sobota, 9 listopada 2024

Na laurach nie spocznę.

Sukcesy mobilizują do tego, aby szlifować swój warsztat. Po raz pierwszy miałam okazję przedstawić się jako fotograf miejski, a było to u mojego dentysty.
    Potem moja terapeutka powiedziała mi, że nie jestem już tożsama z moją pracą zarobkową. Widzi wyraźnie mój przyspieszający postęp i jest przekonana, że czeka mnie wielka zmiana i zacznę być w końcu szczęśliwa. W zasadzie jestem szczęśliwa ilekroć robię to, co kocham. Jeżeli mogłabym z tego żyć...

– tak wygląda skrót wydarzeń. Szczegóły? Zapraszam:

Cyknięte telefonem, spontanicznie pod blokiem.


"Jestem fotografem miejskim".

Temat wyszedł z niczego. W zasadzie gdy płaciłam za wizytę, wyszła do recepcji higienistka i powiedziała mi, że mam fajny plecak. Zwykły plecak z Decathlona z doszytym godłem Łodzi, które kupiłam w Internecie. Przy tym powiedziałam, że mam świra na punkcie miasta, na co higienistka, że ona też.
    Jestem fotografem miejskim, publikuję swoje prace w Internecie na FB, na Insta i na TikTok. – Popłynęło to z moich ust gładko, melodyjnie i z wielką przyjemnością.
    I się zaczęło. Wyciągnęła telefon, znalazła mnie i stała się moim obserwatorem. Kolejnym numerem w statystykach? Nie. Kolejnym człowiekiem, który okazuje mi w ten sposób wsparcie. Nie potrafię tego traktować w inny sposób. Za każdą osobę jestem tak wdzięczna, że staję na rzęsach, aby te konta były ich godne. Takie mam podejście. Nie chcę sprzedawać byle syfu.

I wiecie co poczułam? Dumę. Nie przedstawiłam się po raz pierwszy jako sprzedawca w sklepie. Przedstawiłam się jako fotograf. Moja hobbistyczna teraźniejszość i zawodowa przyszłość.

Ale na tym nie koniec. Idę na kurs.


Terapia.

Nie jest tajemnicą, że chodzę na terapię do psychologa, ale nie miałam czasu aby o tym napisać. Nawet na to, by spotkać się z rodziną i cokolwiek im powiedzieć. W sumie teraz to tak, jakbym robiła na dwa etaty...
    Kawa na ławę: Miała to być terapia małżeńska, ale wyszło inaczej i zostałam na terapii sama, więc pracujemy nade mną.

Wygląda to w taki sposób, że analizujemy podręcznik o dojrzałości duchowej. Będę chciała Wam kiedyś pokazać tę książkę, do tego jest też podręcznik praktyczny, jeszcze do niego nie zajrzałam... Wierzę, że na wszystko pora się znajdzie, więc nie panikuję. Mam poukładane priorytety, dojdę do tego.
    Wykopujemy prawdziwą mnie z głębin moich warowni. Każde spotkanie jest bardzo owocne i z każdego wychodzę z mega dobrym humorem, który towarzyszy mi jeszcze długo. Niestety gdzieś tam się te baterie wyczerpują, ale w listopadzie chyba mam na tyle dużo bodźców, że jest szansa, iż będę nakręcona pozytywnie cały czas.

W głębsze szczegóły samego systemu pracy nad lekturą, zabiorę Was, gdy trochę dłużej sobie posiedzę nad nią i postudiuję. Jednakże prywatę zostawię, bo to w końcu Internet, niepowołanych gości na pewno tu nie brakuje.

Kontakt z moją terapeutką pomaga mi nad właściwym osądem sytuacji. W pracy mam obecnie trudną atmosferę, pojawiają się skargi na mnie, szef nie może tego tolerować, a niestety on życzy sobie niemożliwego: żebym żyła jego firmą. Żebym była skupiona na niej na 100%. Nierealne.
    A terapeutka mi powiedziała dlaczego. Absolutnie mam się tym nie przejmować i nie mam schizofrenii.


Inwestuję.

Kupiłam mój pierwszy, porządny statyw do aparatu. Dawniej kupowałam elastyczne, małe trójnogi, lekkie do plecaka i łatwe w ustawieniu w każdych warunkach. Potrzebny mi był taki w górach.
    Teraz – skoro fotografia miejska – to technika zupełnie inna. Potrzebny jest wysoki statyw. Byłam z nim wieczorem na oświetlonej ładnie alei, ale nadal mam szumy na zdjęciach. Mój telefon robi ładniejsze... Nadal nie panuję nad swoim sprzętem.


Łatwy do zabrania.


Kurs z fotografii.

Poznałam swojego mistrza. Marzyłam o tym, aby doskonalić swoje umiejętności pod okiem doświadczonego fotografa. Ziściło się.
    Człowiek poznał mój sprzęt, widzimy się w tym tygodniu wieczorem po zmroku. Będziemy szlifować kwestię miejskiej fotografii nocnej. Powiedział, że zrobimy moim aparatem zdjęcie, przez które Internet oszaleje.

Nie mogę się doczekać...
No i bardzo go lubię. I to jest właśnie to – otaczać się fajnymi ludźmi, którzy czują to miasto podobnie. Być może tak samo. Przedstawiłam go tu #redman i tutaj, gdzie przedstawiam swoją historię – przy okazji także 2 spotkania z nim, co wniosły itd. ⏩Szukaj a znajdziesz. A wszystko to na tle Łodzi. Łodzi przedstawionej w nieoczywisty sposób. (Tego nie ma w przewodnikach).

Notabene, został radnym osiedla na którym mieszkam. Miło widzieć swojego na takim stanowisku.


Życie kulturowe.

To jest to, czego brakowało mi szalenie w życiu na emigracji. Pisałam o tym na starym blogu. Lecz po powrocie do kraju, miałam zbyt wiele zawirowań w życiu osobistym, aby o tym pomyśleć. Teraz wróciłam do tego i czuję wreszcie, że weszłam na właściwy tor. Tylko że się dziczę strasznie...
    Moja wszędobylskość jest na pełnych obrotach, ale brakuje mi jeszcze tej odwagi jakiej wymaga takie życie pośród wpływowych ludzi. Wszystko z czasem, jestem dobrej myśli. Czeka mnie porządne, naprawdę grube wyzwanie.
    Poznałam parę szych w Łodzi. 😎 Niestety każde podejście i zagadanie, do tej pory wiązało się z jakimś niezrozumiałym przeze mnie samą stresem, który wywala mi na twarz pąsami, zupełnie nie wiedzieć czemu. Wkur....a mnie to. Nie denerwuje, a wkur....a mnie. Za dużo myślę, nie potrafię zluzować, po prostu zależy mi. Bardzo. Trzeba się grzecznie przywitać.
    Ostatnio na pewnym wykładzie, jednego z nich olałam. Wystarczyło zwykłe przywitanie, już się poznaliśmy. Jesteśmy na "ty". Klasycznie udałam, że go nie widzę. Później miałam kaca moralnego przez dobę. Nigdy więcej...


W tym miesiącu czeka mnie:

Nauka z fotografem.

Wernisaż innego fotografa, który zdobył sukces (mażę o własnym wernisażu).

Targi ciepłych sweterków (robię reportaż i może coś kupię).

Kolejny spacer z Redmanem po podwórkach i klatkach schodowych, bierzemy pod lupę konkretną ulicę.

Pod koniec miesiąca jeśli termin dopisze obu stronom, to oprowadzam parę po zakamarkach miejskich, konkretnie łódzki urbex z opowiadaniem o historii tych miejsc.

Czeka mnie jeszcze rowerowa wycieczka z przewodnikiem – tym, który przetyrał mnie po Łagiewnikach na przełajach, na początku lata – czyli – kolejna niezapomniana podróż.

W międzyczasie mam zamiar umówić się z doradcą od planowania własnego biznesu. On podpowiada kolejne kroki, oraz – jak to zrobić szybciej, żebym przeszła już na własne utrzymanie.

Ja nie mam czasu pracować! 😂


W świecie swojego sportu.

Ciągle powtarzam, że czuję się coraz lepiej. Nie wiem gdzie jest limit. 😂
Progresuję, podciągam kondycję, stale ćwiczę tylko 2x w tygodniu, bo nie mam na więcej czasu. I to wystarczy, jak widać.
    Przede wszystkim nie wymiękam na rowerze (wycieczki z grupami turystycznymi) i na tych intensywniejszych spacerach marszowych z przewodnikiem.
    Zawsze odpada przynamniej połowa, często więcej. Ja wytrwale do końca trwam i nie czuję zmęczenia tylko radochę.



Fotografia i praca przewodnicka (na sucho/medialnie), to ostry zapieprz – mało kto zdaje sobie z tego sprawę. To ciągła praca w plenerze (przeplatana z trybem siedzącym przy komputerze, czasami wiele godzin), ale głównie to kondycyjna spirala tematów i terminów, w które trzeba wniknąć nie inaczej jak będąc tam. A później jeśli chcesz, zabierasz ze sobą jakąś grupę ludzi i opowiadasz co tu odkryłeś. Jeszcze tego nie robię, ale powoli, powoli... Mam na to siłę i zdrowie.


Amen.

14 komentarzy:

  1. gdy dwa posty temu pisnęłaś o "pęknięciu", to coś mi przemknęło przez głowę, ale nie skupiłem na tym za bardzo uwagi, zresztą wcześniej miałem iluzję, że wszystko jest okay... a tu nagle terapia... terapia małżeńska... druga kropka i jest już co łączyć... pojawia się takie: aha, to tak się sprawy mają... czyli znowu coś nie tak, gdy połączyć z jakimś innymi, wcześniejszymi kropkami...
    i jeszcze w robocie jakaś amba?...
    fajnie się jednak bronisz kompensując to fotografią, konstruktywnie moim zdaniem... tendencje światowe są bowiem zupełnie odwrotne,
    ludzie zwykle bardziej są skłonni pakować w jakieś coraz bardziej nieciekawe kanały... a tu mamy pozytywny przykład, że nie zawsze tak musi być...
    no, jedziesz dalej, kibicuję życzliwie :D
    p.jzns :)
    aha... czyli już nie "pracowniczka pet shopu", tylko "miejska fotografka"... wspaniałe... wielu ludzi samodefiniuje się tym, jak zarabiają na rachunki... bardzo często jest tak, że gdy ktoś kogo pyta: "czym się zajmujesz?" ma na myśli "jak zarabiasz dutki?", zaś ta druga osoba zwykle odpowiada po tej linii... i tu można powtórzyć: wcale tak nie musi być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dramatu nie ma, terroryzowana nie jestem, przemocy nie ma. ;P
      W robocie niesnaski z szefem. Coraz ambitniej pokazuje mi, że nie pasuję już do jego zawodowego planu. Groził mi zwolnieniem, więc to kwestia czasu, tak myślę. Ale chciałabym płynnie wskoczyć w drugą pracę. Gdyby zwolnił mnie z końcem roku (a jest to prawdopodobne, ponieważ kończy mi się wtedy umowa), muszę poszukać zatrudnienia w innym sklepie i tyle, nic się nie zmienia. Wolałabym jeszcze przetrzymać, aż moja działalność zaistnieje i zacznie zarabiać.
      Identyfikowałam się wcześniej przez tę pracę, bo lubiłam ją i zoologiczny to naprawdę fajne miejsce (jak na sklep). Ale w tej sytuacji jednak w sercu tętni już inny nurt. Tym bardziej, że czuję, że w sklepie już mnie nie chcą, że wadzę. Współpracownikom też. Inny tor, dużo traktuje na luzie, a oni bardzo się wszystkim przejmują.

      Usuń
    2. bez przesady, "nie tak" w związku nie musi od razu oznaczać grubych patozachowań, poza tym czy ktoś się wtedy bawi w terapie małżeńskie, kiedy czas się ewakuować z takiej sytuacji?... chociaż... czasem są takie/cy, co się bawią, nawet wtedy próbują leczyć coś nieuleczalnego, ale Intuicja mi mówi, że raczej do nich nie należysz... zresztą wygląda mi na to, że skoro z terapii małżeńskiej zrobiła się indywidualna, to już się ewakuowałaś, w takim, czy innym sensie...
      niestety, niejedną fajną robotę potrafi odfajnić niefajny szef... zamiast dać spokojnie popracować, to się przyszefia na każdym kroku i robi problemy z niczego :)

      Usuń
    3. Nie, jak jest dramat, to po prostu pakuję się i opuszczam padół łez.
      W pewnym sensie tak.
      Szefowie jak nietoperze, znasz to. ;)

      Usuń
  2. Rozwój profesjonalny w swojej pasji robi wrażenie i bardzo Ci kibicuję!
    Po 37 latach pracy zawodowej uwolniłam się od szefów, którzy chcieliby, by człowiek rezygnował z prywatnego życia na rzecz firmy, masakra!
    Spotkania z terapeutą zaskoczyły mnie o tyle, że zawsze pomagał Ci kontakt z Bogiem, był niemal panaceum na wszystko, w nim były wszystkie odpowiedzi...co poszło nie tak? nie musisz odpowiadać, wiem, że to bardzo osobiste...
    Ćwiczenia przynoszą zauważalny rezultat, wyglądasz świetnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że takim przeskokiem z "po prostu bycia autorem jakiejś strony" – było znalezienie osób, które są w danych dziedzinach lepsze i chcą mnie uczyć. Nie że ja się gdzieś wpieprzam, tylko faktycznie ktoś do mnie wyciąga rękę.
      Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że weźmie mnie pod skrzydła inny człowiek, ale uznał mnie za konkurencję... w ogóle sytuacja z czapy... więc mówi się trudno. Trochę mnie to sponiewierało uczuciowo, bo nie potrafię traktować ludzi na chłodno, zawsze się angażuję w znajomość.
      I teraz taki zwrot akcji, zostałam zaakceptowana w innym zupełnie środowisku. Zależy mi, a nawet bardzo tę osobę polubiłam.

      Szef ustawicznie porównuje siebie ze mną. Nie rozumie, że miedzy nami jest różnica - to jego firma, a nie moja. On pracuje 20 godzin na dobę i oczekuję chociaż połowy zaangażowania czasu i życia. To jest z góry błędne założenie, jestem tylko pracownikiem - POMOCNIKIEM W REALIZACJI JEGO MARZENIA. I nie może oczekiwać od ludzi, że będą tak samo zaangażowani. Owszem - trafi na takich, już ma parę osób takich. Ale nie może chcieć, aby pracownik był w 100% zafiksowany na pracy. To nieludzkie.

      Panaceum jest. Nie mam depresji. Każda kobieta na moim miejscu prawdopodobnie zapadłaby się w sobie i odpuściła pasję, zwłaszcza po takiej rozmowie z szefem.
      Popatrz, znasz historię - był dramat jeszcze kilka lat temu. Separacja, terapia małżeńska, ponowne zamieszkanie razem, odnowienie przyrzeczeń. Ale błąd - ludzki błąd wystąpił. Jeżeli ktoś nie widzi problemu i uznaje, że z daną kwestią można normalnie żyć i ma jeszcze względem tego oczekiwania, to nie idzie z zamysłem Boga. Nie taki był plan. Plan był taki, byśmy oboje zostali uzdrowieni jako małżeństwo. Ale nie było pracy nad tym. Samo się nie zrobi, to proces. Weszliśmy oboje na tę ścieżkę i stoimy w miejscu. A nawet się cofnęliśmy.
      Terroru w domu nie ma jak kiedyś, ale dobrze też nie jest.

      Bóg daje mi spokój. Nie odczuwam bólu, nie odczuwam stresu, błogosławi mi w pasji, widzę to po tym, że wszystkie furtki otwierają się przede mną. Jakby fokusuje mnie teraz na tym.
      Wiesz, terapia to jedno (raz na dwa/trzy tygodnie), nie jestem naglącym przypadkiem. Terapeutka sama powiedziała, że dzielna jestem i nie boi się o mnie, widzi mój stan, jest OK.
      Codzienne wieczorne modlitwy są mi drugą terapią. Te rozmowy nie kończą się bez odpowiedzi.
      Nie tykam tematu małżeństwa. Terapeutka też powiedziała, że nie rozmawiamy o małżeństwie, skupiamy się na mnie. To wszystko - mam wrażenie - jest spójne. Bóg też skupił się na mnie.
      Nie wiem do czego to doprowadzi, ale od lat nie czułam swoich skrzydeł. Teraz czuję...

      Bywam między ludźmi, mam nowe, pasjonujące relacje. Zmieniłam całkowicie środowisko przebywania. Poszło. Jakby mnie ktoś popchnął w tę stronę. I o to chcę dbać, chcę dbać o to. Cała praca nad "Łódź - tutaj żyję", nabrała sensownej wartości. Ludzie zaczęli mnie rozpoznawać. Dobrze się w tym czuję.

      Usuń
    2. bogowie nie muszą naprawiać ludziom zegarków, nieraz wystarczy, że podpowiedzą dobrych zegarmistrzów... być może tak właśnie działa ten konkretny Bóg?... dlatego mnie to nie zaskoczyło, sprzeczności nie widzę...

      Usuń
    3. Słuszna uwaga z tym zegarmistrzem. :)

      Usuń
  3. To ważne, że idziesz za swoją pasją, za tym, co naprawdę przynosi ci radość. Ważne, że nie stuliłaś tych swoich skrzydeł (choć pewnie dla wielu to byłoby wygodniejsze), ale wciaz je ćwiczysz, machasz nimi, nie bojąc sie upadków, które przeciez zawsze zdarzają siew toku wszelakiej nauki.
    Trzymaj się dziewczyno i bądź wierna sobie. Sama czujesz, że to jest istota wszystkiego, że tylko tak nie zmarnujesz zycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma przypadków, są tylko spotkania. Trzymam się wody, w której pływa się najlepiej.

      Usuń
  4. Trzeba podążać za pasją :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniale jest czytać o tylu sukcesach. Rozwijasz się, a to ważne. To jest dobre i ma przyszłość. Życzę Ci samych pozytywnych ludzi na Twojej drodze. Takich jak Ty, inspirujących. Pozdrawiam, dobrego tygodnia!🤗

    OdpowiedzUsuń