Wprowadziłam kilka zmian w życie i czuję nosem, że to jeszcze nie koniec. Takie intuicyjne być może czucie, nie wiem jak dosadniej nazwać... coś się święci i już. Na tyle mocno, że trzyma mnie w delikatnej ekscytacji.
Kilka zmian wprowadziło się samych, co ciekawsze, szykowałam się na nie, zupełnie o nich nie mając pojęcia. Tylko to uczucie... Stały kontakt z niebem powoduje to, że jesteś jak telefon na on-line, który wysyła ci różne powiadomienia-zagadki. Odczytujesz wiadomość, jeszcze nie do końca wiesz co ona znaczy, ale z czasem zaczynasz rozumieć i potem dzieją się te rzeczy, a ty byłeś przygotowany, zrobiłeś miejsce na nowe, masz poukładane w głowie i zgodę na zmiany.
Nazwałam to intuicją, ale to bardziej złożone. To bardziej wrażliwość na wszelkie dziejące się zmiany w wymiarze jeszcze niewidzialnym. To obszar najbardziej zagadkowy. By wiedzieć co się dzieje, nie widząc tego, trzeba być – sama wymyśliłam to słowo – czuciowcem.
Jak działa wpływ nieba na człowieka, czyli jak to jest być on-line z Górą? To działa trochę jak układ współczulny w człowieku, wszystko zostaje wzmocnione, popchnięte do działania, źrenice się poszerzają, a ty po prostu wiesz, węszysz pismo nosem. Dostajesz sny i wizje – potwierdzenia swoich zrozumień.
To jest inne niż czarostwo, zupełnie inaczej działa i inny przynosi efekt. Źródło wiedzy jest szalenie ważne. Możesz być "wiedzącym", czarownikiem, lecz wtedy dostajesz tylko swoje nic nie warte "pięć minut".
Dzisiaj opowiem o rezultatach tej współczulnej współpracy.
Moja praca w reklamie.
Od dawna to za mną chodziło. Pierwszy raz podzieliłam się swoimi myślami na urlopie. Zastanawialiśmy się wspólnie, czy na pewno powinnam to robić dalej dla mojej firmy? Miałam już narastające wątpliwości i musiałam to przegadać...
Plus był taki, że miałam alibi, pozwalające mi poświęcać trochę czasu w trakcie pracy na prowadzenie mojej strony. Odpowiedzi na wiadomości, komentarze etc. To trzeba prowadzić w miarę bieżąco.
Po rezygnacji z prowadzenia funpage'a firmy, nie mogłabym tak często używać telefonu. W różnych firmach różnie bywa, w tej to akurat drażni szefów.
Skąd w ogóle nasunął mi się taki temat? Jakieś dziwne przeczucie popchnęło mnie w zastanawianie się nad tym. Zdecydowałam, że może jednak zrezygnuję... Są z tego dodatkowe pieniądze, ale umawialiśmy się na mniejszy wkład pracy, a od kiedy pracuję nad tym codziennie, stawka powinna wzrosnąć...
Wróciłam z urlopu i przypadkiem dowiedziałam się, że już tej fuchy nie mam. I nie odczułam ani grama żalu.
Zajrzałam akurat do biura, szef rozmawiał z młodym chłopakiem. Spytałam wprost kto to jest. Usłyszałam, że teraz on będzie się zajmował social mediami firmy.
Taki kopniak z półobrotu w brzuch, jednak poczułam. Ale tylko dlatego, że to nie było zagranie fair... Dowiedziałam się już po fakcie dokonanym.
Dzięki temu, że już dużo wcześniej pracowało we mnie to przekonanie, żeby już się tym nie zajmować, nie zabolało mnie to wydarzenie. Już miałam przygotowany grunt pod rezygnację, więc... Z jednej strony zagrało jakieś tam niedocenienie, a z drugiej strony poczułam... ulgę.
Jego praca w reklamie.
Kiedy zostałam z chłopakiem sam na sam, wymaglowałam go troszkę o to jak będzie prowadzić te social media. Wyglądało na to, że wie o czym mówi i nie wątpiłam w niego, póki nie przyznał, że to jego pierwsza praca, właściwie wcześniej nikomu nie prowadził stron reklamowych... Dobrze – pomyślałam – to jeszcze nie przekreśla człowieka. Może ma talent i smykałkę reklamową.
Potrzebował ponagrywać już teraz materiały reklamowe, poprosił mnie o pomoc, bo oczywiście żadna z dziewczyn nie zamierza pokazywać się w reklamach, (jedna wstydzi się swojego głosu, druga wyglądu); więc padło na mnie. Nagraliśmy jedną reklamę i nagrałam mu też lektora do filmu ze zdjęciami.
Ta ostatnia potrzeba trochę mnie zdziwiła...
Zapytałam czemu sam nie nagrywa lektora do reklam. Odpowiedział, że nie lubi swojego głosu... (...następny...) To trochę dziwne... w takiej branży nie powinien mieć tego typu bariery...
I teraz czekamy. Chłopak pracuje od soboty. Do tej pory na Insta pojawiły się dwie reklamy, a na FB przez tydzień nie pojawiła się ani jedna, nawet najkrótsza relacja. Ba! nawet nie zaakceptował przyjęcia do roli admina. Do tej pory. A pracuje – przypominam – od poprzedniej soboty (29.06), mamy już poniedziałek (8.07).
Poza tym złapaliśmy się na FB celem przekazywania mi materiałów, bo jak powiedział, jeśli nie zostanie włączony w firmowy FB (np. bo zapomnę, bo nie będę mieć czasu, obojętne co), to mi na szybko prześle materiał, żebym sama udostępniła. I w porządku. Ale nie napisał i niczego mi nie wysłał. Zaproszenie nadal nie odebrane.
I wiecie co? W tym momencie wiem, że jeśli szef wywali go z roboty, ja nie wrócę na to stanowisko, to już postanowione. Dopiero teraz zauważyłam ile czasu mi to zżerało, a ten chłopak zarabia na tym o wiele więcej niż ja, a czas w tej materii to pieniądz.
Pomijając stawki pieniężne, odzyskałam czas, który poświęcam teraz w stu procentach na "Łódź - tutaj żyję" i już są tego efekty. Teraz nie myślę o pieniądzach, jeszcze na to za wcześnie i jeszcze muszę mieć ten etat jako sprzedawca. Pieniądze przyjdą z czasem, ale potrzeba go więcej, a przede wszystkim mojego wkładu czasowego potrzeba więcej w działalność na social'ach. I później pieniądze przyjdą, ale zajmować się stroną firmy w takiej sytuacji już nie warto, bo to groszowa sprawa. Chciał szef zawodowego influencer'a, to ma.
Moja przyszłość w pracy.
To jest szefa zabawka, szefa wizja i nie mnie o niej decydować. Chodzą pogłoski, że ładuje pieniądze nie w to co trzeba. Sklep jest nadal nieznany w województwie, reklama musi wyjść za nasz obszar, a nie rozwijać się w jego ciasnym kręgu, bo to nie poszerza zasięgów. Otwarci jesteśmy od października, a nadal nie mamy dostatecznie wielu klientów.
Tak, wiem, zawsze łatwiej mądrować się nie mając odpowiedzialności prowadzenia takiej firmy, ale wcale nie muszę o tym z nikim w pracy rozmawiać (i nie rozmawiam), wystarczy, że posłucham. Inni i tak będą gadać – stąd wiem, że nie tylko ja tak o tym wszystkim myślę.
Niektórzy żartują, że mamy oszczędzać na prądzie, bo szef musiał kupić sobie felgi pod kolor reklamowej karoserii na samochodzie firmowym...
Nie biorę udziału w tej paradzie, ale huczy od paplania strasznie.
Tymczasem ja umywam ręce i tak po prostu obserwuję jak to wszystko sypie się w drobny mak.
Pogadajmy znów o przeczuciach, bo coś się święci.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że idą takie zmiany, że nie wiem czy na to w ogóle można się przygotować... Pojawiło się takie pytanie: "czy będę umiała postawić wszystko na jedną kartę?"
Miałam sen, który znaczył, bym nie słuchała innych ludzi, (zawsze znajdzie się taka grupa, która będzie szemrać przeciwko czemuś), że sama podejmując decyzję, wybiorę dla siebie najlepiej.
Jest jeszcze takie przeczucie mocno korelujące z tym snem, że miejsce, w które pójdę, może być dosyć zaskakujące, a przede wszystkim bardzo kontrowersyjne, ludzie będą mnie od tego odwodzić i tak dalej... no ciekawe. Robi się coraz ciekawiej. To będzie czyste szaleństwo, więc któż jeśli nie ja?
Przecież zupełnie niedawno chodziło za mną przekonanie, że to moja ostatnia praca w handlu, ale to mogło znaczyć wszystko, np. że pozostanę w tej firmie do końca życia... Ostatnio koleżanka zapytała mnie co ja tutaj (w sklepie) robię, że stać mnie na więcej. I wiem, że tak jest. Czekam na pierwsze rozdanie kart.
Trochę zmian na blogach.
Postanowiłam całą turystykę przenieść na mieszkamwlodzi. Najpierw sprawdziłam reakcje ludzi na FP, tam nowy hasztag "escapełódź" przyjął się rewelacyjnie. Początkowo myślałam, że to nie pasuje, że powinnam trzymać się granic wojewódzkich, ale okazuje się, że turystyka ogólna, interesuje równie mocno jak turystyka po łódzku, pomimo skonkretyzowanej tematyki strony.
Cieszy mnie to, lubię się tym zajmować i z chęcią poszerzę kręgi publikacji.
Dlatego może się zdarzyć, że jakieś artykuły z tego bloga o innych miejscowościach, które już dobrze znacie, mogą nagle wskoczyć do łódki. ;)
Olsztyn już tam jest ⏩Olsztyn - wart podróży.
I druga część również ⏩Olsztyn nieoczywisty.
Domowy ogród.
Wyrzuciłam kolejne rośliny i wygląda na to, że zbliżamy się do końca gry z pasożytem w chowanego. I mam głęboką nadzieję, że mazurska paproć, którą musiałam postawić w mieszkaniu (trwa remont balkonów), nie złapie tego pasożyta w domu. Byłoby mi przykro...
Zostały krotony i filodendron. Chyba skrzydłokwiat nie ma pasożyta, ale jeszcze nie mam pewności, bo dziwnie się zachowuje... Zamioculcas chyba też nie posmakował.
Idąc tym tropem, żeby mieć święty spokój, raczej już nie będę wchodziła w gatunki trudne w uprawie, żadnych delikatnych więcej, dlatego rezygnuję z poszerzania kolekcji owadożernej. Chcę mieć te najbardziej jadowite gatunki, samą truciznę, taką, że job twoju mać.
Odmian krotonów i filodendronów jest cała masa, są to piękne rośliny i taki kwietnik też może ciekawie się prezentować.
Problem polega na tym, że rozstawienie tych gatunków jest trudniejsze, one wszystkie powinny być bliżej okna, a kwietnik jest na całą ścianę i potrzebuję też tych cieniolubnych roślin.
Stąd pytanie do Was, czy znacie jakieś trujące gatunki roślin, które preferują cień?
Szukając tylko trujących roślin do domu, czuję się troszeczkę jak Morticia Addams...
Z kwietnika zwisa powróz z pętlą samozaciskową... chyba coś w tym naprawdę jest.
Ania, ja od dawna wiem, że stworzysz coś genialnego!!!
OdpowiedzUsuńKwestia tylko rozbujania tego wszystkiego. Machina ruszyła.
Usuńdziałaj, działaj, sama jestem ciekawa, co z tego wszystkiego wyjdzie!
OdpowiedzUsuńskoro masz chody w niebie, to możesz wszystko...
Ja też jestem tego ciekawa. 🤪
Usuńchyba nie ma trujących roślin, są tylko trujący ludzie, którzy tak nie lubią siebie, że trują innych różnymi roślinami, albo trującym gadaniem o nich... na przykład taka pewna wyjątkowo pozytywna roślina, która leczy choćby samym przebywaniem w jej pobliżu... tylko, że ona akurat wymaga bardzo dużo światła, jednak gra bardzo fair i odwdzięczy się za to tak, że... ujujuj :)
OdpowiedzUsuńa praca w reklamie, to taka technika Magii Mniejszej, czyli prozaicznej manipulacji ludźmi, można im tym zrobić fajnie, można niezbyt fajnie, bez znajomości detali nie ma za bardzo sensu za dużo o tym myśleć...
p.jzns :)
Kroton i filodendron akurat są trujące...
UsuńJuż jestem poza tym reklamowym bajzlem.
A jednak stać Cię na więcej, z czasem handel porzucisz, jestem tego prawie pewna!
OdpowiedzUsuńSerdeczności
Wiele rozmaitych prób mam za sobą i nie udały się. Może teraz.
UsuńPrzeczucia...Też miewam, choc nie łączę tego z łącznością z Niebem. Po prostu nawiedza takie cos, czasem we śnie, czasem na jawie i o ile nie zapomnę, to potem doznaję takiego dźgniecia w sercu, że przecież wiedziałam, że tak sie stanie...A czasem sie nie dzieje. I dobrze, bo mam tu na myśli złe przeczucia.
OdpowiedzUsuńA co do tego jaką drogą kroczymy, jaką drogą Ty będziesz kroczyć. Jesteś jeszcze młoda i wiele sie zdarzy. Jedne rzeczy wynikać będą z Twych predyspozycji, inne ze splotu okolicznosci a jeszcze inne z tego ,co sie dopiero okaże! Tak czy siak Aniu życze Ci jak najlepiej w każdej dziedzinie, która mocno z Twą dusza rezonuje!:-)
Sedno tkwi w tym, że nawet na te najgorsze przeczucia, mamy szansę się przygotować nim się staną. Oswoić. Albo zapobiec... To jest bardzo cenne.
UsuńMożna powiedzieć, że pół życia już za mną, więc z tą młodością bym nie przesadzała.
Wiele projektów mi nie poszło, zobaczymy teraz. :)
Z doświadczenia wiem, że w często w otrzymaniu pracy na naszym rodzimym podwórku często istotniejsze są znajomości ,niż rzeczywiste kwalifikacje. Człowiek nie ma doświadczenia, ale gdzieś musi zacząć swoją karierę zawodową...
OdpowiedzUsuńŻeby dostać to co dla nas najlepsze, nie raz musimy, po pierwsze trochę poczekać, po drugie trochę wycierpieć. ( Syr. 2 ; 1-6)
Może dieffenbachia?
Pozdrawiam
Znajomości powoli się zbierają. Wcześniej próbowałam paru rzeczy sama, samodzielnie. Nie wyszło nic z tego. Teraz zobaczymy.
UsuńMam nadzieję, że już dość cierpień.
Poczytam o tej roślince.
Z trujących roślinek (jam Morticia! :)) mam obecnie diffenbachię, alokazję, dracenę, fikusa i bluszcz (choć hedera jakoś niedomaga). (Myślę, że po lecie spędzonym na zewnątrz się poprawi. Wiesz, ciepły deszczyk, dzicz i takie tam. ;))
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Twoją pracę... I jeśli mogę Ci dać radę, to inwestuj w siebie. To najlepsze co można dla siebie zrobić w obecnej sytuacji. Serdecznie pozdrawiam. 🤗
O tej diffenbachii już drugi raz czytam w komentarzach. I popatrzę na te pozostałe, pomyślę nad tym, dzięki za propozycje. :)
UsuńDzięki raz jeszcze i przytulam. :)
P.S. Mniej mnie teraz na blogach, więcej pracy mam, dlatego nie zawsze odpowiadam.
Aniu, do listy dodałabym jeszcze: sansewierię i hoję, które są łatwe w uprawie i mają piękne liście, a nawet kwiaty. Trzeba na nie uważać, pamiętajmy, że kwiaty są dla ozdoby. 😉 Zachęcam Cię do uprawy ziół i innych jadalnych roślin. Pomidorki można hodować na balkonie. Powodzenia w pracy. Serdecznie pozdrawiam 🤗
UsuńSansewerii nie chcę, mamy wilgotny klimat w mieszkaniu. Miałam jedną małą od mamy, zgniła mi w parę tygodni. Generalnie żadnych sucholubnych roślin.
UsuńNad hoją się zastanawiam, ale podobno kwiaty strasznie śmierdzą. XD Mama to ma, wyniosła do drugiego pokoju, stoi na biurku jak jakiś odpad. 🤣
Jadalnych nie chcę, wymagają więcej uwagi, codziennego podlewania, poza tym w tym roku jestem bez balkonu.
Sansewierii wystarczy nie przelewać. Jedne rośliny mają się dobrze w danym środowisku, inne nie. Trzeba wyczuć. Dobrego weekendu.
UsuńNie wystarczy jej nie przelewać, bo nie wystarczyło jej nie przelewać. 🤣 Ale tak samo z kaktusami, po upływie dłuższego czasu, po prostu gniją od środka.
UsuńStworzyłam w salonie klimat wilgotny, dzięki nawilżaczowi powietrza, który ustawiony jest na dwa włączenia rano i wieczorem. Te rośliny, które kiedyś w suchych blokach umierały, dziś mi rosną, ale kosztem tych, które kiedyś żyły dobrze, teraz umierają. Sukulentów żadnych mieć nie mogę ani podobnych.
No nic. Jakieś roślinki Ci podpasują. Jestem tego pewna! 👍
UsuńCo do roślin to nie mam pojęcia. Są na pewno takie trujące dla zwierząt domowych na przykład czy dzieci. Trzeba uważać na nie na pewno.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie tak. W poprzednim miejscu zamieszkania męczyło mnie właśnie to łażenie po różnych sklepach w różnej odległości itp. Nie mówiąc o braku windy. Teraz zakupy trwają nieporównywalnie mniej.
W centrum Warszawy faktycznie lipa z roślinami. Jednak na Ursynowie z tego co obserwuje jest sporo miejsc zielonych maksymalnie. Zwłaszcza w niektórych miejscach ludzie mają ogródki przydomowe., a w nich zielone cuda. :)
Powodzenia w zmianach i realizacji planów wszelkich.
Pozdrawiam!
https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/
Najważniejsze, że pasożyty na nich nie siadają. ;) Głównie o to chodzi. Bo mam dość.
UsuńMimo wszystko mam nadzieję, że nisko mieszkacie, bo to nie jest rzecz wieczna i nieulegająca wpływom wadliwej techniki. ;)
Cieszę się swoim miastem, które aktualnie staje się coraz bardziej zielone.
Dzięki. :)
No fakt. Jakieś owady to nic fajnego, a przy roślinach to już wyjątkowo nie są dobre.
UsuńNa czwartym piętrze, są dwie windy, więc jest szansa na działanie chociaż jednej. Chyba, że nie będzie zasilania czy coś takiego. :)
Dzięki za uznanie dla mojego wpisu.
Szkoda tylko, że ileś lat temu ktoś wpadł na pomysł, aby betonować miasta. Teraz rozkuwa się to wszystko i sadzi rośliny. Trochę dziwaczne podejście. No ale w sumie na plus raczej zmiana.
Pozdrawiam!
https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/
Nie raz spotkałam się z sytuacją, że miałam ciężkie zakupy ze sobą, nie było prądu i musiałam wspinać się na dziewiąte piętro. Wtedy byłam totalnie bez kondycji, grubsza itd., więc wiem co to jest.
UsuńDzisiaj bym powiedziała, że to bonusowy trening. XD
Oj, u Ciebie zmian ciąg dalszy, nosi Cię cały czas.
OdpowiedzUsuńJesteś młoda, zdolna zatem twórz, zmieniaj, aby tylko było Ci dobrze:)
Powodzenia Aniu kochana:)
Raczej powiem inaczej – aby wreszcie robić to, do czego być może zostałam stworzona. :D
UsuńCo do roślin, to trującymi i ciemnolubnymi są, min: Bluszcz doniczkowy (Hedera), Szeflera parasolowata, Alokazja, Syngonium, Fikus, Hoja, Aglonema.
OdpowiedzUsuńNie wiedzieć czemu, bluszcze mi się nie trzymają. A poprzedni zjadł pasożyt, ale to był jakiś inny gatunek. Szeflera chyba duża rośnie... Na Alokazję mam chrapkę i to na kilka odmian barwnych. Dobrze wiedzieć, że są trujące – bandyto-odporne.
UsuńSyngonium mnie zainteresował, nie widziałam chyba nigdy nigdzie, albo dobrze nie szukałam. Fikusy za duże rosną. Hoja podobno śmierdzi... jeszcze się zastanawiam, bo mama może mi to dać. Aglonema miałam, niestety zżarł ją pasożyt, czyli chyba za mało trująca była.
No... i to mi się kuźwa podoba! Nie będzie mi się taka zdolna kobieta marnowała do cholery. No, bo ja wiem, wiem, żeś ty zdolniacha i możesz wiele osiągnąć, ba, ja czuję, że Ty tego dokonasz. U mnie w pracy podobnie, uśmiech, wraca ktoś z urlopu i pa... piętnaście minut na opuszczenie formy... brak szacunku...
OdpowiedzUsuńTeż mam takie poczucia dziwne, u mnie to dopiero kiełkuje, takie poczucie zmian, dziwne sny. Ja mam zaś sny, że w moim kręgu jest ktoś, kto bardzo chce, by mi się nie udało... no nie wiem.
Nie wiem, mam poczucie, że Ty odnajdujesz siebie na całego i pójdziesz za Tym co czujesz. Tak czy owak, mam silne poczucie, że co tam nie szykujesz, to Ci się uda. Praca w sklepie, ważna jak każda, ale tak, Ty masz w sobie to COŚ i nie dziwię się, że inni to widzą!
Mam to coś w pracy - na pewno od dłuższego czasu nazywa się to "niechęć". 😅🤣🤣
UsuńKiedy człowiek nie robi w swoim powołaniu, dosięga go w końcu wypaenie.
Mam nadzieję, że zmiany przyjdą pręciutko. ^_^
Pracuj i rozwijaj się - na pewno będą efekty. Mało Cię teraz. A co do kwiecia - to kotek moje córki struł się difenbachią. Miałam też kiedyś kolegę, który czasem się śmiał, że zrobi teściowej sałatke z difenbachii. Więc coś jest na rzeczy. Kot uratowany, ale kilka wizyt u weta było i strach, a tylko ją podgryzł.
OdpowiedzUsuńBrakuje mi czasu na pisanie postów tutaj. Często jest tak, że wracam wieczorem do domu z ambitnym planem napisania czegoś, ale jestem tak zmęczona, że padam wcześniej spać. Tak lubiłam zawsze czytać Wasze blogi, ale na to już kompletnie nie mam czasu.
UsuńDopiszę sobie tę nazwę do listy. Być może jesienią pójdę po pierwszą roślinę. Chyba plaga się skończyła.
Jesteś zupełnie inna niż ja... To nie jest ani dobrze, ani źle - tylko stwierdzam obiektywny fakt. Coraz bardziej mam na wszystko wywalone i angażuję się tylko w absolutnie niezbędne sprawy... np. w sprzątnięcie łazienki :-))
OdpowiedzUsuńKiedy wpadam w ogrom pracy, kiedy mam więcej godzin, kiedy jestem w niej non stop, wtedy włącza mi się tryb awaryjny i skupiam się wyłącznie na tym co muszę. I to jest niedobre, źle się przy tym czuję.
Usuń