wtorek, 17 września 2024

Dramaty wałęsają się po ludziach.

A co jeśli człowiek przez swą wolną wolę i chorą pychę dokonał złego wyboru? A co jeśli znalazłszy się na najlepszej drodze do szczęśliwych zmian, założył, że dalej nic lepszego już nie może go spotkać i "powrócił pies do swoich wymiocin"?
    Ktoś mu powiedział, że wyznaczy pass cierpień. Dlaczego więc zła passa trwa nadal? Bo człowiek poszedł drogą, którą sam sobie wybrał, a nie tą, którą mu otworzono. Pysznił się przecież, że doskonale rozumie sytuację. Rozumie wszystkie znaki na niebie i ziemi. Wszystko jest oczywiste i banalnie proste. Droga jest tylko jedna, inna nie istnieje. A było się tak napinać i spieszyć?


Toczyła się sprawa rozwodowa. Obserwowałam ten wątek z dozą ciekawości, byłam po stronie kobiety. Dla mnie przypadek był tak chory i wręcz toksyczny, że oczywistym było to rozstanie. Ale to nie w tym miejscu zdarzył się dramat.

Wszystko czytam:




Odpoczywała od tych toksykaliów w wynajętym mieszkaniu, było wszystko w porządku. Odżyła, wszyscy zobaczyli, że stała się weselsza, pewniejsza siebie. Jednak tliło się w niej przekonanie, że już zawsze będzie musiała pozostać sama. Dla niej małżeństwo było święte, może trochę przez tradycję, może staroświeckość, może słuszne skądinąd wychowanie, że zepsutego się nie wyrzuca, zepsute się naprawia...

A jednak wróciła do niego, trochę też przez pragmatyzm. Wynajem zżerał sporo z jej budżetu, o wielu rzeczach mogła zapomnieć, o niektórych marzeniach... Taka była decyzja, taka była jej wola. Przy mężu jej miejsce, przy mężu będzie łatwiej, razem będzie prościej.
    Nic nie było prościej. W niedługim czasie od ponownego zamieszkania z nim, zrozumiała, że jedyne co czuje, to że spełniła obowiązek. Czuła się w jakiś sposób posłuszna. Że jest wzorem. Że naprawia nadal coś, co ma szansę dać obojgu szczęście. Walczyła. Przekonywała samą siebie. Dostrajała się do niego. Oceniała swój wybór na właściwy.

Pewnego razu spotkała innego mężczyznę. Wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Jeśli znacie kreskówkę "Hotel Transylwania", to to było ZING.
    Spojrzeli sobie w oczy, oboje na sekundę zawiesili się na swoich źrenicach w zaniemówieniu... Przez całe spotkanie popatrywali na siebie ukradkiem, mierzyli, oceniali, delektowali się tym... a potem szukali swych spojrzeń, by znów zatonąć... utonąć na te kilka sekund.
    Miał piękny uśmiech. Widziałam go raz, mogę ocenić, że przyjemny był to widok. Ona i on widywali się rzadko, okoliczności zupełnie nie sprzyjały. Kobieta najczęściej przychodziła z mężem, to było takie poprawne... I było też jasne, że bariera jest nie do przejścia. Mężczyzna nie był jednym z tych, co mimo wszystko... Miał zasady. Nie dla psa kiełbasa.

Ile może wytrzymać kobieta? Na jednym ze spotkań mężczyzna odwrócił się do niej, spojrzał głęboko w oczy i uśmiechnął się tak, że nogi się pod nią ugięły. Jak mi o tym opowiadała dwa dni później, drżała!
    Wmówiła sobie, że to zwykła chemia i pewnie seks z tym człowiekiem byłby wspaniały, ale to tylko tyle i nie ma sensu. Zdrady kompletnie nie akceptowała. Nie było szans. Męczyła się dalej, bo zaczęły się wkradać sny z tym mężczyzną. Ale wcale nie takie, jakich byś, czytelniku, spodziewał się. Mnie także one zaskoczyły.
    W tej wyśnionej historii - opowiadała mi ze szczegółami - założyła z ów mężczyzną szczęśliwą rodzinę. Miała z nim dziecko.

Sęk w tym, że ona nie miała nigdy wcześniej takich marzeń. Wyobraźnia podsuwała jej jedynie, że gdyby zaszła z mężem, byłby to dramat. Dramat kobiety, która pragnęła być posłuszna zasadom, ale nie potrafiła, nie umiała odgrywać tej roli do końca. Przecież ta rola zakłada też owoc miłości. To ją jednak przerastało...
    Czuła się zadurzona platonicznie. Nie zamierzała mu o tym powiedzieć. Nie zamierzała go poderwać, ani niczego dawać do zrozumienia. Nawet dzwonić do niego nie zamierzała, ani pisać trochę częściej, ani na pewno nie pisać z innych przyczyn jak zawodowe.
    Nie zamierzała stwarzać sytuacji... I wiedziała, że sytuacje nigdy same nie powstaną.


Pewnego razu przyśnił jej się pewien młodszy mężczyzna, który powiedział jej:

"On był przyszykowany dla ciebie."
Nie musiała pytać o kogo chodzi, a on słysząc jej myśli, potwierdził skinieniem głowy.
"Był" powtórzył. Czas przeszły przekreślał nadzieje. "Wybrałaś inaczej".

Nie wiem jak Wy, ale ja wierzę w sny. Uważam, że mają znaczenie, i że bywają też profetyczne. Lecz czasami są to tylko niespełnione pragnienia, które sprawiają, że budzisz się rano i płaczesz.

Kobieta widywała już dobro, ale widywała też zło. To co jawiło się jako powinność, zdało się nagle pychą. To silne poczucie, że wie, co jest słuszne, a co nie... To mogło być złudzenie.


Kiedy spotkali się pierwszy raz, ona miała być już po rozwodzie. Jednak biegu fal nie zawróci, ten mężczyzna nie porwie jej na otwarte morze. Czasu już nie starcza bowiem, na to by zrozumiał, że może to zrobić. Jest za późno.
    Bo on nigdy jej nie zapyta, czy pójdzie z nim na kawę. Nigdy nie muśnie jej dłoni niby przypadkiem. Nigdy nie zacznie adorować jej słowem. Nigdy nawet nie otworzy się na nią. Bo dla niego złoto na ręku jest jak pieczęć.

Jakże pogubiły tych ludzi zasady. Jakże są wierni i uczciwi. Wspaniali tacy... nieszczęśliwi.


Co się z nim stanie? Tego nie wiem, nie znam człowieka. Widzę tylko jak kobieta męczy się nieszczęśliwa. Kisi w słoiku, który sama sobie dokręciła.
    Zanim powiesz, że jest głupia, pomyśl o tych kobietach, które wolnościowe i niezależne błąkają się po świecie, odbijając od związku do związku. To nie jest decyzja na hura.
    Ta kobieta przeżyła w swoim życiu wiele nieszczęśliwych zakończeń, otarła się parę razy o śmierć, ma dość. Tego czego pragnie najbardziej, to świętego spokoju i stateczności. Pewności, że mąż nie zostawi jej dla młodszej, nie będzie chadzał do burdelu, nie rozpije się, ani nie będzie tłukł ludzi na ulicach. Tak tak, to jej nieszczęśliwe historie, wynikłe z takich właśnie zadurzeń. Mogę to napisać zupełnie trzeźwo, bo opowiadała mi o wszystkich.
    Dlatego dobrze wiem, że ona nie zdecyduje się na skok w głęboką wodę. Mimo wszystko mąż zapewnia jej stateczność i spokój. Mimo wszystko nie musi się niczego bać. Stabilizacja jest. Pewność, że to się nie skończy w żaden głupi sposób, żaden wybryk im nie groźny. On ją kocha - to też jest pewne.

Ale jako obserwator, powiem Wam tak - gdyby mężczyzna, w którym nadal jest zadurzona, zrobił choć krok... skok z klifu w sztormowe fale, mamy jak banku. Ale on nie zrobi żadnego kroku, nic się nie wydarzy. Na ile potrafię ocenić nieznajomego, nawet gdyby kobieta zaczęła widywać się z nim sama, nic to nie zmieni. On jest... jakby to powiedzieć... poważny? Nie, nie o taki wydźwięk mi chodzi... Po prostu on nie będzie się uganiał za mężatką i romanse mu nie w głowie. To tyle. A że ona mu się podoba... cóż. To widać. Na każdym spotkaniu ją taksuje. A ona jego. I to też widać.

Oboje są sporo starsi ode mnie. Dojrzali. Chyba wiedzą co robią, tudzież czego nie robią...

11 komentarzy:

  1. Pokusy, to chyba nieunikniona część naszego życia, ale zanim zrobimy kolejny krok zapytajmy samych siebie - czy warto, czy nie okaże się, że więcej stracimy, niż zyskamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toteż dlatego jej scenariusz tak wygląda. Posłużyła się rozwiązaniem asekuracyjnym - pozostała w czymś, co daje jej pewność.

      Usuń
  2. Czas pokaże. Życie daje nam czasami... zaskakujące zwroty akcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. Byle nie okazała się to toksyczna droga, z której nie można zawrócić. Mam podobne myśli co ta kobieta, bo za dużo toksycznych związków mam za sobą. Właściwie tylko ostatni partner okazał się normalny, dlatego za niego wyszłam. 🤣

      Usuń
  3. Bycie z kimś, kto daje tylko pewność, a nie szczęście jest oszustwem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są to związki z rozsądku. Gorzej, jeśli zamieniają krew w toksynę. Gorzej, kiedy wiecznie gdybasz, czy byłoby z kimś inaczej, lepiej.

      Usuń
  4. Mi się wydaje, że wszyscy faceci są tacy sami. Nic na to nie poradzę.😄😝 Ot proza życia.🤷‍♀️🤦‍♀️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie masz doświadczenie. A ja jakoś mogłabym się chyba nawet założyć, że facet palcem nie kiwnie. ;) Mam temat na oku.

      Usuń
  5. szalenie skondensowana akcja, zwłaszcza pierwsza część, fabuła jakby sprasowana obcasem szpilki w naparstku i mnóstwo trzeba sobie samemu dośpiewać... to ja dośpiewam sobie tak, że nie wydaje mi się, żeby po rozstaniu, formalnym rozwodzie i jakimś okresie mieszkania samej bohaterka wróciła do byłego męża li tylko z powodu kosztów tego samodzielnego mieszkania... obawiam się, że prędzej jest to racjonalizacja własnej decyzji będącej raczej efektem syndromu sztokholmskiego... co prawda w tekście nie ma nic na temat, jaki był mąż i jak przebiegał związek, nie ma żadnych danych na temat rozstania i rozwodu, ich powodów, jednak wiele takich powrotów opiera się na tym właśnie motywie...
    za to druga część... to opowieść o fantazji niespełnialnej... ponoć kobiety dość często tak fantazjują, facetom rzadziej się to zdarza, ale to już dygresja na marginesie... co prawda ta fantazja jest o wiele subtelniejsza i niedokretyzowana treściowo, niż o gangbangu w autobusie pełnym spoconych zapaśników sumo, ale w swej istocie to bajka z tej samej szufladki...
    niezły tekst i choć najpierw trochę kwękałem na jego kondensację informacyjną, to w sumie jest to jego zaleta, że nie przyszpila odbiorcy ilością faktów, tylko pozwala budować i rozwijać własną konstrukcję...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do rozwodu w końcu nie doszło.
      A jednak wróciła, ale nie tylko z powodów pragmatycznych. Przypominam, że nie wymyśliłam tej historii. Pragmatyzm był jedną z przyczyn i nawet nie główną.
      To nie historia o syndromie sztokholmskim, facet nie znęcał się nad nią. XD To nie ta sprawa, to nie Konrad i nie Edyta. XD
      Nie chciałam skupiać czytelnika na powodach rozejścia się.
      Są miliony par na całym świecie, które wracają do siebie czasem nawet po latach. Nie widzę w tym niczego nadzwyczajnego. Tu nie było dramatów, rękoczynów ani tego typu kwestii. Jeśli chcesz wiedzieć, po prostu nie dogadywali się, mieli inne plany na przyszłość, inne pragnienia. Wku%$#ali się na siebie non stop, on próbował podejmować życiowe decyzje za nią.
      Tak ogólnikowo piszę, bo gdyby rozwlekać, ten komentarz byłby dłuższy od posta. Popadli w skrajności. A do tego ona przestała do niego czuć cokolwiek dobrego.

      No i jak obserwuję dalszy rozwój, to raczej faktycznie żaden romans nie powstanie. Oboje i moja koleżanka i ten drugi mężczyzna, są tak zasadowi, że gdyby faktycznie jednak się poznali w innych okolicznościach i zeszli się, byliby sobie wierni, prawdomówni itd. Tak to widzę, ale to już wyobraźnia. Ją znam bardzo dobrze, jego wcale, ale dość dobrym analitykiem jestem, jak dotąd rzadko się myliłam. Tylko wtedy, kiedy w grę wchodziły moje własne uczucia i zasłaniały mi prawdy. Oceniam gościa na trzeźwo.

      Usuń
    2. okay... syndrom sztokholmski to nie jedyna przyczyna reaktywacji związku, a i same uprzednie rozejścia są często (przeważnie?) z innych powodów, niż zrobienie komuś przez kogoś kuku... ale skoro dałaś pole do rozwijania tej historii po swojemu, to mi odpłynęło w kierunku przypadków dla mnie akurat zagadkowych, a co za tym idzie - spektakularnych...

      Usuń