Antałek firmowy powoli zaczyna się przelewać. Większego zbioru bzdur nie usłyszałam od żadnego szefa do tej pory. Zaczyna mnie to już zwyczajnie bawić, że aż podzielę się z Wami tą pożal się Boże historią z życia wyrwaną, brzmiącą jakby kontekst słabego sitcomu.
Żadnej z tych rozmów nie wzięłam na poważnie, ale jeśli szef zaczyna patrzeć na mnie jak na debila, domyślam się, że współpracę już mogę uznać za zakończoną. Szczęściem (chyba nawet naprawdę), gardło mi ostatnio szwankowało, więc odpoczęłam dłużej od tej żenady w cieple domu. Nie jestem złośliwym pracownikiem, spojrzałam na grafik tego tygodnia, dziewczyny nie dostały przeze mnie po tyłkach za brak mojej osoby. Był komplet, mogłam odpocząć i wyzdrowieć.
Otóż byłam na dywaniku. Posłuchajcie:
W pracy szef mi powiedział, że nie podoba mu się, że nie jestem skupiona w 100% na jego firmie. Że pozostałe dziewczyny bardziej się angażują, że ja mam wszystko w dupie, ciągle niczego nie wiem, ciągle niczego nie pamiętam.
A to, że ja mam hobby na boku, on szanuje, ale nie rozumie, bo to nie jego klimat, jednak chciałby abym bardziej żyła sklepem, a nie tym chodzeniem po mieście. Tak to mniej więcej brzmiało, słów nie cytuję, ale przytyk odebrałam.
Podobno były na mnie skargi od klientów. To mnie zaciekawiło nader. I co się okazało, skargi złożyli dobrzy znajomi szefa, czego on wcale nie ukrywał. Czyli świetnie, to ma być rzetelna uwaga, koledzy szefa złożyli na mnie skargę, jestem be.
Miałam na uwadze przez cały miesiąc to jak obsługuję ludzi w sklepie, jak podchodzę te ich problemów, jak sobie radzę w różnych sytuacjach, czy podnoszę sprzedaż, czy faktycznie ją obniżam. Dopilnowałam każdego szczegółu, do każdego uśmiechnięta, chętna do pomocy, każdemu patrzyłam w oczy. Proponowałam dodatkowy towar, bez kozery powiem, wiele mi się udało wcisnąć.
Po miesiącu znów poszłam na dywanik. Zaczęłam rozmowę tymi słowy:
– Jestem przekonana, pewna w 100%, że nie otrzymałeś na mnie żadnej skargi w tym miesiącu.
– Nie było – odparł. – Ale nie jesteś sobą, przychodzisz do pracy smutna, w ogóle się nie uśmiechasz, gdzie jest ta dawna Ania, która się u mnie zatrudniła?
Nożesz kur... właśnie piekło zamarzło, chcę Wam powiedzieć, że nie będziecie cierpieć w jeziorze ognia. ZAMARZNIECIE NA ŚMIERĆ. Ale zachowałam kamienną twarz jak wyrafinowany pokerzysta i powiem Wam, że nie wybuchłam, ani nie pokłóciłam się z nim.
Wypomniał mi kilka dowcipnych sytuacji, w których żartowałam, a on wziął na poważnie i uznał, że jestem debilem. Że jestem złośliwa. Wszyscy wokół się śmieją, a on nie zauważył, że żartuję?
Opowiedział mi kilka sytuacji, których nie potrafił potem spuentować, do tej pory nie wiem po co mi to mówił. To jest nieumiejętne szukanie dziury w całym.
I ustawiczny zarzut, że nie jestem w tej firmie na 100%.
Nie, z całym szacunkiem, ale jeśli znalazłabym pracę jako fotograf, albo przynajmniej na jakimś stanowisku bardziej scentralizowanym na mieście, mogę się angażować w 100%, bo to mnie interesuje i tym właśnie żyję i do tego mam serce.
Cudza firma, w której jestem tylko pomocnikiem w dążeniu do zrealizowania marzeń szefa, mnie nie interesuje. Przynajmniej nie w tej dziedzinie, nie w tej branży.
Nie przychodzi mi nic więcej do głowy, aby zostać szczęśliwym pracoholikiem dla sklepu. I tak się tułam w życiu swoim, bo pewnikiem pójdę znowu do kolejnego sklepu przebimbać jakiś czas.
Parę tygodni później ja go wzięłam na dywanik. Powiedziałam, że chcę wiedzieć na czym stoję, by nie zostać ostatniego dnia miesiąca z ręką w nocniku.
Musi to przegadać z żoną.
Powiedziałam, że jak coś, chcę 3/4 etatu, bo coraz lepiej mi idzie na moim fotograficznym etacie i chcę sobie na nim dorabiać do etatu. Czekam teraz na decyzję.
To nie jedyna gorsza rzecz, jaka mi się ostatnio przydarzyła.
Za zerwane relacje, które były dla mnie ważne, ponoszę bardzo duże koszty. Za marzenia również wiele płacę. Ale obiecałam sobie coś. Nie poddam się.
Co do relacji, odżyję, nie zapomnę nigdy, ale odżyję. Wszystko ma swoją cenę. Dużo serca wkładam w to wszystko, a tak mało biorę. I nie przeszkadza mi to, mimo iż nawet śni mi się po nocach, jak wiele mam do zaoferowania innym.
Przyjdzie czas, a sama się zdziwię jak wiele zyskałam i wiele jeszcze mogę. Jak samą siebie potrafię zaskoczyć.
Mimo wszystko serce mam spokojne. Czekam, ale niebezproduktywnie. Otworzyłam na FP okienko zapraszające do współpracy fotograficznej. Zobaczymy co się będzie działo.
W przyszłym tygodniu kupuję kolejny obiektyw, powiększam liczbę terenów swojej działalności, poszerzam dziedziny.
Z podniesieniem kwalifikacji nic nie wyszło, zostałam olana cieplutkim moczem. Próbuję zrobić tak, by mieć czas, na to by zrobić po prostu kurs i stać się swoim mistrzem – by już nie potrzebować mistrza. Mam mocne ambicje. Trochę dla utarcia komuś nosa, ale głównie dlatego, że naprawdę tego potrzebuję.
Wiem, że będzie dobrze.
Pewnego razu, ktoś na kim mi bardzo zależało, powiedział mi coś bardzo chamskiego. Poleciały mi łzy. Pytałam Boga dlaczego to się musiało stać, po co w ogóle to wszystko? Dał mi serce do tej osoby nie bez powodu, nie wierzę w przypadki. Po tych pytaniach poczułam głęboki ból. Rozpłakałam się na dobre...
Wtedy Duch Święty odpowiedział mi, że ten człowiek jest wart miłości, a ta miłość jest warta łez. – To mi dosłownie rozwaliło system. Zapytał mnie po chwili: "Czy jesteś w stanie mu te słowa przebaczyć?" Ja powiedziałam, że tak, że mu przebaczam te słowa, że mu przebaczam to, że tak mocno mnie zranił.
I nagle wszystko odpuściło. Cały ból spadł ze mnie, oderwał się, jakby z trzewi odpadło mi kilka kilogramów obcego ciężaru. Fizycznie odczuwalny moment.
Od tamtej pory nie dzieje się nic złego, od tego człowieka nie spotkało mnie ani więcej złego, ba! rozmawia ze mną jakby nigdy nic, jakby się zrestartował.
To nie magia. To "ruchy sejsmiczne" w świecie duchowym. Po prostu ogłosiłam, że żadne chamstwo od niego, nie jest w stanie zmienić mojego nastawienia do niego. Ja wciąż mam do niego serce. I nic a nic mnie to nie boli. Lekki dystans powstał, ale patrzę na niego jak na dzieciaka, który czasem miewa swoje fochy. Od tamtej pory o wiele lepiej mi się z nim koegzystuje.
To było potrzebne. Do czego? Ano do tego, że mamy zawiązać ze sobą współpracę. Gdybym jechała na czułych emocjach jak do tej pory, wylądowałabym przez niego w wariatkowie. A tak - wiem - że ta dość specyficzna relacja z szalonym artystą, nie złamie mnie.
Czas ucieka, ale wieczność będzie trwać.
"Rozmawia ze mną jakby nigdy nic" .... yyyy, powiedziałabym, że to norma, jeśli ktoś kto nas zranił ma konkretnie w dupie, że tak zrobił.
OdpowiedzUsuń