piątek, 20 czerwca 2025

Dzieje się życie.

Trochę mnie tu nie było, ale wiecie co? To dobrze. To znakiem tego, że dzieje się życie. Zawsze gdy brakowało kogoś w blogosferze, wysyłałam zapytanie czy wszystko w porządku. Co się okazywało: działo się życie i to były bardzo dobre informacje zwrotne.

Zatem kochani – dzieje się życie. Wszystko jest w najlepszym porządku, wyłączając tylko jedną sferę, która powoduje, że nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem całkiem szczęśliwa.
    To niewiele i aż tyle. Jedna strefa życia, ale blokuje pełnię radości. Jednakże gdy pomyśleć, że wokół panują wojny i nawet nasz łagodny czas wisi na włosku, po prostu nie dręczę się tym aspektem i cieszę się wolnością. A dzięki niej mogę naprawdę wiele.


Nie dręczę się pracą. Z każdym następnym miejscem zarobkowym, jest coraz lepszy poziom i wysoce sobie chwalę osobiste opinie o ludziach, którzy nie są z rzędu marud. Każdy robi swoje.
    Zmiany w pracy bywają mocno dające w kość. Wstawanie ok 3 rano albo wracanie ok pierwszej w nocy.
    Ale życie prywatne rozpycha się pomiędzy tymi skrajnymi zmianami i to jest na plus, bo pasja wreszcie mieści się w ciągu doby. A co mi to dało? Ogromnie wiele.

W tym momencie zrealizowałam praktycznie wszystkie zlecenia i wykorzystałam wszystkie okazje. Przestałam się szarpać z czasem. A miałam naprawdę atrakcyjne wejścia do ciekawych obiektów.
    Czasami jakaś dłuższa podróż przemknie koło nosa, ale są to wyjazdy dla przyjemności, nieintratne, więc jedyne czego żałuję, to nie odbytej przygody w ulubionym towarzystwie.


Już nie zobaczycie moich zdjęć na stronach Domu Kultury.

Ale dla siebie pracować będę dalej, więc wiem, że straciłam złudzenia, ale nie straciłam samej siebie i serca jakie w to wszystko wkładam. I dalej będę tworzyć relację, bo uważam, że robię to dobrze. Tyle że działać będę na innym już polu i z innymi osobami.


Tęsknię za czasami, kiedy byłam mieszkanką cichych czterech ścian. Naprawdę czułam się wtedy, jakbym wracała do azylu. Przede wszystkim żadnych niechcianych niespodzianek i wszystko co sobie tam zaplanowałam, to realizowałam. Dawało mi to spokój.
    Może nigdy dostatecznie nie odczułam samotności, by nie potrafić docenić jej braku – zawsze byłam szczęśliwsza solo, choć owszem, były i są dobre momenty.
    Zawsze najlepiej w życiu wychodziłam, jak liczyłam sama na siebie. Im mocniej polegałam na kimś, tym więcej kosztowało mnie to frustracji i zawodu.
    Więcej podróżowałam, chociaż paradoksalnie miałam na to mniej środków. Okazuje się, że to jednak nieistotne. Miałam nieograniczony czas i żadnego wypada/nie wypada. Byłam szalenie odpowiedzialna za siebie i swoje obowiązki.
    Zaczęłam dbać o siebie. Był taki skrajny moment w moim życiu, że frustracja kipiała ze mnie uszami i to było widać, słychać. Stałam się agresywna, nie radziłam sobie z tym stanem rzeczy.

Ktoś mi pomógł. Bardzo mi pomógł, bym zaczęła wreszcie patrzeć na swoje życie dużo mądrzej. A mawiają, że terapie to placebo. To za gruba sprawa, by nazwać moją przemianę efektem placebo.
Na chwilę obecną pragnę gdzieś wyjechać, odtajać...

Mam bezpieczeństwo i stateczność, nie mam za to szczęścia i radości z tego wszystkiego.


Są wzloty i upadki. Wiem, że na każdych gruzach potrafi wyrosnąć nowe życie.

7 komentarzy:

  1. No właśnie, czy można mieć wszystko? Chyba nie, albo niewielu jest szczęśliwców, którzy mogą tak powiedzieć o sobie...
    Cieszę się, że wszystko dobrze:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na podstawowych płaszczyznach można. Można być szczęśliwym w domu i można być zadowolonym w pracy.

      Usuń
  2. Czuć, że to wszystko jest prawdziwe, Twoje, przefiltrowane przez doświadczenie i serce. Bardzo poruszył mnie ten fragment o jednej sferze życia, która blokuje pełnię radości – znam to uczucie aż za dobrze. Ale też bije z tego tekstu siła: taka cicha, nieafiszująca się, ale twarda jak korzeń starego drzewa.

    Dobrze, że się dzieje życie. Dobrze, że masz w sobie zgodę na to, że ono płynie różnymi nurtami. I pięknie, że nadal chcesz tworzyć – bo robisz to z ogromnym wyczuciem, uważnością i pasją. Czasem utrata złudzeń bywa początkiem czegoś bardziej prawdziwego.

    Niech ta potrzeba „odtajać” zostanie wysłuchana. I niech radość – może nie ta głośna, ale cicha, domowa – powoli wraca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, bardzo piękne słowa, wezmę je sobie do serca.

      Usuń
  3. Dzieje się życie. To chyba dobre i ważne. Czasami bywa tak, że życie offline jednak przeważa nad życiem online i bywa to potrzebne.

    Swoją drogą zdumiewa mnie, że blogujemy u siebie już porządne kilka lat. Nawet nie chcę liczyć ile :D
    Pewnie Cię to nie pocieszy, ale i mnie ostatnimi czasy męczy praca. Lubię swoją pracę, ale mniej ludzi z którymi jest mi dane pracować, szczególnie znacznie młodsze od nas pokolenia, które bywają nie tak produktywne i właściwie robią wszystko, żeby się nie narobić, ale oczekują wysokich wynagrodzeń.

    Co się stało z Twoimi zdjęciami i Domem Kultury? Jeśli nie masz ochoty to nie pisz. Smutno i przykro.

    Popełniłam post podobny treścią do Twojego ostatniego akapitu. Minimalnie, ale podobny. Ja również tęsknię za minionymi czasami, kiedy życie mimo ograniczonych środków finansowych było lepsze. Mogłam być dzikim duchem, tak jak kocham. Sobą w pełni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama też się o tym przekonałaś. ;)

      Mam to samo zdanie o młodszych. Niektórzy aż zaskakują swoją naiwnością. XD

      Wszystko na "Konglomeracie". ;)

      No właśnie...

      Usuń
  4. jak zwykle kibicuję Ci życzliwie na Twojej drodze do szczęścia, bo choć jest inna, niż moja, to z moją nie koliduje, co więcej, nieco się zazębia, bo w efekcie tego fajnie mi się z Tobą gada... zresztą, o co chodzi z tym szczęściem?... od ilu zadr w dupie kończy się stan bycia szczęśliwą/ym?... nie ma odpowiedzi... każde ma swoje kryteria... oczywiście nie mówimy o sytuacjach skrajnych typu kopalnie srutytu na planecie zarządzanej przez Ciooćmongerów, bo to jest pewna osobliwość poza kontrolą Nauki, a nawet Wyższej Magii...
    wstawanie o trzeciej?... generalnie nie mam problemu ze wstawaniem o dowolnej... ale kiedyś to regularne wstawanie w ramach jednej z prac wygasiło mi fajny związek... ale czy to źle, czy dobrze, skoro następne też były fajne, a jeden jest taki do dziś?...
    trochę dałaś mi do myślenia w temacie samotności... nigdy nie byłem samotny, choć nieraz lubię pobyć sam i bywam sam... być może za krótkie sobie aplikuję te okresy samości, aby pojawiła się samotność?... tylko po co mam tak eksperymentować?... przedłużać okresy, gdy nie jest mi źle, aż zrobi mi się źle?...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń