czwartek, 19 grudnia 2024

Radykalne cięcia.

Zapragnęłam być innym, lepszym człowiekiem. Przestać stosować jakiekolwiek manewry ucieczkowe, przestać palić za sobą mosty, przestać kupować wilczy bilet. Takie było moje życie.
    Nieudane związki z nielimitowanym milczeniem na sam koniec. Nie pozostawało nic do dodania, radykalne cięcie. W tym motywie, to raczej dobrze, ale w wielu relacjach burzyłam podwaliny na lepsze koneksje, może więzi na lata.
    Zrywałam kontakt, uciekałam, chowałam głowę w piasek. Nierzadko nawet zmieniałam miejsce zamieszkania, zacierałam ślady po sobie, nie przyznawałam się do przeszłości. Radykalne cięcie. Tak samo robiłam w pracy, kiedy odchodziłam. Tak samo ucinałam wszystko, co nie wyszło.

Tak czasami trzeba, były takie sytuacje. Ale ja dziś nie o nich.



Przyjaciel powiedział mi kiedyś, że nie potrafię stawiać czoła. Uciekam, chowam się, a potem udaję, że nic się nie stało. I szczerze mówiąc nie zawsze aż taki radykalizm jest potrzebny.

Czasami czuję bez wątpliwości, że dane miejsce i dani ludzie nie mają na mnie toksycznego wpływu, chociaż toksyczni są. Ale wiecie co Wam powiem? Wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma.
    Zostaję w firmie, na zasadach opartych na kompromisie. Moje zasady i szefa zasady, zostały zmiksowane w całkiem ciekawą ofertę, może na niekorzyść dla godnej przyszłości emerytalnej, bo znacznie mniej pójdzie na składki, ale czas pracy mnie satysfakcjonuje i w gruncie rzeczy szukałam takiej alternatywy. Niedługo ma mi przedstawić propozycję grafiku na styczeń.

Sytuacja, wiecie jaka jest. Ale nie wpływa to na mnie. Nie czuję aby truło mnie to, mam inne życie poza progiem firmy, nie przejmuję się byle gównem.
    W pracy robię swoje, większość z tych obowiązków nawet lubię. A ludzie? Wszędzie są gorsi i lepsi, nie ma doskonałego miejsca i jeżeli wciąż mam szukać pracy u kogoś, obawiam się, że zmieni się tylko adres i nic więcej.
    Przerobiłam już tyle różnych firm, zarówno sieciówek jak i prywatnych, że w tej chwili właściwie wybór polega na tym, jakim rodzajem towaru handluję.

Humanitarne warunki: W większości sklepów nie wolno ci mieć nawet butelki wody przy sobie. Na przerwę idziesz kiedy ci pozwolą, a najlepiej jakbyś pościł dla firmy. O częstej toalecie (jak jesteś kobietą i masz okres), możesz zapomnieć. Było o wodzie, teraz o jedzeniu. Kąsnąć baton w czasie pracy przy klientach? Zapomnij, zakazane. Telefonu mieć przy sobie nie wolno.
Tymczasem: u nas przy kasie stoi bufet. Stawiamy tam bidony, kubeczki, żarcie, słodycze, co kto chce. Na przerwę idziesz jak zgłodniejesz, przy czym nikt nie odlicza ci czasu. Do toalety idziesz tyle razy ile potrzebujesz. Można jeść i obsługiwać. Można rozmawiać przez telefon i obsługiwać. Prowadzę socialmedia sklepu, więc non stop reaguję na powiadomienia, ciągle mam odpalony FB, nie ukrywam, że na swoim też wtedy siedzę i odpisuję ludziom.

Sklep jest moim miejscem buforowym i jeszcze długo go będę potrzebowała. Mimo potencjalnych przychodów z fotografii, nadal będę zależna od stałego zatrudnienia, które da mi stabilizację. Odejść w zawód fotografa, będę mogła dopiero wtedy, kiedy będę mieć swoich stałych klientów, którzy dadzą mi tę stabilizację, a to jeszcze długo może potrwać.
    Mam plan, by do końca roku 2025 rozbujać ten biznes. Ale nie wykluczone, że strefa buforowa pozostanie ze mną znacznie dłużej. Bez pośpiechu. Dlatego potrzebuję niepełnego etatu, na wszystko potrzeba czasu.

Nie zaczynam więc od początku w nowym miejscu. Naprawiam siebie jakby u siebie.


A co nowego w świecie "pstrykaczy"? Samo dobre. Nawiązałam parę miłych współprac, posłano mnie wraz z całą zgrają łódzkich fotografów do sejmiku wojewódzkiego. To moja pierwsza taka przygoda i spodziewam się, że będzie więcej. Trzymam rękę na pulsie.

Nie wiem kto mi cyknął tę fotę, dlatego nie podpiszę, ale to chyba logiczne, że nie moja. ;)

Potem zostałam zaproszona na urbex przez fotografa i autora strony "Zakochaj się w Łodzi". Obiekt, do którego mnie zaprowadził, był nie lada ciekawostką, byłam tam pierwszy raz. Dawna fabryka Towarów Trykotowych i Przędzalnia Szewiotu "Stephan&Werner".

Na drugi podobny wypad, zostałam zaproszona przez jeszcze innego fotografa, z nim się już pokazywałam na łódzkim blogu, więc przedstawiać nie trzeba, on ma tam już swój ołtarzyk w zakładkach. Czeka na nas elegancka, choć opuszczona kamienica. Wjeżdżamy w temat po weekendzie.

Takie współprace są bardzo inspirujące. Lubię ludzi, chcę relacji w moim życiu, dla mnie taka forma spotkań jest wartościowa. Wszyscy praktykujemy swoistą sztukę, obraz miasta bez cukru, oraz wszędobylski styl życia.
    Wspólna szajba łączy. Wzbogaca i nadaje koloryt codzienności. Tak jak już dawniej pisałam, uważam, że wszyscy strzelamy do jednej bramki i nie konkurujemy ze sobą, a na pewno każdy z nas jest na swój sposób bezkonkurencyjny.
    Przy okazji pewnego influencera, który potraktował mnie jak rywala, mogę tylko powiedzieć, że nie był osobą dla mnie (i vice versa). Nie potrzebuję takich ludzi wokół siebie. Ale potrzebuję normalnych ludzi, którzy zalewają pozytywną energią (i też vice versa).

6 komentarzy:

  1. Intensywnie i rozwojowo, oby wszystko szło dalej po twojej myśli 👍
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po mojej czy nie po mojej, nie zawsze po mojej było dobrze... ;)

      Usuń
    2. Zapomniałam dodać, że piękny ten portret z aparatem:-)
      jotka

      Usuń
  2. kompromis jakoś nie kojarzy mi się z "radykalne", ale mniejsza o detale, być może to "radykalne" dotyczyło czegoś innego, ważne, że spadłaś na cztery łapy, przynajmniej na jakiś czas, bo ta pora roku chyba raczej nie jest dobrym momentem na radykalne zmiany w temacie roboty...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. za to radykalnie to system Blogspota potraktował naszą rozmowę na forum drugiego Twojego bloga, bo wywalił mi komentarz do spamu, albo w ogóle gdzieś w kosmos go wysłał, nie ma co jednak robić zagadnienia, bo i tak mocno już odbiegała od tematu :)

      Usuń
    2. Radykalizm dotyczył trybu ucieczkowego. Wyłącznie. ;)

      Usuń