niedziela, 11 czerwca 2023

Między dziećmi, burgerami, a prawdą.

Ostatnio otaczam się samymi matkami i chciał nie chciał, najczęściej poruszane tematy to dzieci. Mam silne wrażenie, że posiadanie dzieci to trochę tak jak z nieudanym odchudzaniem – kiedy dana osoba przechodzi na nieodpowiednią dla siebie dietę (czyt. te popularne odstępstwa, rezygnacje i przegłodzenia) i przekłada swoje frustracje z tym związane na innych, przy tym dalej zachwala swoją dietę jak hipokryta, żeby zrekompensować sobie wszystkie katusze i zachęca do przejścia na ten sam model odżywiania. Czy to jest to samo jak myślenie "zrób to samo co ja, jest super" / w domyśle - "nie będziesz miał lepiej niż ja, też się pomęcz"??
    Gdy mówię, że nie mam dzieci, to zaraz pada pytanie o tą sławetną już szklankę wody. Czyli dziecko umniejsza się do schematu hodowania osoby po to, żeby stał się geriatryczną pielęgniarką w przyszłości, którą stanie się dlatego, że jest z tobą spokrewniony i czuje się przez to zobowiązany??

Tymczasem moja mama dzięki temu, że mnie urodziła, miała przyjemność zaprać mnie pewnego dnia rodzinnie na wycieczkę do Uniejowa i tam sprawiła mi przyjemność robieniem zdjęć. Wyjątkowo tym razem byłam wyłącznie w roli modelki. I to nie jest najnowsza wycieczka, ona ma już trochę czasu, leżała na dysku twardym. Blog o województwie łódzkim bez Uniejowa jest jak kabura bez pistoletu, więc w końcu ją wykopałam.
    ⏩ Uniejów – skarb województwa łódzkiego.

Ostatnio dostałam po przyjacielsku przemyt z samego Dubaju od ziomka. Co stało się tematem handlu? Kardamon oryginalnie pakowany w łupinki, czyli tak jak się sam zapakował, tak został ususzony, następnie trafił do mojego młynka z kawą i obecnie dzień w dzień sprawia mi przyjemność. Aromat - pierwsza klasa, ten mielony ze sklepu się chowa.



Podobno mięliśmy długi weekend. Jako człowiek handlu, nic o tym nie wiem. Na całe szczęście moi szefowie respektowali tzw. "Boże ciało" i mogłam swoje ciało zanurzyć w Mrodze. To taka rzeczka nieopodal (godzinkę od Łodzi).
    Pachniała rybami. Mimo to, na nową przynętę jaką tego dnia postanowiłam przetestować, nie złapało się nic. Ale z rybami to jest tak, że raz biorą, a raz nie i już. Trzeba trafić w dzień, w godzinę i w chwilę.
    Objedliśmy się lodami, poczytałam gazetę, ale jeszcze jej nie skończyłam i choć mam już nowy numer, nadal próbuję znaleźć czas na dokończenie starego, a jak już czas jest, to mi coś innego w ręce wpada.
    Wczoraj do poduszki zaczytałam się w pięknym tłumaczeniu ewangelii, jak Jezus tłumaczył swoim uczniom co ich będzie spotykać na drodze apostolstwa. Jakie to było ponadczasowe i dzisiejsze... Dosłownie czułam się jakby mi to właśnie teraz powiedział do ucha, a ja tylko przytakiwałam mamrocząc "ta, no właśnie, ja wiedziałam, że to przez Ciebie. Ta, no tak i wszystko jasne." 🤣

A zdjęcia poprześwietlało, bo nie mam żadnej osłony na obiektyw.







Zauważyłam, że ludzie nie umieją, a nawet boją się poruszać temat śmierci. Powstała jakaś dziwna, socjologiczna luka, bo choć temat jest naturalny, często traktowany patologicznie. A nie daj Boże powiedzieć, że śmierci się nie boisz, wtedy właśnie ty sam zostajesz uznany za kogoś patologicznego.
    Nie bez powodu lubuję się już od dłuższego czasu w księdze Objawienia. Lubię temat końca, podoba mi się opis ostatnich chwil istnienia naszej ziemi. Najbardziej kręci mnie perspektywa ciągu dalszego i nowej ziemi, ale to co będzie zanim... te sceny batalistyczne, przemarsze wojska itp., zawsze powodowały u mnie ciarki.
    Wierzę w taki koniec i nie boję się tego wszystkiego. Nie przeraża mnie żaden trumienny temat, ani spacerowanie po cmentarzach nocą. To ostatnie może dlatego, że rodzice nigdy nie straszyli mnie żadnymi duchami i wampirami, raczej przeciwnie, oswoiłam się z tym czytując fantastykę. Już w bardzo wczesnej młodości wiedziałam, że to tylko fikcja literacka, a większość historycznych wampirów (mówię o naukowych tekstach źródłowych), to głównie ludzie chorzy na porfirię, albo... schizofrenię.
    Ciekawym przykładem był Bella Lugosi, który faktycznie twierdził, że jest wampirem (ćpał morfinę), a zagrał fantastycznie. Jako fanka czarnobiałych filmów grozy, ten uważam za wyśmienity. Zresztą Lugosi został nawet pochowany w stroju wampira, w którym występował w filmie "Dracula".
    Generalnie świadomość tego o co chodzi w tych wszystkich stukostrachach i poltergeistach, doprowadziła mnie do punktu, w którym podobnie jak nowotestamentowi uczniowie Jezusa, wchodzę w stare miejsca z autorytetem i w razie "W" jestem nastawiona bojowo, a nie strachliwie. Podobnie rzecz ma się do styczności z ludźmi opętanymi, choć nigdy w życiu nie widziałam takich jazd jak pokazują czasami w filmach, ale raczej zachowałabym zimną krew.
    Lektura Biblii tez dużo mnie nauczyła, m.in. o tym co to jest szeol, co się dzieje po umarnięciu, co w ogóle jest dalej. To taka uspokajająca wiedza, która daje perspektywę czasu, że to co tutaj robimy, ma sens i że na tym życiu się absolutnie nie kończy. Strach przed śmiercią staje się bezsensowny.

Wspomniałam gdzieś kiedyś o tym, że nie jadam chleba. On pojawia się na naszym stole raczej wtedy, kiedy mamy gości, bo tolerujemy bez problemu tradycyjne nawyki żywieniowe innych osób.
    Jednakże dzisiejszy chleb nawet z piekarni z tradycjami, nie do końca jest takim chlebem jaki pamiętamy z dzieciństwa. Zauważyłam po sobie, że jedząc codziennie pieczywo, przybywa mi na wadze. Nie mówię nawet o wielkich ilościach, a o jednym posiłku z chleba dziennie. Nie mówię też o wielkim tyciu, ale powiedzmy, że po prostu sześciopak znika pod nieco grubszą warstwą tłuszczyku. To jest dla mnie znak, że coś jest nie halo.
    Pieczywo stało się u mnie spontaniczne. W przypadku gościny (o tym już wspomniałam) i w podróży, bo często to najprostsza forma na prowiant i po kanapkach nie zostaje w plecaku pudełko. Zdarza się też, że jemy na mieście, np. burgera. Nie jestem psychopatą dietetycznym i nie panikuję na wieść o pizzy na imprezie – więc tak – jadam. Ale nie każdego dnia. I ten 6pack się nie zalewa, a ja jestem zadowolona i moje kubeczki smakowe też.
    Śniadanie do pracy to najczęściej omlet owsiany z miodem, teraz mam sezon truskawkowy, więc nic innego nie jem aż do wyczerpania zasobów naturalnych. Truskawki towarzyszą mi każdego dnia.
    Obiad wygląda bardzo różnie, kolacja zawsze wysoko-węglowodanowa.

Niedziele zwykle spędzamy na mieście, chodzę z mężem na randki, śniadania jadamy też na mieście. Na całe szczęście jesteśmy niepopularni i nikomu nieznani i możemy to robić.



I właśnie lecimy na miasto przeżyć jakąś ciekawą przygodę. I od burgera zaczynamy. 😎

10 komentarzy:

  1. kardamon po raz pierwszy dotarł do mnie przywieziony z jakiegoś Arabowa (nie pamiętam dokładnie kraju), kupiony na bazarze pod lokalną nazwą "chiel" /lub "hiel"/ właśnie w naturalnym opakowaniu i do konsumpcji w całości, słowo "kardamon" poznałem kiedyś tam później... zachwalano mi go jako znakomitą przyprawę do kawy, którą jeszcze wtedy pijałem, ale mnie do gustu nie trafił i w sumie do tej pory rzadko go używam do czegokolwiek... za to ekspres do kawy prima, wyciska z niej wszystko, co jest do wyciśnięcia, mamy identyczny, chyba włoskiej produkcji...
    ...
    nie bardzo rozumiem, co ma branie morfiny /sportowo lub nałogowo/ do wampiryzmu /cokolwiek by to miało znaczyć/... może tylko tyle, że ludzie uzależnieni od niej (czy innych opiatów/opioidów) przeważnie potrafią nieźle manipulować otoczeniem stosując "psychiczny wampiryzm", czyli wkręcanie kogoś w poczucie winy... a sami aktorzy, no cóż, niektórzy nie stronią od tego, czy owego, jednym to przeszkadza w pracy, innym pomaga, zaś sami widzowie przeważnie nie mają o niczym pojęcia, jedyna ich wiedza(?) pochodzi przeważnie z tabloidów, czy innych pundelków...
    ...
    no tak, gacek to dla myszy anioł, a rak dla skorpiona to syrena :D
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtych czasach nie było nawet internetu, więc nie ma o czym mówić.
      Nie wiem czy morfina mogła mieć jakikolwiek wpływ na istnienie jego alter ego, właściwie nie zgłębiałam tej kwestii. Aktor był angażowany do filmów grozy, często właśnie o wampirach, mogło mu się poprzestawiać w głowie.

      Usuń
  2. Bardzo podoba mi się zdjęcie, to, które zrobiła Ci mama. Kiedyś słyszałam, że najpiękniejsze zdjęcia robią nam osoby, które nas prawdziwie kochają.
    Być może to nie prawda, może po prostu chodzi o talent? 😉 Otoczenie się matkami podczas gdy samemu nie posiada się dzieci może być frustrujące. Tak samo jak pierwsze rozmowy, kiedy kogoś dobrze nie znasz, a ktoś Cię osądza po pozorach i przez pryzmat swoich doświadczeń. Podziwiam sylwetkę i pracę nad sobą. Miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całą wycieczkę fotografowałam, więc to nie tylko jedno zdjęcie, ale cała seria na drugiej stronce. :)
      Podobno tak, ale jeżeli ktoś nie ma podrygu do fotografowania, nie zrobi tego dobrze bez względu na uczucia.
      Nie frustruje mnie temat dzieci sam w sobie, ale monotematyczność i narzekanie – to już męczy.
      Tak, oceniania powinno się w ogóle zabronić. ;)

      Usuń
  3. Uniejów i Twoje portrety - bardzo nastrojowy, a Ty jak zwykle urodzona modelka :)) I miło, że taka wyprawa z Mamą i że porobiła Ci takie ładne zdjęcia.
    Co do dzieci i rozmów o nich - ja swoje odchowałam i od tego czasu nie interesuje mnie temat w ogóle. Wręcz unikam dzieci, bo obecnie wychowanie to raczej puszczenie dzieciaków na luz. Mało kto je wychowuje, a więc są albo hałaśliwe i roszczeniowe, albo nie znają podstawowych społecznych zasad zachowania, tj. drą się, biegają, nękają innych ludzi. Dlatego unikam miejsc z dziećmi.
    Co do chleba - chyba to jest u mnie główny winowajca, że przez ostatnie czasy z powrotem przytyłam. Wszelkie inne węglowodany mniej się osadzają, a chleb najpierw powoduje rozdęcia, a potem osadza się na brzuchu. :))
    Randki z mężem to właściwe nastawienie :)

    P.S. Twoje komentarze nie znikły!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko w klimacie, tylko konia mi brakowało. :D
      Czuję dokładnie to samo co Ty, dlatego ocenia się mnie na unikającą i nielubiącą dzieci. Nie interesuje mnie po prostu ten temat, ale też nie drażni – jednak – w sytuacjach takich jak opisujesz, drażni o to zdecydowanie.

      p.s. To nie widziałam, a szukałam nawet przez "Ctrl+f"

      Usuń
  4. Lodów w ten weekend tez zjadłam tyle, że aż dziw, że mi żołądek nie zamarzł:-)
    Kilka dni wolnych to dla pracujących niezły oddech i rozleniwienie, a wycieczki to niezbędny składnik, przynajmniej dla nas:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam tylko jeden dzień, ale wykorzystany od A do Z. :) Tylko nie wyspałam się po tym za dobrze (za krótko) i to się ciągnęło za mną aż do niedzieli.... ;P Ale wycieczki są silniejsze ode mnie. ;D

      Usuń
  5. Nie boję się śmierci, choć nie sądzę, aby potem czekało na mnie coś więcej... 🙃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak mówiłam, kiedy pytałaś mnie, czy Twoje dziewczynki pójdą do piekła, bo ochrzciłaś je za niemowlęcia. Otóż właśnie pytanie należy postawić z progu wiary. Jeżeli żyjecie jedynie tradycją, odpowiedź nie przyniesie niczego więcej poza wiedzą merytoryczną. ;)

      Usuń