czwartek, 20 czerwca 2024

Miejsca, w które wraca się jak do siebie - jez. Sasek Wielki.

Piszę do was z niezwykłego miejsca z laptopem na kolanach i z przyjemnością jaka za tym wszystkim razem idzie, bowiem siedzę na pomoście na jeziorze. Nie ma wiatru, jest wieczór, dochodzi godzina 20. Jest cieplutko. I choć pewnie opublikuję ten wpis innego dnia o innym czasie, to wiem, że energia płynąca z tej chwili, nie przeminie. Słowa nią nasiąkną podszyte sercem jak zawsze z mojej strony.
    Nie będziemy tu długo. Ale to wystarczy, by naładować baterie społeczne. Konkretniej opowiem Wam o tym miejscu, gdy wrócimy do Łodzi, ponieważ mam Internet limitowany, a większość uwieczniłam na filmach. Poza tym Internet tu prawie nie działa.
    Na bieżąco jestem od samego początku na storkach na FB. Głównie na "Łódź - tutaj żyję", ponieważ stworzyłam taki rozdział na tej stronie: "escapełódź" Zauważyłam, że ludzi interesuje moja turystyka poza województwem, więc wchodzę w to.



Zaczęłam pisać książkę z Łodzią w tle. Boję się natomiast, że po powrocie do systemu, braknie czasu na kontynuację. Jednak myśl o tym, że to może mi pomóc w przyszłości, gdy wciąż jestem na etapie startowym z pewnymi rzeczami, napędza moją wyobraźnię.
    Mam dwoje głównych bohaterów, mam cały początek do powieści.
    Oczywiście historia Konrada i Edyty zostanie dokończona, o to się nie martwcie, jednak do końca tego tygodnia nie planuję wrzucać tu kolejnego rozdziału. Po prostu go nie mam. Został na komputerze stacjonarnym w Łodzi. Miałam zabrać plik ze sobą, ale w dniu wyjazdu, kiedy chciałam załadować gotowe teksty na pena, (tekst opowiadania i teksty na łódzki blog), pen się zepsuł. Drugiego niestety nie mogłam znaleźć, za mało czasu.

Ręcznik awizo ze sklepu "Pan tu nie stał".
Jest to łódzki sklep, ale mają sprzedaż internetową.

Gdzie jestem? Obszar NATURA 2000. Zupełny spokój. W szuwarach figlują ptaki. Wielkie ważki krążą jak helikoptery. Z oddali słychać żurawie. Łabędzie pływają nostalgicznie po spokojnej wodzie.
    Konny, trzygodzinny rajd zaliczony. Galopy w jeziorze i pełno wody w butach. Jelenie przecięły nam drogę, potem koziołek. Czyste, wolne obcowanie z naturą. Kto ma możliwość, niech tego spróbuje. Galop przez otwarte łąki i jej pofałdowania. Szczęście niemal zakrawające o obłęd. Pierwotny zew, pragnienie przygody.
    Spotkanie ze starymi przyjaciółmi - są jak rodzina. Niezapomniane nigdy chwile. Wolność. Cisza.




Chciałam być tutaj z Wami n bieżąco, ale Internet chodzi dychawicznie, telefon prawie nie ma zasięgu, nie ma sensu się napisać. Nie lubię zaległości, nie lubię po powrocie tłuc opowieści z przeszłości jeszcze przez najbliższy miesiąc, odraczając aktualne sprawki, ale nie mam za bardzo wyboru.
    Do Was też nie pozaglądam, bo strony mi się wolno ładują (albo wcale). To cud, że w ogóle zdjęcia udało się tutaj dodać. Jakieś.

Zwiedzamy... to za wiele powiedziane, bo te tereny dobrze znamy. Ale mimo to, odnajdujemy miejsca, w których jeszcze nigdy nie byliśmy. Szwendając się.
    Prawdopodobnie Szczytno znamy już całe.




Niektórzy powątpiewają w moją pasję do turystyki, jednak osobiście uważam że mam do niej boże błogosławieństwo i niech się śmieje kto może z tego, wszak śmiech to zdrowie.
   Mówiłam, że ulice Szczytn znam, a przydałoby się wejść w te miejsca, w które nie było mi wcześniej dane. Na celowniku miałam przede wszystkim kościół ewangelików. Zacny zabytek, ładny z zewnątrz, od środka tajemnica.

 Obeszliśmy go wokół, stała kobieta z wózkiem. Zagadnęliśmy o tym budynek. I akurat zauważyła, że proboszcz idzie, sami byśmy nie poznali. Facet w szortach i t-shircie, niepozorny, ale szef parafii, który ma klucze do różnych takich, był nam przychylny i wpuścił nas do środka.
    Zaszczycił nas opowieściami o historii tego miejsca, co częściowo nagrałam, będzie więc stąd szczegółowsza relacja.


Innego dnia również pojechaliśmy do Szczytna. Znów na śniadanie, bo moi rodzice znaleźli tam naprawdę tanią jadłodajnię. Warto, bardzo smacznie gotują i codziennie jest inne menu. O tym skrobnę też w późniejszych wpisach.
    Poszliśmy po posiłku na spacer nieutartymi szlakami. I wyobraźcie sobie, nagle wyskoczył na mnie jak filip z konopi - cmentarz żydowski! To mnie zaskoczył, ja nie wiedziałam, że tu taki cmentarz jest!

I do tej relacji też będę potrzebowała być w domu, bo do filmów chcę nagrać lektora, a z takim netem...... to sobie mogę.

Sprawdzaliście kiedyś tego tłumacza Googla? Działa to na tyle, że można temu zaufać?

Wpadliśmy też na trochę do Pasymia. Stoi tam obiekt moich marzeń, bardzo stary, zabytkowy kościół, do którego nigdy nie udało mi się wejść. WESZŁAM tym razem!
    Mam zdjęcia i filmy, wszystko Wam opowiem. :)


Pozostawiam więc ten jeden wpis, jestem bezsilna na techniczne ograniczenia.
    Pracuję na małym ekranie notebooka z bardzo słabą kartą graficzną, więc mogłam przy obróbce na tych zdjęciach z czymś przedobrzyć, przejaskrawić itd. Następne zdjęcia zrobię już w domu normalnie.
    To kolejna przyczyna, przez którą nie ma sensu by bym starała się być tu na bieżąco... No niestety, do profesjonalizmu brakuje mi dobrego sprzętu na wyjazdy. Telefon też tu nawala niestety.

Co ma być to będzie, a że trochę później... tymczasem idę szykować się do kolejnej przygody.

24 komentarze:

  1. Zajawka mocno zachęcająca do dalszego czytania, poczekam na szczegóły i filmy.
    Baw się dobrze, technologia poczeka.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Technologia przydatna. Nie ukrywam, że lubię to i zwyczajnie miło by mi było, gdybym mogła i na to poświęcić swój wolny czas, którego tutaj mam wiele i chętnie bym, np. do porannej kawki wykorzystała w swoich porannych, odświeżonych procesach twórczych. :)

      Usuń
  2. ten cmentarz zrobił mi popołudnie pytaniem, czy Killroy i jego polska wersja Tony Halik byli starozakonni, znaczy wyznania mojżeszowego, ewentualnie obywatelami Izraela?...
    konie są fajne, kumplują się z kotami, czyli wiedzą z kim się trzeba kumplować, w necie jest mnóstwo materiału na ten temat i to wcale nie są fejki, tylko kawał reala (sam widziałem temy oczyma), który robi na mnie wyjątkowe wrażenie...
    "E.&K. love story"?... nie twórzmy zagadnienia, damy radę doczekać...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto to są? O_o
      Nie widziałam, żeby tutejsze konie lgnęły do kotów i odwrotnie. Raczej konie sobie, koty sobie. A kotów w stadninie sporo.

      Usuń
    2. Killroy i Halik - vide Google, mam już naprawdę dość robienia czegoś sam za kogoś, kto potrafi zrobić to samodzielnie, do tego małym palcem stopy...
      koty i konie... mnie się zdarzało kiedyś bywać w stajniach wyścigowych, a że mam totalnego świra na punkcie kotów, to obserwowałem te końsko - kocie relacje... ale rozumiem Cię... konie są większe, więc siłą rzeczy mogłaś bardziej na nich skupiać uwagę...

      Usuń
    3. p.s. ten nasz gatunek jest naprawdę mocno nie tak... wymyślił tyle fajnych wynalazków, tyle narządzi /np. net, nie wspomnę już o młotku/ i kompletnie nie umie, czy też nie chce ich używać...
      nie, ten pociąg już nigdzie nie pojedzie...
      https://youtu.be/uYprywd4kuA?si=jNSUiECPpuzlsO-v
      ROTFL...

      Usuń
    4. Nie korzystam z Internetu, bo go nie mam. Strony mi się nie załadowują, a na komentarze odpowiadam na pomoście, bo tam mam delikatny zasięg. Zdaje się, że pisałam o tym, że do powrotu do domu nie ma innej opcji. :)
      Zauważam konie tak samo jak koty, pałętającego się tam psa i kury. ;)

      Usuń
    5. obecność kotów w stajniach i innych koniarniach jest logiczna, one tam pracują tępiąc podjadaczy końskiego żarcia, może dlatego konie je tak lubią?... za to relacje psów z końmi w takich miejscach bywają bardzo rozmaite, czasem mocno skomplikowane, od jawnie okazywanych sympatii, przez obojętność, po czystą wzajemną złośliwość... nigdy nie widziałem, żeby koń idąc potrącił kota, jedne i drugie poruszają się bezkolizyjnie, za to zdarzało mi się widzieć, jak koń kopał psa z tej samej firmy, tak po prostu, bo miał zły humor, albo pies podgryzał konia po nogach... gadałem o tym czasem z ludźmi naprawdę znającymi się na koniach, żyjącymi z nimi na co dzień i potwierdzali te moje spostrzeżenia...

      Usuń
    6. Wcale nie wątpię w to, że takie przyjaźnie istnieją, ale po prostu w tej stajni nie widziałam zażyłości.

      Usuń
  3. Oesu, jaka Ty jesteś chuda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem chuda. Chudy człowiek ma kości na wierzchu, wiesz, Oświęcim bez mała.

      Usuń
    2. jaka tam chuda?... normalna, fajna du... dziewczyna, wszystko na miejscu... od razu widać, że się rusza i nie żywi się śmieciowym żarciem, a piwo czasem pija, sama kiedyś wspomniała :)

      Usuń
  4. Jak można wątpić w Twoją pasję do turystyki? Ludzie to naprawdę nie mają się do czego przyczepić. Dzięki Twojej blogowej notce zrobiło się wakacyjnie i miło. Udanego, pełnego przygód i pozytywnych wrażeń urlopu dla Was! Pozdrawiam serdecznie 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie wątpi w pasję. Ludzie sądzą po prostu, że jest do niczego i nie powinnam się tym zajmować. ;)

      Usuń
  5. Jak dobrze, że sama napisałaś te słowa o braku sensu, ja już nie muszę tego robić ;) Jesteś na urlopie, ciesz się nim, a nie przejmuj blogiem, po powrocie do Łodzi już nie będziesz mieć takich pięknych widoków, odgłosów ani rumaków ;)
    Pięknie rozprawiłaś się z "tłuszczykiem" wyhodowanym na zwolnieniu, a jako miłośniczka różu muszę pochwalić barwy na pierwszy zdjęciu :) Ucałuj ode mnie te piękne wierzchowce, jeśli jeszcze będziesz mieć okazję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmuję się blogiem Po prostu dla mnie to idealny relaks o 7 rano przy kawce w akompaniamencie ptaszków. :)
      No i potem będę się bujać z zaległościami, czego bardzo nie lubię. ;) A to jest godzinka do kawki, moja prywatna, nikogo wtedy nie ma, cały ośrodek śpi. Idealny czas na procesy twórcze. XD
      Ten zachód słońca przypomina mi lody "Zap", tylko zieleni brakuje. XD Przesłodki był. Lód i zachód też. XD
      Wczoraj miałam ostatnią jazdę, do Gromu już się nie wybieramy. Ale nie wykluczone jest, że może we wrześniu w drugiej połowie urlopu tam zawitamy ponownie. :)

      Usuń
  6. Podziwiam kazdego kto potrafi jezdziic na koniu, ja mialam zawsze duzy strach aby sprobowac nawet na niego wejsc...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwaga może i jest w tym. Kocham obcowanie z naturą na wszelkie sposoby - to przede wszystkim.

      Usuń
  7. Zazdroszczę tej jazdy konnej. Ja miałabym pewne obawy.
    Nie rezygnuj z tej godziny dla siebie. Ja też taką mam rano
    Pozdrawiam początkiem lata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawy są zawsze, to tylko zwierzę, nigdy nie wiadomo co zrobi, zwłaszcza w lesie gdzie potrafi wyskoczyć na drogę zwierzyna.
      Nie zamierzam rezygnować, ale tam siłą rzeczy musiałam. Miałam inny czas.
      Pozdrawiam ze słonecznej Łodzi. Ja już w domu. :)

      Usuń
  8. Każdy ma takie miejsce, do którego wraca jak do siebie, mimo że to nie jego dom.

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne miejsca... tęsknię za naturą. Szukamy jej w mieście, ale to nie do końca to samo 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też można. Mnie się często udaje znaleźć dzicz w mieście. Pory dnia też są wtedy ważne.

      Usuń