niedziela, 16 lipca 2023

Wesele w dobrym tonie.

Już bardzo, naprawdę bardzo dawno nie byłam na katolickiej mszy świętej. Z pięknej okazji w naszej rodzinie siedliśmy w ławie kościoła i choć nie praktykowaliśmy tego klękania na znak i nie oddawaliśmy hołdu ciastku, miałam pewne pozytywne przemyślenia przy kazaniu jak i takie mniej popierające głoszone słowa.
    Przypomniano mi jak się wycina fragmenty z Biblii i przedstawia w innym zupełnie kontekście, dopasowanym do okazji. Jak w modlitwie wnoszona jest prośba za zmarłych, która przecież zupełnie nie ma sensu.

Scream, Baby, Scream...

Śmierć wedle Pisma Świętego jak i wg wiary katolickiej, to wcale nie jest koniec i niestety na tym kończą się podobieństwa. Kiedy umieramy, to tak, jakby skończył się egzamin. Nasze życie to były lekcje, liczne sprawdziany, a śmierć to główny egzamin, a po egzaminie przecież już nie można zmienić wyniku.
    W Liście do Hebrajczyków 9:27 powiedziano nam, że mamy umrzeć raz, a potem czeka nas sąd. To oznacza, że ​​po śmierci nie dostaniemy drugiej szansy. Jaki więc sens ma modlenie się za umarłego? Śmierć zamyka drzwi możliwości. Właśnie dlatego głosi się Ewangelię tym, którzy wciąż żyją – aby dać im szansę podjęcia decyzji pójścia za Chrystusem.
    Kościoły, które nauczają, że nadal istnieje szansa na zbawienie po śmierci, nauczają tego, co jest sprzeczne z Pismem Świętym i oszukują swoich członków. Żadna religia nas nie zbawi i żadne uczynki nas nie zbawią. Może to zrobić tylko Jezus.

Aby ich serca były pocieszone, będąc zespolone w miłości, a to ku wszelkiemu bogactwu zupełnej pewności zrozumienia, ku poznaniu tajemnicy Boga, Ojca i Chrystusa;
    – List do Kolosan 2:2

Jezus nauczał, by strzec się fałszywej nauki (Mt 24-28), by nie nazywać nauczycielem nikogo prócz Niego samego i by nie nazywać nikogo na ziemi Ojcem w duchowym sensie, bo Ojcem jest tylko Ten w Niebie. (Mt 23:8-10)

Oto Słowo Boże.



Biblia nie jest trudna. Wystarczy sięgnąć po jedno ze współczesnych tłumaczeń. Cała Biblia jest dostępna w Internecie, nie trzeba jej nawet kupować, więc nie masz wymówki.


Wesele było w moim stylu. Bez biesiady, para DJ'ów puszczała muzykę taneczną, dużo było latino, można przy tym naprawdę fajnie poszaleć. Elegancki wodzirej w smokingu i kapeluszu, porywał ludzi do ciekawej formy zabaw na ładnym poziomie. Co ważne dla mnie – głośność była na dobrym tonie. Siedzieliśmy przy okrągłych stołach, byliśmy świetnie rozmieszczeni, podobało mi się nasze towarzystwo. :)
    Po toaście znów naszła mnie ochota na eksperymenty, poszłam miksować drink. Jeden z kelnerów zrobił pokaz abyśmy wiedzieli z mężem co, jak i w jakich proporcjach, potem mąż tworzył mi cuda do późna w nocy. Wstrząśnięte, niemieszane. Bond też był, bo to w końcu część rodziny i jeszcze do Stanów nie wrócił. Ale dajmy sobie spokój ze zdjęciami, człowiek też chciał żyć. 😆 Chociaż był ciekaw napływu komentarzy w sieci, ale musiałam go rozczarować, bo statystyki wcale nie wystrzeliły w kosmos. Mega pozytywny wujek.
    Opuściliśmy salę weselną krótko po północy. Mąż jeszcze odczuwał skutki poprzedniego, trzydniowego szaleństwa, a ja zazwyczaj ulatniam się o tej porze, bo na parkiet nie wchodzę, jem i piję mało, a kompana do rozmów akurat nie trafiłam. Za to nagrałam kilka fajnych filmów, które zgram młodej parze na pamiątkę. (Był tylko fotograf, nie będzie montowany żaden film)

Gama kolorystyczna na to wesele u mnie zmieniła się ze stonowanej w żywą. Turkusy poszły na paznokcie i w źrenice i tak zwyczajna sukienka trochę się wzbogaciła o małe acz wyraziste detale.
    Udało się nawet odrobinkę paznokcie zapuścić, co nie było proste, bo odzwyczaiłam się nawet od minimalnej długości (kiedyś miałam naturalnie długie).
    Pazurki naprawdę mi się udały, trochę jeszcze w nich pochodzę, podobają mi się. Ale raczej na co dzień nie będę malować. To osłabia płytkę paznokcia. Kiedyś regularnie malowałam i niestety ciągle miałam rozdwojone i połamane, bardzo słabe paznokcie. Od kiedy nie maluję wcale, mają naturalną odporność i są cały czas ładne, nawet jako króciutkie.



Generalnie ja na weselach nie tańczę. Nadmieniłam to już w opowieści o ⏩poprzednim weselu, dodam jedynie, że mam dość specyficzny repertuar jeśli chodzi o ruchy i pomijając hulanki na stole, bo to co innego i przede wszystkim w spodniach, to jednak wolę pozostać z moim tańcem w czterech ścianach, a najwyżej na babskich imprezach. I teraz pewnie zastanawiacie się dlaczego? Czy taka skromna, czy taka beznadziejna?
    Moje biodra ciągnie do mixu paru stylów, których nie lubię prezentować. Mam pewne doświadczenie z tym związane i nie mam ochoty do tego wracać.
    Kizomba na kursie mi nie podpasowała, ale gdybym miała się czegoś towarzysko nauczyć, to chciałabym aby mój mąż był skory do nauki Bachaty, bo to solowo umiem zatańczyć, (a to już pół sukcesu). To jest dość erotyczne, (plus domiksowany taniec brzucha).
    Największym problem w tym wszystkim jest dla mnie to, że nie potrafię tańczyć w parze, dlatego ewentualny kurs byłby niezbędny, ale solidny i często, (nie w wielkich grupach i nie raz w tygodniu). Nie potrafię dać się poprowadzić. Zwłaszcza kiedy tańczę z obcym mężczyzną, a na kursach tego typu, tak niestety jest. Rodzi się dystans, a przecież takie tańce są na pełnym kontakcie, Bachata tym bardziej.
    Jestem samoukiem i o postępach dowiaduję się wyłącznie z lustra lub nagrań. Tyle w temacie.


Tym razem nie mam wolnego poniedziałku, trzeba iść do roboty, więc szybko powróciłam mentalnie do rzeczywistości. Jeszcze tylko trzeba się zmotywować do pojechania po samochód.
    I to prawdopodobnie już ostatnia rodzinna impreza na najbliższe lata, więcej nie widzę perspektyw, młode pokolenia jeszcze są za młode, by ich wypatrywać, została jedynie kuzynka męża ze Stanów, u niej perspektyw wypatruje chyba już każdy.
    Jest w moim wieku, jest naprawdę piękną, zgrabną kobietą o zniewalającym uśmiechu. Osobiście jestem nią zachwycona, wyglądała na obu weselach jak gwiazda, bardzo lubię z nią rozmawiać. I jest sama.
    Znalezienie sensownego mężczyzny nie jest prostą rzeczą. Sama mogę to potwierdzić ilością niedobrych historii partnerskich, gdzie każda kończyła się moją ewakuacją – ucieczką przed jakąś dysfunkcją w jego psychice albo ukrytym wcześniej uzależnieniem, bądź krzywdą, która została mi zadana. To trochę utrudniło mojemu mężowi zdobycie mnie, ale jego poukładanie i spokój wewnętrzny przyciągnęły mnie.
    Owszem, nie obyło się bez perturbacji i rozstania, ale by wyjść na prostą, trzeba bujnąć się po zakrętach, często tak jest. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał naszej historii, zapraszam ⏩Powroty nie zawsze są porażką czyli śluby i rozwody.
    Może to kwestia wychowania? Może to, że mam takiego męża, zawdzięczam właśnie jego rodzicom?

Drogi życiowe są bardzo kręte i nie ma na niej przypadków – są tylko spotkania. Czasami właściwe, czasami mniej, czasami po prostu otrzymujemy lekcje, poznając przy tym samych siebie.

22 komentarze:

  1. mam inne zdanie: sensowną osobę /w moim konkretnym przypadku: kobietę/ znajduje się dość prosto, pod strategicznym warunkiem, że się nie szuka... drugi warunek, niejako uzupełniający, bardziej taktyczny, to gdy się spotka osobę robiącą w pierwszym czytaniu sensowne wrażenie, to na nic się nastawiać, niczego nie oczekiwać, po prostu nie myśleć o tym, jaka z tego może wyjść relacja, czy erotyczna, czy przyjacielska, kumplowska, a może też żadna, a jeśli erotyczna, to czy to będzie związek,, czy romans, czy tylko jednorazowa akcja... niech się samo dzieje po prostu, z jakąś tam naszą ewentualną ingerencją w przebieg wydarzeń opartą na czuciu, a nie na myśleniu... to działa, sam mogę to potwierdzić ilością udanych romansów i związków, z obecnym związkiem włącznie... ale żeby nie było, to czasem zdarzało się coś nie tak, z grubsza jednak bilans mi wychodzi na zdecydowany plus...
    ...
    pomijając lata dziecięce, under 10, gdy uczęszczałem na katolickie obrzędy i brałem to na poważnie, to potem zdarzało mi się bywać na obrzędach różnych religii/wyznań/wiar /oprócz rz.-katolików zaliczyłem jeszcze buddystów, mormonów, krisznowców, słowiańskich rodzimowierców i zielonoświątkowców/, różne mając zresztą motywacje, od naukowej(?) ciekawości, po czystą kurtuazję... w każdej takiej sytuacji wiadomo, że nie jestem z tego tripu, kwestia jest tylko jak się zachować, żeby innym nie zaburzać ich tripu i tu algorytm jest prosty: naśladować zewnętrzne zachowania sąsiadów, czasem to zresztą może być fajną zabawą, a gdy coś nam zgrzyta, nie pasuje, to po prostu tego nie robić... stąd też oczywisty wniosek, żeby nie pakować się fizycznie w samo centrum zamieszania, tylko trzymać się na obrzeżach...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. */errata: "na nic się nie nastawiać"...

      Usuń
    2. Nigdy nie szukałam partnera, zawsze lubiłam być sama. Nie dopowiedziałam tej kwestii, bo rzecz tyczy kobiety, która szuka.
      Moja historia jest taka, że się po prostu zakochiwałam i stąd cały ambaras u mnie. Zaś kuzynka po prostu szuka i nie chce być sama. I jak dotąd też po prostu nie wychodziło, dokładnie nie znam jej historii.
      Wracając znowu do mnie, z tych zakochiwań wychodziły tylko zranienia i coraz bardziej połamane serce. Oczekiwań nie miałam już dawno, bo jakże można mieć wyobrażenia wedle osoby, która reprezentuje inny, swój własny świat. Związek jest jak koniunkcja tychże światów.

      Dokładnie tak! :) Nie pakowaliśmy się w samo centrum i nie wczuwaliśmy fizycznie w praktykę czegoś, co nam po prostu od lat zgrzyta. Żeby po prostu nie gorszyć innych, tak to nazwę.

      Usuń
    3. no tak, "serce nie sługa" jak mawiali starożytni Eniochianie jako metaforę faktu, że czarnej skrzynki podświadomości nie da się całkowicie kontrolować, zwłaszcza, gdy jest ona na hormonalnym haju i podpowiada nam na outpucie Intuicji, że znaleźliśmy, a tymczasem znaleźliśmy przysłowiową kupę...to się zdarza i choć są na to sposoby, to idealnie skutecznego nie ma...
      ale najważniejsze jest, że teraz masz sensownego chłopa i bez znaczenia jest, czy to real, czy kolejna iluzja :)

      Usuń
    4. Zdecydowanie real, chyba, że mam schizofrenię. 😆

      Usuń
  2. Ładnie się prezentowaliście...
    Co do filozofii życia, muszę przyznać, że indywiduum z Ciebie nieziemskie! Ale "mówię" to w pozytywnym znaczeniu...
    Dawno tu i na innych blogach nie byłam...
    Pzdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. :)
      No właśnie, już się stęskniłam za Tobą. Do Ciebie zaglądam, ale jak nie mam co napisać, to nie piszę "byle napisać". Nie zapomniałam o Tobie. ;)

      Usuń
  3. Wyglądacie pięknie. Kwiaty na Twojej sukience dobrze się komponują z koszulą męża i w ogóle jest w tym duża harmonia.
    Dobrze się pobawić na weselu. Ja z niepokojem czekam na decyzję jednego z moich chrześniaków.
    Co do katolików, im też niestety wiele " zgrzyta" ale z różnych powodów wolą udawać, że problemów nie ma...I w niektórych przypadkach nawet wiem dlaczego. Cóż, nic na siłę...
    Pozdrawiam. Dobrego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. :) A widzisz, my stwierdziliśmy, że jesteśmy tak kontrastowi, że można tu nawet mówić o kompletnym niedopasowaniu, bo przecież (zazwyczaj) pary łapią jakiś wspólny akcent. I Ty go złapałaś. My nie. 😶
      Wielu katolikom jest po prostu wygodnie być prowadzonym za uzdę, której drugi koniec trzyma ksiądz. Wygodnie jest wierzyć komuś, kto skończył wyższą szkołę i ufać mu, bo przecież został poświęcony na pasterza. I ja to rozumiem, ale to jednak jest bierność letniej wiary i gorącokrwistość religijnych czynów, które – jak wiemy z Biblii – niczego nam nie dają.
      Byłam kiedyś katoliczką dosyć gorliwą, ale samo Pismo św. mnie z tego wyleczyło.

      Usuń
  4. Przeczytałam Biblię od deski do deski. Na żadne pytania i wątpliwości nikt z katolików, z księżmi włącznie, nie odpowiedział mi przekonująco i wiarygodnie. Dlatego moja wiara poległa i wypisałam się z kościoła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czekaj Ciotka, ale nasza zacna i nadobna Jael nie jest w tym tripie zwanym "K.Rz-kat".... więc whaddafak?... wyleczyłaś się(?) z kościoła rz-kat, ale czy na pewno z katocentryzmu?... jak na moją wspaniałą Intuicję, to Jael jest bardziej wolna mentalnie od tego syfu, niż Ty...
      p.jzns:)

      Usuń
    2. Moja droga, nie szuka się odpowiedzi na kontrę u źródła problemu. ;)
      Poza tym przynależność do kościoła nie jest równoważna z wiarą. Ja po wypisaniu się z wyżej wymienionego, po prostu odpuściłam.
      Moja wolność w wierze na pewno zaczęła się od tego, że przestałam nienawidzić. Mogłabym powiedzieć, że w tamtej religii zmarnowałam czas, że oszukali mnie, że księża są źli – paragrafów znajdzie się krocie – ale nie mam wyrzutów i nie nienawidzę ich.
      Przeszłam jakąś drogę, może gdyby nie oni, nigdy nie sięgnęłabym po Pismo? Rzeczy muszą się dziać, by pokazywać nam w jakim miejscu jesteśmy, a także w jakiej kondycji jest nasze serce. Jeżeli konsekwencją opuszczenia kościoła byłoby odejście również od wiary, dlatego że jacyś ludzie mnie oszukali, to znaczyłoby że tak naprawdę nigdy nie byłam blisko z Bogiem i moja wiara to była wyłącznie religijność i schemat. A wnet okazało się, że Bóg i porządek mszy świętych to dwie odrębne rzeczy.

      Usuń
  5. Niebieskie paznokcie to moja specjalność - kocham!

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobno ci, co czytali raczej utracili wiarę lub jej nigdy nie mieli, zresztą samo słowo WIARA wyczerpuje temat.
    Ładna z was para, paznokcie wyszły interesująco, Ja maluję bezbarwną odzywką, trochę się wzmocniły, no i błyszczą chociaż.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym nawet, że konfrontowali się z tym co przeczytali i niepodpasowało.
      Odżywki mi nic nie dawało, nadal mi się łamały i rozdwajały. Przestałam malować w ogóle i gehenna się skończyła.

      Usuń
  7. Jeszcze do niedawna nie wyobrażałbym sobie, żeby pójść na wesele bez środków wspomagających. Teraz mam inne podejście. Mogę iść na wesele, ale pod jednym warunkiem - że będzie tam kilkoro moich przyjaciół, z którymi dobrze spędze czas.

    Kiedyś studiowałem trochę filozofie. I faktycznie tylko Jezus możesz kogoś zbawić. Tomasz z akwinu mówił o tym wprost. To trochę dziwne, bo z góry ktoś pójdzie do nieba albo do piekła, nie ważne co by nie robił. Dobrze że nie jestem katolikiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najczęściej na weselach jestem trzeźwa, a to przez ilość jedzenia i dziwnych mieszanek. Np. kiedyś zdarzyło mi się popijać wódką zupę grzybową, no i niestety zatrucie murowane. Muszę też wystrzegać się słodkości, bo to przy alkoholu miesza tak w żołądku, że masakra. Dlatego raczej staram się nie zjadać tortu weselnego. Na tym weselu podano zamiast tortu babeczki, co było dość ciekawe (żadnych ciężkich kremów), ale zjadłam pół i momentalnie żołądek mnie rozbolał.
      Takie frykasy nie są dla mnie. A co do przyjaciół, w przeważającej części w rodzinie mojego męża (czyli w przypadku obydwu wesel), są takie osoby, z którymi wspaniale spędza mi się czas i mamy dużo wspólnych tematów.

      Różnica jest taka, że katolik musi się o zbawienie wystarać i bardzo na to pracować, a chrześcijanin wg Biblii, musi po prostu wierzyć i ufać Bogu (w wielkim skrócie, ale generalnie różnica wyjaskrawia się sama). Chrześcijanin staje się uczniem Jezusa w duchowym znaczeniu (i formalnym przez świadomy chrzest). Katolik musi mieć sakramenty i zdążyć ze spowiedzią przed śmiercią. (To też w ogromny skrócie, bo ta religia jest dość złożona w swoim sacrum).
      Bez większych filozofii jednak – "łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę, a nie przez uczynki, aby nikt się nie chlubił". Nie znaczy to jednak, że w życiu chrześcijanina nie ma miejsca na dobre uczynki, tyle że w chrześcijaństwie są one wynikiem bycia zbawionym, a nie odwrotnie. Wiara wydaje dobre owoce, czyli: dobre uczynki spełnia się ze względu na wolę Bożą, nie zaś dlatego, byśmy mieli zasłużyć nimi na zbawienie.

      Usuń
  8. Wyglądaliście bosko, przepiękna para. Pierwsze zdjęcie mnie rozbawiło, no jak Cię nie lubić, nie da się.  Te refleksje na temat śmierci ... bardzo ciekawe.
    Ja tam fanką tańców nie jestem. W domu czasami się pobujam...po swojemu i tylko do muzyki, która mnie porywa. Nie ma szans, bym zatańczyła do czegoś, co mnie nie chwyta za serce... będę wtedy, jak kłoda. Kiedyś, jak łaziłam z Sywlą do lokali, to ona mogła tańczyć do byle czego, ja zaś tak nie umiem. 
    No i chcę potwierdzić... znalezienie faceta nie jest łatwe, oj nie jest. Mam poczucie, że jest coraz ciężej, bo ja osobiście obserwuje tyle 'chłopczyków', że aż głowa boli. Broń Boże nie myślę, że wszyscy tacy są, bo nie. Ja ostatnimi czasy skupiam się totalnie na zupełnie czym innym. Wychodzę, gadam z ludem, ale zupełnie nie skupiam się na szukaniu partnera, to mój czas. No, a jak się znajdzie, to się podgada, a jak nie, to nie. :D Wiesz, o co mi biega, bo ja pisze jak normalnie ciapa dzisiaj. hahaha Taaaa jeszcze nie jestem rozbudzona, choć już tak późno...taki dzień. ;D Dobra...nie bredzę już, miło się do Ciebie pisze. :******

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda też jest taka, że na skali późniejszego wieku, mało zostaje wolnych facetów, takich, z którymi na prawdę można konie kraść. Czasami mam wrażenie, że samotni trzydziestolatkowie albo czterdziestolatkowie, to resztki po brance 10-20 lat temu. Ci co nie przeszli selekcji. Albo rozwodnicy, wtedy też zapala się czerwona lampka.

      Usuń
  9. Fajnie czasem iść na wesele. My też ostatnio byliśmy i jeśli mi się wreszcie uda trochę nadrobić wpisy, to i o tym napiszę. :)
    A póki co już Ci powiem dobranoc, może jeszcze poczytam zaległe wpisy, ale nie każdy pewnie skomentuję.
    Co do Biblii i wiary, uważam, że każdy ma wolność do czytania i wiary w to, co chce. W dzisiejszych czasach dostęp jest pełny, nawet przez internet, jak zauważyłaś. Więc jeśli ktoś woli uprawiać swoją duchowość bez potrzeby boskiej interwencji, to niech ma.
    Nie odczuwam zupełnie potrzeby dyskusji na te tematy, stąd moja wstrzemięźliwość w tematach związanych z religią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (...)duchowość bez potrzeby boskiej interwencji(...)
      A ja całe życie myślałam, że w duchowości chodzi właśnie o kontakt z Bogiem. ;D

      Tak, człowiek ma wybór. Zawsze go ma. :)

      Usuń