niedziela, 4 czerwca 2023

Codzienność potrafi być ekscytująca.

Maj trwał pod znakiem wielu wędrówek. Rozpoczął się czerwiec i przyznam, że plany są jeszcze ciekawsze. Prócz wojażowania, pozostaje opowiedzieć o innych ciekawych aspektach życia, które składają się na codzienność, a ta potrafi być równie ekscytująca.
    W niniejszy weekend, zamknięta w pieleszach domowych przez niedyspozycję do działań wszelakich, co nazywam babską miernotą życia, składam swoje dupsko w wyściełanym polarem foteliku i zabieram się do opowieści o życiu, które bywa niezwyczajne.

Dbamy z mężem o to, by spędzać jak najwięcej czasu poza domem. Wtedy najlepiej nam się rozmawia, a nawijają się tematy niebanalne, a nawet trudne i przede wszystkim potrzebne. To scala, bowiem im dogłębniej znamy swoje myśli i rozterki, tym bliżej nas do siebie popycha.
    A przy okazji cieszymy się przyrodą, bo choć jestem mieszczuchem (mąż raczej nie...), to lubię swe ścieżki leśne.

Ostatnio pokochałam ptasią fotografię. Dawniej mnie to nie interesowało, rzadko celowałam obiektyw w pierzystych koleżków. Bardziej kręciło mnie makro, kwiaty i owadzi świat.

Ten spacer odbył się w parku na Zdrowiu. Kiedyś to była odrębna miejscowość folwarczna, licząca sobie 41 mórg. Dziś jest to zalesiona dzielnica Polesia.
    Materiał za mały na artykuł na łódzkim blogu, więc cały spacer wrzucam tutaj. Po drodze trafiła nam się opuszczona chatka. Taka maleńka urbex-gratka.









Drozd.
















Pewnego razu miałam do wykonania misję, której celem było zdobycie większego obszaru pod działania wojenne przeciwko rybom.
    Tłumaczenie: pojechałam do Łasku po aktualizację karty wędkarskiej.

Ponieważ jestem mistrzem spinningu (w rozumieniu subiektywnym i nikt o tym nie wie 🤣), a prawo zmieniło się jakiś czas temu i nie mogę już podpiąć się pod kartę męża; musiałam sobie sama wykupić pozwolenia na dane okręgi wędkarskie.
    GPS płatał mi figle. Najpierw zamknięta droga, a potem szukanie ulicy, która nie istnieje. W gruncie rzeczy pojechałam na około i wykorzystałam całe pół godziny, o które miałam być na miejscu za wcześnie...
    W Łasku rozmowa z działaczem koła niezwykle sympatyczna i nawet lekko edukacyjna. Dowiedziałam się o paru wędkarskich news'ach z okolicy.
    Tego roku mogę łowić w sieradzkim, piotrkowskim i skierniewickim.



Uzdrowienia to rzadko poruszany temat, który w zasadzie nie oddziałuje w ogóle na świat niewierzących, zupełnie jakby tego nie było, ale temat jest mi znany nawet z autopsji i lubię go poruszać. Jedno jest pewne, że takie cuda nie nawracają ludzi, choć bezsprzecznie są niezwykłe i potwierdzają istnienie Boga, a nie przypadku.
    Moja koleżanka skromnie pochwaliła się, że pewnego razu kiedy kilkoro chrześcijan modliło się o nią, została uzdrowiona. Miała ona jedną nogę krótszą, but ortopedyczny, a na tymże spotkaniu pożegnała się z nim raz na zawsze. Jej nogi zostały wyrównane. Teraz nie chwieje się na boki gdy idzie, postawa się zmieniła, a bucik mógł pójść zieloną milą prosto na śmietnik.

Pozostając w tym temacie, przypomniało mi się ostatnio kiedy rozmawiałam z mężem o uzdrowieniach, że dobrym świadectwem będzie moja historia, bowiem zostałam uzdrowiona z migreny. Wiadomo, że to przypadłość na całe żucie, tak jak i depresja, z której również zostałam uzdrowiona.
    M
igrena nadal jest zagadką dla lekarzy. Jest chorobą przewlekłą, całkowite jej wyleczenie nie jest możliwe. Pamiętam ostatni jej atak, kiedy leżałam sparaliżowana bólem na kanapie. Przyparta do muru w niemocy, modliłam się o ratunek, po prostu wołałam o pomoc. Od tamtej pory migrena nigdy więcej nie wróciła, minęło już około 15-20 lat. Bóg jest wspaniały.


Wspominałam ostatnio, że szykuje się relacja URBEX – pierwsza klasa. Korzystając ze swej niemocy, poświęciłam czas na zajęcie się tymi zdjęciami i mam już gotowy artykuł o starym "familiaku".
    Cała relacja łącznie z opisem budynku i wywiadami z byłymi mieszkańcami, oraz – czym był i jakie będzie pełnił funkcje w przyszłości – zrealizowana na drugim blogu, wchodźcie śmiało⏩ Famuły Poznańskiego.





Rodzinna wycieczka do Lisowic również doczekała się światła dziennego. Mąż wraz z moim tatą owocnie wędkowali, zaś ja z moją mamą wędrowałyśmy. Później tato dołączył i razem poszerzyliśmy kręgi zwiedzania.
    Sęk w tym, że tamtego dnia wiał wybitnie zimny wiatr. Nie lubię łowić ryb kiedy grabieją mi palce. Na wodę mój sezon zdecydowanie zaczyna się mniej więcej w czerwcu. Dlatego pozwolenia wykupywałam dopiero teraz, a nie jak wszyscy – już w styczniu. Zaczynam tę przygodę latem, kończę późną jesienią.

Pełna fotorelacja z Lisowic ⏩ Lisowice – szlak nad Morgą.




Wreszcie ogarnęłam zdjęcia z Jeziora Bugaj. Zrobiliśmy we dwoje mały rekonesans, zamierzamy pojechać tam na ryby. Tymczasem muszę przyznać, że cały teren przyrodniczo jest naprawdę wspaniały. Nie przypuszczałam, że zbiornik tuż przy ruchliwej drodze, może się okazać tak bogaty naturalnie.
    Spotkałam mnóstwo gatunków fauny i flory. Oko w oko z ptasim drapieżnikiem i ładnie ubarwiony pajączek, to moje ulubione kadry. Wchodźcie na blog, jest co oglądać, wrzuciłam też filmy ⏩ Jezioro Bugaj.





Na sam koniec maja wybraliśmy się na krótki spacer nad rzekę GrabięGodzina około 18, (mąż zgarnięty po szesnastej z pracy). Ścieżka początkowo ciągnie się w gęstwinach, rzeka w tym fragmencie jest dzika, komarów zatrzęsienie, więc przeszliśmy ścieżkę szybciochem, a celem była Piaskowa Góra. Skarpa w słońcu, strefa wolna od komarów.
    Wracaliśmy lasem gdzie było o 3/4 mniej komarów niż nad samą rzeką. Szeroka droga, słońce uroczo przebijało się przez korony drzew, było naprawdę pięknie. Piknik w plenerze zaliczony, super miejsce. Niestety za dużo ukąszeń i wdała mi się alergia. Normalka.
    Fotorelacja i filmy ⏩ Nad rzeką Grabią – Piaskowa Góra.




Rezerwat Polesie Konstantynowskie to miejsce, do którego wybierałam się jak Sójka za morze. Ten fragment dawnej Puszczy Łódzkiej jest obszarem niedostępnym, ale i tak warto było podejść do płotu. Mimo wszystko – jak pewnie zauważyliście – lubię krążyć na terenie parku na Zdrowiu (rezerwat jest jego częścią). ⏩ Pełna FOTO i VIDEO – relacja.




Może to moja kontrowersja, że przyroda jest mi tak bliska, a mimo wszystko nie chcę mieszkać na wsi. I żeby nie być gołosłowną, mieszkałam krótki czas i nie zaaklimatyzowałam się.
    Ostatnio rozmawialiśmy o tych samych dokładnie rzeczach z kolegą z pracy, który kupił sobie dom z ogrodem. Zadowolony, ma warzywniak, niedawno oddałam mu swój nawóz do pomidorów i ziół, jeszcze ze Szwajcarii (tam na tarasie miałam mini-ogródek).
    I tak rozkminiał sobie: że będzie miał życie w tym miejscu, a na razie stwierdza, iż to niekończąca się praca. Jedno sfiniszuje, a natychmiast za następne brać się musi. Myślał, że w weekendy będzie sobie podróżował, ale każdy weekend tak naprawdę pracuje w domu.
    Nie do końca tak to miało być, ale stara się nie narzekać i silnie postanowił, że na urlop w czerwcu jednak wyjedzie, choć wahał się... myślał, ile przez tydzień mógłby nadrobić...

A my z mężem mamy głowę wolną. Mieszkamy, utrzymujemy porządek, żyjemy głównie poza domem, bo to taka bardziej "baza wypadowa".
    Moi znajomi mają łatwiejszą i krótszą drogę. Ci bez samochodu wtedy nie mogli do mnie dotrzeć, a teraz nic nie stoi na przeszkodzie. W razie czego, do lekarza mam rzut beretem. A i do moich rodziców bliziutko. Kiedy podróżujemy, my czy oni, wzajemnie/naprzemiennie podlewamy sobie kwiatki.

No i życie kulturowe wreszcie mam. Tu cały czas się coś dzieje. Kawiarenki, moje ukochane miejsca spotkań. Restauracyjki do randkowania z mężem.


MIESZKANIE:

ZA:

  1. Ostatnio mieliśmy mieć gości i na zakupach zapomniałam o soku dla dzieciaka. Nie było problemu, 10 minut i już był na stole. W przypadku mieszkania w mieście, wystarczy chwila spaceru i jesteś na miejscu w jakiejś Żabce czy na stacji.
  2. W mieście nie jest się uwięzionym na miejscu, ani tak związanym z czterema kółkami.
  3. Wszystkie sprawy załatwiam raz dwa. Wszędzie dotrę pieszo, ewentualnie komunikacją miejską – to jest duży plus, nie wszędzie muszę się pchać samochodem. Poza tym lubię jeździć tramwajem.
  4. Bloki wcale nie są dla mnie za ciasne. Lubię małe wnętrza i sprytną ich aranżację. Dobrze się tu czuję.
  5. Poza tym kocham swoje wielkie miasto i dobrze mi się mieszka w Łodzi..


PRZECIW:

  1. Jedyne co mnie rozprasza to ryk kosiarek, bo mamy pod blokiem działki letniskowe. Trawniki też nadal się kosi.
  2. Podobnie jest z dmuchawą do liści. Często przez to na osiedlu nie ma ciszy, ale mogę to przeboleć.
  3. Mankamentem są sroki i grzywacze, które hałasują od 4 rano.


DOM NA WSI:

ZA:

  1. Wartością było mieszkanie przy lesie i to, że skoro świt, ja już byłam z aparatem na skraju lasu, przy łączce, łapiąc pierwsze promienie słońca tańcujące w rosie. Znałam już na pamięć ścieżki i godziny saren. Znalazłam sobie długą i piękną ścieżkę biegową w lesie.


PRZECIW:

  1. Każda sprawa wymagała wielkiej wyprawy samochodem. Zakupy czy jakieś interesy, które załatwiam raz dwa na mieście, tutaj wymagały zaangażowania więcej czasu, a dla mnie to jest strata czasu. Zakupy planuje się z góry i to wyprawa z długą listą, a nienawidzę zakupów, więc kiedy trwają dłużej niż 10 minut, szlag mnie trafia. I nie daj Boże o czymś zapomnieć i jechać z powrotem...
  2. Wypady do koleżanki wiązały się też z samochodem, nie ukrywam, że rzadko się widujemy i lubimy usiąść na całe popołudnie na ganku przy winie. Bez mpk (bo tam akurat nie było prostego połączenia) okazuje się, że bez samochodu to jak bez ręki i to prawej.
  3. Do pracy gdy auto nawali, dojedziesz tylko taksówką.
  4. Nie da rady wyskoczyć po cukier na 5 minut przed przyjazdem rodziców, ani w trakcie imprezy nikt nie pójdzie po dodatkową paczkę kiełbasy na grilla.
  5. Gdybyśmy mieli dzieci, dochodzi do tego dowożenie ich do przedszkoli czy szkół i kombinacje z godzinami pracy, konieczność pracowania z mężem na przemian, czyli niewidywanie się/mijanie się.
  6. Dom zwykle wiąże się z posiadaniem ogrodu. Nie mam czasu na zajmowanie się tym. Gdy mieliśmy plan, który zakładał posiadanie własnego domu, miałam zamiar mieć w ogrodzie dwa ulubione krzaki, które nie wymagają zbyt wiele uwagi, oraz łączkę. Trawnik do koszenia odpada. Wąska ścieżka od bramy do drzwi, więcej nie trzeba.
  7. Dom, nawet mały, to jednak zawsze większy metraż niż mieszkanie. Większa powierzchnia, więcej sprzątania, więcej czasu temu musisz poświęcić. Sprzątać lubię, ale nie pół dnia. Mycie podłogi czy odkurzanie nie zajmuje już kilku minut, jak w przypadku mieszkania. A generalne porządki całej przestrzeni to już przynajmniej jeden cały dzień.
  8. Na wsi nie było ciszy prawie nigdy. Praca "terkotała" zewsząd. Kiedyś bym nie przypuszczała, bo zawsze myślałam, że na wsi jest ciszej niż w mieście, a jest zupełnie odwrotnie.
  9. Sąsiedzi mają psy, a te szczekają dniami i nocami. Nie dało się spać przy otwartym oknie, nie dało się pójść na krótki spacer, bo psy podnosiły rejwach na całego. Nie dawało się nawet na tych spacerach z mężem porozmawiać.


Takim idealnym rozwiązaniem dla mnie i dla męża, który jednakowoż lepiej czuje się na wsi, byłby mały domek bądź szeregowiec w Łodzi tudzież na peryferiach. Jest całe mnóstwo takich na sprzedaż, jednak są nieadekwatne cenowo gdyby pomyśleć o zamianie. Może kiedyś uda się zrealizować taki plan, a na razie cieszymy się tym co mamy.
    Na jaki dom ewentualnie bym się zgodziła? 
Na taki, który stoi w wysokich górach, ale cholibka, blisko do miasta ma być i jakaś komunikacja.
    Mieszkanie marzeń, absolutnych marzeń, najgłębszych z samego serca?

Zdjęcie autorstwa: Latający Czarodziej

A póki co, cieszę się tymi walorami, które mam, a jest ich naprawdę dużo.
    Chociażby piękny las na Brusie. Kiedyś o nim opowiadałam, skrywa wiele ciekawych rzeczy. Jeśli chcecie sobie przypomnieć, zapraszam ⏩ Tajemnice lasu na Brusie.


12 komentarzy:

  1. Zdjęcia zawsze robisz dobre, ale tym razem wyszły zjawiskowe, choć przyznam, że wolę przyrodę, niż urbex.
    Z wyprawami w naturę mamy z mężem podobnie, gadamy jak nigdy w domu;-)
    Nie wierzę w cudowne uzdrowienia, a już na pewno nie w takie z wyrównaniem nogi.
    Gdy jeszcze w cos tam wierzyłam tez modliłam się o wiele rzeczy, głównie o zdrowie dla bliskich czy brak bólu, ale widocznie byłam małej wiary.
    Czasami czytam wypowiedzi ocalonych z katastrofy, że modlili się żarliwie. A co z tymi, którzy tez się modlili, a jednak zginęli, nie zasłużyli?
    Z tym domem na wsi, to jest chyba na zasadzie- wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie kwestia wiary, po prostu rzecz się wydarzyła. Nie gdzieś tam w telewizji, tylko zobaczyłam efekt na własne oczy. A koleżanka faktycznie chodzi prosto. Jest duża różnica.
      Z wysłuchiwaniem modlitw to temat rzeka i każdą sprawę trzeba by osobno rozpatrywać. Jak u adwokata, wyciągnąć dosłownie wszystko.
      Też tak myślę. Choć są ludzie szczęśliwi, że mieszkają z dala od wszystkiego.

      Usuń
  2. mimo swojego zadowolenia z wyprowadzki na wieś, to są w tym bilansie także pewne minusy,,, na przykład w mojej okolicy prawie wcale nie ma lasu z prawdziwego zdarzenia, a ja bardzo lubię las... za to czy auto jest konieczne?... to zależy... do wielu wyjazdów wystarczy rower, albo gminny, darmowy bus... ale do weta z chorym kotem takim sposobem nie pojadę... w okolicznym miasteczku (ok. 6 - 7 km) jest ich dwoje, ale jeden to jest raczej od koni, czy krów, a do drugiej to mamy jakiegoś pecha... na szczęście udało się znaleźć innego, który zawsze jest pod telefonem i przyjmie nawet w weekend, zła wiadomość jest za to taka, że urzęduje jakieś 40 kilometrów od nas i do tego marną drogą, ale jaka by nie była, to auto jest potrzebne... za to cisza jest prawie zawsze, czasem tylko ktoś coś piłuje, albo jakieś traktory, czy kombajny buszują po okolicznych polach, ale to jest na tyle rzadko, że traktujemy to jako urozmaicenie... przejeżdżający pociąg się nie liczy, bo jest to również rzadko i na tyle daleko, że ledwo go słychać... z psami nie ma tu zbytnich problemów, może poza jednym, takim małym jazgotem, który czasem wyskakuje na drogę i próbuje mnie dziabnąć za nogę, gdy przejeżdżam na rowerze obok tego domu i posesji... zresztą ludzi też się spotyka rzadko, za to gdy się spotka, to dzieńdobrowanie jest normą, co mi się zresztą bardzo podoba... za to byłem bardzo zdziwiony, gdy się dowiedziałem, że do szkoły autobus zabiera jedenaścioro dzieci... zobaczyłem je dopiero, gdy sam kiedyś skorzystałem z uprzejmości kierowcy tego autobusu... ten szkolny autobus to taki awaryjny sposób na dojazd do miasteczka... auta były zajęte, pogoda wybitnie nie rowerowa, a mnie akurat nagle coś wyskoczyło tego dnia, żeby to ogarnąć musiałem rano się dostać do tego miasteczka...
    za fotki jak zwykle lajk, zwłaszcza za te ze zwierzakami (innymi, niż człowiek), bez zbytniego komentowania, bo je po prostu oglądam bez myślenia, gdy się wtedy myśli, to nie ogląda się fotek, tylko własne myśli... za to gdy włączę już myślenie po takim seansie, to nasz urbex pcha mi się do głowy, kiedy my się za to zabierzemy... na razie, teoretycznie, nie wolno nam tam wchodzić, dopóki nie przyjedzie komisja nadzoru budowlanego, jadą już tak pół roku i dojechać nie mogą... a dalszej kolejności rozlewisko przy drodze, które koszmarnie zarasta i jak tak dalej pójdzie, to za rok nie zobaczę na nim łabędzi... wydaje mi się też, że ptaki, zwłaszcza te mniejsze, nie są takie łatwe do cyknięcia fotki, ze względu na ich ruchliwość i płochliwość... ale tylko wydaje, bo na sztuce fotografowania w ogóle się nie znam...
    a co do modlenia się, to trudno zaprzeczyć, że koncentracja na jakiejś formułce magicznej może czasem zmobilizować organizm do samouleczenia, ale gdy do takiego dojdzie, to nie jest to żaden dowód na istnienie niematerialnych, osobowych bytów sprawczych, świadczy tylko o tym, jak mało wciąż jeszcze wiemy o działaniu naszych ciał i być może wszystkiego nigdy się nie dowiemy, bo może to być poza zasięgiem naszej percepcji... ale to chyba nie jest dobry pomysł, aby uruchamiać dyskusję na ten temat...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już bym musiała wyprowadzić się na wieś, las to priorytet. Inaczej po co. A jeśli bez lasu, to chociaż jakaś górska polana, wtedy nie las, ale szlak na wyciągnięcie ręki.

      Piłowanie było na początku dziennym, czasami miałam wrażenie, że mieszkam w tartaku.
      Koszenie trawników od wiosny do późnego lata codziennie, czasami w kilku gospodarstwach na raz.
      Mieszkałam na wsi typowo gospodarczej, ale na przestrzeni lat wokół pobudowało się mnóstwo dodatkowych domów (takich tylko do mieszkania). U nich wcale nie ciszej, kosiarki non stop i w każdy weekend biesiady z wódką, grillem i głośną muzyką.

      Każdy ptak jest o wiele trudniejszy do cyknięcia niż inne zwierzę. Miałam takie perypetie z czaplą białą, która przez parę lat nie dała mi się dobrze cyknąć, a to przecież duży ptak i mniej ruchliwy niż np. taki drozd. Ssaka łatwiej czymś zaciekawić, wtedy uszy czujnie ustawia i można zrobić piękne zdjęcie. Ptaka prędzej wypłoszysz tym sposobem.

      Wierzyłam kiedyś w samoleczenie. Jest taka drobna różnica, że modlitwy służą nie tylko po to, aby otrzymać zdrowie.

      Usuń
  3. Obrazy zieleni koją, ptaków i kwiatów zachwycają, a urbexowe intrygują. Dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sztuka rozmowy w związku to według mnie bardzo ważna rzecz. Ogólnie w relacjach rozmowa jest istotna.

    A ja ze swoich podróży byłem nad wodą już w tym roku. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super zdjęcia :).
    Ja niezmiennie najbardziej lubię robić zdjęcia makro...

    Na jednym ze zdjęć uchwyciłaś przepiękne drzewo :).

    Moja mama, siostra i szwagier mają migreny... Niekiedy litość na nich patrzeć...

    Jestem alergikiem więc mieszkanie na wsi nie za bardzo by mi służyło. Jednak dużych miast też nie lubię... Na szczęście mieszkam w miejscu, które mi bardzo odpowiada, a co najważniejsze mamy duży balkon :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś miałam szał na makro, a teraz do przybliżania dali. Fotografia to rozwojowa pasja, nigdy za dużo frajdy. :)

      Najważniejsze to lubić miejsce, w którym się żyje. :)

      Usuń
  6. Przepiękne plenery. Tak niewiele trzeba, żeby mieszkając w mieście, wyrwać się na spacer w naturę.
    Odnośnie posiadania własnego domu... też raczej cenię sobie wygodę miejskiego życia. Własny dom to piękne, romantyczne marzenie, ale w 3 pokojowym mieszkaniu mam tyle roboty, że nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym miała dom 😅. Tak jak piszesz... mamy bazę, całkiem przytulną... z której jeździmy sobie tu i tam 😊!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, naprawdę niewiele trzeba, a jednak ludzie potrafią ugrzęznąć i marudzić.
      No to podzielamy opinię o domach i mieszkaniach. 👍

      Usuń