Kiedyś już siedział w więzieniu. Siedział słusznie za swoje winy. Minął jakiś czas, przeszedł trudną drogę, od człowieka na dnie do człowieka, który dojrzał nadzieję i uchwycił jej się mocno. Nawrócił się na biblijne chrześcijaństwo. Zamarzył, by założyć rodzinę – z tych słów najlepiej go zapamiętałam, były szczere, jakoś to się wyczuwa, on naprawdę się zmienił. Został odmieniony. Pewnego dnia zniknął.
    Historia zatoczyła koło. Miejsce, którego miał więcej nie oglądać, przywitało go szeroko otwartymi drzwiami. Jak to się stało? Jego dawny kumpel, z którym dokonywał aktów przestępczych, złapany, zeznał udział naszego kolei. Skłamał. Ale sądowi wystarczyło tylko tamto jedno słowo. Dochodzenie? Jakie dochodzenie? Na domiar nikogo nie zdziwiło, że w czasie popełnianego przestępstwa, nasz kolega właśnie odsiadywał wyrok. Nikogo nie zdziwiło, że jego obecność w miejscu kolejnego przestępstwa, była fizycznie niemożliwa.




