środa, 4 października 2023

Bieżąca codzienność upomina się o parę słów.

Po powrocie z Mazur czułam się naprawdę mocno pokrzepiona. Nadal nie spoglądałam na zegarek, a do każdego kolejnego dnia, podchodziłam z entuzjazmem, mimo że już w zupełnie innym miejscu. Nie chciałam wracać do utartych schematów, coś się zmieniło. Rutyna się zmieniła na nowe i lepsze.
    Nawet pierwszego dnia pracy czułam się zupełnie inaczej. Lepiej. Mazurski wiatr przewiał mi wszystkie zacienione kąty, wpuściłam tam więcej światła. Czułam się eterycznie, ale nie jak oderwana od rzeczywistości, wręcz przeciwnie. Czułam się realna jak nigdy dotąd i gotowa na wszystko.
    W głowie pół miliona planów, szykowałam się na ciężki reportaż filmowy z corocznego Festiwalu Światła w Łodzi. Pozapraszałam gości na różne dni i zaplanowałam jedną wizytę. Nabrałam chęci do spotykania się z ludźmi i podzielenia się tą energią. Wróciłam na matę treningową, wreszcie po długiej przerwie.

I nagle wszystko jebło. W jeden wieczór.

Ale zanim to się stało, opowiem po kolei jak było, kiedy w drugiej połowie września zawitaliśmy do domu do Łodzi.


Wrzesień to przede wszystkim piękna jesień, oraz nowy rok szkolny, który pobudza ludzi. Entuzjazm nowych początków (i nowych wydatków). Szkoła jest teraz na językach.
    Nie mam dobrych wspomnień z teko okresu. Nie da się być alfą i omegą z każdej dziedziny. Są umysły ścisłe i są humaniści. Orły ze wszystkich przedmiotów być może mają pasję do samej nauki, ale historia pokazuje, że geniusze nie byli wcale wzorowymi uczniami. A ja, wyobraźcie sobie, nie byłam najlepszym uczniem. Geniuszem raczej też nie, ale na pewno humanistą o zamordowanych talentach.

Czego nauczyła mnie szkoła?

Przede wszystkim strachu i tego, że bycie ocenianym nie jest wcale fajne (niezależnie od tego jak mi szło).
    Miałam fobię społeczną, byłam szykanowana i każdy dzień w szkole był dla mnie walką o przetrwanie. Moje prawdziwe pasje były tłumione, nie mogłam się nimi zajmować, bo zwyczajnie nie było na to czasu.
    Byłam kłębkiem nerwów, miałam napady agresji, w końcu popadłam w depresję, którą stwierdził mi psycholog, ale nie chciałam jej leczyć, bo bałam się, że rodzice się dowiedzą.

Jak szkoła odcisnęła się na dorosłym życiu?

Wiedziałam już, że do niczego się nie nadaję. Ze strachem przed oceną, nie mogłam sobie poradzić przez długie lata. Stresowałam się gdziekolwiek byłam, nawet na ulicy, gdy ktoś się zaśmiał do telefonu, a ja już myślałam, że nabija się ze mnie.
    Przyznam szczerze, że w tym wypadku studium Biblii wybiło mi to z głowy skutecznie, dosyć dobitnymi tekstami, które nauczyły mnie inaczej patrzeć na samą siebie. Druga lekcja była taka, by samemu przestać oceniać. Zdałam sobie sprawę, że ta druga rzecz właśnie, jest znacznie trudniejsza jeśli nie najtrudniejsza w życiu. Czyli – jak patrzeć na człowieka bez oceny? Ano da się, ale nie przeczę, że to nadnaturalna lekcja.


Dlatego dla mnie wrzesień podprogowo nie kojarzył się najlepiej i długo walczyłam z tym dziwnym nostalgicznym stanem, który nadchodził dokładnie pierwszego.
    Przekułam to w coś innego. Odsunęłam wspomnienia, ponieważ "Nikt, kto przykłada swoją rękę do pługa i ogląda się wstecz, nie nadaje się..." – dokończ zdanie dowolnie. Moje dokończenie wynikające z autopsji, brzmi: "...do niczego". Oczywiście Ewangelia Łukasza 9:57 ma inny kontekst, ale dość, powiedziałabym, zbliżony.
    W ten sposób zrozumiałam, że rozpamiętywanie i szukanie winowajców, nie ma najmniejszego sensu. Odpuściłam i wybaczyłam wszystkim, którzy przyłożyli rękę do mojego edukacyjnego upadku. Sobie też wybaczyłam, że byłam za słaba, żeby z tym sobie poradzić.

W ogóle mam wrażenie, że prawdziwe wychowanie mnie jako dziecka, zaczęło się dopiero wtedy, gdy zechciałam poznać Ojca. Tak, Tego Ojca.

Dygresja:
Wreszcie skończyłam czytać. Pozycja godna polecenia, ze wszystkim się zgodziłam.


Wróciliśmy z wczasów w nocy.

W międzyczasie zostałam Superwoman, ale nieetatową, bo niestety bycie bohaterem z podatków nie zwalnia, a płacić je trzeba. Bohaterstwo jest charytatywne, więc ujawniam się tylko na sesje zdjęciowe i we własnym domu, jeśli trzeba.
    Od pomocy są etatowi aniołowie stróże na bodajże czterobrygadówce. I chyba przerw nie mają...


A co zastaliśmy w domu rano? Pierwszego wroga do ubicia! Plagę. Tak wyszło, że pod naszą nieobecność rozgościły się w mieszkaniu mole spożywcze.
    Wyrzuciłam 3 worki jedzenia z szafek i szuflad...
Walka trwa, jest żmudna, a tępienie powolne, ale przynosi zauważalne efekty. Lepy na mole w tej chwili nie wiszą tylko w toalecie. Nawet w terrariach chomików powklejałam je w razie czego. Co ciekawe, zauważyłam, że poprzyklejały się do nich ziemiórki. Nawet nie wiedziałam, że tam są.



Nadal było bardzo ciepło.

Nadal często wygłupiałam się z selfikami w lustrze. Jakaś taka dziwna odskocznia od powagi systemu... Tak, tak, pewnie jeszcze parę durnot zobaczycie.
    Pofruwałam sobie po manufakturze, pooglądałam szykowane na weekend instalacje świetlne – już zacierałam rączki, to moje ulubione wydarzenie w Łodzi!



Grupek domowych już nie będzie.

Chcieliśmy w tym sezonie ponownie aktywować grupkę spotkań domowych dla dziubasków z naszego Kościoła, ale nas powstrzymano. Powstały nowe, bardziej organizacyjne zasady.
    Tradycyjnie we mnie wezbrał bunt, ale dobrze, stłumiłam wszystkie wyobrażenia nawiązujące do największej pasji Festera Addamsa i wysłuchałam warunków.
    Niestety ale nie mam aż tak elastycznej pracy, żeby chodzić na jakieś kursy, poza tym uważam, że nie trzeba mieć szkolenia do tego aby zaprosić ludzi do siebie do domu. Spotkania miały charakter towarzyski, budujący, a nie stricte edukacyjny, czy jakiś... teologiczny. Czy coś takiego potrzebuje określonego systemu działania?

Nie rozumiem i już nie muszę. Wyciągnęłam z ukrycia Miecz Zagłady i odłożyłam go na bezpieczne miejsce w salonie Abaddona, nikt nie zginie. Pogodziłam się ze zmianami. I deczko tylko denerwuje mnie, że pojawił się w Kościele system, czego wcześniej nie było...

Będę obserwować ten temat. Dobre i słuszne rzeczy, przynoszą dobry i słuszny owoc. Jeśli to są słuszne i mądre zmiany, to noc się nie wyłopatoli.
A ja, że tak egoistycznie powiem, mam wolne czwartki w tym roku.


Pieniądze się zgadzają.

I lubię gdy tak jest, zachowuję w ten sposób równowagę emocjonalną. Jak chyba każdy człowiek, nie lubię gdy nagle coś wypada, bo jak chyba każdy człowiek, mam plany finansowe.
    Wizyta gazownika niespodziewanie wyniosła 100zł. Miała to być zwykła rutynowa coroczna kontrola, ale stwierdzono nieszczelność, którą trzeba było naprawić. Umówiliśmy się na za 4 dni.
    Po tych czterech dniach znalazłam 100zł na podłodze w pracy. Nikt się nie przyznał, a ja podświadomie czułam, że właściciel się nie odnajdzie i cały czas miałam wrażenie, że to na tego gazownika.
    Stówka wisiała na tablicy korkowej przez 4 dni (nie planowałam liczby dni, po prostu raz zapomniałam wziąć, potem miałam wolne no i wyszło jak wyszło). Nikt się nie zgłosił. Uzupełniłam więc budżet.
    Nie pierwszy raz załatano mi dziurę budżetową, tym razem sposób był skromny, ale czasami zdarzały się bardzo dziwne sytuacje. Zbyt dziwne, by nazwać je przypadkiem.


W pracy ogromnie wiele zmian.

Spełniły się 3 niewypowiedziane myśli, o których nikomu nie mówiłam. Mój szef otwiera niedługo drugi sklep z tej samej branży. Do tej pory zatrudniał nowe ekspedientki celem przeszkolenia na pierwszym sklepie, obecnie one już są na nowym i towarują puste półki.
    Punkt jest znacznie większy, 300m² ma o wiele większy potencjał handlowy. Zapytana kilkukrotnie czy nie chciałabym przejść na nowy punkt, odpowiadałam, że nie, że dobrze się czuję na mniejszym formacie. I dlatego w ogóle nie byłam brana pod uwagę, jeśli idzie o przeniesienie.

Pierwsza myśl jaka się pojawiła, to...

"...ale chętnie pójdę pomóc w porządkowaniu towaru...". Była to myśl niewypowiedziana. Miałam po prostu wielką ochotę odpocząć od obsługi klienta. I jakby nigdy nic, jeszcze tego samego dnia zadzwonił szef i powiedział mi, żebym tam podjechała.

Druga myśl jest nieco bardziej skomplikowana.

Takie teraz (m.in.) produkuje się zabawki dla psów. 😅

Wiedziałam już jak zostaniemy podzieleni na dwa zespoły, oraz kto zostaje ze mną na małym sklepie. I nie podobało mi się to... Pisałam Wam czasami, że pojawiają się jakiejś niesnaski, niedogadania, kłamstwa i właśnie z tymi ludźmi centralnie miałam zostać, a ci, których bardzo polubiłam, idą na nowy obiekt (nie biorę pod uwagę naszego kolegi, bo on jest raczej elastycznie raz tu raz tam, a też go lubię).

Nikomu nie zdradziłam się z tych myśli, poza tym zmiana adresu mi nie groziła, wszyscy wiedzieli, że jestem na "nie".

Od niewypowiedzianych myśli do faktów.

Jeszcze tego samego dnia dowiedziałam się, że koleżanka, którą też lubię, wcale nie odchodzi na drugi sklep... odchodzę ja.

Panie Boże, rozumiem, że spełniasz modlitwy, ale to nie była prośba. Tym razem troszkę poszalałeś.

Niemniej, zaczęło mi to w główce pracować i nawet poczułam, że to może być zmiana na lepsze.
Niewypowiedziane myśli też się liczą – więc profilaktycznie uważaj o czym myślisz...

Trzecie życzenie dotyczyło towaru.

W sklepach zoologicznych są różne rodzaje żywego towaru. Na pierwszym sklepie mamy gryzonie, ryby i dwie jaszczurki. Moim niespełnionym marzeniem było zostać władcą dżungli, m.in węży i pajączków. Mieszkając z rodzicami, nie otrzymałam na to zgody. Obiecałam sobie, że w dorosłym życiu zrealizuję swoje marzenie, niestety mój mąż nie lubi tego typu zwierząt, więc przynajmniej w pracy chciałam się spełnić.
    Gdy padło hasło o rozszerzeniu terrarystyki, ucieszyłam się. Byłam jedyną chętną do opieki nad tym miejscem, dziewczyny się boją. A gdy padło hasło o drugim sklepie i że to tam ma być szerzy asortyment terrarystyczny, (a jeszcze nie wiedziałam, że tam przechodzę) poczułam się normalnie zdradzona. 😑

Po wiadomości o przeniesieniu, nagle PYKŁO. Jednak zostanę królową dżungli. 😶 Węże będą jadły mi z ręki. Boże... jak to brzmi... 🤨


Nagle poczułam się w tym nowym sklepie jak u siebie. Jakbym porządkowała go SOBIE i układała DLA SIEBIE. W przyjaznej atmosferze. I wreszcie – co najważniejsze – ZAZNAŁAM SPOKOJU.

Poczułam się nawet pępkiem świata i czymś w rodzaju... BOSS'a. 😎



I co mogło w takim układzie pójść nie tak? → Ostatnia rzecz o jakiej mogłam w tym momencie pomyśleć jako weteran dziwnych zdarzeń i otarć o śmierć.

Żadne choroby mnie nie biorą, mam zahartowane zdrowie, runmageddony, morsowanie na sucho, cały czas aktywna, dobrze odżywiona i przebadana. Dbam od lat o odporność, świadomie, skrupulatnie i skutecznie. Nawet covida nie miałam, mimo że miałam kilka razy kontakt bezpośredni z osobami zarażonymi. Wirusy grypowe zaczepiają mnie na góra dwa dni.

Wróciłam z pracy i dosłownie ścięło mnie z nóg, choć przez cały dzień dosłownie nic tego nie zapowiadało.
    Zawroty głowy, gardło spuchło, nie mogłam przełknąć niczego, nawet śliny. Sprawdziłam temperaturę, prawie 38. Prysznic, aspiryna (dobrze, że była w domu) i do łóżka.
    Rano obudziłam się z dobrym samopoczuciem, temperatura była w porządku, tylko gardło trochę szwankowało. Byłam pewna, że to kolejny atak grypowy, który właśnie żegnam. Z radością pojechałam układać SOBIE sklep.
    Następnego dnia doszedł katar. Pomyślałam, że teraz jak dziecko w przedszkolu, będę smarkać co chwila i nos smarować wazeliną. Żenada na całego. Ale poszłam normalnie do pracy, to tylko katar.
    Następnego dnia nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa.

Zła? To mało powiedziane. Byłam tak wku..... iż jestem pewna, że nawet w piekle zaczęli się bać.

Nie rozumiem co się wyłożyło, nie mam na to zgody, nie akceptuję tego i chcę żyć normalnie. Tymczasem czuję się jakbym była na odsiadce w więzieniu, bo wyjść nigdzie nie mogę.

  1. Festiwal Światła musiałam przesiedzieć w domu, niepotrzebnie robiłam te wszystkie zapowiedzi na stronie Łodzi.
  2. Odwołałam wszystkie spotkania.
  3. Szykuje się w sumie poważny miesiąc bez aktywności fizycznej, który w tym wieku jest już niestety odczuwalny i robi sporą różnicę w kondycji. Po trzydziestce ciało szybciej gnuśnieje i dużo trudniej jest wrócić do ciężarów. W tym roku w ogóle nie mam regularności.
  4. Pojawił się lekki marazm i wiersz o śmierci. Żenada pełną gębą.

Marnuję czas na oglądaniu durnego serialu. Wybrałam w tym celu komedię sci-fi (kiedyś obejrzałam kilka sezonów, zauważyłam, że jest kontynuacja). Boki zrywać, tylko że śmiać się nie mogę.
    Serial haczy o Biblię, chociaż reżyser jest od niej bardzo daleko, ale przecież to tylko fikcja, więc mam zabawę. Domyślam się, że ludzie wierzą w te bzdury (czytałam kiedyś o tym). Ja mam dobry fun, ale społeczność leci na to masowo. Trochę to żenujące.
    I nie sądziłam, że na początek 5 sezonu dojdę do wniosku, który sprawi, że załapię doła.
Będziecie pytać, więc już napiszę, serial "Lucyfer".


Znowu spoglądam na zegarek

Czas się wlecze jakbym szła przez pustynię w środku lata. Nie ma pourlopowego entuzjazmu, a stara rutyna króluje. Wszystko z pierwszego akapitu zostało anulowane. Niepotrzebne jest to wszystko, niepotrzebne to siedzenie w domu i przerwa od życia.
    Nie potrzebowałam żadnej pauzy. Świetnie się czułam. Nie byłam wcale zmęczona. Nie musiałam przystopowywać. Parłam na nowe horyzonty, było cudownie.

Robię zdjęcia z sypialni i zastanawiam się, co w gruncie rzeczy poszło nie tak.
    Chcę stąd wyjść i iść normalnie do pracy, bo oszaleję. 🤪


Odkryłam gniazdo szerszeni

Konkretnie – centrum hejtu najgorszego sortu. Miewałam różne konta w różnych miejscach w Internecie. I powiem Wam z ręką na sercu, że nigdzie nie spotkałam się z tak obrzydliwym hejtem jak na You Tube.
    Filmiki stamtąd doskonale znacie, bo wklejam je wszystkie tutaj. I jak dotąd regularnie zostaję w komentarzach mieszana z błotem. Bywa i tak, że jak się jedna osoba uczepi jednego filmiku i jedzie po mnie kilka dni, to w niedługim czasie znajdują się jeszcze dwie osoby, które kontynuują, podzielając jej zdanie.
    W żadnym innym miejscu nie przeczytałam na swój temat gorszych pierdół i nigdzie indziej nikt nie podchodził tak ambitnie do rozpisywania mi obelg.

Te najgorsze kasuję. Niektóre zostawiam, bo i tak zaraz pojawiają się następne.
You Tube chyba powinien zniknąć w niedługim czasie... Psuje ludzi.

Przyszła mi taka myśl do głowy, że dobro nie jest za darmo. Za dobro płaci się olbrzymią cenę.

21 komentarzy:

  1. A no życie potrafi czasem nas zaskoczyć, ja miałam rok temu jechać na roczek wnuka, a powaliła mnie tak migrena, jakiej w życiu nie miałam i nic jej nie zapowiadało! Podobno to jakiś sygnał od organizmu, pewnie u ciebie także, tylko jaki?
    Z opisanych objawów wnioskuje, że mój syn miał podobnie, w dodatku zapisano mu antybiotyk, po którym dostał uczulenia, wiec i tak go nie wziął.
    Czyżby i w waszym kościele niekorzystne zmiany? a było kameralnie i sympatycznie, szkoda...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba tu się podłączę, bo Jotka nieźle zauważyła... w sumie to już od bardzo dawna wiem, że jak jest lokalna, domowa inicjatywa, aby robić coś fajnego, a potem zaczyna to przybierać znamiona większej organizacji, takiej oficjalniejszej, instytucji niejako, to zaczyna się to stopniowo robić z dupy...
      a z drugiej strony, taka organizacja bywa użyteczna, aby sobie to nasze własne hobby jakoś usprawnić, ufajnić i w ogóle...
      i się robi pewien paradoks... mam rozwijać?...
      p.jzns :)

      Usuń
    2. #jotko, w tym sęk, że to żaden sygnał, bo też powodu nie ma.
      Antybiotyku nie biorę. On hamuje co prawda stan podgorączkowy i ogólnie po kilku dniach pewnie czułabym się lepiej, ale organizm grzeje się po to, żeby wirusy wytępić. Trzeba mu w tym pomoc i wypoczywać.
      Tego jeszcze nie wiem, czy niekorzystne. Na razie badam sprawę. I niechybnie się wypowiem. ;) Ale to za jakiś czas. Na razie z tego co mąż zauważył, innego typu spotkanie, równie zorganizowane (a kiedyś nie było), bardzo mu się spodobało w nowej skórze.

      #PKanalio te pomysły są w powijakach, może mnie to personalnie wnerwiło, bo coś przez to straciłam, ale nie oznacza to, że inni ludzie stracą, bo w tym jest cały ten ambaras, żeby takich grup jak nasza, było jeszcze więcej w różnych punktach w mieście, co zachęca do przychodzenia, bo nie każdemu chciało się jechać do nas z drugiego końca Łodzi.
      Zobaczymy jak to będzie. Nam nie wyszło, bo nie jestem w stanie zaangażować się w te spotkania szkoleniowe, nie mam czasu.

      Usuń
  2. Czyli rzekłabym... życie! Dwa kroki do przodu jeden w tył... Ale głowa do góry, dbaj i kochaj siebie, myśl tak, aby kolejne myśli się spełniały.... I zawsze tylko te dobre...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że to nie jeden krok do tyłu, a całe kilometry.

      Usuń
  3. To właśnie dowód na to, że stres obniża naszą odporność.
    A przy tych wężach to co robisz? I czy żaden wam jeszcze nie uciekł? 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, ale ja nie żyję obecnie w stresie.
      Sklep jeszcze nie jest otwarty, na razie nie mamy zwierząt. Przed otwarciem będziemy ogarniać nowe terraria.
      Co będę robić? Jeśli w domu masz zwierzaka, to wiesz co trzeba robić. ;) Sprzątać, karmić, doglądać.

      Usuń
  4. Mi też temat szkoły kojarzy się nienajlepiej, choć w moim przypadku było to bezsensowne zakuwanie, ze strachu przed złą oceną. Niecierpię polskiego systemy naucznia. Niestety od 4 lat przerabiam to na nowo, w dodatku z autystycznym dzieckiem na pokładzie. W normalnym świecie nauką zajmuje się tylko szkoła, w Polsce jeśli nie popracujesz z dzieckiem w domu, to jest słabo... a z autystykiem nawet jak pracujesz w domu to i tak jest słabo 🙃... ale jedziemy z tym edukacyjnym koksem... mozolnie, ale do przodu 🥵.

    Życzę Ci Aniu szybkiego powrotu do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Program nauczania w ogóle jest pomyłką. Przerobiłam to sama, przerabiam słuchając przyjaciół, którzy mają dzieci. Zbyt wiele nonsensów, zbyt wiele absurdów. I tak jak mówisz, poznając troszkę inne kraje, widziałam, że dzieci nie przynosiły pracy do domu, a przynajmniej rzadko kiedy. To może najmniejszy problem, ale... uch temat rzeka, sama wiesz. Tych problemów jest cały wór.
      Chyba najmądrzejszą decyzją jest nauka w domu. Moja znajoma ma dwójkę dzieciaków i one do szkoły chodzą jedynie zaliczać egzaminy. Mają najlepsze stopnie i bardzo dobrze w głowie poukładane. I nie chorują.

      Dzięki.

      Usuń
  5. Czy w nowym sklepie jest zwierzę lub towar, z którym nie stykałaś się w pierwszym? Może to alergia? Ja 10 lat temu leżąc w szpitalu na "różę", dowiedziałam się, że jestem uczulona na cynk, o czym nie miałam wcześniej pojęcia. Też miałam 16 ciężkich lat edukacji. Zahartowały mnie jednak na dalsze życie. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i energii. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mamy jeszcze zwierząt, jesteśmy przed otwarciem. Nowymi zwierzętami będą gady. Towar jest ten sam. Poza tym rozchorowałam się na starym sklepie jeszcze.
      Dzięki.

      Usuń
  6. Moli spożywczych i zarazy zdrowotnej bardzo Ci współczuję. Czasem niestety takie plagi spływają na nas nieoczekiwanie.
    Ja też zaliczyłam tydzień przeziębienia już na nowej praktyce!
    A też jestem świeżo przebadana, zdrowa i dobrze odżywiona. A i mnie dopadło.
    Ale ten sklep jako królowa węży to jednak poprowadzisz, hę?! :)))
    Jako SuperWoman wyglądasz świetnie.
    Nie publikuję praktycznie nic na You Tube, bo mnie tam nie ciągnie. Zwykle dobrze mi na Instagramie, na FB publikuję prawie tylko na fanpejdżu, bo wszędzie indziej za dużo tego dla mnie i czuję się przeciążona nadmiarem informacji.
    Te szkolenia z szerzenia wiary kojarzą mi się z prezentacjami Rainbow itp, sorry ale też bym nie miała na to zgody.
    Ale wszystko jest po coś. Te zmiany też.
    Nigdy nie miałam traumy szkolnej, dość dobrze się uczyłam, ale współczuję wszystkim dzieciakom, które w tym okresie, kiedy jeszcze są słabe i tak bezbronne, muszą się mierzyć z ocenami i tym wszystkim, co nie wszystkich hartuje, a wielu nawet łamie.
    Mam nadzieję, że masz to już za sobą.
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrz, jak to jest, że gdy zaczynasz coś nowego, łapie przeziębienie. Jak sobie spojrzę wstecz, na pęczki mam takich wspomnień.
      Najgorsze wspomnienie mam z czasu jak zaczynałam całkiem nową pracę i złapała mnie porządna grypa. Jak wiesz, w pierwszym miesiącu pracy na okresie próbnym, gdybym poszła na zwolnienie, miałabym nic nie płacone. Musiałam więc chodzić. 2 tygodnie miałam wysoką gorączkę i codziennie musiałam być w pracy, a to była fizyczna orka wtedy.
      Zastanawia mnie, dlaczego jak człowiek jest pełen entuzjazmu w związku z nowym, rozchorowuje się.

      Nie, nie będę kierownikiem tego sklepu. Z kierownictwa wyleczyłam się w poprzedniej firmie, chcę być tylko pracownikiem.

      Dzięki. :)

      Wrzucanie filmów na bloga jest trochę bardziej skomplikowane, wolę zdecydowanie łatwiejszą formę wrzucenia na YT i potem wklejenia linku. Jest nawet jeszcze prostsza forma, będąc zalogowaną na obu kontach, mogę przez bloga wybierać z mojej listy filmów.
      Dlatego to robię.

      Samym zmianom w Kościele nie jestem przeciwna, ale wydaje mi się, że bez przesady z tymi szkolonymi grupkami domowymi. Niemniej, może ta historia ma za sobą jakieś złe doświadczenie? Może gdzieś u kogoś coś nie najlepiej się działo? Nie wiem wszystkiego.
      Mnie to nie pasuje głównie przez grafik pracy, ale zauważyłam, że ta forma zachęciła więcej osób do takich spotkań, postanowili się zaangażować, bo samemu czasami nie chce się ruszyć, mając więc pomoc. A uważam, że najfajniej jest zacieśniać więzi poza murami kościoła. I to ma wielki sens. W Biblii jest pokazane, że pierwsi chrześcijanie spotykali się tylko po domach i dobrze to działało. Skoro więc ma być jeszcze więcej takich grupek, to alleluja!

      Problem z oceną mam za sobą, ale kosztowało mnie to długie lata wrażenia, że jestem karana za to, że jestem nikim. W liceum było dokładnie tak samo.

      Usuń
    2. Te choróbska są czasem chyba też wynikiem zmian po prostu. Niezależnie od tego, czy zmiany są na gorsze (te oczywiście najgorzej dobijają się na zdrowiu), czy na lepsze (z tymi organizm lepiej sobie radzi, ale stresik jednak jest!).
      Kierowniczką - miałam na myśli poprowadzenie tego działu i dobrze wiem, że w głowie tak to się przeważnie ustawia, żeby mieć tam coś do po wiedzenia.
      Warto jest tak myśleć, to wzmaga moc. :)

      Nauka nowych rzeczy, w tym umiejętności społecznych, których nie nabyło się w domu, to chyba jedna z najtrudniejszych rzeczy. Ale da się, jeśli się coś robi w tym kierunku. I trzeba bardzo chcieć, mieć motywację :).
      Albo po prostu robić dzień w dzień kolejne kroki.
      Wtedy po pewnym czasie zaczyna się wydarzać to, o co walczymy.
      Uściski!!!

      Usuń
    3. No i właśnie, bo widzisz, ja nie czułam żadnego stresu, a raczej entuzjazm. Zawsze przy zmianach go czuję. Nie boję się nowego itd. i zawsze mam niedoczekanie w żyłach.

      A, w tym sensie. Możliwe że tak, aczkolwiek terrarystyka i akwarystyka zawsze była pod skrzydłami jednej osoby, a ja do akwarystyki mam za mało wiedzy. Niemniej, jeśli by szef wpadł na taki pomysł, to się wyuczę. Pierwszy raz miałby dziewczynę od tego. W końcu jak już mam być królową dżungli, to nie zaszkodzi zająć także terytorium podwodne. 😶

      Jasne, że tak. Jeszcze nikt niczego nie osiągną od samego chcenia i siedzenia na d.

      Usuń
    4. Królowa dżungli jest nią w sercu i łatwo jej przychodzi przypominanie sobie, jak się rozmawia z naturą, Tobie to chyba w ogóle od lat łatwo przychodzi! Dlatego ja się tam widzę. :)))

      Usuń
    5. Jak Potter, będę rozmawiać z wężami. 🤣

      Usuń
  7. Witaj początkiem października
    Cóż życie... Raz z górki raz pod górę.... Mam nadzieję, że przed Tobą już same proste, wygodne ścieżki.
    Pozdrawiam letnim słońcem jesienią

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że im wygodniejsza ścieżka, tym potem sromotniejszy upadek. ;) Niech by sobie była kręta ścieżka życia. Życzmy sobie wszyscy, by się na niej nie potykać.

      Usuń
  8. Ze szkolnymi wspomnieniami i związanymi z nimi traumami mamy chyba bardzo podobnie. Matematyka oraz matematycy byli moimi zmorami.I to zarówno w podstawówce, jak i w liceum. I gdyby nie dobrzy, przyjaźni mi wychowawcy oraz poloniści, nie wiem co by ze mną było. Oni pomogli mi nie załamać sie a przeciwnie, uwierzyć troche w siebie. I spotkał mnie cud matematyczny - otóz byłam pierwszym rocznikiem, który obowiązkowo zdawał pisemną maturę z matmy. I zdałam! I wiesz kto mi w tym pomógł? - matematyczka, która w końcu okazała sie być Człowiekiem.
    Jednak niestety tamte matematyczne horrory niestety wywarły wpływ na mój charakter, na zachowanie. Nie jestem tak ufna, tak poukładana wewnętrznie, jak byłabym pewnie, gdyby nie tamten drastyczny dla dziecka czas. No tak, ale patrząc z drugiej strony. Moze jestem inna, niż mogłabym być, ale moze wcale nie gorsza? Moze ten niewesoły czas wytworzył inne wartosci? Siłę, wytrzymałość, umiejętnosć mimikry, pewien rodzaj nadwrażliwosci?
    Powyższe domysły podpowiadają mi, że to w ogóle może tak jest. Wszystko w zyciu jest po coś. Nawet to, co postrzegamy jako niepotrzebne, bolesne, irytujące i złe. Nawet matematyka na naszej drodze (brrr!) i choroby. Czegos to nas uczy o sobie i naturze ludzkiej, o świecie w ogóle. A jesli do tego wierzymy jeszcze w istnienie Demiurga, sprawcy i planisty tego wszystkiego, to już w ogóle wypada wszystko, co nas spotyka przyjmowac bez gniewu, buntu i irytacji. Bo wszystko jest po coś!
    Tym niemniej zdrowia Ci życze dziewczyno, bo jesień piękna, wycieczki w plener czekają oraz zapoznawanie sie z mieszkańcami nowych terrariów, rzecz jasna!:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie matematyczka powodowała, że dostawałam zimnych potów, stres to mało powiedziane, ja się trzęsłam na tych lekcjach.
      W domu potrafiłam wyuczyć się się wszystkiego perfekcyjnie, a przy tablicy nie pamiętałam kompletnie nic. Niestety nie miałam w tym temacie niczyjego wsparcia. Nie wiem dlaczego, ale nauczyciele ogólnie mnie chyba nie trawili. Takie mam wspomnienie. Było znacznie lepiej jak matematyczkę nam zmienili na matematyka. On mnie nauczył, że te lekcje mogą być zabawą, mało tego, on mnie nauczył sudoku i potem w domu sama chętnie siadałam do liczb, nawet w wakacje. A potem znowu zamienili go na tamtą i automatycznie oceny w dół.
      U mnie niestety nie widzę niczego pozytywnego. Raczej właśnie przez długie lata pracowałam nad psychiką, żeby wyleczyć się z tego, co zostawiła we mnie szkoła. Nie potrafię wyodrębnić żadnej dobrej cechy z tamtego okresu, która by dziś wywindowała do pozytywnej.

      Wierzę, że ten Demiurg planuje nam dobre rzeczy, ale jest jeszcze taki idiota, który wszystko co dobre, potrafi odwrócić na swoje. No przecież czyjaś wina musi być. ;]

      Dziękuję za te słowa.

      Usuń