niedziela, 22 października 2023

Niby dobrze, ale coś tam w tle straszy.

Po wyjściu z chorobowego wyszłam ze swej pieczary na światło dzienne. Spotkaliśmy się z naszą kochaną znajomą, która mimo wieku, jest taką duszą towarzystwa z tak wielką czarą wylewających się dobrych emocji, że trudno jej nie kochać.
    Niedawno wróciła z pracy z Niemiec. Zgarnęła nas z Kościoła prosto do kina na film, który ostatnio wywoływał gównoburzę w Internecie. Nie do byle jakiego kina, ale do kina studyjnego, mieszczącego się niedaleko łódzkiej filmówki w zabytkowym budynku Muzeum Kinematografii. Nie byłam tam jeszcze, wiec możecie sobie tylko wyobrazić, jaka to była dla mnie gratka.


Obiad w restauracji "Tubajka"

Po kupieniu biletów poszliśmy coś zjeść. Powyższe zdjęcie jest jedynym z tej restauracji, ponieważ dawno nie widziałam tak nieatrakcyjnego lokalu i nie doświadczyłam takiego chaosu wewnątrz. Miałam wrażenie, że każdy ułamek wnętrza aranżował inny artysta, ale żaden nie miał dobrego smaku. Króluje plastik i ogólna tandeta.
    Lokalizację mają genialną, obok świetnych punktów turystycznych, w pięknym budynku i w pięknym parku. Adres to rzeczywiście bajka, ale to za mało.
    Jedzenie można było zjeść i tyle. Bez polotu. Restauracji Tubajka nie polecam.
Wystawiłam im taką opinię w Googlu, oczywiście muszę czekać na to, aż ktoś sprawdzi moją treść. Sądząc po samych dobrych opiniach jakie tam mają, nie mam co liczyć na opublikowanie. ;)
        A potem do kina.

Kino studyjne.


Zielona Granica.

Wydawało mi się, że ZOMO już nie istnieje, a tu mamy spojrzenie na temat przez pryzmat współczesnych wydarzeń. Czy ten mikser mógł być prawdą?
    Otóż kochani, kiedy te rzeczy miały miejsce, akurat mieliśmy z mężem okazję porozmawiać z wojskowym, którym pracował na granicy (długo, długo przed powstaniem tego filmu) i opowiadał nam coś zupełnie nieadekwatnego do wydarzeń z tej produkcji.
    Może takie incydenty miały miejsce, mnie tam nie było, nie wiem. Przyszło mi jednak na myśl, że może w tym filmie zebrano pojedyncze zdarzenia, które na przestrzeni lat mogły mieć miejsce (psycholi nie brakuje), ale ja tego nie wiem. Drażniący płacz niemowlęcia było słychać prawie przez cały film. Praktycznie wszystkie kobiety były tam w ciąży. Nie wiem, dziwne to...

Wyszliśmy z kina mocno poruszeni, bo sceny były bardzo drastyczne, a jednak humanitarne uczucia każdy z nas ma. Ale za dużo tego było. Nie mam nic więcej do powiedzenia.


Bujamy się po mieście.

Naszej drogiej znajomej było mało dobrych wrażeń na ten dzień. 😎 Poszliśmy więc na kawę do jednej z kawiarni na Księżym Młynie. Tam nas ogarnęła głupawka.

Nadal było mało. Alkoholu nie mieli. 😎 Pojechaliśmy więc do Monopolis. ⏩szerszy artykuł o tym miejscu + zarys historyczny.
    W "Lada dzień" byliśmy drugi raz, tyle że wtedy nazywali się po prostu "Piekarnia Łódź". Rozszerzyli swój asortyment, mieli wina. Zdjęcia robiłam telefonem, więc trochę takie sobie.









Moja zupa, bulion z chipsem.
Była świetna.

Leśna przygoda.

Innego dnia zaś, zorganizowaliśmy sobie dzień na "dziko". Brakowało mi tego. Do tego stopnia, że sam spacer po lesie nie dał mi pełnej satysfakcji. Trzeba było zjeść gofra w Arturówku. 🤣
    A wieczorem przemknąć off-road'owo obrzeżami miasta.



Więcej zdjęć z tej wędrówki ⏩Łagiewniki i Arturówek.

To żaden off-road tak naprawdę. Samochód pospolity, ale te kilka centymetrów wyżej w zawieszeniu, robi sporą różnicę. Naszym kombiakiem byśmy tego nie przejechali.
→→→ FILM.


A potem nastąpił delikatny chaos.

Ponownie weszłam w nowy projekt z moim szefem i choć wiązało się to z szalonym trybem pracy od poniedziałku do soboty po 9-12 godzin dziennie, zafiksowałam się naprawdę pozytywnie.
    W doświadczeniu zawodowym mam za sobą jeszcze gorsze maratony, bo z nockami. Obiecałam sobie kiedyś, że do tego więcej nie dopuszczę, stąd w ogóle pomysł zmiany pracy z kierownika w markecie na zwykłego pracownika małego sklepu zoologicznego, co nastąpiło ponad rok temu i nadal nie żałuję.
    Ta sytuacja była zupełnie inna. Zaangażowałam się w zapieprz w konkretnym terminie, data otwarcia nowego sklepu była już ustalona i już zaczynałam puszczać pierwsze reklamy odnośnie tego. Jako że jestem nie tylko podstawowym pracownikiem sklepu, ale zajmuję się też – fachowo mówiąc – Public Relations firmy, byłam podwójnie zafiksowana tematem nowej filii. Możecie to zobaczyć tu.
    W konsekwencji nie dało rady aby mieć jakiekolwiek życie poza planem tych wydarzeń przez ostatnie dwa tygodnie. Ale towarzystwo miałam kapitalne. Przyznam Wam uczciwie, że szef skleił niesamowitą ekipę, łącznie z kierowniczką i naprawdę cieszę się, że przeszłam na nowy sklep.

Nasze pierwsze zwierzątko.

Nasze śmiechy chyba było słychać w całym mieście. Nie było w okolicy osoby, która by nie wiedziała, że dzieje się tu coś pozytywnego i że choć czasami światła paliły się tu do drugiej w nocy, było tu naprawdę dobrze. Ja najdłużej zostawałam do 20, osoby wprowadzające faktury od rana do nocy, miały zdecydowanie gorzej.
    Na hali nie ma jeszcze ogrzewania więc warunki były dosyć syberyjskie. Od przyszłego miesiąca założą nam porządną klimatyzację do grzania w zimie i chłodzenia w upalne lato. Mam tylko nadzieję, że z tym chłodzeniem dziewczynki nie będą przesadzać...

4 warstwy na górze, dwie na dole, rękawiczki oraz podwójne skarpety.

Zauważyłam, że nikt tam nie przychodził na siłę. Ja się cieszyłam spędzając z nimi ten czas, dziewczynom dopisywał dobry nastrój codziennie, a efekty pracy było coraz lepiej widać.
    Wszyscy doświadczyliśmy ogromnej satysfakcji mogąc tworzyć nowe i brałam z tego bardzo dobrą energię.
    Co jakiś czas przydarzały nam się zupełnie niespodziewane przygody, a ten czas leciał turbo szybko.

W poprzednią sobotę urządziliśmy sobie w domu kolegi imprezę integracyjną, w końcu trzeba było się poznać. Dwa sklepy, dwie nowe ekipy i szefostwo. To była chyba najlepsza zakrapiana impreza w życiu. Była muzyka, tańce i długie rozmowy. Do samego rana.
    Niedzielę oczywiście przespałam, ale w gruncie rzeczy z nas wszystkich czułam się najlepiej. W poniedziałek byłam rześka, pozostali raczej nadal sobotni... 😅

Spakowałam się w karton.


Nowe terraria. Od teraz robimy je na zamówienie z pełnym wyposażeniem i z takimi właśnie tłami.

Te dwa tygodnie jednak w końcu minęły i wczoraj (21.X. sobota) ten sklep otworzyliśmy!
    Źle się czułam już od trzech dni, ale buntowałam się przeciw temu, bo naprawdę wk.... mnie jak mi organizm nawala. Nie była to dla mnie praca stresująca i choć nie miałam na nic czasu – co ważniejsze – wysypiałam się i cieszyłam się tą pracą, więc powinno być git.

Szef w dniu otwarcia puścił mnie do domu wcześniej i co się okazało: miałam 37,2 temperatury. To jest jakaś porażka dla mnie, nie mam na to zgody, za to miałam w tym projekcie dużo entuzjazmu, naprawdę się cieszyłam, że biorę w tym udział.
    Dzisiaj siedzę w domu, jest niedziela i siłą rzeczy mam wolne. Przespałam 14 godzin, temperatura spadła, kaszel nadal jest, zobaczymy. Witamina C też jest.

Od poniedziałku wchodzę na normalny (humanitarny) grafik, nie ma powodu ani nie mam chęci na kolejne chorobowe, chcę pracować i cieszyć się efektami swojej pracy. I dalej podtrzymywać gorącą atmosferę w firmowych social mediach, bo jeżeli siedzę w domu, to nie aktualizuję strony, a lubię to. Wiadomo, nagrywam i robię zdjęcia, piszę teksty – nie da się robić tego zdalnie.

Na otwarciu była impreza, był szampan, gratisy, balony i masa innych rzeczy. Była pani od malowania buzi dzieciakom, koleżanki też się wysmarowały.
    I nie zamierzam się rozłożyć drugi raz, bo naprawdę się wścieknę. To nie ma żadnego sensu.


Domowa dżungla.

Zdążyłam w międzyczasie wprowadzić nieco zmian w rajskim salonie. Jedna z roślin nie wytrzymała napięcia, musiałam ją wykopać i wyrzucić. Niestety poległy mi też dwa storczyki, one od początku źle się miały, do tego konkretnego gatunku nie mam ewidentnie ręki.
    Za to przywędrował bluszcz drobnolistny, który dokoptowałam do doniczki z inną pnącą roślinką. Minęły dwa tygodnie, nadal oba dobrze się razem mają, tak więc już pewnikiem zostanie.

Dużo brakuje do tego aby domowa dżungla wyglądała tak jak to sobie wyobraziłam. Musi upłynąć trochę czasu zanim te rośliny rozrosną się, będą bujne, a wtedy wrażenie salonu na wyczekanym etapie będzie iście rajskie.




Reasumując.

Nie chcę, by jesień przynosiła mi smutki. Od lat jest to moja ulubiona pora roku, zresztą także całą zimę spędzałam zawsze w plenerze ciesząc się jej walorami bez względu na pogodę. Przez to wszystko tak naprawdę moje życie zaczęło się toczyć w pracy, w samochodzie i w domu, bo wolne przechorowuję. To jakiś nonsens.
    Potrzebuję żyć aktywnie i towarzysko, a nie zamykać się w domu. Mam wiele powodów do radości, ale zaczęło mi brakować jakiejś normalności w tym wszystkim. Bo nie myślę już jak w pełni zdrowa osoba, infekcja wlecze się za mną. Miałam takie dni, że nie potrafiłam się w ogóle uśmiechnąć. 3 dni. Pamiętam je...
    Nie potrzebuję odpoczynku, bo nie mam od czego odpoczywać. Ja potrzebuję zdrowego silnego organizmu, który mi wysiadł bez kompletnie żadnego powodu.
    Zobaczymy jak będzie.

29 komentarzy:

  1. strasznie fajne są takie osoby w "pewnym" /czyli jakim?/ wieku, które nie odpuszczają, wciąż są źródłem pozytywnych wibracji i przebywanie w ich towarzystwie sprawia przyjemność...
    wspomniany film widziałem ponad miesiąc temu, z tym, że ja go po prostu oglądałem bez nadmiernego myślenia podczas projekcji, brałem go głównie na czucie, a nie na myślenie, a co najważniejsze z naturalnym, zdystansowanym nastawieniem, że "to tylko film", a nie zapis dokumentalny, zaś główną przyczyną i sednem gównoburzy było podejście większości ludzi jak do dokumentu, więc sami sobie fundowali problem, czy ten (rzekomy) zapis jest zgodny z prawdą, czy nie...
    też nie cierpię chorować i z satysfakcją konstatuję, że w Halloween stukną mi dwa lata od przeprowadzki bez chorowania /drobnych, chwilowych, nieistotnych dolegliwości nie liczę/, a nawet dłużej, bo ostatni epizod /to był (chyba) covid, raptem pięć dni/ zaliczyłem jeszcze ponad pół roku wcześniej...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie osoby są moją motywacją. Udowadniają, że wiek to tylko liczby.
      W pracy mam koleżankę przed 60 i ma tyle energii i wesołości w sobie, że to skarb po prostu.
      Ja już w końcu nie wiem, czy to miał być dokument czy przerysowany fabularnie film. Pogubiłam się w tym wszystkim, bo w opiniach jest więcej agresji niż sensu.
      Miałam na koncie znacznie więcej lat bez chorowania. Poważnie. Zahartowana na zimno, odporna na wszystkie choroby, nawet na covida, zresztą pisałam o tym nie raz. I nie wiem co się wywaliło w tym roku. Powinnam już zacząć jesienny cykl hartowania w plenerze i nie mogę zastartować, bo z infekcją nie wolno.

      Usuń
  2. Nowy projekt, nowa motywacja, tylko sił na wszystko brak.
    Cos twój organizm próbuje Ci powiedzieć, tylko co?
    Może zrób jakieś badania?
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sił fizycznych mam jak mało kto, bo ani razu nie poczułam się zmęczona przez te dwa tygodnie. Jedynie psychicznie, bo nie miałam na nic czasu, syf w mieszkaniu itp.
      Myślę, że niczego mi nie próbuje powiedzieć, tylko zrobić na złość.
      Badania kontrolne robię regularnie, zawsze wszystko wychodzi O.K.

      Usuń
    2. To w takim razie stres, pozytywny, ale mimo wszystko.
      gdy miałam w pracy różne projekty, to czułam z jednej strony satysfakcje, z drugiej poczucie porażki, że nie ogarniam wszystkiego, bo dom leżał odłogiem, nawet na czytanie nie miałam czasu.
      Trudno kobietę zadowolić...
      jotka

      Usuń
    3. To stres może być pozytywny? Chyba raczej nie. ;)
      To nie chodzi o zadowolenie. Lubię jak wszystko gra, lubię wracać do normalnego domu, a nie oglądać sterty rzeczy do zrobienia, ponieważ po takim dniu pracy (niejednym), chcę naprawdę odtajać. I nie chodziło o to, że ja nie ogarniam czegoś. Straciłam na pewien czas azyl spokoju i ukojenia. Ale nie sądzę, żeby choroba była z tego powodu, ponieważ zaczęła się ZANIM weszłam w te tryby.
      Teraz już jest O.K. wszystko ogarnięte, wczoraj odpoczęłam za dwoje.

      Usuń
    4. stres tak naprawdę nie podlega wartościowaniu, choć przyjęło się jakoś dziwnie, że stres jest zwykle kojarzony z przykrymi doznaniami... tymczasem stres to jest każdy większy odchył od naszego przeciętnego stanu równowagi emocjonalnej, tak przyjemny, jak też przykry... przykładami stresu pozytywnego może być np. orgazm, albo estetyczny zachwyt w odpowiedzi na jakiś twór sztuki lub Natury, czy na jakieś fajne jedzonko... albo reakcja na spotkanie z długo niewidzianą osobą, za którą tęskniliśmy... długo by to wyliczać...
      p.jzns :)

      Usuń
    5. Ja stres rozumiem jako wyrzut kortyzolu. To jest inaczej steroidowy hormon stresu, który negatywnie wpływa na organizm. Jest on nam po to, by w sytuacjach zagrożenia, narażenia na fizyczny lub emocjonalny stres (w sensie wyłącznie negatywnym), wrzuca ciało na pełne obroty dodając energii, żeby działać, "uratować się".
      Przy regularnym doznawaniu negatywnego stresu, stale utrzymujący się wysoki poziom kortyzolu jest niebezpieczny dla zdrowia. Może doprowadzić nawet do depresji.
      Stres pozytywny o jakim Ty mówisz, w ogóle nie wpływa negatywnie na ciało. Inaczej od codziennego seksu byśmy chorowali i źle się czuli. 🤣🤣

      Usuń
    6. @J...
      są ludzie o niskim libido na tyle, że zbyt częsty lub jakikolwiek seks im nie służy i traktują go jako coś wymuszonego, sytuację przykrą, a takie niedobrane pary przecież się zdarzają i nie są bynajmniej rzadkością... ale to jest jakby osobna sprawa...
      ogólnie jednak okay, zero sporu, Twoja definicja jest fizjologiczna, moja bardziej psychologiczna i jak widzę w niektórych opracowaniach w użyciu common są obie... zaś na pytanie dlaczego stres pozytywny (ten w moim rozumieniu) nie powoduje destrukcji odpowiedź może być taka, że "pilnują" tego endorfiny, które regulują wiele czynności organizmu, nie ograniczając się jedynie do fundowania nam haju, czy łagodzenia bólu...

      Usuń
    7. p.s. jak szeroki jest zakres kompetencji endorfin widać po zespole odstawiennym ludzi uzależnionych od opioidów... oni będąc w ciągu dostarczają sobie rośiinnego (lub syntetycznego) zamiennika, do tego w nadmiarze, więc ich organizmy przestają je produkować... kiedy się ich pozbawi tego zamiennika musi upłynąć co najmniej kilka dni, a nawet dłużej, zanim ta produkcja ulegnie wznowieniu... a przez ten czas ich organizmy są tak rozregulowane, że całe mnóstwo ich funkcji działa wadliwie, co się wiąże ze sporą listą grubych przykrości, których taki pacjent doświadcza......

      Usuń
    8. Endorfiny wolę sobie produkować sama podczas sportu. 🤪

      Usuń
    9. skoro przy temacie, to notowane są przypadki złego samopoczucia u ludzi, którzy z jakichś niespodzianych, niezależnych od nich przyczyn /np. kontuzja/ zmuszeni są do zrobienia sobie przerwy od intensywnego treningu... sam miałem kiedyś takie chwile w czasach najostrzejszego trenowania... fatalnie znosiłem taką przymusową bierność: stan podgorączkowy, bóle mięśni, marne trawienie, bezsenność, zmienne nastroje, etc, a upierdliwy dla otoczenia w domu byłem wtedy jak przysłowiowa wesz :)

      Usuń
    10. Przy przymusowych przerwach byłam jedynie cholernie upierdliwa. :D Ale teraz zastanowiłam się, czy czasem mój spadek odporności od tego się nie bierze, bo w tym roku mam wybitny problem z regularnością trenowania i gdzieś tam podświadomie mnie to złości. Chociaż to bez sensu, bo automatycznie przez chorowanie też nie ćwiczę. Hmmmm

      Usuń
    11. niewykluczone, w końcu podlegamy jakimś tam rytmom życiowym...
      rozumiem Twój tok rozumowania; nie ćwiczę to choruję, ale wtedy też nie ćwiczę... no, bo to tak prosto nie działa, że gdy podczas choroby zaczniesz ćwiczyć, to od razu wyzdrowiejesz... po prostu rozkręca się wtedy taka spirala w dół, a zwłaszcza gdy jeszcze dojdzie infekcja, to ten zjazd w kanał jeszcze przyspiesza... przy okazji bowiem jeszcze takie złe samopoczucie powoduje spadek Woli i trudniej jest się ogarnąć do ćwiczeń, nawet mając świadomość, że to może nam pomóc... dochodzi jeszcze kwestia, że i tak nie można za ostro od razu, bo to spowoduje odwrotny skutek...
      a propos ostatniego: kiedyś mieliśmy takiego psiaka, który trafił do nas z nadwagą wywołaną brakiem ruchu, ale z tegoż samego powodu miał słabe serce i gdy zacząłem mu ten ruch aplikować, to musiałem bardzo powoli i ostrożnie, bo bym go zabił...

      Usuń
    12. Podczas choroby nie ćwiczę, bo to strzał w kolano. Wtedy ta spirala mogłaby potrwać jeszcze dłużej.
      Spadek woli mi nie grozi, raczej wnerw, że nie mogę, a tak bardzo chcę.
      W związku z tym, zamiast progresować, można powiedzieć, że przez ostatnie miesiące zajmuję się tylko powolnym powracaniem do sportu, ukrócanym co i rusz przez kolejne różne zdarzenia eliminujące mi czas na ćwiczenia i potem znowu przerwa i znowu powolny powrót... w tym roku żyję w błędnym kole sportowym.

      Usuń
  3. Aniu, życzę Ci szybkiego powrotu do pełni sił!!! U nas też choroba za chorobą i już świruję od tego kompletnie 🤪!!!
    Pozdrawiam serdecznie 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podoba Twoje nastawienie. Jesteś fajna babka, wiesz? W domowej dżunglii przepadłam, bo sama kocham kwiaty i ogród. Twój domowy ogród wygląda imponująco. Begonia koralowa tak pięknie Ci rośnie, masz jakiś specjalny sposób na nią? Różne kwiaty potrzebują różnych warunków. Pewnie ja swoją przelałam. Z kolei storczyki mają się dobrze, podlewam je miękką wodą. Myślałam o bananowcu, ale nie wiem jak duży rośnie? Pytam się, bo mam teraz strelicje i w 2 lata podwoiła swoją wysokość. Powodzenia w pracy i dużo zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. 🙂
      Begonia żyje bez mojej pomocy, ja ją tylko podlewam. I sama sobie wybrała miejsce gdzie chce stać. Na początku postawiłam ją wedle zaleceń w zacienionym i suchym miejscu, bo ponoć od jaskrawego światła czy słońca, może się psuć, a już na pewno zraszanie ją zabija. Wyszło na opak, stoi przy słonecznym oknie pod nawilżaczem powietrza, obok roślin, które dwa razy dziennie spryskuję i ona żyje. W tym zaś "najlepszym" dla niej miejscu, bardzo zaczęła marnieć. Te "niekorzystne" warunki sprawiły, że w krótkim czasie przerosła swój rozmiar.
      Raczej nie powinno się jej przelewć. Utrzymuję stale lekko wilgotną ziemię, latem nawoziłam biohumusem.
      Mój bananowiec to krzew. Może mieć maksymalnie 1,5 m, rośnie dość obszernie. Owoce daje małe (zapewne widziałaś nie raz w sklepie te "miniaturowe" kiście). Jednak do zaowocowania jeszcze sporo czasu upłynie, bo raczej rośnie powoli.

      Usuń
  5. Dużo różnych zdarzeń. Ważne i w sumie lubię coś takiego jak miesza się różne zdarzenia, trochę miasta, nieco natury, jakieś inne sprawy.

    OK. W sumie rozumiem to, bo niektóre maziaje na murach nie stanowią dla mnie nawet minimalnie czegoś fajnego.

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Matko i córko, gdzieś zgubiłam ten Twój blog. Muszę dopisać do listy. Dżungla super.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieję, że jednak przemogłaś czajacą sie na Ciebie chorobę i w pełni sił korzystasz z uroków jesieni. Życzę Ci tego z całego serca!:-)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlecze się to nadal. Kaszel mam jak stary gruźlik. Ale nie rozłożyło mnie na cacy.

      Usuń
  8. Fajnie. Dzieje się, myślisz, planujesz, wkręcasz się, masz ludzi wokół, walczysz z ograniczeniami, obcujesz z n a t u r ą! cieszysz się chwilą, życiem, tworzysz wokół pozytywną energię i takąż chłoniesz...
    Ten turkus na ścianie na pierwszym zdjęciu... mmmm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ot moje życie. Ale ludzie różnie na to reagują. Często krytycznie, bo ich codzienność znacznie się różni.

      Usuń
  9. Opisujesz to otwarcie jak wielką imprezę, więc na pewno sprawiło Ci to ogromną frajdę :).
    No ale zmęczenie materiału dopada nawet najbardziej odpornych. Mnie właśnie trzyma przeziębienie już tydzień i nie chce puścić. Niby już lepiej, ale nadal słabo. Niby gardło lepiej, ale boli przy przełykaniu. No i ogólna słabość.
    Chociaż przy twoich ćwiczeniach powinnaś być silniejsza, no i młodsza panna jesteś :).
    Życzę zdrowia, od października na pewno już masz to dawno za sobą, ale ja dobiero nadrabiam. Miałam bardzo trudny i intensywny czas na początku praktyki i nie miałam szans na czytanie z uwagą dłuższych wpisów.
    Pozdrowienia, ciekawa jestem czy jeszcze coś nie doczytałam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie jeśli chodzi o przeziębienia, jest spokój. Ale wszyscy wokół chorzy, masakra jakaś. W pracy, w rodzinie, wszędzie.
      Zawsze z przyjemnością czytam Twoje komentarze, wiesz że lubię dialog. :)

      Usuń