poniedziałek, 10 lipca 2023

Na weselu z Amerykanami.

Swoje rutynowe działania przedweselne opisałam kilka tygodni temu, a teraz pora na opowieść z pierwszego wydarzenia, bo działo się zaiste, działo! Kontynuację tematu pociągnę za tydzień, ponieważ drugi ślub będzie miał miejsce w kolejną sobotę.
    Okazało się, że wesele było jak najbardziej polskie. Polska rodzina chciała przede wszystkim pokazać gościom ze Stanów, jak się bawimy tutaj. Było więc tradycyjnie przy zwykłej muzyce biesiadnej jak to na weselach bywa. Opowieść zacznę od kwestii przyziemnej.

Kreację dopięłam na ostatni guzik. Stworzyłam nawet coś na paznokciach, ale efekt nie wyszedł mi taki jakiego się spodziewałam. Podobny wzór robiłam kiedyś na długich paznokciach, zaś na krótkich nie jest efektownie. Ale coś tam się błyszczało, licho nie było.
    Nie tylko ja wrzuciłam na siebie mini, wyczułam otwarte społeczeństwo. Widziałam nawet jedną dziewczynę w czarnej mini i białych butach sportowych. Przyznam szczerze, że pierwszy raz na weselu nie czułam się jak przebieraniec, bo zazwyczaj wkładałam coś co wypada, niżeli mi się podoba.
    Lubię obserwować i oglądać ludzi. Było kilku naprawdę przystojnych panów, to się rzadko zdarza, a jestem wzrokowcem i cóż, lubię sobie popatrzeć. Przybyli do nas naprawdę ładni ludzie z tych Stanów. I zdałam sobie sprawę, że bardzo gust mi się zmienił. Toż to szok! 😶 Podejrzewałam to podskórnie, ale nie sądziłam, że aż tak! I to na korzyść męża, wszak on się zmienił przez ostatnie lata. Może ta kompatybilność tak właśnie działa?




I tak to właśnie się odbywało. Wiecie, że nie czuję wesel i raczej tylko się gapię. Mój mąż lubi sobie potańczyć, ja niekoniecznie lubię. Tamten kurs tańca miał cos zmienić, lecz go zamknęli, peszek. Dalej więc byłam obserwatorem zdarzeń rozmaitych, a wypiwszy jeden kieliszek wódki i dwa aperole (ostatniego nawet nie dokończyłam), miałam umysł jasny i czysty przez cały czas do samego świtu. Potem się zmyliśmy z rodziną, która niedaleko nas mieszka, okazało się, że na sali byli niepijący.
    Nie czuć bluesa to nic złego, choć na co dzień ponosi mnie muzyka bardzo często, ale biesiada to nie miejsce ani klimat. Skończyły się te czasy kiedy tańcowałam w knajpie na stole przy polskim rock'u i sama nie wiem dlaczego. Ludzie już nie tacy sami, wszyscy dawni znajomi pozakładali rodziny, zmienili się bardzo, stali się stateczni i tylko ta sama knajpa wciąż stoi niezmieniona, ale tam już nowe pokolenia. Ale tak, takiego właśnie bluesa zawsze czułam.
    Na weselu można zamiast tego toczyć naprawdę ciekawe rozmowy. Na każdej takiej imprezie zawsze starałam się znaleźć sobie fajnego rozmówcę i jak się okazało, mam z kilkoma osobami sporo wspólnego.
    Teraz jest czas na zacieśnianie z nimi więzów czyli utrzymywanie kontaktów w życiu codziennym. I to jest świetne, właśnie tak scala się rodzina i na to nie mogę się doczekać.

Znacie Daniela Craig'a?

Osoby mi nieprzychylne i tak będą źle o mnie mówić, opowiadać zmyślone historie, które znajdą utwierdzenie w drobnych gestach znaczących zupełnie coś innego, ale inteligentny konfabulant wszystko dopasuje.
    Tak jest między ludźmi, że jedni sobie wilkiem, drudzy przyjacielem, ale najważniejsze, że każdy ma godność podać sobie ręce i bawić się, choćby obok i choćby nie zaszczycając ani słowem więcej. Jezus też miał wrogów, o i to bardzo licznych i choć wyzywany od pijaków i obżartuchów, cieszył się na weselach tak samo jak każdy.
    A propos Jezusa, mięliśmy z mężem piękną okazję rozmowy o Bogu z jednym z wujków z tej drugiej strony rodziny, więc nie bardzo się znamy; który był bardzo ciekawy naszego stanowiska w temacie rozmaitych religii świata. Cudownie się rozmawiało, wujek stawiał świetne pytania. I takiego bluesa czuję, bo choć zdaję się być czasem introwertyczna, to wiedzcie, że wystarczy mi dobry kompan i ja się otwieram bez najmniejszego problemu.
    Mąż ma trochę inaczej, on krąży po sali z kieliszkiem. Tak też można. ;) I nie robimy sobie wyrzutów, że spędzamy wiele czasu osobno. Ja się cieszę, że jego towarzyskość wypłynęła na wysokie fale i że miał z kim potańczyć.

Ceremonia ślubna odbyła się w altanie.

Poprawiny odbyły się na innej sali, był grill, DJ, mgła i kolorowe światła. Zupełnie inna zabawa, inna muzyka, bardzo mi się podobało. Przede wszystkim głośność była na dobrym poziomie, poprzedniej nocy zespół mnie wykończył. Miałam głucho w uszach jeszcze pół następnego dnia i ledwie słyszałam co sama mówię. Nieprzyjemne uczucie. Nie lubię jak muzyk zagłusza swoją jakość.
    Rozmówców tego dnia miałam jeszcze więcej. Całe godziny przegadane, było mega sympatycznie. Nawinął się nam inny z wujów z masą pytań o Boga. To jest ciekawe, że my z nikim tej rozmowy nigdy nie zaczynamy i nikt z dalszej rodziny, a tym bardziej z tej drugiej strony gdzie prawie nikogo nie znamy, nic nie wie o naszej drodze wiary, a po prostu przychodzą i sami zaczynają ten temat. Nie wiem ile czasu przegadaliśmy, godzinę, dwie, czy więcej, ale to była naprawdę gęsta i treściwa konwersacja.
    Był z nami cały czas na sali ksiądz ściągnięty na tę okazję ze Stanów, ciekawa jestem czy też dostawał tyle pytań. Nawiasem mówią niezłe ziółko z niego było. Ma czarny pas, walczy jakimiś szpadami, ma w domu siłownię, w ogóle umięśniony ten ksiądz...

Sala na poprawinach.

Piękni, atrakcyjni ludzie. Zupełnie inny styl bycia, inny styl życia. Była nawet elita z Harvard University (pan młody ukończył i zaprosił na wesele swoich ziomków.)
    Czy istnieje coś takiego jak "amerykański sen"? Oczywiście odsiewamy rzeczywistość od propagandy, miałam okazję sprostować kilka fejków. Odpowiedź jest taka jak zawsze: i tak i nie. Jest inaczej, wiadomo. Szwajcarski sen też miał swoje wady.
    Stany marzyły mi się zawsze, głównie turystycznie. Cóż, może już opowiadałam tę historię, ale wspomnę w skrócie, że przez wybuch pandemii straciliśmy bilety do Stanów, a miały być 3 intensywne tygodnie zwiedzania samochodem. Nie wiem czy plan uda się kiedykolwiek odświeżyć, bo szczerze przyznam, że z polskich nawet dwóch pensji jest to mało prawdopodobne tyle odłożyć. Choćby nawet sam lot, by tylko odwiedzić rodzinę. Boli, bo takie coś, gdy się mocno marzy, a rzeczywiście przestało być realne, staje się przykrością.
    Niektórzy mówią – rzućcie wszystko i ruszajcie. Sprzedajcie wszystko i przylatujcie. Ale czy zdajecie sobie sprawę z tego, że to podróż w jedną stronę? Wiecie, mam pewne złe przeczucia, dlatego tak sądzę... nie chce mi się o tym gadać, ale łza się w oku kręci. Na razie nie myślę o tym. Mam tu rodzinę i przyjaciół, miasto które kocham i tego nie da się tak po prostu zostawić. Musiałabym usłyszeć rozkaz od samego Boga. 😶

13 komentarzy:

  1. Te paznokcie naprawdę ładne Ci wyszły, jak na krótkie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie mów NIGDY, nie wiadomo, jaki głos usłyszysz, jesteś na tyle młoda, by spróbować.
    Teraz chyba coraz rzadziej kobiety zakładają długie suknie, ja tez nie miałam długiej na weselu syna, może ze dwie panie miały...latem jest chyba większa dowolność.
    Na weselach nie wszyscy tańczą, ważne, by dobrze się czuli!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jotko, to nie jest na próbę, tak jak pisałam. To decyzja na stałe. To nie 1200 km do Szwajcarii gdzie zawsze można zawrócić, tylko kilkanaście godzin bardzo drogiego lotu. Trochę inna perspektywa. I jest jeszcze jedna kwestia, której nie chcę poruszać, ale ona jest bardziej wiążąca. Podejmując taką decyzję, muszę się liczyć z tym, że być może nie miałabym już możliwości powrotu. Bardzo nie chcę wchodzić w szczegóły, przynajmniej na razie.
      Czy coraz rzadziej? Nie, na pewno nie. 3/4 kobiet miało długie suknie. To jednak wiedzie prym koktajlowych kreacji.

      Usuń
  3. Z miłego dnia wspaniałe wspomnienia :-)
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie podobny do Craiga. Fajna sala na impreze. Ja slubu to chyba nigdy nie zrobie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd wiesz? ;)
      Do mojego też by pewnie nie doszło, ale sprawy urzędowe za granicą tego wymagały.

      Usuń
  5. dla mnie /dla mojej Lady też/ to jest akurat oczywiste, że nie po to idę ze swoją kobitką na imprezę, aby się z nią tam miziać /czytaj: tylko z nią spędzać czas, metafora taka/, bo do tego impreza nie jest nam potrzebna, ale po to, żeby pobyć sobie z ludźmi... tu w ogóle nie widzę żadnego problemu, a jeśli któreś z nas zrobi z tego problem /"bo ty się mną nie zajmujesz" - popularny (niestety zwykle babski) tekst/, to znaczy, że trzeba o tym pogadać we dwoje, już po imprezie, w innym klimacie...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowe podejście. :)

      Usuń
    2. są pewne wyjątki... gdy idziemy na masowy spęd typu miejski Sylwester to jesteśmy tylko dla siebie, a tłum jest tylko dekoracją naszej zabawy... ale gdy ktoś chce się podłączyć, bawić się w większej podgrupie, to czemu nie?... do takich imprez podchodzimy elastycznie :)

      Usuń
  6. Od lat rzadko chodziłam na śluby, ten rok okazał się wyjątkowy. :)
    Ale muzyka biesiadna, czy to polska, czy niemiecka, to też nie są moje klimaty. Za to przy soulowych kawałkach świetnie mi się ostatnio tańczyło.
    Śluby faktycznie bywają okazją do spotkań z dawno nie widzianą rodziną i do ciekawych rozmów. U mnie niestety wszystkie te kontakty rodzinne rozpłynęły się z braku chęci do kontaktu z drugiej strony.
    No cóż, za to mam świetnych przyjaciół. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba nagminne, że rodzina nie ma chęci do kontaktu, a jak przyjdzie co do czego, to usłyszysz "czemu nie dzwonisz?" ;]

      Usuń