wtorek, 18 lipca 2023

Zabrze – co nowego po latach?

Poznałam to miasto przed laty dosyć dobrze dzięki serdeczności przyjaciółki, która gościła mnie raz na swych rodzinnych włościach. Można powiedzieć, że zobaczyłam tam wszystko, nawet w zakresie wędrówek okolicznych, pozamiejskich, toteż jestem syta Zabrza, ale chciałam parę miejsc pokazać mężowi, poza tym była jeszcze jedna atrakcja, którą bodajże z braku czasu ominęłyśmy.
    Tak więc spędziliśmy z mężem 2 dni w Zabrzu. plany mieliśmy ustalone co do godziny. Już gdy tylko przekroczyliśmy granicę miasta, skierowaliśmy się do pierwszej atrakcji jaka nas tu czekała. Bilet na wejście wykupiliśmy z wyprzedzeniem przez Internet. Dojechaliśmy trochę wcześniej, mieliśmy więc czas na krótki spacer, zaczęliśmy od parku.

Park im. Rotmistrza Witolda Pileckiego nie jest duży, momentami wydawał się dziki, ot taki mały lasek. Posiada 3 ładne stawy. Przy wejściu do parku stoją dwa lwy, które po II wojnie światowej zabrano spod pałacu Donnersmarcków.


Spacerowaliśmy dalej i znaleźliśmy pod Guido mały skwerek ze starymi maszynami górniczymi. Czemu by więc nie skorzystać i nie powygłupiać się trochę?
    W samym Guido byłam dawno temu.






Przygodę jaką zaplanowaliśmy sobie na ten czas, przygotuję w osobnym reportażu z uwagi na ilość wrażeń, zdjęć i filmów. Dziś opowiem o tym, co tutaj dalej porabialiśmy.
    Gdy było już po wszystkim, udaliśmy się zameldować w naszej kwaterze. Byliśmy mocno zaskoczeni, bo kazało się, że to apartament zrobiony z mieszkania w zwykłym 10-piętrowym bloku. Klucz znajdował się w mini-sejfie na drzwiach, do którego kod (wraz z kodem wejściowym do klatki schodowej) otrzymaliśmy SMSem. Mieliśmy więc na własność całe w pełni wyposażone, nowoczesne mieszkanie.







Wszystko pięknie tylko ta łazienka... Wydaje się O.K., ale jest niewygodna i w krótkim czasie stworzył się wielki bałagan. Brak lustra (dla kogoś kto nosi szkła kontaktowe, to brak odczuwalny), brak blatu, wszystko kładliśmy na spłuczce, a co nie weszło, na podłodze. Śmieci rzucane na podłogę, bo nie było wiadra (nie wozimy ze sobą worków na śmieci, a na zakupy nie było czasu). Cholernie nieporęczna łazienka.
    Prysznic wydawał się wspaniały, ale tylko na pierwszy rzut oka. Po użyciu mieliśmy w łazience powódź. Oczywiście brak zbieraczki podłogowej.
    W salonie wisiał mój wymarzony "kokon". Na ścianie wisiał telewizor, okazało się, że mają tutaj Netflixa. Nie wiem czemu słowackiego, ale znaleźliśmy film z polskim tłumaczeniem. Obejrzałam cały siedząc w tym kokonie, potem bolał mnie kręgosłup. Już nie marzę o kokonie.

Na kolację wybraliśmy się spacerem, do Bistro Bemol przy Pawła Ślęczka 8. Bardzo dobre jedzenie, sympatyczna pani za barem i co najważniejsze, miły klimat. Uraczyliśmy się trunkiem (mąż złotym, ja czarnym) i najedliśmy się do syta.
    Zaintrygowały mnie smażone lody, powiem Wam, że pierwszy raz w życiu jadłam coś takiego i naprawdę rewelacja – polecam jeśli będziecie mieli okazję.





Nazajutrz czekała nas kolejna atrakcja, również bilety kupiliśmy z wyprzedzeniem przez Internet i to również chcę opisać w osobnym reportażu.
    Rano mąż potrzebował śniadania, a ja kawy. Wymeldowaliśmy się z apartamentu, pojechaliśmy do lokalu położonego w miarę blisko kolejnej naszej atrakcji.

W tym celu sugerując się fajną nazwą, udaliśmy się do kawiarni "Słodkawa". Jak dotąd nie spotkałam kawiarni, w której serwowano tzw. "kawę kuloodporną", choć zdawałoby się, że to już dość popularny przepis. Mąż zaś zasmakował wytrawnych gofrów. Wszystko nam bardzo smakowało.


To co nas czekało później, było dosyć zajmujące, dlatego zaraz po ostatniej zabrzańskiej atrakcji, udaliśmy się na obiad. Trochę taki kulinarny wpis powstał, a przyznam, że bardzo lubię bywać w ciekawych lokalach i je prezentować. W końcu na wczasach odpoczywa się od gotowania, więc jest mnóstwo okazji ku temu.

"Kelnerzy w wieży" to rarytas. Raz tylko byłam w podobnym miejscu, kawiarnia w wieży stoi bowiem w Giżycku i tam też polecam się udać jeśli tylko będziecie mieli okazję. Pokazywałam ją przy okazji ⏩ opowieści z pobytu na Mazurach.

Zrewitalizowana zabrzańska Wieża Ciśnień, w której znajduje się restauracja. To nowo otwarte miejsce, jeszcze nam się fuksło, bo podobno przez kilka dni można było wejść do tego ponad 100-letniego budynku bezpłatnie. Teraz nie wiem jak jest.
    Znajduje się tu jeszcze nowoczesna, multimedialna wystawa, ale nie wchodziliśmy. My chcieliśmy jeść!
    Wieża ma 46 metrów wysokości i 23,3 metra średnicy.
    „Kelnerzy w Wieży” to kawiarnia-restauracja z niesamowitym widokiem, moją uwagę już z samego dołu przykuł balkon ze szkła. Jest jeden, więc najlepiej zrobić na niego rezerwacje, albo tak jak my, liczyć na łut szczęścia. Wstrzeliliśmy się na 2 godziny przed zarezerwowanym czasem i na chwilę przed klientami, którzy weszli tutaj zaraz po nas, również po ten łut.





















Crumble rabarbarowe.


Prosto stąd ruszyliśmy w trasę do kolejnej miejscowości po kolejne wrażenia. Ale zanim przejdziemy w nowy region, pozostają jeszcze dwie historie stąd. Zaplanowałam bogate video i fotorelacje.

17 komentarzy:

  1. worek rezerwowy jakiś zawsze ze sobą wożę, bo mam taki zwyczaj, że opuszczając pokój w hotelu/hostelu/etc staram się zostawić go takim, jakim go zastałem, a przynajmniej zminimalizować syf po swojej bytności, tak więc własne śmieci wynoszę, a z dostępnością worków na miejscu bywa różnie... mechanizm powodzi rozumiem, po prostu "fachowcom" nie chciało się porządnie wypoziomować podłogi w kabinie prysznicowej... albo... blok się przepoziomował :) , bo coś tąpło pod ziemią, na Górnym Śląsku takie rzeczy się zdarzają...
    rozumiem, że te lokomotywki są z podziemnej kolejki kopalnianej?...
    smażone lody brzmią intrygująco, tak samo, jak kawa kuloodporna, zapytam swojej Lady, ona jest kawiara, może będzie wiedziała, o co tu chodzi...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też minimalizujemy syf, ale przyznam, że to pierwszy raz jak przydałby się nam worek. O_o
      Powiedziałabym jeszcze, że architekt ogółem zaszalał w tej łazience. Wykonał projekt pt. "patrz, a nie rusz" jakich tuziny tworzy się w ramach reklamy, a tak naprawdę tego typu łazienki są mocno niepraktyczne i nie chodzi mi o brak kosza, bo to naprawdę drobiazg, można sobie jakoś poradzić, jak mówisz, wystarczyłby worek i nie było problemu.
      Tak, całe te sprzęty są z kopalni.
      Znana też pod nazwą bulletproof coffee, to po prostu kawa tłuszczowa. Fajna w smaku i sycąca.

      Usuń
    2. mnie się osobiście koncepcja kabiny prysznicowej bez brodzika, a przynajmniej bez progu nie podoba, choć gdy odpowiednio nastawić kąt nachylenia podłoża, to może być nawet bezpieczna w temacie ewentualnej powodzi, ale jak widzę tą konkretną konfigurację, która jest na fotce, to już mi ta bajka nie pasuje, bez wnikania w detale techniczne...
      czyli coś takiego, jak herbata po tybetańsku: z masłem, ten sam kierunek... bo tak mi wyszło, gdy zapytałem wujka Gugla, bo on był akurat najszybciej pod ręką...

      Usuń
    3. Raz miałam do czynienia z tego typu prysznicem, który był dobrze wykonany, ale łazienka była większa i po prostu szklana ściana znacznie dłuższa. Żadnej powodzi wtedy nie było.
      Dokładnie tak, gość skosztował herbaty po tybetańsku i potem sam sobie wymyślił to z kawą, no i mamy biznes. :)

      Usuń
  2. Kobieto, napisac moglas, moja rodzina by Was w G-cach przenocowala za darmo, na obiad by zaprosili, przytulniej by bylo (bylas, to wiesz).
    Netflixa mozna zmienic, ja mam orginalny jezyk plus polskie napisy (czasem mowia zbyt szybko na moj gust i umiejetnosci).
    Restauracje klimatyczna tez bym polecila, Mama tam czasem chodzi na czeskie piwo ;)
    Ta Wieze Cisnien Wam zazdroszcze, gdy bylam w okolicy po raz ostatni to jeszcze byla ruina i nie bylo wiadomo, czy bedzie ratowana. Przy okazji - ladnie z niej widac stadion, czyli okolice mojego (bylego) domu ;) A na jednym ze zdjec widze kosciol sw. Anny i dawny dom Ciotaka (ten wysoki, bialo, szaro, zolty)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było czasu na to, zwłaszcza na nocleg w G-cach. Bilety na zwiedzanie mieliśmy powykupywane (Guido i Sztolnia), przyjechaliśmy od razu pod obiekt, chwilę się pokręciliśmy i pod ziemię. Następnego dnia raniutko wyjazd, śniadanie pod kolejnym obiektem i znowu pod ziemię. To był szalony wypad, ale wszystko nam się domknęło. :) Chociaż do Sztolni ledwo zdążyliśmy, bo się okazało, że start jest w innym miejscu. ;D

      Usuń
  3. A przy okazji, goscilam Cie 3x ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie za mało razy ja Cię gościłam. ;)

      Usuń
  4. No proszę, jakie smakowitości! wieża ciśnień - rewelacja! u nas był konkurs na projekty przeróbek, ale wieża ciśnień przegrała z jakimś pałacykiem.
    te prysznice bywają zdradliwe, choć w Kazimierzu mieliśmy podobny, ale bez powodzi, chyba w bloku na którymś piętrze trudno zrobić taki z dobrym odpływem.
    Dobrze szukasz, bo znajdujesz atrakcyjne miejsca, gdzie nikt by się nie spodziewał...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, jak widzę prysznic bez drzwi, to mnie krew zalewa... Nie pierwszy raz wystąpił taki problem. Raz jeden jedyny miałam przyjemność korzystać z takiego prysznica w hotelu w Olsztynie, który nie zalewał, ale on miał znacznie dłuższą tą szklaną ścianę (większa łazienka). I tam było bezproblemowo.
      To są takie spontaniczne odkrycia, decydujemy na miejscu.

      Usuń
  5. Ten szklany balkon skojarzył mi się ze szklanym tarasem na Cabo Girao. Z tym, że tam było ponad 600 m wysokości :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzałam w Google, fajny ten taras w Cabo Girao. :) Przepaść i dużo wody pod spodem, bardzo ładnie. ^_^

      Usuń
  6. Ten drewniany domek na początku wygląda jak dom moich marzeń. Taki westernowy styl.

    To się dobrze bawiliście i dobrze. O to chodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie byłem w tym rejonie Polski. Nie mniej robi to wrażenie.

    Czuję się jak na razie na Ursynowie naprawdę dobrze. Poznaje kolejne ciekawe miejsca. Jest na plus ta zmiana w tym momencie.

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aklimatyzacja z powodzeniem, a to najważniejsze. :) W końcu masz tam żyć.

      Usuń
  8. Widzę, że spędzacie czas ciekawie i chodzicie do ciekawych miejsc. Też tak lubię! A już szczególnie czasem iść do knajpy z ciekawym wnętrzem i potrawami, kiedy po wszystkim można sobie pogadać, co jak samakowało, i iść do domu bez zmywania.
    Apartament faktycznie dość spartański. Na ścianach żadnych obrazków, chociaż widać, że świeżo wyremontowany. Trochę szkoda, że brak lustra i blatu w łazience, robił to raczej ktoś bez większej wyobraźni.... Może z czasem się nauczą. :)
    pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię nietuzinkowe knajpy, a wręcz przepadam za loftowym stylem.
      O tak, nie trzeba wtedy zmywać, to jest bomba. :D

      Wydaje mi się, że ten apartament to trochę to taki lokal na jedną dla biznesmena, albo na noc na niezobowiązujące spotkania. To mi przyszło do głowy jak popatrzyłam na to wszystko. Jedno wielkie łóżko, cała reszta nosi znamiona normalnego mieszkania, ale dość surowego, jak sama zauważyłaś. Jest na czym ugotować i podać kolację, jest jak obejrzeć film wieczorem i w czym napić się wina albo szampana. W regulaminie widniała adnotacja, żadnych zwierząt i żadnych dzieci.

      Usuń