest dla mnie nudny bez punktów zahaczenia, to wszystko jeszcze jest na tle moich eko-odjazdów...
    zmroziła mnie Twoja wzmianka o tym kaznodziejstwie nad stawem, akurat sama treść jest dla mnie bez znaczenia, nie obchodzi mnie to, ale kwestia samego zgiełku w tym miejscu i w tym czasie, nie lubię gdybać, ale nie wykluczam, że mógłbym się pofatygować i coś z tym zgiełkiem zrobić, na przykład sprawdzić, czy ten sprzęt jest waterproof :)
    dlaczego przegapiłem tą relację z drobiowego rezerwatu?... aha, bo to jest inny blog... zajmę się tym, jak napiszę komentarz...
    też jestem skowronkiem i w tym momencie, patrząc na fotkę z łabędziami przypomina mi się jezioro Sajno pod Augustowem i łopot skrzydeł łabędzi rozpędzających się do startu na wodzie, który budził mieszkańców okolicznych namiotów nad wodą, oprócz mnie, bo ja już siedziałem na brzegu czekając na spektakl...
    takich oryginalnych potraw kuchni japońskiej niewiele znam, kluczowe skojarzenia to sushi, tofu i miso... sushi czasem robię sam, gdy złapię na to fazę, tofu spożywam dość sporo, jak na polskie standardy, przyrządzam je po swojemu na różne improwizowane sposoby, zaś miso chętnie dodaję do różnych rzeczy, przeważnie do sałatek... do miso zachęciły mnie słowa Marylina Mansona, który stwierdził w wywiadzie, że lubi zupę miso, gdyż ma smak kobiecych majtek... spróbowałem, najpierw w sushi barze, potem nauczyłem się tą zupę robić sam, trywialna sprawa, właściwie nic nie trzeba umieć... kwestia majtek pozostała niewyjaśniona, nierozstrzygnięta, gdzieś się zgubiła po drodze, ale lubienie miso zostało...
    tyle na razie, czas na kontemplację dzikiej drobiarni...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to też narzędzie i doniedawna niepotrzebne. Prawo jazdy na samochód zrobiłam w 2012 (na motor w 2009), a w samochód wsiadłam dopiero kilka lat temu, kiedy wyprowadziliśmy się na wieś i bez samochodu byliśmy odcięci od reszty świata, bo nawet komunikacji nie było, ani normalnego sklepu (w wiejskim drożyzna i nie wszystko zawsze było).
      Po przeprowadzeniu się do miasta, można powiedzieć, że samochody stały się znów zbędne, ale że pracujemy poza miastem i komunikacją dojazd trwa godzinę, a samochodem 10 minut, oszczędzamy czas. Ponadto ułatwia nam życie jako przestrzeń bagażowa na kołach i pozwala dojechać w te zakątki kraju, w które nie dojeżdża żadna komunikacja, wiec poszerza nam możliwości podróżnicze i wędkarskie.
      Z tych powodów zdecydowałam się nadal mieć samochód, bo opcjonalnie jeden by wystarczył, a i bez też da się żyć w mieście.

      Miejsce nie było O.K., bo ludzie szukają w parku ciszy. Mógł iść na ulice, znalazłby większą ogladalność. Treść też mnie drażniła.

      Zapomniałam o tofu, a też lubię.

      Usuń
    2. okay, rozumiem, że treść mogła Cię drażnić, jako niezgodna z Twoimi przekonaniami... to tak, jakby przy mnie głośno propagowali, czy też suportowali krzywdzenie kobiet w formie anti-choice, represje za używanie Świętego Zioła, albo tępienie kotów... niewkurzliwy raczej jestem, ale są pewne sytuacje, zwane skrajne, czy też ekstremalne, w których nikt nie potrafi do końca przewidzieć własnych reakcji, LOL...
      ...
      najlepsze tofu, jakie kiedyś jadłem, to było świeżutkie prosto z beczki, tylko w zalewie, już pokrojone w kostki, sprzedawano je wietnamskim sklepiki przy dawnym Stadionie... potem zaczęło się pojawiać w hipermarketach, ale to było jakieś nieporozumienie, a nie tofu... wreszcie sytuacja się poprawiła, pojawiły się kor/jap shopy z oryginalnymi, importowanymi produktami z Korei i Japonii... teraz w mojej najbliższej okolicy takich nie ma, ale w prozaicznej Biedrze jest do kupienia tofu firmy GoVege i bardzo sensowne moim zdaniem...

      Usuń
    3. Treść też istotna. Chcesz sobie wypocząć, siadasz nad wodą, ptaszki śpiewają i ktoś te ptaszki zagłusza. Teraz zależy: jeśli mówi sensownie, jeszcze można posłuchać, pomyśleć, choćby np. ktoś literaturę piękną recytował albo ładnie na czymś grał. Ciekawie, prawda? Inicjatywy miejskie zdarzają się ciekawe.
      Ale w tym przypadku nie dość, że treść drażniąca, to jeszcze gość śpiewał dość nieprzyjemnie zawodząc, że aż uszy więdły.

      Usuń
    4. ależ świetnie się dogadujemy... fundujemy sobie głaski i może być tak, że ktoś/coś nam to psuje, a może być tak, że nam to harmonicznie uzupełnia :)

      Usuń
  2. Zdjęcie łabędzi - zachwycające. Fajny regał - podoba mi się taka konstrukcja. Kowalski przy robalach robi wrażenie! Świetny post.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych łabędzi i innych ptaków było ogromnie wiele, że nie wiadomo było gdzie oczy podziać. Lubię takie zwierzęce enklawy.
      Jeszcze trzeba poukładać na półkach, żeby to sensownie wyglądało. Na razie tak pi razy drzwi poustawiałam.

      Usuń
  3. Czas wykorzystany na maksa!
    Zwierzaki maja u was jak w raju, czekam na zdjęcie całego regału z roślinami, robi wrażenie nawet pusty:-)
    Dom powinien być oazą i miejscem planowania podróży, po których miło wrócić do ulubionego fotela:-)
    Czynności prozaiczne zostawiam na gorszą pogodę, bo żal każdego ciepłego dnia bez deszczu!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem zdania, że jeśli bierze się zwierzaka do domu, to stwarza mu się warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych, albo przynajmniej żeby te warunki nie kończyły się na przykładowych trzydziestu centymetrach plastikowej klatki, która ma służyć jedynie męczeniu zwierzęcia ku uciesze dziecka - jak to zazwyczaj bywa. Zatem podstawa - rozmiar ma znaczenie. A co tam się powkłada za wyposażenie, to już wedle woli. Widziałam dość sporą klatkę dla chomików dżungarskich, która wygląda jak domek dla lalek. Ale wygląda na to, że one się tam dobrze czują. O_o' I podstawa podstaw - dieta, ta już musi być 100% taka jak w środowisku naturalnym zwierzaka, więc jeśli ktoś kupuje stworzenie, następną rzeczą jaką powinien się zainteresować, to kraj pochodzenia i warunki przyrodnicze.
      Jak uznam, że jest już efekt ostateczny (a jeszcze nie uznałam 🤣) to na pewno szafą się pochwalę.
      Tak, do ulubionego fotela zawsze miło i potem poobrabiać zdjęcia i opowiedzieć Wam wszystkie przygody. :)
      Wędrujemy też pomimo deszczu, tyle że wtedy mniej zdjęć robię albo wcale. Staramy się nie odczuwać zewnętrznych ograniczeń.

      Usuń
    2. otóż to... dlatego ja od zawsze mam wątpliwości w temacie kotów niewychodzących... co prawda niektóre mieszkania można skotyfikować, czyli tak urządzić, aby kot miał co najmniej znośne warunki do sensownego życia i rozwoju, ale nigdy nie będzie to samo, tylko jakiś ersatz w porównaniu z kotem wychodzący, a poza tym niektóre mieszkania w ogóle się do tego celu nie nadają...
      inna sprawa, że kot Felis silvestris nie jest do końca dziki, tylko jest jakby quasi symbiontem człowieka, jako jedyny z kotowatych, niemniej jednak jego ewolucja nie zdążyła przewidzieć małych, ciasnych klitek w wielopiętrowych blokach...
      p.jzns :)

      Usuń
    3. Gdy miałam kota, mieszkałam na dziesiątym piętrze, więc wychodzenie dalej niż na balkon, nie było możliwe. Ale mieszkanie było skotyfikowane, kot panował na każdym jego poziomie.
      Zabieraliśmy go ze sobą na działkę, wtedy zażywał życia i... jadł motyle. Jego pasja na wolności. ;]

      Usuń
    4. nam przedwczoraj Kudłaty przyniósł myszkę badylarkę, tą najmniejszą, ale mu uciekła, bo on nie ma jednego kła, to się wymskła i udało mi się ją uratować... ale najbardziej mnie urzekł Lucjan, bo on ma za sobą 10 lat mieszkania w kamienicy, dwa pokoje z kuchnią, do tego marnie skotyfikowane, więc nawet tu dużo piecuchuje w domu, ale nawet on przyniósł zdobycz - małą zwinkę, ale że mało doświadczony, to też mu uciekla, ale też udało się ją złapać i wysłać w teren...
      granie muzy to trochę inna sprawa, ale rzecz jasna ważne co grają...gdy chcę pobyć z Naturą, to nawet swojego "ukochanego" hard&heavy nie stoleruję... ale zdarzają się wyjątki... kiedyś spędzaliśmy czas z moją poprzednią Byłą w Parku Jaśkowej Doliny na takim wzgórku i nagle ni z gruchy, ni z pietruchy ktoś zaczął grać na fortepianie elektryczny w pobliskiej kotlince, nosiło się po całej okolicy i to zrobiło naprawdę supah klimat...

      Usuń
  4. Bardzo podoba mi się to podejście do życia, aby każdy dzień wykorzystać na maksa, czy to iść pobiegać, czy przejechać się na rowerze ;) Zwłaszcza, gdy pogoda sprzyja wychodzeniu z domu! Ja powoli zbliżam się do 30... czasem padam w poduchę ze zmęczenia, ale cały czas jeszcze mam dużo energii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet w niepogodę nie odpuszczam. Zadbałam o stan umysłu - aura mnie nie ogranicza. Tylko z upałami miewam kłopoty, ale w tym roku będę starać się o to, by uodpornić się i na to.
      Miałam dwadzieścia parę lat jak wzięłam się za siebie, za sport i sposób odżywiania. Zaczynałam od miejsca, w którym byłam osobą co się nie rusza, je kalorycznie i tłusto, wyniki badań - porażka, blisko do cukrzycy, częste uczucie zmęczenia.
      Minęło już ponad 10 lat odkąd żyję inaczej i czuję się lepiej niż jak miałam lat 20. A mam 35. :) Wyniki badań książkowe.

      Usuń
  5. Piękna ta Twoja trasa biegowa. Zimą też biegasz? Bo w takich godzinach to chyba jeszcze ciemno...
    No i muszę nawiązać do japońskiej kuchni ;-) To danie, które Ci nie smakowało - pamiętasz jego nazwę? Bo na moje oko ono nie jest z kuchni japońskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimą zwłaszcza. To najlepszy czas na hartowanie ciała, by nie chorować przez cały rok. Ale wtedy biegam w innych godzinach, by nie kusić losu. Nie wiem jak u Ciebie, ale w parkach ciemna porą bywa niestety niebezpiecznie.
      W menu podana jest nazwa Spring Rolls. To jest mix: 2 były z krewetkami, mango, chili, kolendrą i sałatą, a 2 kolejne z tuńczykiem w panko, awokado, pasta sezamowa i sałata. Oryginalnie jak to się powinno nazywać, to nie wiem. I jeśli to nie jest japońskie, to oszukują. ;]

      Usuń
    2. Zależy od parku, ale po nocy też raczej bym nie spacerowała/biegała.
      Tak podejrzewałam, że to spring rolls. Są ich dwa rodzaje: smażone w głębokim oleju (po jap. harumaki) i nie smażone (po jap. nama harumaki). Te ze zdjęcia wyglądają mi na nie smażone. Owszem, to się jada w Japonii, ale te smażone to jest potrawa chińska, a te na surowo (po ang. ponoć summer roll) to kuchnia wietnamska. Nie wiem jak teraz, ale jeszcze parę lat temu większość restauracji japońskich (przynajmniej w Warszawie) to były takie miksy kuchni azjatyckich, nie czysto japońskie :(

      Usuń
    3. Najwyraźniej w tej restauracji mamy do czynienia z kuchnią ogólno-azjatycką. Dziękuję Ci za rozjaśnienie tej kwestii, warto wiedzieć takie rzeczy, żeby nie dać się wyrolować takim rollsem. ^_^
      Tak, one były nama harumaki. Może smażone by mi smakowały? Hmm

      Usuń
    4. Nie ma za co. Wiem, że o gustach się nie dyskutuje i trudno sprawić, żeby ktoś polubił konkretne potrawy, ale skoro Ci nie smakowało, to tylko chciałam dać znać, że to nie kuchnia japońska :)

      Usuń
  6. Zacne takie podejście do życia ogólnie. Dużo zdjęć do obejrzenia, chyba nadrobię w wolnej chwili. :)

    No fakt, pamiętam jakieś zdjęcia na blogu koncertowe. :)

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbieram zdjęcia i wrzucam w jeden post, bo nie mam czasu pisać regularnie o tym co u mnie słychać. Ogólnie chyba niektórym łatwiej, kiedy więcej zdjęć, niż czytać i wyczajać z tekstu kontekst.
      Do długich tekstów bez zdjęć, zazwyczaj nagrywam audio.

      Na tym blogu nie mam ani jednego zdjęcia z tamtego czasu i tak sobie myślę, czy zrobić jednopostowy come back.

      Pozdrawiam również. :)

      Usuń
  7. Ania, daj mi trochę Twojej energii 😅!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Spędziłam cudowną majówkę niekoniecznie aktywnie, ale wypoczęłam fizycznie, psychicznie, umysłowo i duchowo.

    OdpowiedzUsuń
  9. Genialny wpis! Z mega przesłaniem! :)

    OdpowiedzUsuń