A co jeśli człowiek przez swą wolną wolę i chorą pychę dokonał złego wyboru? A co jeśli znalazłszy się na najlepszej drodze do szczęśliwych zmian, założył, że dalej nic lepszego już nie może go spotkać i "powrócił pies do swoich wymiocin"?
Ktoś mu powiedział, że wyznaczy pass cierpień. Dlaczego więc zła passa trwa nadal? Bo człowiek poszedł drogą, którą sam sobie wybrał, a nie tą, którą mu otworzono. Pysznił się przecież, że doskonale rozumie sytuację. Rozumie wszystkie znaki na niebie i ziemi. Wszystko jest oczywiste i banalnie proste. Droga jest tylko jedna, inna nie istnieje. A było się tak napinać i spieszyć?
Toczyła się sprawa rozwodowa. Obserwowałam ten wątek z dozą ciekawości, byłam po stronie kobiety. Dla mnie przypadek był tak chory i wręcz toksyczny, że oczywistym było to rozstanie. Ale to nie w tym miejscu zdarzył się dramat.
Wszystko czytam:
Odpoczywała od tych toksykaliów w wynajętym mieszkaniu, było wszystko w porządku. Odżyła, wszyscy zobaczyli, że stała się weselsza, pewniejsza siebie. Jednak tliło się w niej przekonanie, że już zawsze będzie musiała pozostać sama. Dla niej małżeństwo było święte, może trochę przez tradycję, może staroświeckość, może słuszne skądinąd wychowanie, że zepsutego się nie wyrzuca, zepsute się naprawia...
A jednak wróciła do niego, trochę też przez pragmatyzm. Wynajem zżerał sporo z jej budżetu, o wielu rzeczach mogła zapomnieć, o niektórych marzeniach... Taka była decyzja, taka była jej wola. Przy mężu jej miejsce, przy mężu będzie łatwiej, razem będzie prościej.
Nic nie było prościej. W niedługim czasie od ponownego zamieszkania z nim, zrozumiała, że jedyne co czuje, to że spełniła obowiązek. Czuła się w jakiś sposób posłuszna. Że jest wzorem. Że naprawia nadal coś, co ma szansę dać obojgu szczęście. Walczyła. Przekonywała samą siebie. Dostrajała się do niego. Oceniała swój wybór na właściwy.
Pewnego razu spotkała innego mężczyznę. Wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Jeśli znacie kreskówkę "Hotel Transylwania", to to było ZING.
Spojrzeli sobie w oczy, oboje na sekundę zawiesili się na swoich źrenicach w zaniemówieniu... Przez całe spotkanie popatrywali na siebie ukradkiem, mierzyli, oceniali, delektowali się tym... a potem szukali swych spojrzeń, by znów zatonąć... utonąć na te kilka sekund.
Miał piękny uśmiech. Widziałam go raz, mogę ocenić, że przyjemny był to widok. Ona i on widywali się rzadko, okoliczności zupełnie nie sprzyjały. Kobieta najczęściej przychodziła z mężem, to było takie poprawne... I było też jasne, że bariera jest nie do przejścia. Mężczyzna nie był jednym z tych, co mimo wszystko... Miał zasady. Nie dla psa kiełbasa.
Ile może wytrzymać kobieta? Na jednym ze spotkań mężczyzna odwrócił się do niej, spojrzał głęboko w oczy i uśmiechnął się tak, że nogi się pod nią ugięły. Jak mi o tym opowiadała dwa dni później, drżała!
Wmówiła sobie, że to zwykła chemia i pewnie seks z tym człowiekiem byłby wspaniały, ale to tylko tyle i nie ma sensu. Zdrady kompletnie nie akceptowała. Nie było szans. Męczyła się dalej, bo zaczęły się wkradać sny z tym mężczyzną. Ale wcale nie takie, jakich byś, czytelniku, spodziewał się. Mnie także one zaskoczyły.
W tej wyśnionej historii - opowiadała mi ze szczegółami - założyła z ów mężczyzną szczęśliwą rodzinę. Miała z nim dziecko.
Sęk w tym, że ona nie miała nigdy wcześniej takich marzeń. Wyobraźnia podsuwała jej jedynie, że gdyby zaszła z mężem, byłby to dramat. Dramat kobiety, która pragnęła być posłuszna zasadom, ale nie potrafiła, nie umiała odgrywać tej roli do końca. Przecież ta rola zakłada też owoc miłości. To ją jednak przerastało...
Czuła się zadurzona platonicznie. Nie zamierzała mu o tym powiedzieć. Nie zamierzała go poderwać, ani niczego dawać do zrozumienia. Nawet dzwonić do niego nie zamierzała, ani pisać trochę częściej, ani na pewno nie pisać z innych przyczyn jak zawodowe.
Nie zamierzała stwarzać sytuacji... I wiedziała, że sytuacje nigdy same nie powstaną.
Pewnego razu przyśnił jej się pewien młodszy mężczyzna, który powiedział jej:
"On był przyszykowany dla ciebie."
Nie musiała pytać o kogo chodzi, a on słysząc jej myśli, potwierdził skinieniem głowy.
"Był" powtórzył. Czas przeszły przekreślał nadzieje. "Wybrałaś inaczej".
Nie wiem jak Wy, ale ja wierzę w sny. Uważam, że mają znaczenie, i że bywają też profetyczne. Lecz czasami są to tylko niespełnione pragnienia, które sprawiają, że budzisz się rano i płaczesz.
Kobieta widywała już dobro, ale widywała też zło. To co jawiło się jako powinność, zdało się nagle pychą. To silne poczucie, że wie, co jest słuszne, a co nie... To mogło być złudzenie.
Kiedy spotkali się pierwszy raz, ona miała być już po rozwodzie. Jednak biegu fal nie zawróci, ten mężczyzna nie porwie jej na otwarte morze. Czasu już nie starcza bowiem, na to by zrozumiał, że może to zrobić. Jest za późno.
Bo on nigdy jej nie zapyta, czy pójdzie z nim na kawę. Nigdy nie muśnie jej dłoni niby przypadkiem. Nigdy nie zacznie adorować jej słowem. Nigdy nawet nie otworzy się na nią. Bo dla niego złoto na ręku jest jak pieczęć.
Jakże pogubiły tych ludzi zasady. Jakże są wierni i uczciwi. Wspaniali tacy... nieszczęśliwi.
Co się z nim stanie? Tego nie wiem, nie znam człowieka. Widzę tylko jak kobieta męczy się nieszczęśliwa. Kisi w słoiku, który sama sobie dokręciła.
Zanim powiesz, że jest głupia, pomyśl o tych kobietach, które wolnościowe i niezależne błąkają się po świecie, odbijając od związku do związku. To nie jest decyzja na hura.
Ta kobieta przeżyła w swoim życiu wiele nieszczęśliwych zakończeń, otarła się parę razy o śmierć, ma dość. Tego czego pragnie najbardziej, to świętego spokoju i stateczności. Pewności, że mąż nie zostawi jej dla młodszej, nie będzie chadzał do burdelu, nie rozpije się, ani nie będzie tłukł ludzi na ulicach. Tak tak, to jej nieszczęśliwe historie, wynikłe z takich właśnie zadurzeń. Mogę to napisać zupełnie trzeźwo, bo opowiadała mi o wszystkich.
Dlatego dobrze wiem, że ona nie zdecyduje się na skok w głęboką wodę. Mimo wszystko mąż zapewnia jej stateczność i spokój. Mimo wszystko nie musi się niczego bać. Stabilizacja jest. Pewność, że to się nie skończy w żaden głupi sposób, żaden wybryk im nie groźny. On ją kocha - to też jest pewne.
Ale jako obserwator, powiem Wam tak - gdyby mężczyzna, w którym nadal jest zadurzona, zrobił choć krok... skok z klifu w sztormowe fale, mamy jak banku. Ale on nie zrobi żadnego kroku, nic się nie wydarzy. Na ile potrafię ocenić nieznajomego, nawet gdyby kobieta zaczęła widywać się z nim sama, nic to nie zmieni. On jest... jakby to powiedzieć... poważny? Nie, nie o taki wydźwięk mi chodzi... Po prostu on nie będzie się uganiał za mężatką i romanse mu nie w głowie. To tyle. A że ona mu się podoba... cóż. To widać. Na każdym spotkaniu ją taksuje. A ona jego. I to też widać.
Oboje są sporo starsi ode mnie. Dojrzali. Chyba wiedzą co robią, tudzież czego nie robią...
Pokusy, to chyba nieunikniona część naszego życia, ale zanim zrobimy kolejny krok zapytajmy samych siebie - czy warto, czy nie okaże się, że więcej stracimy, niż zyskamy.
OdpowiedzUsuńToteż dlatego jej scenariusz tak wygląda. Posłużyła się rozwiązaniem asekuracyjnym - pozostała w czymś, co daje jej pewność.
UsuńCzas pokaże. Życie daje nam czasami... zaskakujące zwroty akcji.
OdpowiedzUsuńZgadza się. Byle nie okazała się to toksyczna droga, z której nie można zawrócić. Mam podobne myśli co ta kobieta, bo za dużo toksycznych związków mam za sobą. Właściwie tylko ostatni partner okazał się normalny, dlatego za niego wyszłam. 🤣
UsuńBycie z kimś, kto daje tylko pewność, a nie szczęście jest oszustwem.
OdpowiedzUsuńSą to związki z rozsądku. Gorzej, jeśli zamieniają krew w toksynę. Gorzej, kiedy wiecznie gdybasz, czy byłoby z kimś inaczej, lepiej.
UsuńMi się wydaje, że wszyscy faceci są tacy sami. Nic na to nie poradzę.😄😝 Ot proza życia.🤷♀️🤦♀️
OdpowiedzUsuńTakie masz doświadczenie. A ja jakoś mogłabym się chyba nawet założyć, że facet palcem nie kiwnie. ;) Mam temat na oku.
Usuńszalenie skondensowana akcja, zwłaszcza pierwsza część, fabuła jakby sprasowana obcasem szpilki w naparstku i mnóstwo trzeba sobie samemu dośpiewać... to ja dośpiewam sobie tak, że nie wydaje mi się, żeby po rozstaniu, formalnym rozwodzie i jakimś okresie mieszkania samej bohaterka wróciła do byłego męża li tylko z powodu kosztów tego samodzielnego mieszkania... obawiam się, że prędzej jest to racjonalizacja własnej decyzji będącej raczej efektem syndromu sztokholmskiego... co prawda w tekście nie ma nic na temat, jaki był mąż i jak przebiegał związek, nie ma żadnych danych na temat rozstania i rozwodu, ich powodów, jednak wiele takich powrotów opiera się na tym właśnie motywie...
OdpowiedzUsuńza to druga część... to opowieść o fantazji niespełnialnej... ponoć kobiety dość często tak fantazjują, facetom rzadziej się to zdarza, ale to już dygresja na marginesie... co prawda ta fantazja jest o wiele subtelniejsza i niedokretyzowana treściowo, niż o gangbangu w autobusie pełnym spoconych zapaśników sumo, ale w swej istocie to bajka z tej samej szufladki...
niezły tekst i choć najpierw trochę kwękałem na jego kondensację informacyjną, to w sumie jest to jego zaleta, że nie przyszpila odbiorcy ilością faktów, tylko pozwala budować i rozwijać własną konstrukcję...
p.jzns :)
Do rozwodu w końcu nie doszło.
UsuńA jednak wróciła, ale nie tylko z powodów pragmatycznych. Przypominam, że nie wymyśliłam tej historii. Pragmatyzm był jedną z przyczyn i nawet nie główną.
To nie historia o syndromie sztokholmskim, facet nie znęcał się nad nią. XD To nie ta sprawa, to nie Konrad i nie Edyta. XD
Nie chciałam skupiać czytelnika na powodach rozejścia się.
Są miliony par na całym świecie, które wracają do siebie czasem nawet po latach. Nie widzę w tym niczego nadzwyczajnego. Tu nie było dramatów, rękoczynów ani tego typu kwestii. Jeśli chcesz wiedzieć, po prostu nie dogadywali się, mieli inne plany na przyszłość, inne pragnienia. Wku%$#ali się na siebie non stop, on próbował podejmować życiowe decyzje za nią.
Tak ogólnikowo piszę, bo gdyby rozwlekać, ten komentarz byłby dłuższy od posta. Popadli w skrajności. A do tego ona przestała do niego czuć cokolwiek dobrego.
No i jak obserwuję dalszy rozwój, to raczej faktycznie żaden romans nie powstanie. Oboje i moja koleżanka i ten drugi mężczyzna, są tak zasadowi, że gdyby faktycznie jednak się poznali w innych okolicznościach i zeszli się, byliby sobie wierni, prawdomówni itd. Tak to widzę, ale to już wyobraźnia. Ją znam bardzo dobrze, jego wcale, ale dość dobrym analitykiem jestem, jak dotąd rzadko się myliłam. Tylko wtedy, kiedy w grę wchodziły moje własne uczucia i zasłaniały mi prawdy. Oceniam gościa na trzeźwo.
okay... syndrom sztokholmski to nie jedyna przyczyna reaktywacji związku, a i same uprzednie rozejścia są często (przeważnie?) z innych powodów, niż zrobienie komuś przez kogoś kuku... ale skoro dałaś pole do rozwijania tej historii po swojemu, to mi odpłynęło w kierunku przypadków dla mnie akurat zagadkowych, a co za tym idzie - spektakularnych...
UsuńTu nie wydarzyło się nic spektakularnego. XD Za to spektakularna, moim zdaniem, jest motywacja powrotu do związku, w którym - jak koleżanka oznajmiła - niczego dobrego nie czuje do męża. Ale to już jej mówiłam, że sto razy szczęśliwsza byłaby sama, niż "rozsądnie" przy mężu. Może ma lżej w życiu, statecznie i pewnie, ale jest nieszczęśliwa. Niektórzy zakładają, że w życiu nie chodzi o bycie szczęśliwym, są też tacy, którzy twierdzą, że osobiste szczęście jest egoizmem. Tych poglądów nie znam u niej, nie wiem co o tym myśli, ale sama radość życia wg mnie jest nam dana jak psu zupa, a ona będzie się kisić i radości nie zazna do grobowej deski.
UsuńPo przeczytaniu komentarzy różnych tu zgromadzonych osób, stwierdzam, że ludzie kierują się różnymi rzeczami, są i tacy, nawet tutaj, którzy widzą sens w jej działaniu.
odpuścić sobie siebie i pójść w tym na całość... motywacje jej można być może rozkminić rzucając babencję na kozetkę i dłubiąc jej w mózgu, ale nie każdy umi, a nawet jak umi, to zero gwarancji sukcesu... ale być może, skoro piszesz, że wcześniej sporo przeszła, to może faktycznie po prostu ma już dość?...
UsuńI tu ją nawet rozumiem, że ma już dość, bo ja sama też przed mężem miałam takie związki, że można by serial zrobić. Wszystkie kończyły się dramatem, niektóre nawet kryminałem. Serie oszustw, okłamywania mnie, zdrady, uzależnienia różnej treści, kradzieże, przeszłam przez pasmo takich piekieł, że w pewnym momencie zaczęłam uważać, że mężczyźni są nieudacznikami, a nawet kretynami. Mąż miał dużo szczęścia, bo zdecydowałam się zaufać ostatni raz.
UsuńWątpię, czy gdybyśmy się rozstali albo mąż by umarł, zdecydowałabym się wstąpić w nowy związek, przypominając sobie tamte gehenny. I koleżanka, starsza a więc cierpliwie analizująca, nie ma zamiaru znowu cierpieć. Mimo że wydawałoby się, że facet jest naprawdę obiecujący. Ustawiony, zarabiający powyżej średniej krajowej (jeśli już brać pod analizę koleżanki pragmatyzm i potrzebę życia bez problemów na lajcie), stateczny i z zasadami. Dobra opinia publiczna, poważany (osoba publiczna). Co mogłoby pójść nie tak? Red alert zapala się kiedy przychodzi pytanie - dlaczego nie ma rodziny? Może rozwodnik? Może kobieciarz? Wielu przystojnych mężczyzn wybiera życie babiarza, ale wówczas już by ją złapał w sidła. Może po prostu ma kobietę nieformalnie i też ma impas względem mojej koleżanki? Ale tutaj już zaczyna się gdybanie. Gdyby mnie nie kojarzył z koleżanką, bez problemu zadałabym mu serię pytań. XD
korci spiknąć psiapsię z tym ptysiem i zobaczyć, co z tego wyniknie, tak? LOL...
Usuńprzy okazji anegdotka wujka Piotrka:
Usuńto było jakoś na początku mojego blogowania, zaś ja byłem wtedy singlem otwartym na wszystkie opcje i trafił się akurat flirt z pewną panią... tylko flirt, czyli jeszcze nic się nie dzieje... ale pani dość szybko przechodzi do ofensywy i kieruje wszystko na jakieś romansowanie... okay, ja w to wchodzę i zaczynamy szykować grunt pod randkę w realu... w międzyczasie pani zaczyna się skarżyć na swoje małżeństwo, że jest do bani, ale bez żadnych przemocowych akcji, po prostu jest do bani tak w ogóle, ona gościa już nie kocha i jest z nim tylko, bo jest, tak raczej z rozpędu... okay, mnie to nie przeszkadza, tylko że nagle, już podczas omawiania detali spotkania słychać ostry pisk hamulców i pani daje na całą wstecz... what da fuck?... wyjaśnienie było krótkie: "nic z tego nie będzie, bo przecież jestem mężatką"... trudno, temat zamknięty, aczkolwiek z pewną dozą niesmaku, bo czemu pani mi tyłek zawracała? :)
za to teraz ta sprawa skojarzyła mi się z zasadyzmem bohaterki Twojej opowieści...
Coś ty, facet na to nie pójdzie. Z resztą ja się nie wpierniczam w takie rzeczy, bo to bądź co bądź pomoc w rozwaleniu małżeństwa. Ona sama musi dojrzeć do decyzji, ja jej mogę tylko mówić co ewentualnie sama bym zrobiła w takiej sytuacji, ale nie chcę przez to doradzać, bo nie mam tych uczuć i emocji co ona, oceniam na chłodno, a już na pewno chłopa na nią nie będę nagabywać. XD
UsuńBo to jest dokładnie to. Sytuacja - impas. Widzisz, gdyby nie była miękka i doprowadziła do rozwodu, dziś byłaby sama, nie istniałaby żadna bariera i nawet jeśli nie chciałaby znowu bawić się w nowy związek, bo bałaby się kolejnego zawodu, myślę, że facet przejąłby stery i byłoby wszystko w porządku.
Ale to tylko moja prywatna ocena.
A tak to koleżanka męczy się już kilka miesięcy, bo nadal jest zadużona i przez to jeszcze bardziej dusi się w swoim małżeństwie.
Sprawy rozejściowe potrafią ciągnąć się latami, zwłaszcza, że mąż na pewno nie pozwoliłby odejść jej tak łatwo.
Dlatego w takich sytuacjach kobiety robią w tył zwrot. Bo racjonalnie myśląc - babka miałaby rozmansować z Tobą, mieszkając jednocześnie ze swoim mężem, być może tocząc boje na przedrozwodowych terapiach małżeńskich (a te rozwalają na długo). Przecież zajechałbyś się psychicznie przy niej.
I to jest to, że kobieta racjonalnie ostrzega - to nie ma sensu, oboje wpędzimy się w nieprzyjemności.
Kusi znów gdybanie: mogłaby już wytoczyć działo rozwodowe i zrezygnować z małżeństwa. Dać sygnał dymny na świat, że jest właśnie w trakcie procesu. Ale czy mężczyzna czekałby na nią?
Nie wiem i się pewnie nigdy nie dowiem, czy on jest w niej tak zadużony jak ona w nim. Faceci to chyba troszkę inaczej mają, nie wiem...
Ja bym już chyba wolała sama zostać, kota sobie przygarnąć i żyć w świętym spokoju, nawet na wynajmie i od pierwszego do pierwszego, ale za cenę wewnętrznego szczęścia i poczucia, że już mi nic nie zagraża.
No bo z punktu widzenia psychoanalizy - mąż, którego się nie kocha, jest zagrożeniem własnej bańki prywatności, intymności etc.
wyjaśnienie tej mojej historii wydaje mi się proste:
Usuńkobitka niefajnie się czuła w swojej związkowej sytuacji /chwilowo lub bardziej przewlekle/, więc potraktowała całą tą znajomość jak seans autoterapeutyczny... wygadała się, wyskarżyła, wymarudziła i w końcu jej przeszło... przeszło na tyle szybko i wcześnie, że nawet nie czuła już potrzeby spotykania się...
oczywiście mogło być tak, że sytuacja rozwija się dalej aż do faktycznego spotkania, ale nawet gdyby miało ono wspaniały przebieg, to do kolejnego raczej by już nie doszło i byłoby po temacie... skoro napięcie spadło, to dalsza terapia już nie jest potrzebna... to akurat wiem z innej takiej akcji...
...
wbrew pewnemu stereotypowi faceci wcale nie są tacy sami, lecz bardzo rozmaici... jednym się zdarza zadurzyć przed "wzajemnym zaliczeniem", inni ewentualnie zadurzają się dopiero po /"bo tak było fajnie"/, niektórzy też wcale i za dużo zmiennych na starcie jest w takim puzzlu, żeby znaleźć jakąś prawidłowość jak to z nimi jest w temacie tego zadurzania...
A to inna sprawa, nieporównywalna do relacji, gdzie buzują emocje.
UsuńMogę tylko oceniać jako obserwator, bo nie zwierzają mi się dwie strony, a tylko jedna, żeńska. Czy on jest zadurzony, tego tak naprawdę nie wiem, bo i skąd. Koleżanka mu się podoba, tyle widzę, ale zaliczenia nie będzie.
zadurzenie /zakochanie, zabujanie/ jest takim czynnikiem X, nieprzewidywalnym i choć jedni są bardziej podatni, inni mniej, jedni są skłonni przed tym bronić i nawet im się to udaje, inni wchodzą jak w masło, jeszcze inni szukają, wystawiają się na taki strzał, ale to nadal nie zmienia faktu istnienia tej nieprzewidywalności... ale generalnie to chyba nie zależy od płci...
UsuńNo cóż, takie bywa życie. Myślę, że rozumiem tę kobietę.
OdpowiedzUsuńWiele z nas kobiet, które przeżyły różne próby z mężczyznami, będzie rozumieć. Ja bym chyba wybrała jeszcze inaczej, zostałaby sama.
UsuńJako że będąc mężatką, męczyłam się okropnie, dziś nie powtórzyłabym tego. Nie czekałabym zbyt długo z rozwodem. Mądra Polka po szkodzie... Każdej kobiecie odradzam mękę w imię... nie wiadomo, czego.
OdpowiedzUsuńNiektóre jednak są szczęśliwe. ;)
UsuńJeżeli męcząc się, są szczęśliwe, to ja tu widzę masochizm w wybujałej formie 😀
Usuńbez przesady Frau, jakby nie było istnieje sporo par /także zarejestrowanych/, które żyją w udanych związkach, do tego w miarę partnerskich, a nie sado-maso... notabene udane związki sado-maso też istnieją, gdy trafiły na siebie odpowiednie typy, ale to jest osobna bajka...
Usuńza to problemem jest coś innego:
jest nim przeświadczenie, że udany związek to tylko taki "do grobowej deski" i postrzeganie rozwodu /rozstania/ jako "coś złego"... co prawda są takie pary, w których ludzie są szczęśliwi ze sobą aż do końca, ale rozwód /rozstanie/ to po prostu zakończenie sytuacji, która przestała być szczęśliwa, czyli raczej coś dobrego...
to oczywiście nie oznacza, aby się rozstawać przy pierwszej różnicy zdań, czy nawet kłótni, ale z kolei "ratowanie" związku na chama /np. słynne "dla dobra dzieci", które wcale de facto nie służy dobru dziecka/ gdy już jest mocno nie tak zwykle generuje dalsze chore sytuacje...
Frau Be, skoro są szczęśliwe, to znaczy, że się nie męczą w związku, prawda? ;)
Usuń@Ania...
Usuńtu wchodzimy w świat logiki paradoksu, w którym wszystko jest odwrotnie: ktoś jest szczęśliwy właśnie wtedy, gdy cierpi, gdy się męczy i jest święcie przekonana/y, że tak właśnie ma być, tacy ludzie naprawdę są...
Moja koleżanka z cała pewnością żyje w świecie paradoksu. Mówiłam jej o tym.
Usuń:)...
UsuńNo właśnie takie związki miałam na myśli.
UsuńKoleżanka moja szczęśliwa nie jest, mimo że mąż ją naprawdę kocha, nigdy ręki nie podniósł, ani głosu nawet, ani nie zdradził. Tylko że to mocno jednostronne, a ona ugrzęzła w swoim świecie poprawności. To unieszczęśliwia obie strony tak naprawdę.
UsuńŻycie często pisze bardzo ciekawe scenariusze :D
OdpowiedzUsuńZgadza się. :)
UsuńZgadzam się z Jotką.
OdpowiedzUsuńPoza tym uważam, że jeśli coś jest komuś przeznaczone, to go nie minie, a przyjdzie we właściwym czasie.
Czasem taki stan zawieszenia widocznie jest potrzebny.
Miłość romantyczna może fajna jest, ale trwa bardzo krótko.
Pozdrawiam serdecznie. Dobrego tygodnia.
Też się z tym zgadzam, bo z własnego doświadczenia wiem, że ciężko o happy end i raczej dopiero po 30 latach uznałam, że ten facet wreszcie jest O.K. Po 30 latach bujania się od jednego toksycznego związku, do drugiego.
UsuńO tym przeznaczeniu już nie raz rozmyślałam. Ono jest, nie mam wątpliwości, tylko że w burzy emocji ciężko na je rozpoznać.
Ona ma ten stan zawieszenia chyba już 5 lat. I teraz nagle to, inny mężczyzna. Z tym że tu nic romantycznego się nie wydarzyło. Po prostu ona ma go w swoim sercu. I cierpi.