Trochę mnie tu nie było, ale wiecie co? To dobrze. To znakiem tego, że dzieje się życie. Zawsze gdy brakowało kogoś w blogosferze, wysyłałam zapytanie czy wszystko w porządku. Co się okazywało: działo się życie i to były bardzo dobre informacje zwrotne.
Zatem kochani – dzieje się życie. Wszystko jest w najlepszym porządku, wyłączając tylko jedną sferę, która powoduje, że nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem całkiem szczęśliwa.
To niewiele i aż tyle. Jedna strefa życia, ale blokuje pełnię radości. Jednakże gdy pomyśleć, że wokół panują wojny i nawet nasz łagodny czas wisi na włosku, po prostu nie dręczę się tym aspektem i cieszę się wolnością. A dzięki niej mogę naprawdę wiele.
Nie dręczę się pracą. Z każdym następnym miejscem zarobkowym, jest coraz lepszy poziom i wysoce sobie chwalę osobiste opinie o ludziach, którzy nie są z rzędu marud. Każdy robi swoje.
Zmiany w pracy bywają mocno dające w kość. Wstawanie ok 3 rano albo wracanie ok pierwszej w nocy.
Ale życie prywatne rozpycha się pomiędzy tymi skrajnymi zmianami i to jest na plus, bo pasja wreszcie mieści się w ciągu doby. A co mi to dało? Ogromnie wiele.
W tym momencie zrealizowałam praktycznie wszystkie zlecenia i wykorzystałam wszystkie okazje. Przestałam się szarpać z czasem. A miałam naprawdę atrakcyjne wejścia do ciekawych obiektów.
Czasami jakaś dłuższa podróż przemknie koło nosa, ale są to wyjazdy dla przyjemności, nieintratne, więc jedyne czego żałuję, to nie odbytej przygody w ulubionym towarzystwie.
Już nie zobaczycie moich zdjęć na stronach Domu Kultury.
Ale dla siebie pracować będę dalej, więc wiem, że straciłam złudzenia, ale nie straciłam samej siebie i serca jakie w to wszystko wkładam. I dalej będę tworzyć relację, bo uważam, że robię to dobrze. Tyle że działać będę na innym już polu i z innymi osobami.
Tęsknię za czasami, kiedy byłam mieszkanką cichych czterech ścian. Naprawdę czułam się wtedy, jakbym wracała do azylu. Przede wszystkim żadnych niechcianych niespodzianek i wszystko co sobie tam zaplanowałam, to realizowałam. Dawało mi to spokój.
Może nigdy dostatecznie nie odczułam samotności, by nie potrafić docenić jej braku – zawsze byłam szczęśliwsza solo, choć owszem, były i są dobre momenty.
Zawsze najlepiej w życiu wychodziłam, jak liczyłam sama na siebie. Im mocniej polegałam na kimś, tym więcej kosztowało mnie to frustracji i zawodu.
Więcej podróżowałam, chociaż paradoksalnie miałam na to mniej środków. Okazuje się, że to jednak nieistotne. Miałam nieograniczony czas i żadnego wypada/nie wypada. Byłam szalenie odpowiedzialna za siebie i swoje obowiązki.
Zaczęłam dbać o siebie. Był taki skrajny moment w moim życiu, że frustracja kipiała ze mnie uszami i to było widać, słychać. Stałam się agresywna, nie radziłam sobie z tym stanem rzeczy.
Ktoś mi pomógł. Bardzo mi pomógł, bym zaczęła wreszcie patrzeć na swoje życie dużo mądrzej. A mawiają, że terapie to placebo. To za gruba sprawa, by nazwać moją przemianę efektem placebo.
Na chwilę obecną pragnę gdzieś wyjechać, odtajać...
Mam bezpieczeństwo i stateczność, nie mam za to szczęścia i radości z tego wszystkiego.
Są wzloty i upadki. Wiem, że na każdych gruzach potrafi wyrosnąć nowe życie.
No właśnie, czy można mieć wszystko? Chyba nie, albo niewielu jest szczęśliwców, którzy mogą tak powiedzieć o sobie...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko dobrze:-)
Na podstawowych płaszczyznach można. Można być szczęśliwym w domu i można być zadowolonym w pracy.
UsuńPonoć w życiu faktycznie można mieć wszystko. Ale nie wszystko w tym samym czasie ;) Taki mały szkopuł.
UsuńAle i to się zdarza. Miałam dawno temu taki czas. :)
UsuńCzuć, że to wszystko jest prawdziwe, Twoje, przefiltrowane przez doświadczenie i serce. Bardzo poruszył mnie ten fragment o jednej sferze życia, która blokuje pełnię radości – znam to uczucie aż za dobrze. Ale też bije z tego tekstu siła: taka cicha, nieafiszująca się, ale twarda jak korzeń starego drzewa.
OdpowiedzUsuńDobrze, że się dzieje życie. Dobrze, że masz w sobie zgodę na to, że ono płynie różnymi nurtami. I pięknie, że nadal chcesz tworzyć – bo robisz to z ogromnym wyczuciem, uważnością i pasją. Czasem utrata złudzeń bywa początkiem czegoś bardziej prawdziwego.
Niech ta potrzeba „odtajać” zostanie wysłuchana. I niech radość – może nie ta głośna, ale cicha, domowa – powoli wraca.
Dzięki, bardzo piękne słowa, wezmę je sobie do serca.
UsuńDzieje się życie. To chyba dobre i ważne. Czasami bywa tak, że życie offline jednak przeważa nad życiem online i bywa to potrzebne.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą zdumiewa mnie, że blogujemy u siebie już porządne kilka lat. Nawet nie chcę liczyć ile :D
Pewnie Cię to nie pocieszy, ale i mnie ostatnimi czasy męczy praca. Lubię swoją pracę, ale mniej ludzi z którymi jest mi dane pracować, szczególnie znacznie młodsze od nas pokolenia, które bywają nie tak produktywne i właściwie robią wszystko, żeby się nie narobić, ale oczekują wysokich wynagrodzeń.
Co się stało z Twoimi zdjęciami i Domem Kultury? Jeśli nie masz ochoty to nie pisz. Smutno i przykro.
Popełniłam post podobny treścią do Twojego ostatniego akapitu. Minimalnie, ale podobny. Ja również tęsknię za minionymi czasami, kiedy życie mimo ograniczonych środków finansowych było lepsze. Mogłam być dzikim duchem, tak jak kocham. Sobą w pełni.
Sama też się o tym przekonałaś. ;)
UsuńMam to samo zdanie o młodszych. Niektórzy aż zaskakują swoją naiwnością. XD
Wszystko na "Konglomeracie". ;)
No właśnie...
Dziewczyny, chyba "starość" nas dopadła, albo powoli dopada, i zwyczajnie tęsknimy za tym, jakie byłyśmy te kilkanaście lat temu. Oczywiście nie zdziwię Was, jak dodam, że i ja intensywniej podróżowałam choćby dekadę temu, mimo że wówczas miałam znacznie mniej środków na te wyjazdy. Czasy się zmieniają, a my ewoluujemy razem z nimi.
UsuńJa akurat nie miałam "przyjemności" pracować z pokoleniem Z, ale u Połówka w pracy są takie roszczeniowe osobniki, które mało robią, wymagania mają nieproporcjonalnie duże do tego, co oferują, ale chcieliby od razu zarabiać tyle, ile CEO. Oczywiście to właśnie z tym pokoleniem są największe problemy, więc coś jest na rzeczy ;) Z drugiej strony... czy było kiedykolwiek jakieś pokolenie, które nie narzekało na młodszą generację? Chyba zamieniamy się w boomerów ;)
Nie przez przypadek powstało powiedzenie "Umiesz liczyć? Licz na siebie" ;)
No i na koniec mały prztyczek w nos dla Ciebie, Hexe ;) To a propos tego, że zawsze wysyłałaś zapytanie, jak kogoś brakowało w sieci. Nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek wysyłała je do mnie ;) Rose, owszem, zawsze to robi, Ty nie :P
No to trzymamy kciuki, aby ta jedna, wiadomo jaka!, sfera się naprawiła, bo dopóki się tak nie stanie, będzie Cię boleśnie uwierać jak kamyk w bucie. No i przykre, kiedy dom jednak nie jest tym azylem :(
No to nas pięknie teraz podsumowałaś Taito. Starość, też mi coś, pff :D
UsuńNo dobra, nie młodniejemy, ale żeby od razu tak o tym pisać publicznie? :D
Oj tak, dokładnie takie osobniki. Krew mnie czasami zalewa patrząc na to wszystko i słuchając co to im się nie marzy w zamian. Boomerzy! No teraz to już przesada! Taito opanuj się :P
Ja miewałam z Hexe kontakt listowny i emailowy i przyznaję, że tęsknię za tym!
A tak kończąc to moje pseudo dowcipne odpowiadanie to wiecie co, przypominamy wiedźmy albo czarownice, ot co!
Ale zauważ, proszę, że jest to starość w cudzysłowie, a to nie to samo co starość-starość ;)
UsuńŻadna z nas nie jest nowym przypadkiem Benjamina Buttona i... dobrze! A nawet bardzo dobrze.
To ja jestem ponownie poszkodowana ;) Ze mną tylko mailowy! To może ja Ci wyślę maila na otarcie łez, tym bardziej, że chyba faktycznie Ci go wiszę? Na list od Szanownej Autorki bym nie liczyła, bo niestety żyje w niedoczasie - zobacz, jak my tutaj bezkarnie harcujemy pod nieobecność kota :D Nawet nie ma czasu odpowiedzieć na nasze głupoty :D
A co do wiedźm, to Hexe nigdy specjalnie się z tym nie kryła, nawet radośnie obwieściła to całemu światu w swoim nicku :) Zdradziła nasz konwent ;) Mam dziwne wrażenie, że pogoni nas miotłą, jak będziemy jej tu zaśmiecać wątek, więc ja już przezornie uciekam, bo nie chcę oberwać po grzbiecie!
Wiek tutaj nie ma znaczenia, a dostępny czas głównie. No i teraz jako mężatki, mamy bardziej związane ręce, choć w sumie ja nie narzekam, bo i tak sporo podróżuję, lecz są takie kierunki, w które nie mogę wyjechać, bo mi zabrania małżonek i na razie rozkładam ręce.
UsuńTutaj też nie wiek ma znaczenie, a to, że zauważamy małostkowość młodszego pokolenia. I czy nie słusznie krytykujemy ich zachowanie i wymogi? Przecież w tym jest dużo racji, a nie krytyka dla krytyki.
wiemy, że oni pojmą życie jak jeszcze pożyją, a teraz kiełbie we łbie.
Nie mów do mnie Hexe.
Nie pamiętam czy do Ciebie wysyłałam zapytanie, ale z Twojego bloga nigdy nie miałam powiadomień o nowym poście i zaglądałam jak zaglądałam. Dlatego jestem tak "częstym" bywalcem.
Pisanie listów zawsze można wznowić.
Nie widzę podobieństwa do czarownic.
Mój wiek mi nie przeszkadza, jeszcze czterdziestki nie mam, ale już blisko. Nie wiem jak to jest, że zawsze w sklepie młodnieję i pytają o dowód. 🤣
W necie jestem raz dziennie, to dlatego. Na maile wtedy też odpisuję, chyba do niedawna, Taito, mailowałyśmy ;) i to Ty urwałaś. ;P
Taito:
UsuńEh może lepiej by być takim wiecznie młodym Buttonem?
Zajęta jest życiem offline 🙂Listy z Anią to pisałyśmy już daawno temu, ale faktycznie miło by było wrócić do tej staromodnej dla współczesnego świata formy komunikacji.
O nie! Mam nadzieję, że miotłą nas stąd nie wymiecie!
Aniu:
Jakby mi małżonek zabronił gdzieś pojechać to bym na pewno tam pojechała ;) Dlatego nie zakazuje bo wie, że jak powie nie to ja i tak to zrobię. Zdaje się, że nie wszystkie jesteśmy mężatkami, chyba że coś mnie ominęło Taito? 🙂
Ja nie mam tej pewności, że oni zrozumią życie. Są wychowani w dobrobycie, mają wszystko. My pamiętamy czasy bez telefonów, komputerów, internetu…a oni mieli wszystko, zawsze wszystko pod nos, więc są roszczeniowi.
Powiadomienia sama zaznaczasz aby przychodziły.
Nie mam Twojego adresu! Oj to ja czuję swoje lata. Może Aniu Ty jednak jesteś jak Benjamin? 🙂
Duch mój wiecznie młody i szalony, a ciało mu posłuszne.
UsuńNa listy znajdę czas, tak samo jak znajduję go na maile. Gorzej z pójściem na pocztę. 🤣🤣
To znaczy wiem, że jak go postawię przed faktem, że jadę i już, to pojadę. Tylko na razie logistycznie nie wiem jak temat ugryźć, bo chcę w góry.
Pociąg i PKS jadą cholernie długo, samochodem nie wiem czy chce mi się wbijać. Na południu wszędy korki. Tylko ta trasa, szczerze mówiąc, mnie powstrzymuje.
Ale w końcu do tego dojrzeję i pojadę. Na razie nawet nie wiem kiedy, bo nie mam dogodnego terminu. Urlopu nie mam, coś się uzbiera na jesieni, ale oszczędzam, nie chcę wykorzystywać, bo prawdopodobnie inny zupełnie kierunek obiorę.
Nie wiedziałam, że Taita nie brała ślubu. Zakodowałam sobie, że jest połówek i tyle. W zasadzie jeden chwost.
Powiadomienia mam pozaznaczane. Notabene z Twojego blogu też nie mam powiadomień.
jak zwykle kibicuję Ci życzliwie na Twojej drodze do szczęścia, bo choć jest inna, niż moja, to z moją nie koliduje, co więcej, nieco się zazębia, bo w efekcie tego fajnie mi się z Tobą gada... zresztą, o co chodzi z tym szczęściem?... od ilu zadr w dupie kończy się stan bycia szczęśliwą/ym?... nie ma odpowiedzi... każde ma swoje kryteria... oczywiście nie mówimy o sytuacjach skrajnych typu kopalnie srutytu na planecie zarządzanej przez Ciooćmongerów, bo to jest pewna osobliwość poza kontrolą Nauki, a nawet Wyższej Magii...
OdpowiedzUsuńwstawanie o trzeciej?... generalnie nie mam problemu ze wstawaniem o dowolnej... ale kiedyś to regularne wstawanie w ramach jednej z prac wygasiło mi fajny związek... ale czy to źle, czy dobrze, skoro następne też były fajne, a jeden jest taki do dziś?...
trochę dałaś mi do myślenia w temacie samotności... nigdy nie byłem samotny, choć nieraz lubię pobyć sam i bywam sam... być może za krótkie sobie aplikuję te okresy samości, aby pojawiła się samotność?... tylko po co mam tak eksperymentować?... przedłużać okresy, gdy nie jest mi źle, aż zrobi mi się źle?...
p.jzns :)
Bycie szczęśliwym to chyba wtedy jak wszystko gra. Nawet o te zadry nie chodzi. Oni są i będą, one nas na swój sposób ukształtowały.
UsuńTak, to wstawanie ciągle o trzeciej, wygasza mnie trochę, bo mam mniej energii – ale nie ma kolizji z relacjami.
Potrafiłam kilka lat żyć bez związku i być szczęśliwa. Ja nie znam samotności. I dobrze mi z tym. :)
naprawdę wszystko ma grać?... jak pijany sąsiad za ścianą piska na harmonii to też?... to rzecz jasna kwestia gustu, ale ja akurat nie czuję się dobrze mając takich sąsiadów, LOL... i nie mam, kukukuahahaha...
Usuń...
nie, no weź... jeśli skupiamy się tylko na kwestii związków, to życie bez związku bywa znakomite... to niewiele ma wspólnego z tematem samości, a tym bardziej samotności, tylko raczej z kwestią ilości zaliczeń... ale nie sprowadzajmy wszystkiego do bazy... samość jest wtedy, gdy nie ma z kim pogadać /nie licząc kotów, czy innych fajnych żyjątek/, zaś samotność jest wtedy, gdy się z tym źle czujemy...
Mówimy nadal o rzeczach podstawowych, prawda? Np. praca, udany związek... takie tam. Pijany sąsiad gra drugie skrzypce. Owszem, to dobija, (np. wieczny remont u sąsiada 7 dni w tygodniu przez 5 lat.) ale nie odbija poczucia wewnętrznego szczęścia.
UsuńI związek wcale nie musi być tą podstawą. Może go nie być. Ważniejszy jest związek z samym sobą.
praca i związek to tylko formy realizacji spraw podstawowych... będąc singlem też się ma zaliczenia i chyba większą ich różnorodność do tego, więc tu się zgadzamy, że związek jest niekonieczny...
Usuńco do remontu u sąsiada, to mi przypomniałaś dawną sytuację, jak jedna nasza kocica(RIP) chodziła wtedy spać do szafy w innym pokoju, ale ja już osobiście nie miałem tej możliwości, bo tam mieszkał brat, a do jego szafy się nie mieściłem, LOL...
p.s. znaczy do innego pokoju, który był dalej, niż mój i nie sąsiadował z sąsiadem... kiedyś sąsiad mnie potem przepraszał za hałasy i obiecywał jakąś flaszkę w ramach zadośćuczynienia, ale grzecznie podziękowałem i poprosiłem o jakiś smakołyk dla kota... obiecał, że kupi, ale w sumie zachował jak wielu ludzi, którzy gdy mówią, że coś zrobią, to... mówią :D
UsuńNie o zaliczeniach myślałam. 🤣
UsuńGdy trwał ten kilkuletni remont, to trzeba było wychodzić z domy, bo nie dało się wytrzymać. Bardzo rzadko boli mnie głowa, może kilka razy w życiu mnie bolała, ale wtedy dzień w dzień od tych decybeli. To była męczarnia.
Potem jak skończył sąsiad, zaczęli nam balkony remontować. Ten sam efekt.
Cóż, nie jestem szczęśliwa od 20 lat. Można się przyzwyczaić? Nie.
OdpowiedzUsuńDo tego nie da się przyzwyczaić, ani tego zaakceptować.
UsuńWażne, że masz radość z tego, co pozytywnego dzieje się w twoim życiu i że znajdujesz czas na swoje pasje.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli zmieniają się miejsca, okoliczności i osoby czy instytucje, z którymi to robisz.
A liczenie na kogoś także u mnie niemal zawsze kończyło się źle, więc też w sumie stwierdzam, że lepiej mi solo.
Trzymam za ciebie kciuki.
Wiele jeszcze jest do pozmieniania, jak choćby miejsca czy instytucje, ale zobaczymy, czas pokaże.
UsuńZrobiłam wczoraj oficjalnie miejsce na nowe, na lepsze, na zmiany.
Opowiem przy okazji, ale aktualnie nie mam kompletnie czasu. Czyli jak zwykle bez zmian. ;)